Przypuszczam, że dla wielu czytelników mogłoby to być szokiem, dla moich znajomych już raczej nie, ale mam wyjątkowy talent do robienia złego pierwszego wrażenia.
Być może nie jest to talent sam w sobie, być może nawet nie jest to moją stałą cechą, natomiast podczas jakichś wyjść czy większych imprez, to mój mąż robi wspaniałe pierwsze wrażenie. Olśniewa wszystkich swym urokiem, erudycją oraz poczuciem humoru. A za nim człapię ja 😉 Momentami urocza neurotyczka zazwyczaj niezadowolona, że w jakiejś imprezie musi brać w ogóle udział.
Mimo, że postanowień noworocznych zazwyczaj nie czynię, tym razem okoliczności wymogły na mnie zmianę, a taką konieczność można przynajmniej zgrabnie opakować w papier z napisem „Postanowienie na 2018 r.”, przez co być może będzie bardziej strawna dla mnie i dla reszty społeczeństwa.
Wszyscy wiemy, że nieszczęścia chodzą parami, a okazuje się, że taką tendencję mają także okazje. I na pewno nie będzie tu mowy o okazjach wyprzedażowych, od których stronię jak mogę (z wyjątkiem internetowych promocji na pięćdziesiąty polarowy koc, który doda „ciepła i przytulności wszystkim wnętrzom”). Mowa tu będzie o okazjach towarzyskich, w które dziwnie obfituje moje życie w ostatnich miesiącach. Szykuję się właśnie do kolejnego wyjścia do ludzi (ostatnie miało miejsce w listopadzie) i postanowiłam zrobić to w końcu rzetelnie, czyli przygotowania obejmą także sferę psychiczną. Przypuszczam, że macierzyństwo kazało mi wypracować nowe schematy zachowań, kiedy to na słowo „zaproszenie” nie reaguję paniką i nie zakopuję się pod kołdrą, a wręcz przeciwnie, nerwowo przestępuję w oczekiwaniu z nogi na nogę, niczym w kolejce do TOI TOIa na imprezie plenerowej. Obiecuję, że dla mnie też jest to niespotykane, ale cała cieszę się na myśl o karnawałowej imprezie w podbydgoskiej gminie, na którą otrzymaliśmy zaproszenie. Myślę, że to też kolejny krok w dorosłość- będę dorosła pełną parą, jakby dotychczasowy dorobek i dochowek o tym wystarczająco nie świadczyły. I pewnie zastanawiacie się, gdzie tu postanowienia noworoczne i cała ta pompa ze wstępu? Że pewnie napiszę, że postanowiłam po prostu regularnie poddawać się zabiegom kosmetycznym wszelkiej maści, aby potem nie robiły mi się zaległości, jakie mogłabym przedstawić na ryc.1, gdybym miała pewność, że nie czytają tego dzieci, mężczyźni ani kobiety karmiące lub w ciąży. Nic z tych rzeczy.
Postanowiłam być SYM-PA-TY-CZNA *nawet dla obcych.
Od kilku dni wertuję poradniki, które mówią o tym, jak nie pogrążyć całego spotkania z nowymi, obcymi ludźmi w mgnieniu oka, czyli po prostu JAK ZROBIĆ DOBRE PIERWSZE WRAŻENIE. Postanowiłam także podzielić się z Wami teorią, bo jak to będzie z praktyką, pewnie życie pokaże.
Okazuje się, że żeby zrobić pierwsze (dobre) wrażenie, mam zaledwie chwilę. Poradniki nie są zgodne. Jedni twierdzą, że od 60 do 90 sekund, inni mówią, że jedynie 11 sekund, rekordzista nawet twierdził, że w 4 sekundy mogę sprawić, żeby ludzie mnie polubili. I być może ma to sens, bo przez te 11 sekund nawet nie zdążę za dużo powiedzieć, co może zagwarantować, że nie znielubią mnie ci wszyscy, którym do gustu nie przypadnie moje (podobno specyficzne) poczucie humoru. Pierwsze wrażenie jest to bowiem coś prawie metafizycznego. Coś, co nasze mózgi generują podświadomie, a potem trzymają się tego, jak przysłowiowy pijany płotu.
W psychologii (i poradnikach) królują żelazne zasady, co do których autorzy są zgodni. Oto one:
Banał – bądź sympatyczny.
Czyli uśmiechaj się! Pewnie nie tak sztucznie, jak tancerze towarzyscy, mniej szeroko, bardziej naturalnie. Niektórzy opisują to nawet jako „promieniowanie szczęściem”. Podobno rozmówca od razu lepiej poczuje się w naszym towarzystwie, gdy będzie widział radość na naszym obliczu. Ha! Ten warunek najpewniej będę umiała spełnić. Sam fakt, że wyjdę z domu, w ładnej kiecce, do ludzi, gdzie będzie muzyka, jedzenie i alkohol, powinien sprawić, że szczery uśmiech nie będzie znikał z mojej twarzy.
Bądź otwarty.
Tu trochę mogą zacząć się już schody, bo abyśmy byli odebrani jako osoby otwarte, musimy utrzymywać taką właśnie postawę ciała. Czyli żadnego splatania rąk na piersi ani zasłaniania się torebką. Frontem do klienta 😉 Żadnej przygarbionej postawy i łypania okiem niczym Gollum. Dodatkowo należy nawiązywać kontakt wzrokowy, ale taki subtelny, trwający zaledwie chwilę, aby rozmówca nie czuł, że nienaturalnie się mu przyglądamy czy zwyczajnie gapimy.
Słuchaj.
Teoretycznie wszystko jasne, ale kto nie słuchał kiedyś „na autopilocie” myśląc równocześnie o niebieskich migdałach, niewywieszonym praniu i o tym, co miał wczoraj na myśli szef, mówiąc „A”, niech pierwszy rzuci kamieniem. Nie dajmy się ponieść swobodnemu śnieniu na jawie podczas pierwszego spotkania z nowymi ludźmi, nawet gdyby uderzająco przypominali naszą licealną koleżankę, za którą nie przepadaliśmy. Słuchajmy aktywnie, zadawajmy dodatkowe pytania, doprecyzujmy. Żeby rozmówca wiedział, że nie strzępił języka po próżnicy.
Ubierz się stosownie do okazji.
I tu śmiechy i chichy pewnie, że to od razu na pewno nie będę umiała się dobrze ubrać. A to wcale nie jest tak. Zdarzyło mi się kilkukrotnie ubrać zupełnie niestosownie, mimo że obiektywnie mój strój nie wywołał żadnego skandalu obyczajowego (jak Bridget Jones). Raz na szkolenie firmowe w nowej pracy przyszłam w stroju służbowym- garsonka i te sprawy, a tymczasem okazało się, że wszyscy pozostali ubrani byli zupełnie na luzie. Za drugim razem sytuacja była całkiem odwrotna. To ja ubrałam się swobodnie, a wszyscy byli w garniturach. Nie życzę tego nikomu. Pewność siebie spadła do zera, a gdyby była taka możliwość, przyjęłaby pewnie wartość ujemną. Tej zasady zamierzam się trzymać i przed wyjściem na imprezę na pewno skonsultuje mój strój z innymi uczestnikami (przynajmniej tymi, których znam). Podobno dobrze się wyróżniać, ale ja jestem z natury nieśmiała i taka sytuacja pogrążyłaby mnie na resztę wieczoru.
Jako ostatnią radę, autorzy podręczników i poradników podają często, aby być sobą.
I proszę Państwa, gdyby bycie sobą przysparzało mi sympatii otoczenia, pewnie nie musiałabym przebrnąć przez poprzednie punkty 😉. A tak na serio, okazuje się, że czegokolwiek nie zrobimy, to i tak nasze prawdziwe ja wylezie przy bliższym poznaniu. Dodatkowo osoby, które zaklinają rzeczywistość i szerokim uśmiechem zupełnie zaprzeczają temu, co czują w środku, często odbierane są po prostu jako fałszywe. Czyli wracamy do punktu wyjścia- cokolwiek robimy, róbmy to naturalnie, z głową i z umiarem. W końcu po co nam znajomi, którzy faktycznie polubili jedynie jakąś wizję nas, a ta wizja nijak nie przystaje do rzeczywistości?
Po przeczytaniu wyżej wspomnianych przewodników i przeanalizowaniu licznych porad, (o dziwo!) nie zrezygnowałam z zamiaru wyjścia na imprezę. Zamierzam być tam, dobrze się bawić i po prostu schować w kieszeń jakieś własne frustracje i neurotyczne zapędy. Nie będę myśleć o praniu ani o zaległościach w pracy. Będę uśmiechnięta i urocza. I może jest szansa, że ktoś wtedy powie, że ten mój mąż jest całkiem spoko, ale za to jaką ma świetną żonę! A jeśli nie, to po prostu mogę utożsamić się z bohaterem filmu o jakże pięknym i wymownym tytule „Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi”. Życie jak sen 😊.