Kobiety mają na ogół dużo bardziej rozwiniętą empatię. Przejmujemy się wieloma rzeczami, jesteśmy bardziej uczuciowe i podatne na zranienia. Nasze serca nie są obite żelazną blachą czy opatulone stalowym drutem kolczastym. Ufamy często bezgranicznie, nie mając nawet ku temu wyraźnych, racjonalnych powodów. Nadzieję nie bez powodu nazywamy „matką”, a nie, przykładowo „ojcem” głupich. Przez nadzieję, nie tylko wybija się ta matczyna troska, ale także ślepa, naiwna wiara w dobro i szczęśliwe zakończenie. I właśnie ta naiwność popycha nas w ręce wróżek, numerologii, kart czy horoskopów.
Horoskopowe przepowiednie nie są już po to, żeby sprawdzić, co nas czeka w przyszłym miesiącu czy tygodniu, ale po to, żeby dowiedzieć się, że wszystko będzie dobrze, nawet jeżeli czekają nas jakieś potknięcia w niedalekim czasie. Nasza potrzeba zapewnień może zostać zaspokojona krótkim tekstem umieszczonym na tylnych stronach kobiecych gazet, na wróżbiarskich portalach i aplikacjach czy w powiadomieniach SMS od ulubionego, bo najbardziej sprawdzonego i wiarygodnego astrologa. Chociaż do podczytywania wróżb, nie mówiąc już o wierze w te zwięzłe przepowiednie czy ostrzeżenia, wcale nie chcemy się przyznawać.
Dzieje się tak dlatego, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do okazywania słabości. Niepewność – także ta dotycząca przyszłości, potrafi wywiercać nam dziurę w brzuchu wiertłem zbudowanym z cząsteczek stresu i niestabilności. Od dawien dawna ludzie szukają opieki, znaku, że nie są z tą całą przyszłością sami i obietnicy, że dadzą sobie z nią radę. Zazwyczaj wolimy wyśmiać w towarzystwie wierzenie w zabobony. Do czasu, kiedy spotkają nas finansowe kryzysy, miłosne pułapki i życiowe rozdroża, a nam przydałyby się wskazówki i poklepywania po plecach, że wszystko się, koniec końców, uda.
Jeżeli chodzi o sprawy metafizyczne, to bezsprzecznie zajmuję ciepłą posadkę bohaterki tragicznej. W moich przekonaniach i poglądach jest lawina sprzeczności, których nie umiem zlikwidować, a której elementy składowe razem tworzą niezłą, wybuchową mieszankę. Na przykład wierzę, że wszystko zależy od nas. Lubię mieć wpływ na swoje życie, lubię działać tak, żeby potem wszystko układało się po mojej myśli. To nie wyklucza karmy, w którą zwyczajnie warto wierzyć. Przynajmniej tak myślę. Gdyby wierzyło w nią więcej ludzi, byłoby na świecie więcej dobra. Bez znaczenia, czy tylko dlatego, że Ci ludzie wytwarzający dobro, chcieliby otrzymać jakieś dobro w zamian, czy wytwarzaliby je bezinteresownie. Może groźba karnego bumeranga zahamowałaby złe zamiary, pobudzając strach.
Jestem też nieuleczalną i naiwną romantyczką. Wierzę w przeznaczenie, dlatego, że chce w nie wierzyć. Ale bywa, że sam los przystawiam do ściany, sprawdzając czy na pewno się nie pomylił. I tak, spotykając kogoś, bywa, że sprawdzam jego możliwy temperament po charakterystyce znaku zodiaku. Mimowolnie wchodzę w powiązane linki, i tak “upewniam się” czy partner do mnie pasuje, czy nasze znaki są do pogodzenia, czy ta relacja będzie rozwijać się szybko, czy raczej będzie wymagać dużo trudu i cierpliwości. To może śmieszne, ale charakterność osobnika dość często wpada w dużą zależność od tego, kiedy się urodził. I choć horoskopy i cała ta „zabawa” z jakimkolwiek wróżbictwem jest całkiem niezgodne z nauką Kościoła, to horoskopy sprawdzają często też te kobiety, które do Kościoła regularnie chodzą.
Czy powinnyśmy być zatem bardziej rozsądne i przestać ufać horoskopowym przepowiedniom, radom i przestrogom? Niekoniecznie. Nie chodzi tu o powierzanie swojego życia i wszystkich życiowych decyzji w ręce niebios, energii czy tekturowych prostokątów. Ale o to, że każda siła, nawet ta wydająca się czasami najbardziej absurdalna, jest siłą słuszną i potrzebną, jeżeli jest w stanie nas (od)budować i wzmocnić. Zgodnie z zasadą – jeżeli coś jest głupie, a działa, to znaczy, że nie jest głupie. Nawet jeżeli działa tylko przez wytworzony efekt placebo.
A czy powinnyśmy być na siebie złe, że bywamy łatwowierne i naiwne? Absolutnie nie. To wszystko przez ogromną, zatrważającą wrażliwość, przez którą czasem tak bardzo emocjonalnie i uczuciowo cierpimy. Nie dajmy sobie wmówić, że w dzisiejszych czasach nie ma miejsca na czułość. Że są tylko podziały, barykady, nienawiść i pociski. Że liczy się siła i pięść, wojna i krzyk. Kaur, poetka, feministka i artystka z Indii, pisze, że jeśli jesteś czuła, jesteś potężna. I tego się trzymajmy.