Dzieciństwo – beztroskie odkrywanie świata czy programowanie człowieka przyszłości?
Miało być miło, łatwo i przyjemnie. Mogło być o podróżowaniu, zwiedzaniu świata, a jest znowu o dzieciach. Nic na to nie poradzę, że przychodzi taki czas w życiu człowieka, kiedy chcąc nie chcąc, wszystkie tematy schodzą na dzieci.
Mamy październik, więc pewnie plany lekcji są już szczelnie uzupełnione o zajęcia dodatkowe, dlatego teraz mogę śmiało powiedzieć, co o tym myślę. W końcu decyzje podjęte, czesne czy inne opłaty uiszczone, wobec tego moje zdanie już pewnie nic nie zmieni.
Do rzeczy. Nic mnie tak nie irytuje, jak maraton, w którym uczestniczą rodzice przedszkolaków. Tak mnie to złości, tak wkurza, że już nie jestem w stanie stłumić w sobie tej całej nagromadzonej żółci i musiałam po prostu dać jej upust.
Na Boga! Czy ci wszyscy rodzice powariowali?! Mam całkiem sporo rodziców w najbliższym otoczeniu i większość ma podobne problemy, ale zacznijmy od początku.
O czym można rozmawiać z rodzicem we wrześniu? O tym, na jakie dodatkowe zajęcia w tym roku szkolnym będą chodzić jego dzieci!!
A po pierwszym tygodniu? O tym, jaką ekwilibrystykę logistyczną to za sobą pociąga! Bo wyobraźmy sobie rodziców dwójki dzieci, z których każde chodzi na dwa rodzaje zajęć po dwa razy w tygodniu. Ile to daje w sumie dodatkowych zajęć? Gruba matematyka, co? Osiem! A dni roboczych mamy pięć, co znaczy, że w części z nich nasze dzieci będą miały najpewniej zajęcia w tym samym czasie, najprawdopodobniej na dwóch różnych końcach miasta! I teraz kombinuj rodzicu, jak zdążyć i co zrobić ze sobą lub drugim potomkiem w wolnym czasie? Kolejne 1,5 godziny na sączenie kawy i scrollowanie Facebooka…
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego oni robią to sobie i swoim dzieciom?! Sama mam dwójkę dzieci, być może są po prostu jeszcze za małe, ale wydaje mi się, że nie o to chodzi. Moje dzieciaki, po ośmiu godzinach dziennie spędzonych z przedszkolu czy żłobku, są zwyczajnie zmęczone. Zmęczone zajęciami, zmęczone hałasem. Przy okazji są często głodne, bo zdarzają się dni, kiedy zupełnie nie pasuje im serwowane przez placówkę menu. Zresztą ja też po ośmiu godzinach pracy i gonitwie po dzieci jestem zmęczona i głodna. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym moje dzieci przyprowadzić do domu o 17.00, po czym na 17.30 wysłać na jakieś zajęcia. Lub lepiej, w ogóle prosto z przedszkola odstawić je gdzieś indziej niż do domu.
Nie wierzę w to, że dla małego dziecka dodatkowe zajęcia są warunkiem sine qua non przyszłego szczęścia i powodzenia.
Uważam, że na takie ukierunkowanie jest jeszcze mnóstwo czasu. Tak zostałam wychowana. Przepraszam, pewnie to zaściankowe i niedzisiejsze myślenie, ale sądzę, że jeśli rodzice są aktywni zawodowo, to czas swoim dzieciom mogą poświęcać jedynie po pracy. A takie zagospodarowywanie czasu, to sprowadzanie relacji między rodzicem a dzieckiem, do postaci bycia jego szoferem. Dodajmy jeszcze do tego frustrację rodzica, kiedy okazuje się, że jego bąbel nie chce być małym Lewandowskim! Owszem, dwa razy poszedł na trening, bo myślał, że będą zwyczajnie „haratać w gałę”, ale okazało się, że wymagana jest systematyczność, sumienność i dyscyplina, o której pięciolatek nie ma bladego pojęcia! I nie rozumie, czemu rodzice się złoszczą, prośbą i groźbą przekonują go do uczestnictwa, mając w pamięci połowę oszczędności zainwestowaną w sportową wyprawkę przyszłej gwiazdy naszej kadry.
Chcę, żeby moje dzieci się nudziły!
Ostatnio, w ramach eksperymentu, postanowiliśmy w ogóle nie włączać TV popołudniami. Powodem tego były obawy o Młodego – kilkukrotnie myśleliśmy, że jest chory, a on po prostu gapił się nieprzytomnym wzrokiem w ekran. Współczesne ZOMBIE. A teraz? Teraz popołudniami bawi się z siostrą! Wymyślają przedziwne zastosowanie dla zwyczajnych sprzętów i mają z tego mnóstwo radochy. Właśnie takiego dzieciństwa chcę dla swoich dzieci – beztroskiego. Jeszcze zdążą żyć w biegu, z kalendarzem w ręku, tabletem przed oczami.
W literaturze fachowej oraz badaniach statystycznych wskazywane są czasem ujemne skutki takiego planowanego zarządzania dzieckiem. Perfekcyjne hodowanie dzieci odbija się na ich zdrowiu fizycznym (otyłość, cukrzyca, choroby serca) oraz psychicznym (wzrasta odsetek zaburzeń psychicznych oraz depresji u dzieci) – dane pochodzące między innymi z WHO, dotyczące prognoz odnośnie śmiertelności młodzieży do 2020 roku.
Być może jestem wyrodną matką, ale postępuję zgodnie z moim instynktem i na całe szczęście mój mąż myśli podobnie. Nie kupujemy dzieciom zabawek, nie posyłamy na zajęcia dodatkowe. Wystarczy, że zabawki i tak ktoś zawsze przyniesie w prezencie, a zajęcia szczegółowo zaplanowało im już przedszkole i żłobek. Po zajęciach jest czas na wygłupy, przytulanie, zabawę i odpoczynek. Na pomoc przy obowiązkach domowych – niech widzą, że obiad sam się nie zrobi, pranie samo nie rozwiesi, a zabawki same nie posprzątają. Wolę pójść z nimi na basen dwa razy w miesiącu wtedy, kiedy będą chcieli, niż dwa razy w tygodniu, nawet jeśli nie mają ochoty. Nie, nie rzygamy tęczą jak kucyki Pony. Po prostu do tego stopnia potrafią nas wkurzać inni ludzie, że czasem nie życzymy sobie ich oglądać po pracy i zakładamy, że nasze dzieci – krew z krwi – mogą mieć podobne odczucia.
Pokazujmy dzieciom, że można się buntować przeciwko systemowi. Próbować żyć po swojemu.
Jeśli bardzo chcą chodzić na jakieś zajęcia, pozwólmy im spróbować. Są dziećmi, mogą próbować, a w próbowaniu chodzi o to, żeby sprawdzić, czy coś się podoba i móc zmienić zdanie. Zaczekajmy jednak na moment, aż będą bardziej świadome upływu czasu i wartości pieniądza, żeby podejmując decyzję o uczestnictwie w jakichś zajęciach zdawały sobie sprawę, że zajmie im to czas i będzie kosztować, a pieniądze nie rosną na drzewach.
Uwierzmy, że jeśli dziecko naprawdę bardzo czegoś chce i bardzo mu na tym zależy, to będzie potrafiło o to zawalczyć. Przekonać nas do swojego pomysłu. A od nadmiaru opcji można tylko dostać niestrawności i wzrastać w niczym nieuzasadnionym przekonaniu, że jest się pępkiem świata, a wszyscy inni są tu tylko po to, żeby nam usługiwać i nas rozwijać.
Zignorujmy też presję społeczną. Zajęcia dodatkowe mają wynikać z potrzeb dziecka, a nie z dążenia rodzica do zgarnięcia kilku dodatkowych punktów rodzicielskiej chwały za zaangażowanie i konsekwencję w działaniu.
zdjęcie / Designed by Freepik