Kult ciała, mordercze treningi, restrykcyjne diety i cała masa ekspertów, która próbuje Cię przekonać, że karnet na siłownię, trener personalny i pudełkowa dieta są Ci do życia niezbędne. Tylko one zagwarantują Ci prawdziwe szczęście i dodadzą pewności siebie…. Kiedy słyszę takie gadki motywacyjne mam ochotę głośno zaśmiać się w twarz (to ta bardziej cenzuralna wersja) osobom, które je wygłaszają. Czy naprawdę tylko nasza zewnętrzna skorupa się liczy we współczesnym świecie?
Zaraz na pewno odezwie się grono obrończyń i wyznawczyń naczelnych trenerek naszego kraju: „Jak śmiesz?! Jesteś leniwą krową, która tylko się objada i nie ma zamiaru ruszyć tłustego tyłka sprzed telewizora! Tylko znajdujesz sobie wymówkę, żeby nie ćwiczyć i nic nie robić ze swoim ciałem”. Jak na to zareaguję? Przyznam im (częściowo) rację. Dlaczego? Bo mam ważniejsze i bardziej priorytetowe zajęcia niż stawanie w wyścigu o bycie fit mamą roku, promującą na Istagramie swój płaski brzuch i pozornie idealne życie.
Natura leniwca
Jestem dzikim zwierzęciem. Najdzikszym jakiego znam. Nazywają mnie Bradypus tridactilus. I chociaż ruszam się niespiesznie, zgodnie z zasadą slow life, prowadzę szczęśliwy tryb życia. Moje ciało, choć przez niektórych nazywane „masywnym”, jest odpowiedniej budowy. Owszem tu i ówdzie nie jest już najlepiej, wszak bliżej mi do trzydziestki niż osiemnastki, jednak nie uważam by było tragicznie. Nadwagi nie mam. Chociaż całe dziecięce i nastoletnie życie aktywnie uprawiałam sport (taniec, pływanie, lekkoatletyka), dziś raczej stronię od tego typu aktywności. Czemu? Bo jestem leniwa i otwarcie się do tego przyznaję. Chociaż lubię się ruszać i dla przykładu 20-sto kilometrowe wędrówki nawet w siódmym miesiącu ciąży nie stanowiły dla mnie żadnego problemu i zawsze wybieram rower zamiast komunikacji publicznej czy auta, wizja pocenia się na siłowni jest ciut odpychająca. Tak, mam jakiś wewnętrzy wstręt do bakterii w miejscach publicznych i pewnie powinnam to leczyć, ale mniejsza o to. Ach, zapomniałam – mogę przecież ćwiczyć w domu. Jest tyle programów na YT (wspomnianych wcześniej trenerek na L. i na Ch.) z których można zupełnie za darmo korzystać. Wystarczy odrobina dobrej chęci. Robię to przecież dla swojego zdrowia. Mój słomiany zapał jednak starcza na co najwyżej kilka dni. Właśnie przymierzam się do kolejnego podejścia – możecie trzymać kciuki.
Buntownik z wyboru
Nie lubię podporządkowywać się zasadom. Ustalone normy i narzucone reguły działają na mnie jak płachta na byka. Zawsze chodzę swoimi ścieżkami. Nic więc dziwnego, że wszelkie diety i jadłospisy ułożone przez kogoś, kto owszem – z całą pewnością zna się na swojej robocie, nie są dla mnie. Jeśli mam ochotę na jajka i białe pieczywo z dużą ilością masła (oj tak, jem BIAŁE pieczywo), to właśnie takie śniadanie sobie przygotowuję. Nie lubię, kiedy ktoś mi coś narzuca, w stylu: w poniedziałek twarożek i dwie figi, a we wtorek granola z jogurtem. Nie zrozum mnie źle – to nie jest tak, że nie lubię jeść zdrowo. Jem zdrowo. Mam zróżnicowaną i bogatą w makro- i mikroelementy dietę. Ale nigdy nie wiem, na co będę miała ochotę danego dnia. Nie wiem też, co zostanie mi z dnia poprzedniego i jakie będą zasoby mojej lodówki. Owszem, potrafię sobie zaplanować jadłospis na cały tydzień, bo jest to ekonomiczne i zaoszczędza czas, jednak jestem elastyczna i kreatywna. W kuchni działam zgodnie z zasadami – smacznie, zdrowo, szybko i pożywnie. To ostatnie chyba mnie gubi…
Usprawiedliwienia
Mogłabym wymieniać wszystkie swoje przypadłości, w stylu niedoczynności tarczycy, PCOS, kontuzji spowodowanych wieloletnimi ciężkimi treningami tanecznymi, ale nie będę się nad tym rozwodzić. Dziecko, zajmowanie się domem czy praca, też nie powinny być moją wymówką. A chroniczne zmęczenie? Któż na nie nie cierpi. Wiem, że nie jestem w tym wszystkim sama. Wiem, że inni mają gorzej. I właśnie dlatego nie uważam, by moje powody do usprawiedliwienia były w jakikolwiek sposób znaczące. Są – tak po prostu. Żyją swoim własnym życiem i tylko czasem wyciągam je na wierzch. Szczególnie wtedy, gdy mam jeden z TYCH dni.
Priorytety
Powiem Ci szczerze, że strasznie wkurzają mnie nagłówki gazet i portali wykrzykujące: „Wróciła do formy po ciąży w miesiąc”, „Po dwóch tygodniach od porodu chwali się perfekcyjną figurą na plaży” itp., które tylko napędzają całą tą złowieszczą machinę. To one wywołują w nas, matkach, poczucie winy i wstyd. No jak to, ona mogła, a ja nie. Coś w takim razie ze mną jest nie tak… Kobieto! Opanuj się! Wszystko z Tobą w jak najlepszym porządku! To, że masz odrobinę więcej tu i ówdzie wcale nie znaczy, że jesteś spasiona. Co więcej, uwierz mi – nie to się liczy. Ja wiem, że wszędzie bombardują Cię kolorowe magazyny z aktorkami i modelkami szczupłymi jak z Photoshopa. Ja wiem, że faceci to wzrokowcy. Ja wiem, że Twoje ego cierpi. Ale pamiętaj – jesteś mamą. I najwyraźniej świetnie Ci to wychodzi, skoro nie masz czasu na sześciopak na brzuchu. Podobnie jak ja, masz swoje priorytety. Rodzina, praca, dom, pasja. W takiej lub innej kolejności – nie ma to najmniejszego znaczenia. Ważne, że jest coś, czemu się w pełni poświęcasz. Coś co sprawia, że nie masz czasu myśleć o oponce na brzuchu czy cellulicie na pośladkach. To tylko Twoja powłoka. Liczy się to, co sobą reprezentujesz, to co masz w środku, a nie to, ile godzin spędzasz na siłowni czy z personalnym trenerem.
Słowem zakończenia
Osobiście Pani Anna Lewandowska nic złego mi nie uczyniła. Podobnie jak Pani Ewa Chodakowska. Szanuję to, co robią dla tysięcy Polek. Podziwiam, że potrafią swoją charyzmą pociągnąć za sobą takie rzesze osób, które zmieniają swoje życia. Brawo dla nich! I dla tych wszystkich dziewczyn, które dzięki nim zmieniły to, co im się nie podobało, z czym walczyły i zmagały się przez lata. Jeśli taki był ich priorytet – trzymam kciuki i za resztę kobitek! Mnie jednak nigdy nie zwerbują. Nie jestem w ich targecie. Nie chcę i nie muszę być taka jak one. Dla mnie bowiem zdrowe ciało, to niekoniecznie ciało szczupłe. Dobre samopoczucie nie zawsze wiąże się z perfekcyjną sylwetką gotową na bikini i zielonym koktajlem wypitym z rana. A wieczorny trening najlepiej brzmi w towarzystwie mojej córy, za którą uganiam się po mieszkaniu tylko po to, by zmienić jej pieluchę lub ubrać piżamę i utulić do snu.
Taka jaka jesteś, jesteś fajna. Nie musisz być idealna
Arka Noego „Nieidealna”