Change font size Change site colors contrast
Styl życia

O zjadaniu mniejszych

1 lipca 2019 / Marta Osadkowska

Dlaczego przyjęliśmy nazywać okrucieństwo zezwierzęceniem?

To nie jest w porządku. Zwierzęta nie są okrutne. Fiodor Dostojewski Człowiek jest jedyną okrutną istotą na Ziemi. Pod pojęciem okrucieństwa rozumiem świadome i celowe zadawanie bólu dla własnej korzyści, przyjemności czy satysfakcji. Żadne inne stworzenie tego nie robi. Nie jest dla nikogo tajemnicą, co dzieje się w przemysłowych hodowlach zwierząt, nie jest moim celem psucie Wam dnia...

Dlaczego przyjęliśmy nazywać okrucieństwo zezwierzęceniem? To nie jest w porządku. Zwierzęta nie są okrutne.

Fiodor Dostojewski

Człowiek jest jedyną okrutną istotą na Ziemi. Pod pojęciem okrucieństwa rozumiem świadome i celowe zadawanie bólu dla własnej korzyści, przyjemności czy satysfakcji. Żadne inne stworzenie tego nie robi.

Nie jest dla nikogo tajemnicą, co dzieje się w przemysłowych hodowlach zwierząt, nie jest moim celem psucie Wam dnia przytaczaniem przykładów cierpienia zadawanego zwierzętom. Powszechnie wiadomo, że to czyste ZŁO. Widzieliśmy filmiki, zdjęcia, nie da się tego uniknąć. A jednak masowo odwracamy oczy, udajemy, że tego nie ma.

W imię czego? Smacznego posiłku? Wygody?

Mój bardzo mięsożerny mąż mawia: ignorancja jest błogosławieństwem. Na pewno jest w tym sporo prawdy, łatwiej żyć w niewiedzy. Prościej uznać, że jeden człowiek i tak nic nie zmieni, że tak już jest, odwołać się do większości i strzepnąć z siebie odpowiedzialność. Ale historia przeczy takiej postawie: to jednostki porywały tłumy, które dokonywały rewolucyjnych zmian. Zniesienie niewolnictwa, dostęp do edukacji, równouprawnienie – to wszystko wydawało się kiedyś mrzonką niewielu. A teraz nie sposób sobie tamtych czasów wyobrazić. Czy w przyszłości nasze wnuki popatrzą ze zdziwieniem na nasze okrucieństwo wobec zwierząt powodowane tylko zachciankami? Bardzo na to liczę.

W dzisiejszym świecie wszystko kręci się wokół pieniądza.

Chcemy mieć dużo i tanio, chcemy czuć się bogaci i nie musieć oglądać jakim kosztem nasze pragnienia są spełniane. Spójrzmy prawdzie w oczy: mięso pochodzi od zwierząt, które zginęły tylko po to, by ludzie mogli mieć chwilę przyjemności, a przed śmiercią zostały okaleczone i poparzone – pisze Jonathan Safran Foer w książce „Zjadanie zwierząt”. Można hodować zwierzęta w przyzwoitych, humanitarnych warunkach, ale wtedy ich pochodne będą droższe. Na to zgody konsumentów nie ma. Chcemy, żeby mięso, które dostaniemy, nie kosztowało dużo, co w prosty sposób przekłada się na cięcia kosztów hodowli zwierząt w wielkich korporacjach. Niewiele jest już takich ładnych, zielonych farm, na których krowy spacerują po łące, a kury na wybiegach. Dziś liczy się każdy centymetr powierzchni, a oglądanie nieba jest luksusem, na które niektóre zwierzęta mogą sobie pozwolić przez kilka minut, gdy są ładowane na ciężarówki mające zawieźć je do rzeźni. W tej sytuacji nie przekonuje mnie argument, że jedzenie mięsa jest „zgodne z naturą”, bo to, jak człowiek obecnie traktuje zwierzęta nie ma z nią nic wspólnego.

To nierówna wojna tocząca się pomiędzy tymi, którzy nie szanują żywych istot i nie mają dla nich współczucia, oraz tymi właśnie istotami, które o to współczucie proszą. To wojna o litość. I choć trwa od wieków, to dopiero teraz weszła w krytyczną fazę – komentował obecną sytuację francuski filozof Jacques Derrida.

Prawo właściwie nie chroni zwierząt hodowlanych i odwraca się od tego, co człowiek z nimi wyprawia.

Gdy wypłynie dowód na okrutne tortury praktykowane na przykład w ubojniach albo eko organizacja narobi dymu, wchodzi jakaś kontrola, nakłada jakąś karę, która dla producentów zwykle nie jest nawet odczuwalną kwotą i wychodzi. Nic się nie zmienia. Nie może się zmienić, bo to pociąga za sobą koszty, a tych nikt nie chce ponosić. Powstają pseudo-regulacje i określenia widmo. Jednym z nich jest: chów na wolnym wybiegu. Kiedy słyszę to określenie, wyobrażam sobie istną sielankę: przestrzeń, biegające kury, świeże powietrze i inne wspaniałości. W praktyce hodowla spełnia wymagania do tej etykiety, gdy ptaki „mają dostęp do świeżego powietrza” i nie są trzymane w klatkach. Czyli zwykle: ściśnięte do granic w szopie posiadającej niewielkie okienko pod dachem.

Konsument kupuje swoje wyobrażenie o danym określeniu, a nie rzeczywistość.

A co tam jest w środku, w tym mięsku?

Hormony, antybiotyki, woda, bakterii tysiące (w tym na przykład pałeczki e coli, powszechnie spotykane, gdyż ptaki mieszkają we własnych odchodach). Drób szprycuje się hormonami wzrostu, bo ma być szybko duży i szybko gotowy na rzeź, a my potem zajadamy ten hormon ze smakiem i dziwimy się, czemu te dziewczynki tak szybko dziś fizycznie dorastają. Bulwersujemy się, gdy tę substancję zażywają sportowcy, a sami kładziemy ją na talerzach naszych dzieci.

Jeśli chodzi o kwestie etyczne, doskonale zjadanie zwierząt opisał Stanisław Lem:

Mięsożerność nie jest niczyją winą, skoro wynikła w toku ewolucji naturalnej! Wszelako różnice dzielące tak zwanego człowieka od jego krewnych zwierzęcych są niemal żadne! Podobnie jak osobnik wyższy nie może uważać, aby to dawało mu prawo do pożerania wzrostem niższych, tak i obdarzony wyższym nieco umysłem nie może mordować ani pożerać niższych umysłowo, a jeśli już musi to czynić, za sprawą tragicznego obciążenia dziedzicznego, winien pochłaniać okrwawione ofiary w trwodze, po kryjomu, w norach swych i najciemniejszych zakątkach pieczar, targany wyrzutami sumienia, rozpaczą i nadzieją, że kiedyś uda mu się wyzwolić od brzemienia mordów tak nieustannych. Niestety! Bezcześci szczątki śmiertelne, dusząc je, bawi się nimi, a dopiero potem wchłania na publicznych żerowiskach, wśród podskoków obnażonych samic swego gatunku, bo mu to wzmaga apetyt na zmarłych”.

No i jest jeszcze czynnik ekologiczny. Pomstujemy na samochody, kominy i innych trucicieli, podczas gdy, wg ONZ, hodowanie zwierząt na mięso jest jedną z dwóch lub trzech najważniejszych przyczyn współczesnych problemów ekologicznych zarówno tych lokalnych, jak i tych globalnych. Chów przemysłowy to najważniejsze źródło problemów ochrony środowiska. Metan, który wydzielają krowy w tych miejscach, jest bardziej szkodliwy niż wszelkie spaliny i inne smogi. Bardzo fajnie opowiada o tym dokument „Cowspiracy” (do obejrzenia na Netflixie).

Dokładnie pamiętam dzień, w którym przestałam jeść mięso.

Zawsze je ograniczałam, ale po lekturze artykułu o dokarmianiu świń ich odchodami, żeby były cięższe, uznałam, że enough is enough. Nie chcę być więcej częścią tej karuzeli okrucieństwa. Od pięciu lat nie jem zwierząt i czuję się z tym bardzo dobrze. Od zeszłego tygodnia, gdy przeczytałam Zjadanie zwierząt Foera, wykluczam z diety wszelkie produkty odzwierzęce. Gdy mówię, że nie jem mięsa, często widzę, jak u rozmówcy się prężą mózgów szeregi i wzrok się pali, niczym w piosence Wojciecha Młynarskiego. I zaczynają się pytania: a ryby jesz? A żelki? Jakby moja deklaracja była swego rodzaju wyzwaniem. Może jest? Żyjemy w świecie, gdzie możesz codziennie jeść fast food, zalewać się litrami coca-coli i to jest społecznie akceptowalne i popierane. Ale jak tylko powiesz, że nie jesz mięsa, wszyscy zaczynają się troszczyć o twoje zdrowie. Moje wyniki badań znacznie się poprawiły, odkąd nie jem mięsa. Cukier, cholesterol, które genetycznie mam wysokie, nigdy się tak ładnie nie prezentowały. Nie czuję się lepsza od mięsożerców, czuję się po prostu lepiej ze sobą.

Jestem typowym przykładem człowieka, który je, żeby przeżyć, nie mam w sobie nic ze smakosza.

Lubię, gdy to, co zjadam jest smaczne i zdrowe, ale nie poświęcam wiele czasu na poszukiwania. Gdy planuję podróż, kwestia jedzenia jest zupełnie poza mną. O posiłku zapominam właściwie w momencie odstawienia talerza. Znam ludzi, którzy celebrują jedzenie, jest ono ważnym elementem ich codzienności, a jednym z aspektów odwiedzania nowych miejsc, jest kosztowanie lokalnej kuchni. Potrafią długo czytać i szukać tej najlepszej knajpki. Im trudniej rezygnować z mięsa niż mnie, to na pewno. Ale robią to. Dla mnie większym poświęceniem było odstawienie serów i serniczków, które uwielbiam. Ale zdecydowałam się na to. Uważam, że wolna wola to ogromna odpowiedzialność. My możemy zdecydować, że nie chcemy być częścią okrutnego traktowania zwierząt, niehumanitarnego zabijania ich i torturowania dla naszej przyjemności. Czy to coś zmienia? Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale już sto, owszem. Producenci żywności muszą odpowiadać na potrzeby konsumentów. Ja wierzę w siłę jednostek. A rynek reaguje na ich głos: największa stacja benzynowa wprowadziła wegańskie hot dogi, w Ikei słynne klopsiki mają swój wege zamiennik, przybywa knajp serwujących roślinną kuchnię.

Chciwość zatruwa ludzkie dusze, zamyka świat w szponach nienawiści, popycha nas stopniowo do rozlewu krwi. Musimy szybko dojrzeć, bo inaczej sami się pozabijamy. Nowoczesność zawiodła nas w potrzebie. Nasza wiedza cynicznie nami manipuluje, nasza inteligencja to twardość i nieżyczliwość. Za dużo myślimy, a za mało czujemy. Bardziej niż nowoczesności, potrzebujemy człowieczeństwa. To Wy, ludzie, macie moc tworzenia maszyn. Moc tworzenia szczęścia. Macie moc, by uczynić to życie wolnym i pięknym, moc uczynić to życie cudowną przygodą.”

przemawia wcielający się w rolę dyktatora Charlie Chaplin w filmie z 1940 roku. Rzadko mówił na ekranie, ale gdy już to zrobił, wygłosił słowa poruszające i nie tracące na aktualności do dzisiaj.

Tylko od nas zależy, jak ten świat będzie wyglądał.

Nie równajmy człowieczeństwa z okrucieństwem.

 

Felieton

Okulista dziecięcy na cito

25 marca 2018 / Magda Żarnowska

Wyobraźcie sobie taką sytuację.

Jest piątkowe popołudnie, praktycznie wieczór. Po pracy odbieracie dzieci i wleczecie się z nimi przez pół miasta, aby dotrzeć do domu. W domu standard, trzeba ogarnąć jakiś ciepły posiłek, a w tle słychać „Mamoooooo, a ona mnie bije!!!”. Kiedy już opada bitewny kurz, można w pełni poświęcić uwagę dzieciom. Siadacie do zabawy, przyglądacie się latoroślom i zauważacie, że…. Wasze...

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Jest piątkowe popołudnie, praktycznie wieczór. Po pracy odbieracie dzieci i wleczecie się z nimi przez pół miasta, aby dotrzeć do domu. W domu standard, trzeba ogarnąć jakiś ciepły posiłek, a w tle słychać „Mamoooooo, a ona mnie bije!!!”. Kiedy już opada bitewny kurz, można w pełni poświęcić uwagę dzieciom. Siadacie do zabawy, przyglądacie się latoroślom i zauważacie, że…. Wasze dziecko ma zeza!

Kto w piątkowy wieczór nie diagnozuje zupełnie nowego odkrycia tej skali przy pomocy doktora Google, niech pierwszy rzuci kamieniem..  

Tak też było u nas. Kiedy odnotowałam tę zmianę w wyglądzie mojej niespełna dwuletniej córeczki, nie zareagowałam od razu paniką. Najpierw postanowiłam skonsultować swoje obserwacje z mężem – wiadomo faceci są bardziej konkretni i zdarza się, że mniej dają się ponieść histerii. Miałam nadzieję, że powie „ee tam, znowu wymyślasz!”, ale (o zgrozo!) potwierdził moje przypuszczenia. Wtedy już nie miałam absolutnie żadnych hamulców i ograniczeń niekontrolowanej paniki zmieszanej z rozpaczą. Bo trzeba Wam wiedzieć, że jako możliwe przyczyny zeza u najmłodszych, Internet podaje milion schorzeń, począwszy od wady wzroku, na chorobach nowotworowych kończąc.

Pędziliśmy tak razem w naszych najczarniejszych wizjach przez większość weekendu, aż ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i zadecydował, że trzeba po prostu jak najszybciej skontaktować się z OKULISTĄ.

Rozpoczął się kolejny etap przeczesywania Internetu, w poszukiwaniu specjalisty godnego zaufania.

I okazuje się, że w tej maleńkiej mieścinie, zabitej dechami, czyli Bydgoszczy, na znanych portalach skupiających równie znanych lekarzy różnej specjalizacji, okulistów jest owszem bardzo wielu, ale jeśli kryteria poszukiwania zawęzimy do hasła „okulista dziecięcy”, to wybór praktycznie nie istnieje. Skoro portal z wieloma lekarzami zupełnie nam nie pomógł, Internet przeszukaliśmy w bardziej staromodny sposób i właśnie tą drogą trafiliśmy do naszej pani doktor.

I teraz odrobina wiedzy zdobytej w ogniu walki.

Badanie wyglądało zupełnie standardowo. Trochę się obawiałam tego, czy pani doktor będzie w stanie zbadać tak małe dziecko, które nie zawsze chętnie współpracuje. Co więcej, nie do końca wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądał ten moment, który w badaniu dorosłych polega na czytaniu liter z pewnej odległości. Moje obawy częściowo się potwierdziły, gdyż na początku Młoda zupełnie nie zamierzała współpracować. Nawet przystawienie jej główki do poszczególnych aparatów diagnostycznych nastręczało pewnych trudności i musieliśmy wzbić się na wyżyny dyplomacji, a w zasadzie przekupstwa, żeby udało się je doprowadzić do końca. Czytanie literek w tym wypadku zostało zastąpione przez rozpoznawanie kształtów zwierząt i przedmiotów codziennego użytku, ale tutaj już polegliśmy na całej linii. Młoda co prawda mówi świetnie, jak na swój wiek, ale jest przy okazji wyjątkowo uparta. Postanowiła nie udzielać odpowiedzi na nasze pytania i mimo iż stawaliśmy na rzęsach, żeby powiedziała, że na ścianie wyświetlony jest kot, byliśmy z niej w stanie wydusić jedynie zdanie „ja nie wiem”. Tak czy inaczej, zebrane informacje wystarczyły do postawienia diagnozy.

Okazuje się, że wada objawiająca się zezowaniem dziecka występuje dosyć często. W wyniku badań odkryto natomiast, że nasza córka zmaga się z dosyć sporą nadwzrocznością i wadę tę trzeba korygować poprzez noszenie okularów.

Korzystając z okazji postanowiłam zadać też kilka pytań na temat wzroku naszych najmłodszych pani doktor Edycie Migdalskiej, specjalizującej się między innymi w diagnostyce chorób oczu u dzieci i dzięki jej uprzejmości, odpowiedziami mogłam się z Wami podzielić.

 

Jaka jest przyjęta w Polsce profilaktyka, jeśli chodzi o badanie wzroku dzieci? Kiedy, postępując zgodnie z zaleceniami lekarzy, rodzice mają szansę dowiedzieć się, że ich dziecko może źle widzieć? Czy istnieją jakieś badania przesiewowe?

Wiadomo, że nie ma nic lepszego niż profilaktyka. W związku z tym dzieci obowiązują badania profilaktyczne ( tzw. badania bilansowe) przeprowadzane przez lekarza rodzinnego lub pediatrę w 0,2,4,6,10,14 i 18 roku życia. Jednym z elementów badania profilaktycznego są tzw. testy przesiewowe , które dotyczą m.in. oceny funkcji narządu wzroku. W razie wątpliwości lekarz kieruje pacjenta do specjalisty. Trzeba zawsze pamiętać, że wady wzroku, podobnie jak wiele innych schorzeń, mogą się dziedziczyć i szczególnie rodzice z wadami wzroku powinni być wrażliwi na najmniejsze, niepokojące objawy u swoich dzieci, mogące wskazywać na problemy z widzeniem.

Na co rodzice powinni zwracać szczególną uwagę, aby jak najszybciej udało się zdiagnozować chorobę oczu u dziecka?

Objawem, który najczęściej skłania rodziców małych dzieci do wizyty w gabinecie okulistycznym jest zez. Nie należy go bagatelizować, ponieważ może świadczyć zarówno o wadzie wzroku, jak i o innych, potencjalnie niebezpiecznych schorzeniach takich jak np. zaćma wrodzona czy siatkówczak. W tym ostatnim przypadku zdarza się, że rodzice zauważają „biały odblask” ze źrenicy pojawiający się na zdjęciach robionych aparatem fotograficznym. U starszych dzieci niepokoić mogą częste bóle głowy, niechęć do nauki, pisania, czytania, kłopoty z koncentracją, a także nawracające stany zapalne spojówek i brzegów powiek.

Jakie, zgodnie z Pani doświadczeniem, wady wzroku najczęściej występują u najmłodszych? Czy łatwo je przeoczyć?

U najmłodszych dzieci, czyli w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, a nawet młodszych, najczęściej występuje nadwzroczność. Wynika ona z nieprawidłowej budowy gałki ocznej, która to nieprawidłowość może dotyczyć jej długości-zbyt krótka gałka, lub budowy układu optycznego oka. Istnieje też nadwzroczność fizjologiczna, która nie daje objawów i nie wymaga leczenia, ewentualnie potrzebne są okresowe kontrole okulistyczne. U dzieci starszych i młodzieży częściej pojawia się krótkowzroczność, czyli wada wzroku odpowiedzialna za niewyraźne widzenie przedmiotów znajdujących się w pewnej odległości , przy jednoczesnym braku problemu z widzeniem z bliska. W tym przypadku dzieci z reguły same zgłaszają rodzicom problem lub otrzymują informację od pielęgniarki lub lekarza przeprowadzającego badanie profilaktyczne.

Jak wygląda leczenie nadwzroczności i zeza u dzieci? Ile z reguły trwa?

W sytuacji, gdy rozpoznano wadę wzroku u dziecka, w tym nadwzroczność, najważniejsza jest jej prawidłowa korekcja szkłami okularowymi tak, aby dziecko jak najlepiej widziało z każdej odległości. Jeżeli nadwzroczności towarzyszy zez, to po zastosowaniu szkieł korekcyjnych najczęściej gałki oczne „ustawiają się” w prawidłowej pozycji, czyli równolegle. Istnieją sytuacje, gdzie pomimo prawidłowo skorygowanej okularami wady wzroku nadal oczy „zezują”, np. wtedy, gdy wada w nierównym stopniu dotyczy obojga oczu. Wówczas oko, w którym wada jest większa z reguły jest okiem zezującym i zdarza się, że też niedowidzącym, czyli okiem, w którym doszło do utrwalonego pogorszenia widzenia. W takich przypadkach lekarz najczęściej zaleca metodę obturacji , czyli zasłaniania oka lepiej widzącego lub penalizacji, czyli celowe pogorszenie widzenia oka lepiej widzącego przez zastosowanie „niewłaściwego” szkła korekcyjnego w okularach lub przez zakrapianie do oka kropli zawierających atropinę. Czas leczenia nadwzroczności zależy głównie od wielkości wady, im jest ona większa, tym czas leczenia dłuższy. Czasem istnieje konieczność używania  korekcji okularowej lub soczewek kontaktowych przez całe życie, choć w wieku dorosłym można poddać się operacji laserowej korekcji wady wzroku. W sytuacji, gdy pomimo leczenia zachowawczego (okulary korekcyjne, ćwiczenia pleoptyczno-ortoptyczne itd.) nadal utrzymuje się zez, konieczny może okazać się zabieg operacyjny.

Czy można się spodziewać, że córka już zawsze będzie zmagała się z wadami wzroku?

Dzięki odpowiedniej korekcji okularowej, czyli takiej, która pozwala na prawidłowe widzenie do dali i bliży, dzieci z nadwzrocznością, a także z krótkowzrocznością i astygmatyzmem funkcjonują równie dobrze jak ich rówieśnicy bez wady wzroku. Wymagają systematycznych kontroli u lekarza okulisty oraz zmiany szkieł korekcyjnych, jeżeli jest taka konieczność. Wada wzroku najczęściej pozostaje na całe życie, natomiast okres dziecięcy jest najistotniejszy jeśli chodzi o uzyskanie najlepszej możliwej ostrości wzroku każdego oka.

 

Od wizyty minęło już trochę czasu. Nasza córka ma już okulary. Na razie nosi je sporadycznie, gdyż przy jej charakterze woleliśmy nie zmuszać jej do niczego nagle w obawie, że przyniesie to odwrotny skutek. Na początku zresztą pani doktor radziła też, aby zakładać jej okularki na chwilę podczas zabawy, kiedy ogląda książeczki lub rysuje. Cała idea polega przecież na tym, żeby Mała sama zobaczyła różnicę i pokochała okulary, prawda?

Wszystkim rodzicom w podobnej sytuacji mogę poradzić jedynie jak najszybszą konsultację z okulistą. Prawdziwy profesjonalista potrafi rozwiać rodzicielskie obawy i przeprowadzić nas za rękę przez tak trudne tematy. Powodzenia!

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo