Change font size Change site colors contrast
Felieton

Przekleństwa wielozadaniowości

20 lutego 2018 / Alicja Skibińska

Chyba większość freelancerów to zna: wstaję rano, jem śniadanie, zasiadam do pracy… I zamiast wsiąknąć w nią na kilka godzin, co chwilę się rozpraszam.

Trzeba wstawić pranie, odpisać na maile, odebrać telefon, pójść po zakupy na obiad, poszukać w internecie urodzinowego prezentu dla koleżanki… O, pralka się wyłączyła, więc teraz muszę powiesić ubrania, żeby jak najszybciej wyschły. Nie wspominając już o „rozpraszaczach” takich...

Chyba większość freelancerów to zna: wstaję rano, jem śniadanie, zasiadam do pracy… I zamiast wsiąknąć w nią na kilka godzin, co chwilę się rozpraszam.

Trzeba wstawić pranie, odpisać na maile, odebrać telefon, pójść po zakupy na obiad, poszukać w internecie urodzinowego prezentu dla koleżanki… O, pralka się wyłączyła, więc teraz muszę powiesić ubrania, żeby jak najszybciej wyschły. Nie wspominając już o „rozpraszaczach” takich jak ulubione blogi czy herbata, która sama się przecież nie zaparzy. Bilans jest taki, że choć przez cały dzień jestem „w pracy”, faktycznie wykonuję zawodowe obowiązki tylko przez pewien ułamek tego czasu. A wieczorem jestem zmęczona tak, jakbym harowała na dwóch etatach. Szkoda, że stan mojego konta na to nie wskazuje.

Podobne problemy dotyczą zresztą nie tylko osób pracujących zdalnie – w zbliżony sposób funkcjonuje wielu studentów, rodziców na urlopach wychowawczych oraz wszystkich tych, którzy wierzą w magiczną moc wielozadaniowości.

Kto właściwie wmówił nam, że multitasking jest najlepszym sposobem na radzenie sobie z codziennymi obowiązkami? Czyjemu „genialnemu” pomysłowi zawdzięczamy nieustanne rozpraszanie się, zamiast koncentrowania całej uwagi na poszczególnych zadaniach?

Mam wrażenie, że wiele osób (w tym ja) właściwie nie potrafi utrzymać pełnego skupienia na dłużej. Od najmłodszych lat wmawia nam się, że zdolność do robienia kilku rzeczy naraz jest podstawową umiejętnością, którą należy posiąść, by w przyszłości osiągnąć szeroko pojęty sukces. Nie pomaga również mnogość bodźców, które atakują nas z każdej strony. Ręka w górę, kto podczas pracy lub nauki niemal zawsze ma włączony telewizor lub muzykę? Kto nieustannie sprawdza skrzynkę mailową lub co chwilę słyszy charakterystyczny dźwięk nowej wiadomości na Facebooku?

Wydaje nam się, że dzięki takiemu funkcjonowaniu jesteśmy w stanie zrobić więcej. Jesteśmy dumni z tego, że jednocześnie ogarniamy tak wiele elementów swojej codzienności. Mamy wrażenie, że w przeciwnym wypadku czas przeciekałby nam przez palce. A w rzeczywistości… jest dokładnie na odwrót. To właśnie osławiona wielozadaniowość sprawia, że wszystko robimy znacznie wolniej. To przez nią rozpraszamy się i popełniamy głupie błędy. Więc może warto w końcu odczarować jej mit i postarać się zmienić swój tryb pracy na bardziej efektywny, a przy okazji także bardziej satysfakcjonujący?

Niestety, multitasking to robienie wielu rzeczy, ale na pół gwizdka.

Clifford Nass, profesor na Uniwersytecie Stanforda w USA, przeprowadził badania, których celem było sprawdzenie, w jaki sposób zwolennicy multitaskingu radzą sobie z wykonywaniem wielu zadań jednocześnie. Wyszedł z założenia, że za takim sposobem działania stoi specyficzny talent, który pomaga im wywiązywać się z obowiązków lepiej niż inni. Wyniki okazały się jednak niezgodne z tym przypuszczeniem: „wielozadaniowcy” marnowali mnóstwo czasu na błahostki, co sprawiło, że wykonywanie poleceń zajmowało im więcej czasu. W dodatku tendencja do rozpraszania się wpłynęła negatywnie na jakość ich pracy. Co z tego, że robili wiele rzeczy, skoro każda z nich wychodziła im kiepsko?

Aby zrozumieć, dlaczego robienie kilku rzeczy naraz z góry skazane jest na porażkę, warto sięgnąć do źródeł określenia „multitasking”. Pojęcie to weszło do użycia w latach 60-tych ubiegłego wieku i nie służyło do opisywania ludzi, ale pewnej właściwości komputerów. Nawet w tym przypadku nie należy jednak rozumieć go w sposób dosłowny, ponieważ w rzeczywistości zadania wykonywane są naprzemiennie. Z uwagi na szybkość tych operacji można jednak odnieść wrażenie, że odbywają się one równocześnie przy współdzieleniu zasobów.

Sposób funkcjonowania, który znakomicie sprawdza się w przypadku maszyn, dla nas jest zupełnie nieefektywny. Ciągłe przełączanie uwagi zwiększa ryzyko wystąpienia błędów, nie wspominając o dodatkowym czasie, który zajmuje.

W świecie biznesu króluje obecnie zupełnie nowy trend: monotasking.

Mówienie o podzielności uwagi jest pewnym uproszczeniem, które nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Znacznie bardziej adekwatnym i bliższym rzeczywistości określeniem jest angielskie słowo „switching”. Nie da się jednocześnie pisać raportu i rozmawiać przez telefon lub parzyć kawę. Zajmując się kolejną czynnością, przynajmniej na chwilę musimy oderwać się od tej pierwszej. Zbyt często robienie sobie takich przerw zajmuje bardzo dużo czasu i jest niezwykle męczące. Po każdym powrocie do określonego zadania musimy poświęcić chwilę na ponowne skupienie się na temacie. Znacznie lepszym pomysłem jest podzielenie swojego dnia na bloki, podczas których będziemy zajmowali się tylko jedną rzeczą. Dzięki temu każdą z nich wykonamy szybko i dobrze.

Gary Keller i Jay Papasan w swojej książce pt. „Jedna rzecz. Zaskakujący mechanizm niezwykłych osiągnięć” piszą: „Ludzki mózg ma ściśle określone możliwości. Możesz je dzielić, jak chcesz, ale zapłacisz cenę w postaci wydłużenia czasu pracy i spadku efektywności. Ciągłe przełączanie się między zadaniami to strata czasu wynikająca z konieczności przystosowania się do nowych wymagań. Milisekundy poświęcone na takie adaptacje szybko się kumulują. Wskutek spadku efektywności związanego z wielozadaniowością tracimy nawet 28 proc. typowego dnia pracy. „Chroniczni wielozadaniowcy” wyrabiają sobie spaczone spojrzenie na to, ile powinny trwać różne czynności. Niemal zawsze uważają, że realizacja zadania będzie trwać dłużej, niż to jest konieczne.

Nie bez znaczenia jest również fakt, że multitasking odbiera nam frajdę z tego, co robimy.

Nie skupiając się na poszczególnych czynnościach, nie jesteśmy w stanie czerpać z nich prawdziwej radości. W psychologii funkcjonuje pojęcie „flow” (co można przetłumaczyć jako „przepływ”), opisujące specyficzny stan związany z całkowitym oddaniem się jakiejś czynności. „Flow” to bardzo przyjemne uczucie, ogromna satysfakcja możliwa tylko wtedy, gdy tak koncentrujemy się na zadaniu, że na chwilę tracimy kontakt z rzeczywistością. To właśnie tego stanu doświadczają prawdziwi pasjonaci, dla których realizowanie zainteresowań i ambicji jest niemal tak naturalne jak oddychanie. Jak myślicie, czy najlepsi sportowcy, startując w ważnych zawodach, myślą o tym, co zrobią jutro na obiad? Czy da się napisać znakomitą książkę, stworzyć piękny utwór muzyczny lub namalować wybitny obraz, pisząc jednocześnie SMS-y lub nieustannie zerkając na lecący „w tle” odcinek serialu?

Oczywiście, nie każdy z nas jest słynnym artystą lub sportowcem, ale każdy może zacząć czerpać większą satysfakcję ze swojej pracy oraz wykorzystywać czas w sposób bardziej efektywny.

Nie da się ukryć, że kiedy żyjemy w biegu, ciągle coś nam umyka. Odpowiedzią na tę przykrą tendencję jest popularne ostatnio trenowanie uważności („mindfullness”). Najprościej rzecz ujmując, jest to szczególny rodzaj uwagi polegający na byciu tu i teraz oraz skupianiu się na tym, czego w danym momencie doświadczamy. A to wymaga właśnie robienia wyłącznie jednej rzeczy w danym czasie i unikaniu wszelkich „rozpraszaczy”.

Czy przestawienie się na monotasking jest łatwe? Oczywiście, że nie. Nawyki, które kształtowały się przez wiele lat, nie mogą tak po prostu wyparować. Ale warto przynajmniej próbować je zmienić. W końcu kto z nas nie chciałby pracować efektywniej i odczuwać z tego większej przyjemności?

 

 


Designed by Freepik

Styl życia

BLW, czyli prosty sposób na zdrowe posiłki całej rodziny

23 listopada 2017 / Magdalena Droń

I wreszcie nadszedł ten moment – Twój maluch zaczyna dorastać.

Pojawiają się pierwsze zupki, przecierki i inne dobroci, oprócz ukochanego dotąd mleka. Czy przemyślałaś jednak odpowiednio całe to szumne „rozszerzanie diety dziecka”? Zaplanowałaś wszystko krok po kroku? Zapewne! Ale zapomniałaś o najważniejszym. Twój malec jest pełnoprawnym członkiem rodziny, która między innymi za jego sprawą, może zacząć odżywiać się zdrowiej. Jak? O metodzie Baby...

I wreszcie nadszedł ten moment – Twój maluch zaczyna dorastać. Pojawiają się pierwsze zupki, przecierki i inne dobroci, oprócz ukochanego dotąd mleka. Czy przemyślałaś jednak odpowiednio całe to szumne „rozszerzanie diety dziecka”? Zaplanowałaś wszystko krok po kroku? Zapewne! Ale zapomniałaś o najważniejszym. Twój malec jest pełnoprawnym członkiem rodziny, która między innymi za jego sprawą, może zacząć odżywiać się zdrowiej. Jak? O metodzie Baby Led Weaning i jej wpływie na Wasz rodzinny jadłospis, kilka słów w dzisiejszym artykule.

Jeśli jesteś mamą kilkumiesięcznego malucha, zapewne nie raz zastanawiałaś się, jak będzie wyglądał pierwszy „prawdziwy” posiłek Twojego dziecka. Skrupulatnie śledziłaś portale, blogi i fora o tej tematyce, by podać swojej pociesze najlepiej zbilansowane danie, które przypadnie jej do gustu. Czy jednak było to koniecznie? Tyle zachodu wyłącznie po to, by większość wylądowała poza buzią dziecka? Nie przejmuj się i spróbuj jeszcze raz – powiadają eksperci. Karm do skutku… Zamiast tego, Ty po kilku próbach nakłonienia malucha do otworzenia buzi na widok łyżeczki masz już dość. Jednak jest na to sposób, a jest on prostszy niż może Ci się wydawać.

Bobas lubi wybór

BLW jest skrótem od angielskiego terminu Baby Led Weaning, oznaczającego wprowadzanie pokarmów stałych kontrolowane przez dziecko. W Polsce ugruntował się swobodny i bardziej familiarny przekład brzmiący – Bobas Lubi Wybór. Idea ta związana jest nie tylko z rodzicielstwem bliskości, o którym w naszym kraju mówi się coraz więcej, lecz przede wszystkim z prostą kontynuacją założeń leżących u podstaw karmienia piersią „na żądanie” na kolejnym etapie żywienia. Metoda polega na ominięciu etapu papek i karmienia łyżeczką oraz na zaoferowaniu dziecku wyboru tego, co chce zjeść. BLW pomaga szybciej usamodzielnić się dziecku i pozwala na pełne czerpanie przyjemności z jedzenia i smakowania potraw. Dzięki temu aktywizowane są wszystkie zmysły malucha, a więc nie tylko węch, wzrok i smak, ale także dotyk, który w okresie niemowlęcym jest jednym z najistotniejszych stymulatorów prawidłowego rozwoju.

Posiłek przy wspólnym stole

No dobrze powiesz, tylko jak samodzielne jedzenie dziecka przekładać się będzie na posiłki całej rodziny? Spieszę z wyjaśnieniami! Założeniem BLW jest nie tylko niekarmienie Twojego dziecka, ale także przygotowywanie zdrowych posiłków dla całej Twojej rodziny. Jest to więc doskonały czas na zrewidowanie swojej diety. Dzięki odkrywaniu gotowania na nowo, z produktów lokalnych, sezonowych i ekologicznych, będziesz czerpać z jedzenia znacznie więcej! Idea #slowfood jest tutaj więc jak najbardziej na miejscu. Eliminacja soli i cukru, gotowaniew wodzie lub na parze, duszenie zamiast smażenia, kolorowe produkty, kasze, chude mięso, różnorodne warzywa, zioła i owoce – to prawdziwe BLW, na którego widok nawet najzagorzalszy fan schabowego spojrzy łaskawym okiem. Taki jadłospis korzystnie wpłynie zarówno na Wasz stan zdrowia, jak i na rodzinne relacje. Nic bowiem nie działa tak zbawiennie jak wspólne przygotowywanie i spożywanie posiłków przy jednym stole.

Jak zacząć przygodę z BLW

WHO i lekarze pediatrzy z Ministerstwa Zdrowia podkreślają, że najlepszym momentem na rozpoczęcie rozszerzania diety dziecka jest 6 miesiąc. Należy zaznaczyć, że granica ta jest orientacyjna i uzależniona od wielu czynników, między innymi: dziecko powinno siedzieć z podparciem i w pełni kontrolować ruchy głowy i szyi, interesować się jedzeniem, a także celnie trafiać rączką (z jedzeniem lub zabawką) do buzi. Jeśli czujesz, że Twoja siedmiomiesięczna pociecha, jeszcze nie garnie się do wspólnych obiadów – daj jej czas. Dziecko samo we właściwym momencie zakomunikuje Ci – mamo, to już! Nie zamartwiaj się też, jeśli na początku malec będzie jedynie bawił się posiłkiem. Do pierwszych urodzin to mleko (niezależnie od tego czy Twoje czy MM) jest jego najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Poznawanie nowych smaków jest dla niego formą eksperymentu i tak też powinnaś traktować całą tę przygodę z BLW.

Praktyka czyni mistrza

Co jednak zaserwować maluchowi, który przecież nie ma zębów? Bez obaw! Jego enzymy trawienne i dziąsła są na tyle silne (o czym przekonałaś się zapewne nie raz, jeśli karmisz piersią), że poradzą sobie z kawałkami ugotowanego ziemniaka czy marchewki. Bo to właśnie od warzyw powinno zaczynać się rozszerzanie diety dziecka. Najlepiej wybierać warzywa sezonowe, niemrożone, ze sprawdzonego źródła. Jeśli akurat przygotowujesz na obiad dynię, ugotuj jej więcej w wodzie czy na parze i podaj swojemu maluchowi. Najlepiej sprawdzają się warzywa, które można pokroić w słupek, łatwy to uchwycenia przez nieco pokraczne jeszcze łapki dziecka (np. marchewkę wzdłuż na cztery części). Konsystencję (stopień miękkości) dostosuj do zdolności pociechy. Pamiętaj, że dziecko też ma swoje instynkty i jeśli będzie chciało za wszelką cenę zjeść brokuł, a nie będzie dawało sobie z nim rady, to rozgniecie rączką na papkę i wsunie, zlizując kawałki ze swoich palców (córce do tej pory tak smakuje najbardziej). Z czasem zabawa i poznawanie przekształcą się w prawdziwą ucztę dla podniebienia, a jedzenie, zamiast na podłodze, zacznie lądować w małym brzuszku. Ciekawe przepisy i inne wskazówki odnośnie tego, co, ile i jak, znajdziesz w „Apetycznej książce dla całej rodziny” Darii Rybickiej i Katarzyny Bonczek.

Wady i zalety BLW

Z perspektywy czasu (mija już 10 miesiąc stosowania BLW w naszym domu) widzę same korzyści wypływające z tej metody. Najważniejsze z nich to ogromna oszczędność czasu i pieniędzy. Po pierwsze – posiłki zawsze spożywamy w tym samym momencie, a więc nie muszę karmić dziecka, zaraz potem jeść sama, zimnego już obiadu. Po drugie – oszczędzamy pieniądze, bo gotujemy to samo, dla wszystkich domowników, bez dodatkowego szykowania słoiczków czy przecierów, na które można wydać fortunę. Co więcej, dziecko od początku uczy się samodzielności, decydowania tego, co zje i ile zje. Wpływa to zarówno na rozwój motoryczny, koordynację wzrokowo-ruchową, jak i aparat mowy (logopedzi podkreślają istotność gryzienia i przeżuwania od pierwszych miesięcy życia). A co najważniejsze – zwracamy większą uwagę na to, co jemy i skąd pochodzi jedzenie, które trafia na nasze talerze.

Jedynym zagrożeniem, jakie wysuwają przeciwnicy tej metody, jest ryzyko zadławienia się dziecka. Pamiętajmy jednak, że często mylone jest ono ze krztuszeniem się, które jest normalną reakcją organizmu na próbę przełknięcia zbyt dużej ilości jedzenia, a nauka odkrztuszania jest nieodłącznym elementem nauki spożywania posiłków. Dziecko w ten sposób uczy się cofać jedzenie z przełyku i wypluwać je. Jeśli jednak i Ty masz obawy, zawsze możesz podawać swojemu maluchowi jedzenie w małych kawałkach, kostkach, słupkach lub plasterkach. Dla tych jeszcze bardziej sceptycznych polecam zapoznanie się z zasadami udzielania pierwszej pomocy (które moim zdaniem, są niezbędną wiedzą każdego rodzica czy opiekuna).

A bałagan?! – krzykną te mamy, które zawsze dbają o ład i porządek w swoim królestwie – kuchni. I na niego znajdzie się wiele sposobów: maty czy ceraty rozstawiane pod krzesełkiem lub choćby czworonożny domownik, który z całą pewnością nie pogardzi dodatkowym, jakże zdrowym posiłkiem 😉

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo