Change font size Change site colors contrast
Felieton

Siedząc na tykającej bombie, czyli badania prenatalne

19 grudnia 2017 / Magda Żarnowska

Chciałabym poruszyć dziś temat bardzo delikatny.

I wyjątkowo zależy mi na tym, aby nie zostać źle odebraną. Wszak hormony ciążowe i Internet to zdecydowanie połączenie wybuchowe i wystarczy chwila nieuwagi, aby ukręcić na siebie bat, któremu nie dam rady. Pamiętam doskonale okres moich obydwu ciąż. Człowiek na zwolnieniu lekarskim miał aż nadto czasu, aby wsłuchiwać się w siebie i doszukiwać się złowrogich symptomów...

Chciałabym poruszyć dziś temat bardzo delikatny. I wyjątkowo zależy mi na tym, aby nie zostać źle odebraną. Wszak hormony ciążowe i Internet to zdecydowanie połączenie wybuchowe i wystarczy chwila nieuwagi, aby ukręcić na siebie bat, któremu nie dam rady.

Pamiętam doskonale okres moich obydwu ciąż. Człowiek na zwolnieniu lekarskim miał aż nadto czasu, aby wsłuchiwać się w siebie i doszukiwać się złowrogich symptomów we wszystkich ciążowych dolegliwościach. Na szczęście moja wyrozumiała pani doktor z anielską cierpliwością odpowiadała na telefony i smsy. Dodatkowo, każda wizyta u niej rozwiewała wszelkie wątpliwości i choć chwilę mogłam odetchnąć z ulgą. I całkiem świadomie napisałam „chwilę”, bo ta ulga była uczuciem naprawdę rzadkim i wyjątkowo krótkotrwałym. Prawdopodobnie taka uroda większości ciężarnych, zwłaszcza pierworódek. Ja niestety miałam na swoim koncie smutne ciążowe historie, dlatego dodatkowo dmuchałam na siebie i chuchałam. Zresztą nie tylko ja- cała rodzina oraz większość lekarzy, z którymi miałam okazję się spotkać, wykazywało się ogromną dozą empatii.

Ale co by się stało, gdyby wspomniana pani doktor nie potrafiła pocieszyć mnie słowem, gestem czy milionem podobnych przykładów? Co by było, gdyby wyniki badań nie przedstawiały się tak jednoznacznie?

Jak wszyscy doskonale wiemy, w ciąży należy się badać. Nasz publiczny system opieki zdrowotnej podchodzi do tematu trochę bardziej powściągliwie. Znam natomiast przypadki kobiet, które swoje ciąże prowadziły jedynie w publicznych placówkach, zadowalały się taką ilością badań USG, jakie nam jaśniepanujący NFZ zaoferował i były ukontentowane swoim wyborem. Fakt, były to ciąże książkowe, bez żadnych komplikacji i pewnie trochę z tego faktu wynika to, że dziewczyny nie zgłaszały zastrzeżeń. Dodatkowo, ponieważ ciąże prowadziły publiczne przychodnie, nikomu nawet się nie śniło, aby ciężarne wysyłać na jakieś BADANIA PRENATALNE. Co to, to nie. Nie ma wskazań, delikwentka jest jeszcze przed 40tką, to po co narażać budżet państwa na takie wydatki.

Kiedy zaszłam w ciążę z Młodym i ja chciałam być jak one.

Tzn. wierzyłam, że skoro ma się udać, to uda się tę ciążę przeprowadzić na NFZ. No i trochę też, jako ciążowa fatalistka, nie wierzyłam równocześnie w to, że w ogóle się uda. Typowy dla ciężarnych z przeszłością dysonans. Moja rejonowa przychodnia i podejście lekarzy, szybko wyjaśniły mi, że jestem w błędzie. I nawet nie chodzi mi o pianie z zachwytu nade mną i nad moim stanem błogosławionym, ale o zwykłą ludzką uprzejmość. Po tym jak pani doktor w trakcie króciutkiej pierwszej wizyty, kiedy chciałam opowiedzieć o wcześniejszej chorobie i operacji tarczycy, zajęta papierami, rzuciła mi krótko przez zęby „cicho być, zwolnienie wypisuje”, a pan doktor, na kolejnej wizycie (w przychodni było dwóch lekarzy, a poprzednia pani doktor od razu na USG potwierdziła ciążę), zanim w ogóle spojrzał w kartę, zbadał mnie ginekologicznie i orzekł zupełnie lekkim tonem- „żadnej ciąży tu nie widać, ale przyjdzie na USG za 2 tygodnie, to zobaczymy”, stwierdziłam, że jednak takiego podejścia nie ogarnę i znajdę sobie prawdziwego lekarza z powołania. I zanim ktokolwiek powie, że francuski piesek ze mnie, że zwyczajnie ze mną rozmawiano i w ogóle o co całe halo, to wspomnę raz, bardzo krótko i bez przesadnej czułości, bo to nie jest miejsce na takie historie, że byłam wtedy już po dwóch poronieniach.

A teraz do rzeczy. Znalazłam wymarzoną ciążową opiekę i przez obie kolejne ciąże zostałam przeprowadzona wspaniale.

Moja doktor skierowała mnie nawet do specjalnej poradni genetycznej w szpitalu, gdzie fachowe, mega dokładne badania prenatalne wykonano mi dodatkowo zupełnie za darmo. Badania w takich poradniach wykonywane są wyjątkowo skrupulatnie. Gdyby mnie tam nie było, nie uwierzyłabym, że to wszystko dzieje się w Polsce. Otóż serie badań poprzedza zebranie dokładnego wywiadu. O chorobach w rodzinie matki i ojca dziecka, ich wieku, o paleniu i piciu alkoholu, o trybie życia. Same badania składają się z USG pod koniec I trymestru ciąży, podczas którego mierzona jest przezierność karkowa dziecka oraz z badania krwi- test PAAPA. Następnie wyniki wpisywane są do specjalnego systemu, który wylicza potencjalne, statystyczne ryzyko urodzenia chorego dziecka. Ryzyko podawane jest w formie skali np. 1:10000000 i później grupowane jako małe, średnie lub wysokie. Kolejnym etapem badań w poradni jest USG w połowie ciąży. Wówczas lekarz wyjątkowo dokładnie bada anatomię dziecka poprzez ultrasonograf, w poszukiwaniu ewentualnych zmian i deformacji świadczących o chorobie genetycznej. Wyniki drugiego badania ponownie wprowadzane są do systemu i ponownie wylicza się na ich podstawie statystyczne prawdopodobieństwo urodzenia chorego dziecka. Do szpitalnego systemu można także wpisać dane z tych samych badań w poprzedniej ciąży zakończonej urodzeniem zdrowego dziecka. U mnie ta opcja zadziałała przy Młodej, bo suche wyniki nie prezentowały się wówczas jakoś wybitnie imponująco, a skorygowane o poprzednie dane, dały jednak przyzwoity wynik. Gdy wyniki nadal przedstawiają się niekorzystnie lub dwuznacznie, proponowana jest amniopunkcja, czyli pobranie płynu owodniowego płodu i zbadanie bezpośrednio jego pod kątem zaburzeń genetycznych. Ze względu jednak na ryzyko wiążące się z tym zabiegiem, wedle mojej wiedzy, decyduje się na nią niewielki odsetek ciężarnych.

I teraz, wracając do clou tego całego tekstu, czyli do wyników badań, to przyznam, że nie wiem, co mi one dały.

Ciągle się zastanawiam, po co one są? I jestem w stanie wyobrazić sobie, że te badania mają sens tylko w jednym przypadku- kiedy w 100% potwierdzają, że są zmiany genetyczne, że zmiany są duże, nieodwracalne i ewidentne. Tylko wtedy co z takim wynikiem zrobić? Decyzja w tym zakresie pozostawiona jest sumieniu kobiety, a jak pisał klasyk „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Mogę sobie wyobrazić, że badania prenatalne ważne są także, kiedy któreś ze schorzeń dziecka można już leczyć w czasie ciąży albo być gotowym do podjęcia tej akcji zaraz po porodzie. Wtedy to ma zdecydowanie sens. Poza tym jednym wynikiem, potwierdzającym zmiany rozwojowe u dziecka, żadne badania nie są w stanie zagwarantować, że wszystko będzie OK. Takie badania, to zawsze statystyka, rachunek prawdopodobieństwa. I dopóki istnieje choć 1% szans na to, że wszystko będzie w porządku, to czemu mamy przypuszczać, że będzie inaczej? W końcu ten jeden statystyczny procent na te miliony ciężarnych, to nadal jest ogromna liczba urodzonych zdrowych dzieci. Z drugiej strony nigdy nie ma pewności, że zdrowa genetycznie ciąża zawsze zakończy się dobrze- historia zna w końcu mnóstwo przypadków, w których przy samym porodzie popełniono tragiczne w skutkach błędy.

Może w związku z tym faktycznie dziewczyny, które nie wykonują takich badań, nie są nawet o nich informowane, wychodzą na tym lepiej?

Skoro nie ma możliwości, żeby powiedzieć, że na pewno będzie dobrze, po co w ogóle udostępniać w swojej głowie tak szerokie pole na domysły i dywagacje? Bo jaką różnicę przyszłej matce robi informacja, że szanse na urodzenie chorego dziecka ma jak 1:250000, a nie jak 1:500000? To nadal nie daje żadnej pewności…

I powiem Wam jeszcze, że nie znam innej grupy społecznej, która potrafi zamartwiać się z takim zacięciem, jak kobiety w ciąży. Wiem, bo tam byłam 😉 Jesteśmy mistrzyniami dzielenia włosa na czworo i czarnowidzenia. Całe dni spędziłam zadręczając się myślami, co to będzie, jeśli nie wszystko pójdzie dobrze? A co jeśli przy statystycznej możliwości urodzenia chorego dziecka jak 1:100000000000, to ten jeden to będę akurat ja?? W zadręczaniu się osiągnęłam chyba absolutnie wszystkie granice, dotarłam na szczyty absurdu, do tego stopnia, że nie mam ani jednego zdjęcia z okresu ciąży. Byłam tak przerażona tym, że mimo statystycznie dobrych wyników, nikt nie da mi żadnej gwarancji, że cały proces nazywany ciążą, uda się przeprowadzić z sukcesem, że wolałam profilaktycznie nie mieć żadnych dowodów, które kiedyś mogłyby przypomnieć mi, że w tej ciąży byłam. A tu proszę- taka niespodzianka. I to dwukrotnie 😊

Piszę to wszystko po to, żeby dodać otuchy dziewczynom, które są właśnie w ciąży i są przerażone.

Które otrzymały wyniki badań, które o niczym jeszcze nie przesądzają, ale zdołały już trwale zburzyć spokój i wpuścić do domu podłych gości- Niepokój, Strach i Niepewność. To, że się boicie, jest zupełnie normalne. Co więcej, całkiem dobrze o Was świadczy – jesteście świadomymi przyszłymi matkami, które starają się dołożyć wszelkich starań, aby wszystko było dobrze. Już teraz troszczycie się o własne dziecko i trzymacie rękę na pulsie. Nie ma takiej siły, która zdołałaby Was uspokoić na te miesiące do rozwiązania. Nikt nie jest w stanie zrozumieć targających Wami emocji, które bardzo płynnie i szybko przechodzą od totalnej euforii do stanów depresyjnych. Wspomniany na wstępie koktajl hormonalny dodatkowo nie ułatwia logicznego myślenia i chłodnej analizy. Ten stan po prostu trzeba przetrzymać. Zacisnąć zęby i postarać się nie ześwirować. I spróbować porozmawiać. Z kimś bliskim albo z panią fryzjerką. Komuś się wygadać i dać upust tej potężnej zawierusze, które szaleje w Waszych duszach. Może to nie jest pocieszające, ale już nigdy nie przestaniecie się martwić o to małe serducho, które bije pod Waszym, więc jedyne, co możecie zrobić, to to zaakceptować. Za kilka miesięcy ten strach będzie już tylko wspomnieniem, a życie i tak przyniesie rozwiązanie większości problemów.

 

 


Designed by yanalya / Freepik

Rozmowy

‚6 pytań do’, czyli mini wywiad z Kasią Harmony

25 stycznia 2018 / Monika Pryśko

To właśnie ona dziś jest symbolem Mother-Life Balance, najlepsza opcja na piątek.

Jaki masz pomysł na swoje macierzyństwo?

Pomysł na moje macierzyństwo miałam… zanim urodziłam dzieci 🙂

Od zawsze wiedziałam i czułam, że chcę zostać mamą. Snułam plany, jak to będę wychowywała moje dzieci, jakie nawyki żywieniowe wyniosą z domu, jakimi zabawkami będą się bawiły, do jakich placówek edukacyjnych będą uczęszczały. Życie zweryfikowało te plany. Już teraz wiem, że mimo tego, że są to małe istotki, doskonale wiedzą, czego nie lubią, a co sprawia im przyjemność, jakie rzeczy wg.nich są fajne, a jakie zupełnie nie.

Rozumiem, że mogą mieć swoje zdanie, mogą chcieć podejmować swoje decyzje i (w miarę możliwości oczywiście), ja im to umożliwiam.

Jedyny pomysł jaki mam, to bycie szczerą. I nawet jeśli muszę dziecku wytłumaczyć coś skomplikowanego, staram się to zrobić w jak najbardziej prosty i przystępny sposób. Nie ma u mnie miejsca na ściemnianie i kłamanie.

Twoje dziecko pyta – mamo, co robisz w życiu? – co odpowiadasz.

Mam z tym wielki problem. Zdecydowanie prościej byłoby, gdybym była panią pracującą w sklepie spożywczym lub w aptece. Praca blogera jest dość trudna do wytłumaczenia i zrozumienia przez dziecko. Nie odpowiadam jej jednym zdaniem, przeważnie pokazuje na danym przykładzie. Często zdarza mi się zabrać ją do pracy, np. na plan zdjęciowy, albo pokazuje jej rzecz, którą testuję, a potem muszę opisać. Różnie z tym bywa, w zależności od projektu, który aktualnie wykonuję. Jestem jednak pewna, że gdy ją ktoś zapyta, czym zajmuje się mama, odpowie, że pracuje na komputerze lub na telefonie.

 

Jaki jest Twój ulubiony kobiecy rytuał?

Dobre pytanie – takie, nad którym trzeba się dłużej zastanowić.

Nie wiem, czy jest taki.

Bardzo lubię spotkania z koleżankami, wspólne rozmowy, jedzenie, picie wina, tańce.

Nie jestem jednak typem kobiety, która dużo czasu spędza np. w łazience na wylegiwaniu się w wannie, także jeśli o takie rytuały chodzi to będzie ciężko.

Ale chyba taki naprawdę ulubiony rytuał: to jak codziennie przed snem mój mąż mizia mnie po głowie.

Które trzy rzeczy czy sytuacje dały Ci ostatnio najwięcej satysfakcji?

  • to było podczas obiadu, kiedy moja 4 letnia córka Helena stwierdziła, że ona jeść mięsa nie zamierza, bo nie chce przyczyniać się do zabijania zwierząt. Przyznam, że poczułam wielką satysfakcję, że tłumaczenie dziecku, jak funkcjonuje prawdziwe życie, nie idzie w las.
  • moje 20 miesięczne dziecko zaczyna swoją przygodę z mówieniem. Olbrzymią radość i dumę sprawia mi fakt, że jednymi z pierwszych słów są „proszę” i „dziękuję”.
  • satysfakcję dało mi wyróżnienie i zaproszenie do współpracy z firmą biżuteryjną W. Kruk. Wzięcie udziału w kampanii świątecznej było super przygodą. Cieszę się, że na kilku wybranych z całej Polski blogerów wybór padł również i na nas.

Spontanicznie czy z kalkulatorem? Jak według Ciebie warto podchodzić do życia?

I tak, i tak 🙂 Przy dwójce dość małych dzieci nie da się wszystkiego idealnie zaplanować i wykalkulować. Zawsze wyskoczy coś nieplanowanego. Poza tym takie planowanie wszystkiego byłoby nudne. Także taki szkielet i podstawy mamy zaplanowane, ale z premedytacją zostawiamy otwartą furtkę na wszelkie „wypadki losowe”, które często również sami inicjujemy 🙂

Nie powinniśmy wszystkiego brać do siebie, a niestety bardzo często tak robimy, przez co przejmujemy się rzeczami, na które nie mamy wpływu. Cały czas muszę się uczyć filtrować to, co naprawdę ważne od tego, co pod ważne się podszywa.

Prawdziwe życie jest tu i teraz, czasem warto zwolnić lub nawet wręcz zatrzymać, by nacieszyć się tym, co mamy.

Czym jest według Ciebie hasło Mother- Life Balance?

Według mnie to nawoływanie do odnalezienia balansu pomiędzy nami- matkami, a nami- kobietami pracującymi, mającymi pasję i zainteresowania. W życiu bardzo ważna jest harmonia i odpowiednia równowaga. Żyjemy w takich czasach, kiedy wymagamy od siebie dużo, bardzo często zbyt dużo. Gdy zostajemy matkami wywracamy życie do góry nogami. Gdy urodziłam pierwsze dziecko, prałam ciuszki w 60 stopniach, by zabić zarazki, prasowałam po nocy, choć szczerze tego nie lubiłam, wszystko musiało być jak w podręczniku. Przy drugiej córce zaufałam intuicji, nie prasowałam wcale i generalnie wyluzowałam. Nic się nie stanie, jak czasem odpuścimy, jak nie zawsze będzie gorący obiad na stole, czy wypucowane podłogi. Mam wrażenie, że dla dzieci nie jest to istotne, bo dla nich najważniejsze jest nasze towarzystwo i czas, który im poświęcimy.

Tak samo z naszymi pasjami – hobby, które często zaniedbujemy, bo mamy małe dzieci, prowadzi do tego, że jesteśmy sfrustrowani, co w rezultacie odbija się na naszych najbliższych. A przecież gdy pozwolimy sobie na spełnianie się i realizowanie, to automatycznie jesteśmy bardziej szczęśliwi i uśmiechnięci. Poza tym fajnie dawać taki przykład. Ja chcę, by moje córki widziały, że każdy ma też swój czas na swoje zainteresowania.

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo