Kiedy, jako mała dziewczynka, po raz pierwszy rozszyfrowałam poprawnie skrót AGD, byłam z siebie niesamowicie dumna. Nie przypuszczałam wtedy jeszcze, że jako kobieta dorosła, można pokusić się nawet o stwierdzenie „odnosząca sukcesy zawodowe” cały asortyment składający się na AGD będę darzyć tak ogromnym uczuciem. Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez tych sprzętów. Co innego wakacje, wyjazdy do ciepłych krajów, a co innego egzystencja w Polsce, z naszym kapryśnym, nieprzewidywalnym klimatem.
Mamy grudzień, zbliżają się Święta, wszyscy mamy mnóstwo wydatków. W głowie piętrzą się pomysły na prezenty, świąteczne dekoracje, akcje charytatywne, wykwintne potrawy. Budżet dociskany butem nawet nie próbuje się domknąć i coraz częściej zaczynam rozumieć sens przysłowia „zastaw się, a postaw się”. Podchodzę do tego na zimno, w końcu grunt to strategiczne planowanie, a mąż miał coś wspólnego z logistyką, więc komu, jeśli nie nam, powinno udać się wszystko zorganizować skutecznie i z gracją. Naturalnie w takim gorącym okresie Wszechświat próbuje nam udowodnić, że nie wszystko uda się zaplanować. I wiecie co? Wszechświat zdecydowanie ma rację.
Ponieważ do miana Perfekcyjnej Pani Domu jest mi szalenie daleko, w tym roku postanowiłam się bardziej postarać.
Kiedy mój mąż przekonywał zamrażarkę, aby zmieściła w sobie jeszcze jedną porcję mięsa, przy pomocy kuchennego tłuczka, orzekłam, ze to najwyższy czas być bohaterem we własnym domu. Nie wiem, co mnie napadło, ale w środku wieczornego rytuału, zwanego potocznie zabawą z dziećmi w piratów, zadecydowałam, że teraz, natychmiast należy ROZMROZIĆ LODÓWKĘ. (Miejsce to zasługuje także na przytoczenie krótkiej studenckiej anegdotki, kiedy to moja najlepsza na świecie współlokatorka dosłownie zabiła naszą lodówkę nożem. Próbując, przy użyciu noża, odkuć z zamrażarki samotnego kotleta dokonała nieumyślnie mordu na lodówce. Zadźgała ją na miejscu, uwalniając freon z układu chłodzącego i pozamiatane. Musiałyśmy się zrzucać na nową. I jeszcze pozbyć się zwłok starej.)
Nigdy wcześniej nie przychodziły mi do głowy takie pomysły.
Nawet mąż, tym tłuczkiem w lód uderzał bez żadnych podtekstów. Nie sugerował wówczas, że jego mama wykonuje ten zabieg regularnie i dlatego w jego rodzicielskim zamrażalniku na co dzień nie spotka się arktycznej pokrywy lodowej. Nie zmuszał, nawet nie próbował przekonać, że rozmrażanie lodówki jedynie w związku z przeprowadzką zdarza się zdecydowanie za rzadko. Nikt nie wywierał na mnie presji, sama to postanowiłam i naprawdę zrobiłam. Całkiem szybko i wyjątkowo skutecznie. Sprawnie, posiłkując się garnkiem z gorącą wodą i mopem. I myślałam, że jestem mistrzem. Że przechytrzyłam system, zastosowałam uderzenie wyprzedzające, bo oto JA JESTEM DOROSŁA, jestem PANIĄ TEGO DOMU i żadne sprzęty AGD nie będą mi dyktowały własnych warunków. Byłam z siebie dumna, jak Tom Hanks w „Cast Away”, kiedy udało mu się rozniecić ogień. W dokładnie ten sam sposób ja okiełznałam żywioły.
I kiedy już myślałam, że inne podobne panie domu będą na moją cześć układały poematy, a przynajmniej deklamowały zgrabne fraszki, że mąż pochwali, poklepie po ramieniu, doceni, nastąpił ciąg niefortunnych zdarzeń, które pokazały mi, jakie miejsce zajmuję ja, w całej domowej hierarchii sprzętów AGD.
Następnego dnia po wygranej walce z lodówką, płynąc na fali wznoszącej, postawiłam nastawić pranie.
W zasadzie nic dziwnego. W domu, w którym są małe dzieci, pralka jest włączona tak często, jak telewizor u emerytów. Ten dzień był jednak wyjątkowy. Nasza pralka stoi w kuchni i akurat tam bawiłam się tego wieczora z dziećmi. Zapalone było delikatne światło i wierzcie lub nie, ale mocno zaangażowałam się w zabawę. I wtedy właśnie mój syn zadał kluczowe pytanie: „Mamo, a dlaczego tu jest woda?”. Okazało się, że woda wypływała z zaworu od filtra pralki i zanim się zorientowałam, wypłynęła już praktycznie cała zawartość bębna, a mi nie pozostało nic innego, jak pobawić się z dziećmi w POWÓDŹ.
Prawdziwy bohater mojego domu po powrocie dokręcił wszystko tak, jak trzeba i było już w porządku.
Do czasu…
Ten post nie jest postem sponsorowanym i nie pisałam go przy współpracy z żadnym producentem AGD. A szkoda. Bo gdyby tak było, być może miałabym w domu sprawne sprzęty.
Otóż pralka, po szybkiej poprawce związanej z filtrem, prała jak głupia. A może ja prałam jak głupia. Mniejsza z tym, kto był głupi, ważne, kto nie ogarnął wyzwania „Sześciu prań przez jeden weekend”. Pralka walczyła, szamotała się, dzielnie wirowała, a na koniec coś gruchnęło, grzmotnęło i koniec. I takim oto sposobem do Świąt zostały jakieś 2 tygodnie, wydatków multum, prania jeszcze więcej, a pralki nie ma. Czekam na naprawę i trzymam kciuki, żeby to jednak była błahostka. Z pralką trochę się już znamy i szkoda byłoby zaprzepaścić tak wspaniałą przyjaźń.
W związku z powyższym, jeśli myślicie, że tylko Wy nie ogarniacie tych Świąt, że z każdej strony nowe zobowiązania i nowe wydatki, wyobraźcie sobie proszę mnie, piorącą świąteczne zasłony ręcznie w wannie, a następnie czekającą co najmniej do Wielkiej Nocy na to, aż ścieknie z nich woda i będzie można je bezpiecznie powiesić. Wszak mogę zagwarantować sobie i Wam, że po powieszeniu zbyt mokrych zasłon, znając życie, spadłyby mi też karnisze, zabierając ze sobą połowę tynku ze ściany (o ile oczywiście ściana uszłaby z życiem).