Change font size Change site colors contrast
Felieton

Gdzie jest moje zen?

4 czerwca 2019 / Paulina Kondratowicz

Życie na krawędzi wcale nie musi oznaczać uprawiania ryzykownych sportów, wchodzenia w równie ryzykowne jak skok bez spadochronu związki, ani też kompulsywnego stawiania oszczędności życia na czarną dziesiątkę w ruletce.

Życie na krawędzi zdarza się każdej z nas, o czym mogą świadczyć takie zachowania jak prokrastynacja na najwyższym poziomie lub zaniechanie w podjęciu ważnej, życiowej decyzji. Czy da się nie zwariować, kiedy kolejny...

Życie na krawędzi wcale nie musi oznaczać uprawiania ryzykownych sportów, wchodzenia w równie ryzykowne jak skok bez spadochronu związki, ani też kompulsywnego stawiania oszczędności życia na czarną dziesiątkę w ruletce.

Życie na krawędzi zdarza się każdej z nas, o czym mogą świadczyć takie zachowania jak prokrastynacja na najwyższym poziomie lub zaniechanie w podjęciu ważnej, życiowej decyzji. Czy da się nie zwariować, kiedy kolejny raz coś nam nie wychodzi? Da się przejść obojętnie obok porażki? Moim zdaniem nie.

Może wychodzę właśnie na pesymistkę z turbodoładowaniem, ale szczerze?

Nie wierzę w te wszystkie coachingowe gadki typu: wyjdź ze strefy komfortu, wszechświat Ci sprzyja… Bla, bla, bla. Oczywiście, fajnie by było, gdyby jakaś mistyczna koniunkcja Saturna z Jowiszem rzeczywiście pomogła rozwiązać problemy, ale życie niestety nie opiera się na tymczasowym układzie planet na niebie. Tak samo, nie zmieni się nic, jeśli zaczniesz kompulsywnie niedojadać na rzecz wiader kiełków, by zrzucić tu i ówdzie nadmiary tłuszczyku.

Tak naprawdę, rzeczy, które są modne i stanowią zbiór tzw. Musthave’ów, to jeden wielki pic na wodę, lub będąc bardziej dosadną, że zacytuję klasyka z podstawówki – du*a Jasiu kultywator.

Wiecie, żeby znaleźć swoje Zen trzeba czasami doznać strzaskania tyłka, czasem porządnie rąbnąć się w mały palec naszego ego o kant tego zimnego, okrutnego świata, a nawet przeżyć śmierć kliniczną własnej świadomości i naiwności. Zen to nie jest tylko jakiś tam chiński znaczek równości, ani nawet skomplikowana arytmetyka emocji. To proste jak obsługa cepa.

Jeśli za kimś tęsknisz, odezwij się, daj o sobie znać.

Halo, jestem tutaj i bardzo mi Ciebie brakuje! Jeśli jesteś o coś lub na kogoś zła, mów o tym. Proste komunikaty ułatwiają życie, ale nie dają nigdy gwarancji na powodzenie. Nie nazywaj złości, jeśli ona rzeczywiście jest, rozdrażnieniem. Jeśli coś Cię wkurza, mów, że Cię wkurza, a nie, że sam diabeł usiadł tą częścią ciała, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, na rozżarzone węgle. Jeśli czegoś chcesz, to poproś o to, do cholery. Nikt nie czyta Ci w myślach, nikt również nie będzie się pierdyliard razy zastanawiał, o co może chodzić. A jeśli z jakiegoś powodu oczekujesz zrozumienia, to wyjaśnij wszystkie wątpliwe kwestie. Człowiek w końcu został wyposażony w cudowny narząd zwany językiem. Użyj go, najlepiej na spółkę z mózgiem.

Być może brzmię teraz jak stara, sfrustrowana baba, ale serio, przez ostatnie dziesięć lat swojego życia właśnie przez to, że nie komunikowałam się jasno ze światem, nadszarpnęłam wiele nerwów, a nawet zjadłam jedną plombę. I po co?

Dało mi to poczucie spokoju? Nie. Więc Zen szlag trafił zanim w ogóle wypowiedziałam to krótkie słowo. Zen masz właśnie wtedy, kiedy nie komplikujesz sobie życia i nie zatruwasz się niepotrzebnymi myślami, które nie prowadzą do jakiegoś jasnego celu. Co więcej, nie robisz zawieruchy w życiu drugiej osoby, nie wprowadzasz stanu wojennego na potrzebę swojego widzimisię.

Nie jestem ani psychologiem, ani nawet psychiatrą, nie znam się też jakoś mocno na zależnościach społecznych. Ale wiem jedno – jeśli wystarczająco jasno mówisz o tym, czego oczekujesz, pragniesz, chcesz, bardzo możliwe, że to dostaniesz.

Albo sobie to wypracujesz. Kiedyś jedna moja znajoma, po rozstaniu z facetem, ogromnym kredytem na koncie, ogólnym rozwaleniem całego życia powiedziała jedną, ważną rzecz, która powtarzam jak mantrę. Choćby skały defekowały, to sobie trzeba samej narysować, pokolorować i wyciąć szczęście. Poleganie w tym względzie na drugiej osobie może nas doprowadzić jedynie do frustracji turbo, zawodu życia, a może nawet i depresji. Zen się pielęgnuje jak kwiatki na balkonie, mówi do niego, głaska za uchem, daje się mu przestrzeń i chroni jak najcenniejszy skarb. Bo pewnego dnia może się okazać, że tylko spokój nam pozostaje. I wewnętrzne bogactwo, na które pracowałyśmy latami. Nie ma sensu wyzbywać się siebie dla kogoś, choćby ta osoba była najcudowniejsza na świecie. I tym, może lekko trącącym egoizmem aspektem, zakończę. Dbajcie o siebie. Bo kto, jak nie wy?

 

Felieton

Co z tą wiosną?

12 marca 2023 / Magda Żarnowska

Mam przedziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że ludzkość domaga się coraz to nowych początków wszystkiego, a marketing bardzo zręcznie wykorzystuje swoją szansę i co chwilę pozwala nam zaczynać na nowo.

Zupełnie niedawno zaczynaliśmy rok 2018 i zgodnie z zasadą „z Nowym Rokiem-nowym krokiem” czyniliśmy postanowienia noworoczne, w których nieliczni z nas wytrwali. Nic jednak straconego, bo oto przed chwilą rozpoczął się dla wiernych...

Mam przedziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że ludzkość domaga się coraz to nowych początków wszystkiego, a marketing bardzo zręcznie wykorzystuje swoją szansę i co chwilę pozwala nam zaczynać na nowo. Zupełnie niedawno zaczynaliśmy rok 2018 i zgodnie z zasadą „z Nowym Rokiem-nowym krokiem” czyniliśmy postanowienia noworoczne, w których nieliczni z nas wytrwali.

Nic jednak straconego, bo oto przed chwilą rozpoczął się dla wiernych Wielki Post, i gdyby ktoś przegapił okazję noworoczną, mógł sobie przynajmniej odmówić czegoś na następne  czterdzieści dni. Jako przykładni katolicy, korzystając z okazji, odmówiliśmy sobie czerniny, której nie jesteśmy fanami, a mój mąż – znany przeciwnik pierogów, postanowił bez nich wytrzymać aż do samej Wielkanocy.

Gdybyście jednak zdążyli zjeść już czerninę, pierogi albo czekoladę (bo tej nieopatrznie większość jest skłonna sobie odmówić pod wpływem impulsu) i korzystać z wielkopostnej  fali wyrzeczeń, już się nie opłaca, przyroda daje nam kolejną szansę.

Nadchodzi bowiem wiosna, a wiadomo, na wiosnę opłaca się czynić postanowienia, odmieniać swoje wnętrza i zewnętrza, odchudzać, remontować i dekorować.

Według himalaistów i innych wspinaczy, wiosnę mamy już od początku marca, dlatego gdybyście próbowali zdobywać K2 zimą, to już niestety nie da rady i trzeba poczekać do grudnia, według kalendarza natomiast, astronomiczna wiosna zaczyna się 20 marca, więc została jeszcze chwila na poczynienie postanowień. I żeby marketingowcom nie ułatwiać jakoś wybitnie pracy, zebrałam trochę informacji, dlaczego w ogóle warto coś zmieniać w życiu w połowie marca. Moją inspiracją był wczorajszy rodzinny spacer. Korzystając z tego, że ustawodawca wspaniałomyślnie zapewnił nam wolną niedzielę, mogliśmy wyjątkowo spacerować w nieprzebranym tłumie innych spacerowiczów, którzy z braku otwartej galerii wybrali park. I właśnie ten spacer otworzył mi oczy i doprowadził do refleksji, że jednak muszę coś zmienić. Objuczona rowerkami i innymi pojazdami dzieci, dotleniona za wszystkie czasy, wróciłam do domu ledwo żywa, jakby ktoś wyjął mi baterie, a do dziś łupie mnie w krzyżu i łamie w kościach.

To starość – pewnie powiecie i pewnie macie racje, ale… naukowcy wyszli naprzeciw moim oczekiwaniom i tym konkretnym objawom mojej starości nadali nową, piękna nazwę, a mianowicie: SYNDROM ZMĘCZENIA WIOSENNEGO!  

Okazuje się bowiem, że to, co naprawdę warto zmienić na wiosnę, to dieta i styl życia.

I to nie tylko po to, aby za trzy miesiące móc na plaży zaprezentować nowy strój kąpielowy i wyglądać w nim zjawiskowo, nawet jeśli pada deszcz i jest zimno (co jest raczej polską wakacyjną klasyką pogodową).

Warto zmienić nawyki, aby było nam odrobinę łatwiej w ogóle dożyć do lata. Okazuje się, że w przyrodzie nic nie ginie (no może oprócz pojedynczych skarpetek w pralce) i tak samo wszystkie nasze zimowe zaniedbania właśnie teraz boleśnie dają nam w kość.

Naszemu organizmowi brak wielu istotnych substancji. Wykorzystaliśmy już wszystko, co udało się po lecie odłożyć (no może oprócz zapasów tłuszczu, ale to inna historia) i teraz boleśnie doskwierają nam niedobory magnezu (powodując rozdrażnienie i potęgując stres oraz skurcze mięśni), potasu (sprawiając, że mamy refleks szachisty, a targanie dziecięcego rowerka, to aż nadto), żelaza (wywołując nagłe ataki przejmującego zmęczenia), cynku (dziesiątkując nasze i tak wymaltretowane przez zimowe czapki, włosy), witamin i soli mineralnych (wywołując bóle głowy). Nie wiem, jak Wy, ale ja mam wrażenie, że kiedy jesienią i zimą mówiłam, że jestem zmęczona, to chyba śmiałam żartować, bo prawdziwe zmęczenie zaczęło się dopiero teraz. W dodatku dni są coraz dłuższe, na podwórku coraz cieplej i przyjemniej, więc serce rwie się jak za młodu do różnych aktywności, a organizm za nim nie nadąża.

Nie smućcie się jednak, gdyż istnieje sposób, aby ulżyć nam w tym wiosennym cierpieniu.

Niosę Wam gołąbka pokoju i kaganek oświaty w jednym! Tym razem odpowiedzią nie jest lampka wina (może nie w pierwszej kolejności). Odpowiedzią jest wyjście naprzeciw potrzebom naszego organizmu.

Po pierwsze powinniśmy zadbać o naszą dietę, wzbogacając ją o witaminy pochodzące wprost ze świeżych warzyw i owoców.

Po drugie, uzupełniajmy płyny – świeża woda plus soki owocowe na pewno nie zaszkodzą.

Po trzecie, możemy udać się do apteki po jakieś „suple” niczym kulturyści, czyli zwyczajnie po preparaty wielowitaminowe, które zapewnią nam to, z czym samą dietą w zabieganym świecie trudno sobie poradzić.

Po czwarte – to miód na serce mojego męża i innych sportowych zapaleńców – dbajmy o kondycję. To jest ich odpowiedź na wszystko, ale trzeba im przyznać rację – sprawny fizycznie organizm potrafi dźwigać rowerek i nawet dziecko jednocześnie i następnego dnia wstać dziarsko z łóżka po pierwszym budziku… względnie po trzech drzemkach.

Po piąte, skoro już poruszyłam temat snu – powinniśmy na wiosnę szczególnie zadbać o zdrowy i porządny odpoczynek naszego organizmu. Skoro nasze ciało samo wyłącza się tuż po „Na wspólnej”, może warto go tym razem posłuchać i pójść spać, a nie wypijać kolejną kawę i zmuszać się do pozostania na chodzie dwie godziny dłużej?

Podsumowując – nie taka wiosna zła i straszna, jak ją malują.

Trzeba tylko wsłuchać się w siebie, a kiedy już wszystkie poziomy niezbędnych składników zostaną wyrównane, a kondycja poprawiona, o wiele łatwiej będzie nam dźwigać rowerki, biegać za dziećmi,  przeprowadzić wiosenne metamorfozy mieszkania, a przynajmniej wyprać firanki i umyć okna, czyż nie? Na samą myśl o tym, że jestem gibka, wysportowana i w dodatku zbilansowana dietetycznie, robi mi się cieplej na sercu. I uważam, że za dobre chęci należy mi się czekolada. W końcu to dieta odpowiednia na niedobór magnezu, prawda?

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo