Change font size Change site colors contrast
Felieton

Czytaj swojemu dziecku

7 czerwca 2018 / Magdalena Droń

Jakiś czas temu przyjaciółka zapytała mnie: „Kiedy zaczęliście czytać Małej?” Przyznam szczerze, że nieco zbiła mnie z tropu, bo wydaje mi się, że zaczęłam jej czytać i śpiewać już w życiu płodowym.

Prawda jest taka, że ciężko udzielić precyzyjnej odpowiedzi na to pytanie. Bo czy istnieje odpowiedni wiek do rozpoczęcia czytania? Moim zdaniem dziecko nigdy nie jest zbyt małe, żeby zacząć mu czytać....

Jakiś czas temu przyjaciółka zapytała mnie: „Kiedy zaczęliście czytać Małej?” Przyznam szczerze, że nieco zbiła mnie z tropu, bo wydaje mi się, że zaczęłam jej czytać i śpiewać już w życiu płodowym. Prawda jest taka, że ciężko udzielić precyzyjnej odpowiedzi na to pytanie. Bo czy istnieje odpowiedni wiek do rozpoczęcia czytania? Moim zdaniem dziecko nigdy nie jest zbyt małe, żeby zacząć mu czytać. Zawsze jest właściwy moment i nigdy nie jest na niego za późno. I chociaż o pozytywnych skutkach czytania pisali chyba już wszyscy, wałkowania tego tematu nigdy nie jest za wiele.

Dlaczego warto dziecku czytać książki od początku?

Zanim Twoje dziecko nauczy się mówić, próbuje zrozumieć Twoją mowę. Rozszyfrowywanie jest ważnym elementem jego rozwoju. Od urodzenia dziecko chłonie język, z jakim się styka, tworząc wzorzec prawidłowej mowy. Żeby ułatwić mu cały ten proces, powinnaś mówić do niego jak najwięcej. Co ważne, nie tylko językiem potocznym, ale i literackim. To właśnie dzięki innej melodyce i rytmowi, dziecko szybciej zapamiętuje i rozwija nowe połączenia nerwowe. Choć niewielu zdaje sobie z tego sprawę, to właśnie wiersze, których rytm odczuwalny jest przez dzieci w naturalny sposób, pozytywnie wpływają na rozwój ich zmysłów, układu nerwowego i koordynację słuchowo-ruchową. Taka nauka przez zabawę sprawia im niesłychaną radość. Nic więc dziwnego, że nawet kilkumiesięczne maluchy próbują naśladować czytane wierszyki i radośnie poruszać się w takt powtarzających się dźwięków.

Badania dowodzą, że dzieci, którym czyta się od maleńkości, są elokwentne i bardziej skoncentrowane od swoich rówieśników.

Takie cechy z całą pewnością przydadzą się w późniejszym wieku! Co takiego kryje się w tych w kółko powtarzanych bajeczkach i wierszykach? A no właśnie owa rutyna. To kilkakrotne czytanie tej samej książeczki, zwiększa zasób słów malucha, utrwala wiadomości i pozwala zapamiętywać całe zdania. Związane jest to także z koncentrowaniem się je jednym, znanym bodźcu, dzięki czemu wspomaga on prawidłowy rozwój bez zbędnych rozpraszaczy.

Czytanie jest równie ważne w kwestiach emocjonalnych. Czytanie pomaga tworzyć mocne więzi między dzieckiem a rodzicem czy innym członkiem rodziny. Jeśli czytasz swojemu dziecku, czuje się ono ważne i doceniane. Widzi, że jesteś w stanie odłożyć swoje zajęcia na później, by móc spędzić chwilę z nim na wspólnej lekturze. Ponadto książki sprawiają, że dziecko lepiej rozumie własne uczucia i potrafi je dokładniej opisywać. Poznając losy bohaterów, dziecko przeżywa to, co dzieje się w opowieści i sporo dowiaduje się o świecie. To również świetna droga przekazywania informacji trudnych czy wartości moralnych, na które chcemy uwrażliwić dziecko teraz i w późniejszym życiu.

Korzyści nie tylko dla dziecka

Naukowcy z Uniwersytetu w Sussex w południowo-wschodniej Anglii udowodnili w swoich badaniach, że czytanie jest jednym z najskuteczniejszych sposobów radzenia sobie ze stresem. Któryż z rodziców nie mierzy się z tym problemem w dzisiejszych czasach. A wystarczy tylko kilka minut głośnej lektury z dzieckiem, by obniżyć poziom poirytowania i napięcia aż o 66%! Pod tym względem więc książki przebijają słuchanie muzyki, granie w gry wideo, spacer czy relaksowanie się przy kubku ciepłej kawy. A może to magiczne oddziaływanie naszych pociech?

Nie tylko bajeczki na dobranoc…

Utarło się, że dzieciom czyta się przed snem. Owszem, jest to doskonale wyciszający rytuał. Książka jednak nie powinna się dziecku kojarzyć wyłącznie ze spaniem. Dlatego właśnie zachęcam, by wprowadzić lektury również o innych porach dnia i w innych miejscach niż łóżko czy sypialnia. U nas wspólne czytanie sprawdza się np. w chwilach mojej porannej czy popołudniowej kawy. Zamiast pić ją przy stole czy w pozycji horyzontalnej na kanapie, wolę usiąść na dywanie w pokoju córki i zaprosić ją do wspólnej lektury. To też doskonała chwila na potrzymanie jej na kolanach, pogłaskanie i potulenie się. Kiedy była mniejsza, książeczki, w bardziej wodoodpornej wersji, braliśmy do kąpieli. Dziś Nina lubi zabierać książki na spacer. To dopiero musi być widok – niespełna dwuletnie dziecko, „zaczytane” na spacerze. Przez to, że znam już niektóre historie na pamięć, jestem w stanie bezkolizyjnie prowadzić wózek i „czytać” ulubioną lekturę córy. Książki świetnie sprawdzają się w kolejce u lekarza, w kościele czy w momentach, gdy muszę załatwić jakąś ważną sprawę na mieście. To nie tylko umilacz czasu, ale przede wszystkim zdrowy nawyk. Wszak znacznie przyjemniej patrzy się na ludzi w tramwaju z nosami w książkach niż w telefonach komórkowych.

Natury nie oszukasz

Tak, tak powiecie – filolożka. A i owszem. Ale również zapalony mol książkowy od dziecięcia. Niezależnie od tego czy wyssałam z mlekiem matki, czy odziedziczyłam po tacie, wszelkie honory należą się mojej mamie chrzestnej. Miłość do książek będzie mi towarzyszyć zawsze. Nic więc dziwnego, że chcę zarazić nią również moją córkę. Wychodzę bowiem z założenia, że korzyści, jakie przyniesie czytanie już w młodym wieku, są nieocenione i z całą pewnością przyczynią się do lepszego rozwoju mojego dziecka. A skoro jest to wpisane poniekąd w mój kod genetyczny, czuję, że Nina, jako krew z mojej krwi, nie będzie mi tego miała za złe w przyszłości.

Czytaj swojemu dziecku – od urodzenia!

Styl życia

365 dni minimalizmu – czy ten trend społeczny może dawać radość?

18 lipca 2019 / Agnieszka Jabłońska

Koniec roku i początek nowego to dobry czas na zrobienie krótkiego podsumowania i przyjrzenie się sobie.

To czas, w którym warto usiąść wygodnie w fotelu z lampką wina, filiżanką dobrej kawy albo kubkiem herbaty (dla każdej z nas coś miłego) i porozmyślać nad kolejnymi 365 dniami, które niedawno minęły. Co udało się osiągnąć? Co się zmieniło? Czym ten rok różnił się od poprzednich?...

Koniec roku i początek nowego to dobry czas na zrobienie krótkiego podsumowania i przyjrzenie się sobie. To czas, w którym warto usiąść wygodnie w fotelu z lampką wina, filiżanką dobrej kawy albo kubkiem herbaty (dla każdej z nas coś miłego) i porozmyślać nad kolejnymi 365 dniami, które niedawno minęły. Co udało się osiągnąć? Co się zmieniło? Czym ten rok różnił się od poprzednich?

Chyba jestem podatna na trendy społeczne, bo wciąż powraca u mnie temat minimalizmu. Wiem, że jest jeszcze wiele do zrobienia. Nie wystarczy raz przejrzeć szafy i półki z kosmetykami, ogłosić światu jednej akcji denko (zużywanie do końca wszystkich produktów do pielęgnacji i higieny bez kupowania nowych), ugotować obiadu z resztek i opróżnić półki w zamrażarce, żeby nazwać się dumnie „,minimalistką”.  

Cieszę się, że minimalizm jest modny. Podoba mi się, że powstają grupy, na których ludzie chwalą się swoimi zdjęciami przed i po, że są miejsca w sieci, gdzie można znaleźć wsparcie. Podoba mi się, że wydawanych jest tak wiele książek poświęconych tej tematyce. Trochę mniej zachwyca mnie „ubranie w minimalistycznym stylu”, „100 przedmiotów, które musi mieć prawdziwy minimalista”, „nie jesteś minimalistką jeśli…” albo minimalistyczne kolekcje domów mody.

Nie powiem, że jestem minimalistką  

Minimalizmem interesuję się aktywnie od prawie 6 lat. Nie jestem pewna, czy mogę powiedzieć o sobie, że jestem minimalistką. Ten trend ma wymiar fizyczny: ograniczanie zakupów i  zmniejszanie stanu posiadania oraz emocjonalny: wartościowanie emocji, wyciszanie. Wszystko jest procesem, nigdy się nie kończy. Jak raz zaczniesz zmniejszać stan posiadania, gwarantuję, że po jakimś czasie dojdziesz do wniosku,  że wciąż przytłacza cię nadmiar. Jak raz odetniesz się od toksycznej osoby, nigdy już dobrowolnie nie wejdziesz w taką relację.

Wiem, że na obrazkach w sieci wygląda to inaczej. Spektakularne przemiany, puste pokoje, wolne wieszaki w szafie, wielkie worki poustawiane w równym rządku. Czarny i biały złamany szarym. Nowe ubrania, gadżety i akcesoria – koniecznie minimalistyczne. Marzenie dla przytłoczonych nadmiarem. Diametralna zmiana na wyciągnięcie karty kredytowej.

Pamiętaj jednak, że w rzeczywistości minimalizm jest jedynie narzędziem, nie celem samym w sobie. Jeśli osoba z talentem plastycznym, weźmie do ręki ołówek, powstanie ciekawy rysunek. Ja mogę jedynie coś nabazgrać – to my definiujemy wykorzystanie narzędzia i efekty, jakie uda się osiągnąć z jego pomocą.

Co mnie przekonało do minimalizmu?

Dlaczego minimalizm? Miałam wewnętrzne poczucie chaosu, potrzebowałam ogromnych zmian. Wpadła mi w ręce książka Dominique Loreau (no dobra, sama ją kupiłam, na wyprzedaży w Internecie) i wszystkie elementy układanki trafiły na swoje miejsce.

Jakie to uczucie? Można je porównać do wyjazdu na wspaniały urlop. Spędzasz kilka godzin w podróży, docierasz na miejsce i stoisz przed przepięknym domkiem. Masz w dłoni jakieś 20 kluczy, a przed sobą jeden zamek. Zastanów się, której próbie trafia cię szlag? Mnie zapewne około 8 zaczęłyby trząść się ręce. Historia ma jednak happy end i w końcu poturbowana psychicznie (aż chciałoby się powiedzieć: „jak to na urlopie”), wchodzisz do wymarzonego wnętrza. Wiesz o czym mówię? Tak się czułam, gdy czytałam kolejne akapity książki – to był próg do mojego wakacyjnego, wymarzonego domu. Jaka byłam zdziwiona, gdy okazało się, że mogę przy odrobinie wysiłku (haha, no dobra, mogę męcząc się niczym matka bliźniąt, wół pociągowy albo pies husky ciągnący zaopatrzenie dla całej wioski), zostać w nim na zawsze.

68 miesięcy z minimalizmem

W międzyczasie dwie przeprowadzki, milion kupionych przedmiotów, kilka bolesnych finansowo i ambicjonalnie pomyłek zakupowych i totalnie zgubienie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym. Pamiętaj, że gdy coś zakładamy, nasze plany powinny być miękkie niczym plastelina, zwłaszcza, gdy dotyczą spraw wewnętrznych. Tak naprawdę nie możesz dzisiaj jednoznacznie określić, jakim człowiekiem będziesz za kolejne 365 dni. Wiele może się wydarzyć – znajdziesz się w sytuacjach, które dzisiaj są poza granicą twojej wyobraźni. Jestem przekonana, że nie zabraknie w Twoim życiu ludzi, a ich obecność może mieć różny wpływ na twoje życie.

Czego  mnie nauczył minimalizm w mijającym roku?

  1. Doceniania tego, co mam – im mniej przedmiotów wokół mnie, tym większą radość odczuwam z używania każdej pięknej rzeczy.
  2. Łatwo wpaść w pułapkę idealizmu – szukanie idealnej torebki, najlepszej torby na zakupy, czy najpiękniejszej bluzki to dobry i skuteczny sposób na dodanie sobie zmarszczek.
  3. Wciąż wolę być niż mieć, ale lubię swoją poduszkę finansową.
  4. Liczą się ludzie, nie rzeczy – każdą rzecz można zastąpić inną o podobnej funkcjonalności, niech ci nawet do głowy nie przyjdzie, że możesz zastąpić ludzi.
  5. Warto postawić na przeżycia – czasami, szczególnie, gdy nie ma się pomysłu na prezent dla bliskiej osoby, można podarować jej to, co ma się najcenniejszego – czas. Wspólne przeżywanie i odkrywanie nowych miejsc, smaków, czy emocji jest bardzo cenne.
  6. Chwilowy brak równowagi w życiu może prowadzić do przeniesienia środka ciężkości w inne miejsce – to, że dzisiaj jedna rzecz jest dla ciebie najważniejsza, wcale nie znaczy, że za kolejne 365 dni na pierwszym miejscu nie znajdzie się inna.
  7. Mogę pozwolić sobie czasami na luksus lenistwa i bycie… szczęśliwą.

Dlaczego nie zachęcam cię do minimalizmu? To proste, w to miejsce proszę cię, abyś zaczęła się po prostu kierować zdrowym rozsądkiem. Miej tyle rzeczy, ile jest ci potrzebne oraz sprawia, że jesteś szczęśliwa. Otaczaj się ludźmi, którzy podsadzają cię do góry nawet, jeśli czasami wierzgasz nogami obrażona. Postaraj się przez kolejne 365 dni być po prostu szczęśliwą – każdego  dnia po troszeczku i pamiętaj, uśmiech na twarzy mogą wywoływać również drobnostki.

 

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo