…Kaśka, starość, jako nieatrakcyjny koniec życiowego cyklu, od jakiegoś czasu jest zakazana. Wkrótce z tych samych powodów wyeliminowane zostaną: jesień, zima i niedziela.
Kaśka Nosowska jest w moim życiu, odkąd pamiętam.
Miałam dziesięć lat, gdy starszy brat przyniósł do domu kasetę „Fire”. Słuchałam jej z zachwytem, choć wiele tekstów było dla mnie niezrozumiałych albo z powodu języka, albo mojego wieku. Ale głos wokalistki poruszał we mnie struny, o których do tej pory nie wiedziałam. Czułam, że ktoś postrzega świat, jak ja, ma na niego podobną wrażliwość. To było dla mnie wielkie odkrycie. Kolejne kasety kupowałam już sama. Płakałam, gdy wciągał je magnetofon. Jeśli akurat brakowało kieszonkowego na odkupienie, słuchałam w zniekształconej formie. Musiałam jej słuchać. Dorastałam, rozumiałam coraz więcej tekstów, przez co stawała mi się coraz bliższa. Kiedy w liceum pojechałam na koncert HEY i zobaczyłam, jak nieśmiała i wycofana jest na scenie, poczułam jeszcze większą sympatię. Dobrze rozumiałam jej niechęć do występowania przed ludźmi, lęk przed wyjściem na scenę. I podziwiałam jej odwagę. Bo jednak wychodziła dla nas, pokonywała swoje blokady. Jaką cenę za to płaciła, mówi dopiero teraz, gdy zawiesiła działalność zespołu. Po 25 latach.
Gdy założyła profil na Instagramie, natychmiast się na nim zameldowałam.
Pękałam ze śmiechu przy krótkich filmikach, odkrywając nowe oblicze Nosowskiej. Gdy dotarła do mnie wieść, że wydaje książkę ze zbiorem felietonów, obiecałam sobie, że będę czytać maksymalnie dwa dziennie, delektując się całymi tygodniami. Zacierałam rączki na tę rozciągniętą w czasie ucztę. A potem wciągnęłam na raz, bez popijania. Ot, nie ma jak silna wola! Ale nie da się odstawić, po prostu. Na szczęście te teksty można czytać wielokrotnie, bez straty na zachwycie. Są jak magiczne lekarstwo na wszystko. Na wkurzającego męża, chamskie zagrywki koleżanek z pracy, na głośne sceny robione przez dzieci, na wrogie akcje wagi i każdy inny czynnik wychylający wahadło nastroju na czerwoną stronę z napisem „wkurw!!!”. Zanim puścisz parę z uszu – zażyj Nosowską w potrzebnej ci dawce. Zalecam stosować regularnie – lepiej zapobiegać niż leczyć, wiadomo.
Nie bez powodu zaczęłam wyznaniem uczucia do Kasi Nosowskiej.
Nie jestem obiektywna w odbiorze tej książki, nawet nie próbuję. Te teksty to autorka w literkach. Jej dystans do siebie trzeba by mierzyć w latach świetlnych. Sama będąc osobą publiczną, bez hipokryzji opisuje świat, w którym bywa, a który nam podawany jest po przepuszczeniu przez upiększające filtry. To są jej obserwacje, jej komentarze, jej żarty i szpileczki. Nie oszczędzałam siebie w tych felietonach, więc to nie jest pierdzielenie kocopołów, żeby tylko akt taki mieć na koncie. Dałam dużo z siebie i zapraszam. To jest lekkie, kategoria raczej: plaża, pociąg, lotnisko, poranek niedzielny. Naprawdę będzie mi miło, nawet jeśli moja książeczka zafunkcjonuje w toalecie, wiem, że tam jest chwila czasu. Mam nadzieję, że znajdą się osoby, którym to podejdzie. Uśmiechną się. – powiedziała w wywiadzie dla Urody życia.
Ta książka to nie tylko śmichy chichy i ironiczne poszturchiwanie absurdów codzienności.
To nie tylko Kaśka z instagramowego profilu, punktująca hipokryzję dzisiejszych czasów. Jest w autorce też Katarzyna Nosowska, poważna i doświadczona, która dzieli się swoimi przeżyciami, także bolesnymi. Przemoc, alkoholizm, własna niemoc, konfrontacja przekonań na swój temat z bezlitośnie weryfikującymi je zdarzeniami. Bez upiększania, bez tłumaczenia. Raczej jasny komunikat: nie ma mocnych na ciosy od losu. Nikogo nie omijają i nie ma na nie gotowej recepty, nawet dla pani z telewizji. Nosowska nie rozgrzebuje tutaj swoich dramatów, jedynie mówi, czego doświadczyła i z czym musi walczyć: Mam 50 lat, dużo przeżyłam, dużo zobaczyłam, zaczęłam trochę rozpoznawać mechanizmy, które tym życiem rządzą. Może jest jakaś kobiet, która nie znajduje w sobie siły, aby uratować się z sytuacji, w której jest, może brakuje jej motywacji? Daję jej siebie, swoją historię, może coś z niej będzie mogła wziąć dla siebie?