Jest takie jedno zdanie, które wypowiedziane przez mojego męża sprawia, że wygrałabym Tour de Pologne od razu, nawet bez rozgrzewki i w domowych kapciach (czy jak to się u mnie w domu mówi pantoflach „pantofle załóż, a nie znowu boso na tej podłodze”). On ma doskonałe wyczucie i wie, kiedy jest moment idealny, by z niewinnym wyrazem twarzy wypowiedzieć konkretne cztery słowa.
To trochę tak jak chęć przejechania na próbę ręką po powierzchni, na której ktoś nakleił kartkę „świeżo malowane” albo sprawdzanie czy „nie dotykaj, gorące” to takie zupełnie gorące, że przyklei się skóra, czy może jednak nie. On za każdym razem sprawdza, co będzie, gdy wypowie ulubione zdanie. Jest jak puszysty kot na półce z rodzinnymi pamiątkami z porcelany. Dokładnie wie, co robi, kluczy między bibelotami i czeka na idealny moment.
Wracam z zakupów, które sobie zaplanowałam. Takie wiesz, nie usiedzę w domu, nie uspokoję się, nosi mnie bez tej świeżej fasolki szparagowej żółtej i bez pomidorów.
I nie, nie mogę iść do warzywniaka pod blokiem, muszę jechać a rynek, na swoje stoisko, bo tam są pyszne pomidory i fasolka szparagowa. Kończy się na tym, że dwa razy zawijam do samochodu z pełnymi siatami, mam mokre buty, skarpetki, spodnie, kurtkę i bluzkę pod kurtką. Tak, ja sobie zaplanowałam zakupy, a pogoda oberwanie chmury. Nie dogadałyśmy się kompletnie. Wracam, wnoszę zakupy i zajmuję się ich rozpakowywaniem. Do domu wchodzi mój mąż i już wiem, że zaraz powie cztery słowa, które sprawią, że włosy mi od razu wyschną, a w kuchni zrobi się przytulnie niczym na brzegu Etny.
Drogę z pracy do domu pokonuję szybko, czas mam wyliczony do minuty.
Sprzątam, udaję, że gotuję, jem, zmywam i znowu siadam do komputera. Cholernie to lubię, spełniam marzenia, a moje „ja” szybuje. Wieczorem jestem zmęczona, chcę położyć głowę na męskim ramieniu albo na poduszce. Poduszka to byłby zdecydowanie lepszy wybór – zapamiętać na przyszłość. Ma ogromną zaletę: milczy. Podczas gdy, między jednym zdaniem a drugim wypowiedzianym przez właściciela ramienia, pada ONO: hasło dnia, panaceum dla zabieganych, melisa dla pracoholiczek.
„NIKT CI NIE KAZAŁ”
To ulubione zdanie mojej drugiej połówki, gdy czuję, że od szybkiego biegu zdzieram sobie obcasy, gdy mam rozczochrane włosy, a rano nie wiem, kim jestem. To taka mała kula z łańcuchem, która ma sprawić, że pęknie trochę balonik superwoman i moje ego straci kilka centymetrów.
Mąż ma rację, nikt mi nie kazał brać sobie tony pracy na popołudnie – wystarczyłoby pół, ale ja chciałam, czułam, że muszę. Nikt mi nie kazał myć okien z katarem, żeby później skarżyć się na przeziębienie, ale były brudne i musiałam, wreszcie nikt mi nie kazał spotykać się z kimś, kogo cholernie nie lubię i później narzekać na zmarnowany wieczór, ale ja musiałam.
Mam takie wrażenie, że my kobiety uwielbiamy stać nad sobą ze sznurkiem zakończonym seksownymi kuleczkami z metalu i od czasu do czasu motywująco odkładać się po plecach, aż nie poczujemy kojącego zapachu świeżej krwi.
Jeszcze nie skończyłaś projektu – pewnie wyleją cię z pracy. Nie zrobiłaś córce ciasteczek do szkoły, wolałaś zamówić gotowe – jesteś beznadziejną matką. Nie wróciłaś do formy w pół roku po ciąży, chociaż sąsiadka z II piętra w kwartał wróciła do rozmiaru XS – jesteś leniwą babą.
Myślę, że takie głosy w głowie słyszy każda z nas. I robimy milion i jeszcze jedną rzecz i osiągamy cele nieustannie, codziennie kilkanaście, a może kilkadziesiąt cholernych punktów do odhaczenia tylko po to, żeby tuż przed zaśnięciem przypomnieć sobie o milion drugim i lecieć o drugiej w nocy w piżamie do zamrażarki wyciągnąć mięso albo chleb na następny dzień.
NIKT CI NIE KAZAŁ
A gdyby tak na jeden tydzień, może właśnie wakacyjny, sierpniowy, zamienić „muszę” na „mogłabym” i dać sobie alternatywę? Mogłabym wstawić dzisiaj pranie, ale zrobię to jutro rano. Mogłabym dzisiaj odkurzyć i zrobię to z przyjemnością, gdy wypiję kawę. Mogłabym już teraz skończyć projekt i w sumie to fajna opcja, bo później zjem kolację z rodziną.
Daj sobie prawo wyboru, zobacz – każde działanie, którego możesz się podjąć to nowe możliwość. Nie musisz codziennie ratować świata i być dziewczyną a.k.a. super bohaterką. Nikt ci nie kazał bejbe.