Na każdym kroku „ja sama”! Wszystko chce robić po swojemu. Upiera się i nie daje sobie przetłumaczyć, nawet jeśli nie ma racji. Zawsze chce decydować. Do niej musi należeć ostatnie zdanie. Wie najlepiej, chociaż często jest w błędzie. Sama, sama, sama… I nie, nie opisuję tu typowego buntu dwulatka, który przechodzi mój córa, ale postawę blisko trzydziestoletniej kobiety, którą skwitować można tuwimowskim wierszem o dobrze znanym wszystkim tytule – swoistą satyrą na dzisiejsze wielozadaniowe przedstawicielki płci pięknej, które żadnej pracy się nie boją.
Jest taka jedna Zosia, nazwano ją Samosia
Nie wiem skąd to się bierze w człowieku: czy zakorzenione jest to w mojej naturze, ze względu na takie a nie inne wychowanie, może to kwestia płci, a może tego, że mam na imię Magdalena (a te z natury są uparte jak osły), ale nie lubię, kiedy ktoś chce zrobić coś za mnie. Od kiedy pamiętam byłam Zosią-samosią i wszystko musiało być po mojemu, wszystko musiałam zrobić sama. Choćby nie wiem co. Chociaż lata leciały, w tej kwestii niewiele się zmieniało. Powiedziałabym nawet, że zaostrzała się moja potrzeba niezależności i radzenia sobie w życiu samej, mimo iż wokół siebie zawsze miałam masę wspierających mnie ludzi. Ja chciałam robić wszystko sama.
Bo wszystko „Sama! sama! sama!”
Wieloletnie przyzwyczajenia sprawiły, że pomalutku człowiek się wykańczał i dopadały go takie stany, o których chyba nie powinnam mówić głośno. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość. Bo przecież dochodziło do mnie, że jestem przemęczona i nie radzę sobie ze wszystkim, a jednak nadal w to brnęłam. Która z nas choć raz tego nie przerabiała. A ja z uporem maniaka powtarzałam sobie, przecież większość kobiet przez to przechodzi, przecież sobie radzą, to czemu ja miałabym tego nie przeżyć? Mama sobie radziła sama, babcia sobie radziła. A miały znacznie więcej na głowie. Więcej dzieci, cięższą pracę, mniejsze wsparcie ze strony mężczyzn… To na pewno tylko chwilowe. Mój organizm się przyzwyczai i już niedługo będę mogła żyć normalnie… A błędne koło się zamykało.
Wszystko sama lepiej wie, wszystko sama robić chce
I wtedy przychodzi ten moment. Kulminacja, w której nie wiesz już w co ręce włożyć. Obowiązków i powinności jest tak dużo, a Ty zamiast zająć się choć jedną rzeczą siedzisz bezrefleksyjnie na kanapie i wpatrujesz się w odmóżdżający serial. Albo masz ochotę siedzieć i płakać z bezradności w Twojej jedynej ostoi – łazience. To jedyne na co Cię stać w tym momencie. Scenariusz powtarza się co wieczór, a lista zadań piętrzy się z godziny na godzinę. Co zrobić? Nie rozpaczać (zbyt długo). I dać sobie pomóc. Nawet jeśli kłóci się to z Twoim wewnętrznym ja. Jeśli znów odzywa się w Tobie ta pyszcząca małolata, która wszystko chce „sama”. Posadź ją do kąta, uziem, a najlepiej zamknij w piwnicy i nigdy więcej nie wdawaj się z nią w polemikę – uwierz mi, nie warto.
I z wszystkim poradzę sobie!
Myślisz sobie, że przecież kiedyś się z tego wykopiesz. Ogarniesz mieszkanie, dokończysz artykuł, zrobisz zakupy, zaplanujesz wydatki na następny miesiąc i nie zapomnisz nawet o kursie prawa jazdy, który odkładasz z miesiąca na miesiąc. Jasne. Ale czy po tym wszystkim będziesz miała siłę, żeby uśmiechnąć się do lubego, albo bawić się z dzieckiem? Nie sądzę. Nic dziwnego, że współczesne kobiety są wiecznie niezadowolone, poszarzałe, nie mają ochoty na seks czy siły na to, by o siebie zadbać. Za dużo bierzemy sobie na głowy dziewczyny. Pewne kwestie warto odpuścić, inne przełożyć, a to, co możemy oddelegować, oddajmy komuś innemu do zrobienia. Wiadomo – nie będzie po Twojemu, ale czy będzie gorzej? W jednej kwestii będzie lepiej – będzie znacznie lepiej z Twoją głową i samopoczuciem. I chociaż mi wciąż z trudem przychodzi przyjmowanie pomocy chociażby ze strony moich rodziców czy teściów, wiem, że kiedyś kobiety były szczęśliwsze. Bo mimo iż miały na głowie mnóstwo, miały też wokół siebie ludzi, którzy często wyciągali pomocną dłoń, a one wiedziały, że muszą ją przyjąć. Szczególnie, jeśli to bliscy wychodzą z inicjatywą. Jeśli Twoja teściowa mówi: ugotuję Ci dzisiaj obiad, a Ty sobie odpocznij, nie odpowiadaj, że jesteś na diecie eliminacyjnej i sama najlepiej wiesz, co Ci wolno a co nie i szybciej będzie, jeśli to Ty przygotujesz posiłek. Schowaj dumę do kieszeni i po prostu przyjmij pomoc. Nawet jeśli będziesz musiała grzebać przez pół godziny w talerzu w poszukiwaniu czegoś strawnego dla Ciebie do jedzenia. Nie Ty będziesz musiała stać przy garach. Ja już odpuściłam w tej materii, chociaż kuchnia zawsze była moim i tylko moim królestwem. I zawsze denerwowało mnie, kiedy ktoś się w niej „panoszył”. Teraz jestem wręcz szczęśliwa, kiedy ktoś chce mi pomóc. Kiedy mówi – usiądź na moment, ja to zrobię.
Skorzystaj z dorobku poprzednich pokoleń, z doświadczenia. Z tego, czego nauczyły się już nasze mamy i babki. Bo przecież od wieków wiadomo, że do wychowania dziecka (i prowadzenia domu) potrzebna jest cała wioska. Nie dlatego, że jedna matka sobie nie poradzi. Ale będzie przemęczonym wołem pociągowym, a nie kobietą, która prócz obowiązków, powinna znaleźć nawet kilka minut dziennie na swoje przyjemności. Wszyscy wiedzą, że żadnej pracy się nie boisz, ale czy na pewno chcesz, żeby Twój mężczyzna patrzył na Ciebie jak na wielozadaniową maszynę, kolejny sprzęt gospodarstwa domowego? Nie sądzę…