Piszę o tym anonimowo (przynajmniej na razie), bo cała gama uczuć i emocji, które się we mnie kotłują, musi pozostać nie przypisana do żadnej autorki. Choćby do czasu rozwiania wątpliwości i wyklarowania odpowiedzi na nie.
Być może którejś z Was łatwiej będzie się w ten sposób ze mną utożsamić, a wówczas razem, choć przez chwilę, poniesiemy ciężar decyzji… A poza tym, co tu kryć- jestem tchórzem podszyta i boję się nawet głośno artykułować moje pomysły w tym zakresie.
Już od jakiegoś czasu czuję, że nasza rodzina nie jest jeszcze kompletna. Moje zdanie podziela mąż. Obydwoje jesteśmy po trzydziestce, mamy dobre prace, sporą przestrzeń do życia i jesteśmy niezależni. Nie pozostaje nic innego, jak tylko rzucić „do dzieła!”, gdyby nie fakt, że mowa tu o… trzecim dziecku…
Boję się o pracę.
To pierwszy lęk, prawdopodobnie z gatunku tych irracjonalnych. Kobiety od zawsze zachodziły w ciążę, a od kilkudziesięciu lat powszechnie pracują też zawodowo, więc teoretycznie nikogo nie powinno dziwić, kiedy połączy się te kropki. Ale czy na pewno? Możliwości pierwszej ciąży świadomi są chyba wszyscy pracodawcy i prawdopodobnie dlatego niechętnie zatrudniają młode dziewczyny. Po pierwszej ciąży naturalnie zazwyczaj przychodzi czas na drugą i z tym także niewielu przełożonych dyskutuje. Utarł się wszak pogląd, że dzieci lepiej się chowają razem. Ale po drugiej już jakby wszyscy odetchnęli z ulgą, że teraz mogę zająć się pracą, z ewentualnymi przerwami na wszystkie katarki i kaszelki. Chciałoby się nawet uczciwie poinformować pracodawcę o swoich planach, lecz z drugiej strony, kto da pewność, że uda się je zrealizować?
Boję się o powodzenie planu.
Strach naturalny dla mnie, jak oddychanie. Dopóki nie spotkam mojego potomka, dopóty nie odetchnę z ulgą, że się udało i bezpiecznie dobrnęliśmy do końca procesu zwanego potocznie ciążą. Znacie pewnie to uczucie, co? I teraz, kiedy staję przed decyzją, aby przeżywać te lęki po raz kolejny, o wiele trudniej podjąć ją z pełną świadomością.
Konia z rzędem komuś, kto sprawi, aby przyszła matka nie zamartwiała się losami nienarodzonego dziecka.
Boję się porodu
Mimo, iż przeżyłam go już dwa razy i za każdym razem poszło mi całkiem sprawnie, to nadal boję się, aby kolejny raz wyglądał jak poprzednie, a nie jak te wszystkie urywki z „Uwagi” albo „Sprawy dla reportera”. Staram się ich nie oglądać, a jednak funkcjonują gdzieś w podświadomości. Chyba kiedyś ludziom było łatwiej, jeśli nie żyć, to przynajmniej nie zamartwiać się niepotrzebnie lub nadmiernie.
Boję się o swoje zdrowie i życie
Nawiązując do wspomnianych urywków, boję się o siebie, ale głównie ze względu na dzieci, które już udało mi się sprowadzić na ten świat. One na pewno potrzebują matki. Tutaj nie będę się rozwijać bardziej, bo samo myślenie o takim rozwoju sytuacji przyprawia mnie o zawrót głowy.
Boję się zmiany w moim życiu
Bo przecież starsze dzieci już trochę odchowane, a jednak nadal absorbujące. Bo noce już niemalże przesypiane w całości, a o pampersach już dawno zapomniano. Bo nigdy nie byłam jakaś hiper fanką niemowląt i tych wszystkich czynności pielęgnacyjnych, które są z nimi nierozerwalnie związane. Bo wszystko ma swoje miejsce i w zasadzie, po co coś zmieniać?
Boję się zostać MADKĄ
Zawsze było mi do tego daleko. Równie daleko, co do bycia Matką-Polką. Dzieci własne kocham ponad życie, ale bardzo sobie cenię chwile ciszy i samotności. Lubię pracować i się rozwijać w swoich własnych kierunkach. Boję się, że tym razem utknę w domu na dłużej niż bym sobie tego życzyła. Boję się także, że ludzie przestaną we mnie widzieć tę fajną dziewczynę, co dotychczas, bo przecież jak można być fajną dziewczyną i matką trojga jednocześnie? To chyba oksymoron…
Boję się co powiedzą ludzie.
To pewnie głupie, ale boję się reakcji otoczenia, gdyż mam wrażenie, że posiadanie więcej niż dwójki dzieci nadal zdaje się być zaskakujące. A już nie daj Boże, aby pojawiły się jakiekolwiek komplikacje- wówczas z całą pewnością znajdzie się ktoś, kto powie, bądź zasugeruje, że gdyby nie moje głupie pomysły, żyłabym sobie szczęśliwie tak, jak dotychczas. Po co ryzykować?
Ale…
Ktoś mądry kiedyś napisał BÓJ SIĘ I DZIAŁAJ! I tego się trzymajmy.
I wiecie co? Mimo że boję się jak diabli, jak rzadko kiedy, to jestem gotowa podjąć to wyzwanie. Mam świetną rodzinę i kochający dom. Ogromne wsparcie w mężu i prawdopodobnie także w starszych dzieciach. I kiedy tak na nich patrzę, to wierzę, że swoją decyzją daję raczej dowód miłości, a nie lekkomyślności. Miłość się w końcu podobno mnoży, a nie dzieli, tak?
Czy ktoś podziela moje lęki? I mimo wszystko działa?