Change font size Change site colors contrast
Felieton

Dlaczego powinnaś polubić pieniądze?

20 sierpnia 2018 / Agnieszka Jabłońska

Lubisz pieniądze, pełen portfel, znajomy ciężar plastikowej karty, widok salda na koncie?

A może wręcz przeciwnie, na ekran z odpaloną stroną banku patrzysz z wypiekami na policzkach, a na hasło „poduszka finansowa” reagujesz nerwowym chichotem i z ulgą przekazałaś zarządzanie domowym budżetem mężowi? „Bo to, co nas podnieca, to się nazywa kasa, a kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa”. Pamiętasz ten...

Lubisz pieniądze, pełen portfel, znajomy ciężar plastikowej karty, widok salda na koncie? A może wręcz przeciwnie, na ekran z odpaloną stroną banku patrzysz z wypiekami na policzkach, a na hasło „poduszka finansowa” reagujesz nerwowym chichotem i z ulgą przekazałaś zarządzanie domowym budżetem mężowi?

Bo to, co nas podnieca, to się nazywa kasa, a kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa”. Pamiętasz ten przebój Maryli z lat 90.? Co o nim myślisz? Znam kobiety, które z przekonaniem mówią „brzydzę się pieniędzmi” i to ich partner reguluje rachunki, zarządza wspólnym kontem. Zawsze mnie to zastanawiało, co jest złego w zwitku banknotów, czy fajnej liczbie zer na rachunku bankowym? Ja lubię pieniądze. Tak, jestem kobietą i lubię pieniądze, monety i banknoty, kasę i hajs, nie pogardzę też mamoną. Wiesz, co kręci mnie najbardziej? Moje własne pieniądze. Zdziwiona?

Każda z nas ma inne marzenia.

Śnimy o zabezpieczeniu przyszłości dzieci, o domku z ogródkiem, wygodnym mieszkaniu, o nowych markowych jeansach albo zestawie kosmetyków. A może ty marzysz, żeby pójść do marketu bez listy i pierwszy raz od dłuższego czasu załadować koszyk do pełna artykułami, na które masz ochotę albo kupić sobie piękną bluzkę z najnowszej kolekcji, którą widziałaś na wystawie sklepowej?

Niezależnie do tego, co widzimy pod powiekami przed zaśnięciem, by nasze pragnienia mogły się spełnić, potrzebujemy do tego pieniędzy. Potrzebujesz pieniędzy, jeśli chcesz, żeby sprawy w życiu układały się po twojej myśli, a powinnaś mieć pieniądze, jeśli nie wszystko pójdzie z planem. Potrzebujesz plastikowej karty debetowej, żeby ubrać się w piękną sukienkę na pierwszą randkę z przystojniakiem, którego poderwałaś w aptece. Powinnaś mieć wolną kasę, żeby on nie musiał płacić za ciebie na każdym spotkaniu, jeśli tego nie lubisz (jeśli lubisz, no to baw się, mała!). A jak się już zakochasz i zagrają dzwony, zaszeleści biała suknia, a na twoim palcu znajdzie się wymarzona obrączka z białego złota z brylantami, potrzebujesz pieniędzy, żeby w każdej chwili móc spakować się i wyjść.

Ej, nie zamierzam psuć twojego love story z dwójką ślicznych dzieci, willą na przedmieściach i karnetem do centrum SPA. Widzisz, chodzi mi o to, że jesteś jedyną osobą, na której możesz polegać w 100%. Jesteś jedynym człowiekiem, który wyciągnie do Ciebie rękę, jeśli okaże się, że dzieje się to, co nigdy nie miało się wydarzyć i trzeba szybko wdrażać plan B. Gdy wszystko zaczyna się walić, dobrze mieć zabezpieczenie na koncie.

W Polsce mówimy o „pieniądzach na czarną godzinę”, Brytyjczycy zbierają gotówkę na „deszczowy dzień”, a Niemcom „pieniądze nie śmierdzą”.

Lubię mieć kasę. Świadomość, że leży sobie na rachunku oszczędnościowym sprawia, że spokojniej zasypiam. Wiem, że jeśli zacznie się coś walić, mam bezpieczną poduszkę, na której miękko położę głowę i zacisnę zęby – wytrzymam. Wiem, że jeśli zacznę o czymś marzyć, będę mogła to marzenie spełnić niemal od razu. Chyba że wymyślę sobie bardzo egzotyczne wakacje (wiesz, dwa tygodnie w Japonii czy zwiedzanie Dubaju) albo coś naprawdę drogiego (małe zgrabne Ferrari, oryginalną lampę od Tiffany’ego ), na co mnie w danej chwili nie stać. Ale hej, przecież można oszczędzać, nie?

Chciałabym, żebyś pomyślała teraz o swoich pieniądzach.

Nie tych na wspólnym koncie, do którego macie dostęp ty i twój partner. Nie tych, które są zbierane dla dziecka, żeby wręczyć je w dniu 18 urodzin. Zastanów się, ile masz swoich pieniędzy. Czy każdego miesiąca odkładasz niewielką kwotę z wynagrodzenia i w ten sposób budujesz swoją poduszkę finansową?

Oszczędzanie jest sexy moja kochana i to bardziej niż pomalowane na czerwono paznokcie. To najlepsza droga, żebyś poczuła się cool i mocno stanęła na własnych nogach. Jesteś panią świata z wypchanym portfelem. Rób to, na co masz ochotę. Możesz zabrać dziecko do kina, kupić świetne perfumy siostrze, czy zamówić ekskluzywne jedzenie z dostawą do domu i spędzić romantyczny wieczór z mężem. A wiesz, co jest w tym najlepsze? Poczucie, że sama na to zarobiłaś, że oszczędziłaś tę kasę i możesz ją przepieprzyć w całości na zdrapki, jeśli masz ochotę (pamiętaj, że hazard jest szkodliwy i może prowadzić do uzależniania), albo wykupić pół cukierni i siedzieć w domu samotnie obżerając się doskonałym ciastem (no dobra, zaproś koleżanki na wieczór z ciastem i Margaritą, niech się dzieje!).  

Z tego, na co wydajesz swoje pieniądze, nie musisz się tłumaczyć.

Nie musisz argumentować mężowi, że potrzebujecie trzecią parę spodni dla synka w tym miesiącu, a przydałoby się jeszcze wyskrobać kilka złotych na twojego fryzjera. Idziesz do salonu, bierzesz full wypas z masażem głowy i maseczką z glinki i przez dwie godziny o nic nie musisz się martwić. (Po wyjściu też nie, chyba że fryzjer nawalił – tak tylko mówię…)

Posiadanie pieniędzy to świetny sposób na budowanie poczucia własnej wartości. Nie musisz przecież  od razu wydawać całej kasy, możesz skrupulatnie oszczędzać niewielkie sumy i za jakiś czasu kupić sobie lub do domu coś, o czym naprawdę marzyłaś. Albo zbierać środki na emeryturę, nawet jeśli twoja wymarzona starość oznacza samodzielny pokój w domu spokojnej starości. Chodzi o to, że gdy oszczędzasz kasę, to jesteś pro. Po prostu fajna babka z ciebie, wiesz?

Dlatego ja uwielbiam mieć swoje pieniądze, kasę pełną forsy.

To mnie nie obrzydza, to mnie zachęca do działania, oszczędzania, a gdy mam gorszy dzień wystarczy, że wejdę na konto… (no dobra, czasami nie wystarczy, ale wtedy szczęście dają zakupy). Widzisz, nie możesz bać się pieniędzy, mamona będzie zawsze obecna w twoim życiu. Naucz się prawidłowo zarządzać swoimi finansami, oszczędzać pieniądze i ciesz się z bezpieczeństwa i wolności, jaką daje własne, niezależnie od nikogo konto.  

Felieton

Do kogo należy Twoje dziecko?

28 września 2017 / Emilia Musiatowicz

„Dziecko należy do rodziców i tylko oni mogą decydować o jego losie”.

To jedna z wielu opinii, które pojawiły się w sprawie rodziców z Białogardu, którzy nie godząc się na poporodowe procedury medyczne zabrali swoje nowonarodzone dziecko ze szpitala. Z doniesień medialnych wiadomo, że rodzice odmówili obmycia dziecka, zapuszczenia do oczu azotanu srebra, umieszczenia pod promiennikiem cieplnym, podania witaminy K, wykonania szczepień oraz...

„Dziecko należy do rodziców i tylko oni mogą decydować o jego losie”. To jedna z wielu opinii, które pojawiły się w sprawie rodziców z Białogardu, którzy nie godząc się na poporodowe procedury medyczne zabrali swoje nowonarodzone dziecko ze szpitala.

Z doniesień medialnych wiadomo, że rodzice odmówili obmycia dziecka, zapuszczenia do oczu azotanu srebra, umieszczenia pod promiennikiem cieplnym, podania witaminy K, wykonania szczepień oraz badań krwi. W odpowiedzi na brak zgody rodziców, sąd podjął decyzję o ograniczeniu im praw rodzicielskich oraz poddał ich nadzorowi kuratora sądowego. Z wypowiedzi rodziców wnioskujemy, że chcieli dla dziecka jak najlepiej, wnosząc konkretne zastrzeżenia co do każdego z wymienionych zabiegów. Jednocześnie, zgłaszający sprawę sądowi lekarze kierowali się troską o zdrowie, a nawet życie dziecka. Wszak zgodnie z Kodeksem rodzinnym i opiekuńczym, władzę rodzicielską można ograniczyć tylko wówczas, gdy dobro dziecka jest zagrożone.

Spoglądając na pojęcie „dobro dziecka”, z czysto prawnego punktu widzenia dowiemy się, że ochrona dobra dziecka to ochrona jego interesów w celu prawidłowego rozwoju psychofizycznego i duchowego (K. Gromek, Kodeks rodzinny i opiekuńczy). Możemy zatem się tylko domyślać, że po konsultacji z biegłymi lekarzami sąd uznał, że odmowa zastosowania wobec nowonarodzonego dziecka standardowych procedur medycznych stanowi dla niego zagrożenie dla rozwoju, uzasadniające interwencję.

Cała sytuacja wywołała falę krytyki, która absolutnie w równym stopniu dotknęła rodziców, lekarzy, sąd i oczywiście koncerny farmaceutyczne. I wśród tych wszystkich głosów ten jeden obił mi się o uszy, aż bolało, a tym samym zmusił do refleksji – „Dziecko należy do rodziców i tylko oni mogą decydować o jego losie”.

Takie instrumentalne traktowanie dziecka nie tylko budzi sprzeciw, ale przede wszystkim jest sprzeczne z jednym z podstawowych nurtów w psychologii i pedagogice humanistycznej, którego filarem jest humanizm i personalizm  (E. Key, Stulecie dziecka). Dziecko nie jest przedmiotem. Dziecko ma prawo do swobodnego rozwoju, a rodzice prawo do jego wychowania, którego głównym celem jest pomoc i wspieranie dziecka w tym rozwoju. Jednocześnie, to prawo rodziców do wychowania (i w tym zakresie – także do decydowania o dostępie do dobrodziejstw medycyny jako elemencie dbania o rozwój psychofizyczny dziecka) ograniczone jest przez nakazy i zakazy prawne, kreowane właśnie przez Kodeks rodzinny i opiekuńczy.

Zdaje się jednak, że nieuchronne jest pytanie – jak daleko można sięgać w ocenie zachowań rodziców z punktu widzenia jakże pojemnej definicji „dobra dziecka” z Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego? Czy mam się bać, że sąsiadka tylko czeka z donosem, aż poślę swe dziecko do żłobka narażając je na stres, podczas gdy pracuję na pół etatu i to często z domu (założę się o wiele, że posiada taką informację), aż zaszczepię dziecko, narażając je na NOP, aż nie zaszczepię dziecka, narażając je na te wszystkie choroby cywilizacyjne, których nazw nie umiem wymienić, bo tymczasem w naszej szerokości geograficznej udaje się ich uniknąć (żywię przy tym głęboką nadzieję, że sąsiadka wie, czemu zawdzięczamy to, że z polio czy krztuścem nie wraca się zwyczajowo z przedszkola czy sklepu). Czy też mogę jej powiedzieć, że może sobie przesiadywać w oknie z poduszką pod łokciami, bo przecież moje dziecko należy do mnie i tylko ja o nim decyduję.

Nie, nie mogę. Moje dziecko nie jest moją własnością.

Nie jest też własnością państwa, które narzuca mi jako rodzicowi pewne normy prawne. Nie jest niczyją własnością. I to właśnie dlatego, że w sposób sprawowania nad nim pieczy ktoś może ingerować sprawia, że jego dobro ma szansę być chronione. I jakkolwiek nie można ocenić, czy dobro w rozumieniu rodziców jest lepsze lub gorsze niż dobro w rozumieniu współczesnej medycyny, czy dobro w rozumieniu prawa, ale w takim układzie jest choć cień nadziei, że gdzieś pomiędzy tymi dobrami znajduje się arystotelesowski złoty środek.

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo