Poniedziałek, jeden z sieciowych sklepów z owadem w logo, godzina 11:00, tłum ludzi (a jakże, za dwa dni jest Święto Zmarłych, co oznacza że czas zrobić zapasy jedzenia jak na wojnę nuklearną). Jako, że zapomniałam wziąć ze sobą karty (co udało mi się cudem rozpoznać jeszcze przed wejściem do sklepu), przezornie pytam kasjerkę, czy będę mogła zapłacić kodem BLIK. Po uzyskaniu potwierdzenia, w tempie iście sprinterskim robię zakupy.
Staję w niemałej kolejce do kasy, wykładam niemałe zakupy na taśmę, pakuję, przychodzi moment płacenia. Radośnie wskazuję, że chciałabym zapłacić kodem BLIK. Pani kasjerka informuje mnie, że nie można. W odpowiedzi wskazuję, że pani z pierwszej kasy mówiła co innego. Pani mnie obsługująca prosi tę pierwszą o pomoc co „trzeba nacisnąć”, żebym mogła zapłacić tak jak chcę. Cała konwersacja trwa może 2 minuty i wtedy z kolejki odzywa się głos: „tak to jest, jak kretynka przychodzi na zakupy. Płacić się jej zachciało blikiem srikiem. Od razu widać, że blond włosy to i nawet zakupów nie umie zrobić”. Wmurowuje mnie na kilka sekund. Nie wierzę, że ktoś to naprawdę powiedział. W sklepie pełnym ludzi wobec kobiety z małym dzieckiem w wózku. Patrzę w kierunku głosu – normalny facet ok 40-tki, dobrze ubrany. Gdyby z jego ust nie padło to co padło powiedziałabym, że przystojny.
Jak tylko odzyskuję język w gębie, mówię, że nie życzę sobie, żeby się odzywał, bo mnie obraża. W moją stronę padają kolejne wyzwiska. Pani kasjerka woła ochronę i prosi o wyprowadzenie pana, bo nie będzie obsługiwała osób, które obrażają innych klientów. Pan nic sobie z tego nie robi i wciąż mnie obraża. Całymi seriami, jak z karabinu. Ochrona uprzejmie informuje, że nie zostanie obsłużony i ma opuścić sklep. Pan nie najeżdża na ochroniarza ani na kasjerkę, tylko dalej sobie używa kosztem mojej osoby.
Cały czas wypominając, że „stoi w tej kolejce już 5 minut, bo kretynka chce zrobić zakupy”.
Proszę ochroniarza, by zapisał dane pana, bo chciałabym wnieść wobec niego pozew. Ochroniarz tylko go uspakaja, bo ten słysząc słowo „pozew” staje się jeszcze bardziej twórczy w swych wyzwiskach. W międzyczasie okazuje się, że nie zapłacę kodem BLIK, bo nie można, bo terminale nie te i że pani się pomyliła. Wtedy agresor znów się uaktywnia, a mnie stać tylko na to, by powiedzieć, że mi go żal. On wychodzi, bo faktycznie nie zostaje obsłużony, wciąż mnie obrażając pod nosem. Dziękuję Pani kasjerce za reakcję, a innych z kolejki przepraszając za kłopot.
Wychodzę ze sklepu i trzęsę się cała. I sama się w myślach karcę za to, że te parę chwil wcześniej nie poprosiłam ochroniarza, żeby zadzwonił na policję, bo facet właśnie popełnił przestępstwo. Zgodnie z art. 216 § 1 Kodeksu karnego „Kto znieważa inną osobę w jej obecności albo choćby pod jej nieobecność, lecz publicznie lub w zamiarze, aby zniewaga do osoby tej dotarła, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.” Zostałam publicznie znieważona, za co facet powinien dostać niemałą grzywnę albo co najmniej wykonywać nieodpłatną pracę na cele społeczne lub mieć potrącaną część wynagrodzenia na cele społeczne (zgodnie z art. 34 Kodeksu karnego są to formy kary ograniczenia wolności). Mogłabym też go pozwać za naruszenie dóbr osobistych i dostać zadośćuczynienie. Cokolwiek, byleby stała się sprawiedliwość.
Niestety, tym razem tak się nie stanie, bo straciłam rezon, a facet odszedł w poczuciu bezkarności. I za jakiś czas stanie w innej kolejce, gdzie kasjerce zatnie się terminal – i ją też wyzwie od kretynek, bo nie umie pracować. Lub w pracy koleżanka zablokuje drukarkę i zostanie wyzwana od debilek. Lub w klubie jakaś dziewczyna rozleje na niego drinka i usłyszy, że jest idiotką, bo nawet szklanki porządnie utrzymać nie może. Gdy ona nie będzie umiała się obronić, pamiętaj że możesz zareagować za nią. Nigdy nie bądźmy obojętni na agresję słowną, która rani jak ta fizyczna. Wiem, bo właśnie mam potężny ból głowy. I ból duszy – gdybym wiedziała, że kolesia spotka kara i na drugi raz będzie ważył słowa, byłoby mi zdecydowanie lepiej.