Znacie to przyjemne uczucie, gdy zrobicie dla kogoś coś miłego? Jakby świat stał się trochę lepszy, jaśniejszy i przyjemniejszy? Czasami mały gest może pomóc człowiekowi w potrzebie, może odmienić jego życie. A czasami tylko poprawić nastrój, wywołać uśmiech, poprawić kiepski dzień.
Napisałam „tylko”, a przecież to wcale nie jest mało. Bo o ile wielkie gesty mogą naprawiać świat, o tyle to właśnie te drobne utrzymują go przy życiu i pozwalają trzymać pion. Bohaterowie sagi Jeżycjada Małgorzaty Musierowicz stworzyli grupę ESD – Eksperymentalny Sygnał Dobra, która miała na celu wysyłanie pozytywnych emocji w świat za pomocą małych impulsów: uśmiechu, pozytywnej postawy, drobnej pomocy. Prowadzili badania, czy takie małe gesty coś zmieniają. Rezultaty nie budziły wątpliwości: akty bezinteresownej sympatii wytwarzały kolejne, bliźniacze ogniwa, tworząc tym samym łańcuch dobra. Zdecydowanie przyjemniej żyć w codzienności przepełnionej pozytywnymi emocjami, uśmiechniętymi sąsiadami, sympatycznymi paniami za ladą w sklepie czy na poczcie.
Właśnie takim sygnałem dobra miała być akcja Zawieszona kawa.
Założenie jest proste: jeśli chcesz komuś umilić dzień, kupujesz w kawiarni dwie kawy. Jedną wypijasz, drugą „zawieszasz”, czyli zostawiasz dla innej osoby, która może wypić ją za darmo. Akcja nawiązuje do włoskiej tradycji cafe suspenso. W Polsce pomysł zaczął promować Ukrainiec Aleksander Każurin: filozofia jest taka, żeby umożliwić komuś zrobienie czegoś fajnego. Wszyscy lubimy dostawać prezenty, lubimy też je dawać. Chodzi o to, żeby dostarczyć komuś trochę radości tą małą filiżanką kawy – mówi. Do akcji przyłączyły się dziesiątki kawiarni. I byłoby sympatycznie, gdyby komuś nie przyszło do głowy, żeby koniecznie dopisać tu filantropię, na którą nie było miejsca. Wówczas internety obiegła historia o bezdomnym, który dzięki akcji zawieszania kawy, może wypić ciepły napój nie płacąc za niego. Wzruszająca opowieść zilustrowana była chwytającym za serce zdjęciem:
Autora tego wpisu posądzam o dobre intencje. Niestety przyczynił się on do zduszenia w zarodku akcji, która nie była pomocową, a jedynie poprawiającą nastrój. Dziennikarze i blogerzy bezlitośnie skrytykowali kawiarnie za naciąganie klientów na płacenie za wirtualne kawy, których nikt nie wypije. Przecież żaden bezdomny nie przyjdzie, bo po pierwsze nie ma internetu, żeby o akcji przeczytać, a po drugie wie, że nie jest mile widziany w miejscach, gdzie ma być „miło”. Atakowane kawiarnie wycofywały się z akcji, nie chcąc być posądzane o żerowanie na ludzkim nieszczęściu i oszukiwanie gości. W ten sposób lepsze stało się wrogiem dobrego i zawieszona kawa zniknęła.
A szkoda. Bo przecież nie wszystko musi być dobroczynnością, często wystarczy gest dobrej woli. Miło kupić komuś kawę, zwłaszcza, gdy za oknem listopad szarga wszystko, co mu się nawinie. I miło napić się ciepłego, pachnącego napoju, gdy do pierwszego jeszcze kilka dni, a w portfelu hula przeciąg. Tylko tyle i aż tyle miała na celu Zawieszona Kawa. Może czas przywrócić akcję w jej pierwotnym wymiarze i wysyłać kofeinowe sygnały dobra?
Ja jestem za i chętnie zawieszę dla kogoś pachnące latte z przesłodkim syropem.