Change font size Change site colors contrast
Felieton

Kryzys wieku średniego, czyli 10 powodów, dla których nie warto skakać z mostu

26 października 2018 / Magda Żarnowska

Uprzedzam lojalnie, że to może być tekst z gatunku memento mori i raczej taki, po którego przeczytaniu sama chciałabym schować się pod kocem i nie wychodzić do wiosny.

Mimo że jesień taka piękna… Wczoraj odmówiłam oglądania „Aleksandra”… Abstrahując od sympatii lub antypatii do obsady aktorskiej oraz do kontrowersyjnych, w niektórych momentach, aspektów związanych z samą ekranizacją. Odmówiłam obejrzenia tego filmu, gdyż przypomniano mi,...

Uprzedzam lojalnie, że to może być tekst z gatunku memento mori i raczej taki, po którego przeczytaniu sama chciałabym schować się pod kocem i nie wychodzić do wiosny. Mimo że jesień taka piękna…

Wczoraj odmówiłam oglądania „Aleksandra”…

Abstrahując od sympatii lub antypatii do obsady aktorskiej oraz do kontrowersyjnych, w niektórych momentach, aspektów związanych z samą ekranizacją. Odmówiłam obejrzenia tego filmu, gdyż przypomniano mi, że Aleksander Macedoński dokonał żywota w wieku lat 33.

Straszliwie mnie to ubodło, bo on, mój rówieśnik, władał antycznym światem i za życia zasłużył na przydomek „Wielki”, a to tym bardziej każe się zastanowić nad sobą.

Kolejnym trzydziestotrzylatkiem, który od razu nasuwa się na myśl jest także Jezus Chrystus, który poprzeczkę zawiesił jakby jeszcze wyżej. Do Niego nawet nie mam zamiaru się porównywać, gdyż wiadomo, pochodzenie zupełnie inne. Ja w wieku chrystusowym zdecydowanie jestem w dalece innym położeniu.

Klub 27 latków

To nawet nie chodzi o spektakularne dokonania. Przeżyłam w końcu jakoś świadomość, że sześć lat temu, w wieku 27 lat było mi bardzo, bardzo daleko do rzeszy fanów, jakimi mogli się poszczycić Amy Winehouse czy Kurt Cobain. Branża trochę inna. Czasy także. O fanów także nie chodzi. Nie każdy w końcu musi robić karierę, a dodatkowo sześć lat temu macierzyństwo znajdowało się najwyżej na mojej liście priorytetów.

Mamo wybacz

Dziś, kilka dni przed moimi urodzinami, zdałam sobie sprawę, że zupełnie niepostrzeżenie, nie wiadomo kiedy, zamieniłam się we własną matkę. Nie zrozumcie mnie źle. Moja matka jest super. Najgorsze jest to, że doskonale pamiętam, jak w podstawówce i liceum myślałam, że po trzydziestce człowiek jest stary, nudny i w zasadzie powinien już zamykać ziemskie sprawy, bo to przecież nigdy nic nie wiadomo. Co więcej, kiedy moja mama była w moim wieku, ja byłam już nastolatką. Dlatego właśnie z marszu jestem sobie w stanie przypomnieć ją z tego okresu. Według mnie, od tamtej pory niewiele się zmieniła. I teraz ja, wyglądam podobnie, ubieram się podobnie, pewnie mam podobne gesty i ton głosu. Stałam się swoją matką…

Nie jestem już dziewczyną

Najsmutniejsze z tego wszystkiego, jest to, że z bólem serca konstatuję, iż prawdopodobnie nie przystoi mi już nawet mówić i myśleć o sobie per „dziewczyna”. Dzieci sąsiadów nie bez przyczyny mówią w końcu „psze pani”… Kiedy to wszystko się stało? Kiedy z dziewczyny w glanach, popijającej ukradkiem piwo w rejonach olsztyńskiej starówki, stałam się panią? Kiedy z szalonej studentki, z głową pełną marzeń i pomysłów zostałam matroną? Żoną, matką, panią zza biurka? Taką, która kupuje sobie buty pasujące do garsonki, bo na obcasie nauczyła się chodzić lata temu? Taką, która rozsądnie wybiera obcas nie wyższy niż 7cm, bo kto by się katował na szpilkach? W imię czego?

Na pocieszenie

Na pocieszenie samej siebie, postanowię dodać odrobinę miodu do całej beczki dziegciu. Nie mogę przecież teraz siedzieć i ryczeć, bo to co było, minęło. Przypuszczam, że jest tu więcej osób w moim wieku i nie chcę w żadnym wypadku namawiać do zbiorowego samobójstwa. Chcę znaleźć światełko w tunelu, choć jeszcze nie koniecznie podążać w stronę światła. Chcę tchnąć w siebie i w nas odrobinę nadziei…

Z takich pozytywnych aspektów zaawansowania wiekiem (postaram się wymyślić co najmniej 10, żeby było mi raźniej), o którym mowa, przychodzą mi do głowy następujące:

 

  1. Nawet jeśli zapomnę dowodu osobistego, alkohol sprzeda mi KAŻDY sprzedawca i nie będzie robił o to awantury! Dobre, co? Mogę sobie wieczorem wypić lampkę wina i nawet znam liczne teorie, które potwierdzą, że ma to korzystny wpływ na moje zdrowie.
  2. Przez wszystkie lata życia poeksperymentowałam już trochę z modą, jestem o wiele bardziej świadoma tego, w co się ubierać, żeby wyglądać dobrze i czuć się wygodnie. Nie muszę nikomu udowadniać, że moje nogi nadają się jeszcze do miniówy, ani że jestem w stanie poruszać się w butach na 15 cm szpilce.
  3. Przeżyłam dwie ciąże i dwa porody, dlatego jestem wybitnie liberalna jeśli chodzi o formę mojego brzucha. Niech brzuch robi sobie co chce, zasłużył.
  4. Mam ustabilizowaną sytuację finansową. O ile nie strzeli mi coś głupiego do głowy, mogę sobie po prostu korzystać z pieniędzy i nawet odrobinę pofolgować.
  5. Mogę pojechać na koncert Pidżamy Porno (pierwszy raz po 10 latach) i świetnie się bawić, a później przenocować w dobrym hotelu. Co więcej, mogę być pewna, że na koncercie nie powinnam spotkać wielu dzieciaków, których gładkie buźki wpędzą mnie w kompleksy. Tu zaczynają się rozrywki dla dorosłych 😉.
  6. Mogę się rozwijać. I docenić to o wiele bardziej niż kiedy pierwszy raz byłam na studiach. Mogę się doskonalić w kierunkach, które naprawdę przynoszą mi frajdę i satysfakcję. Co więcej, łatwiej mi wybrać kierunek, w którym chcę iść, bo wiem o świecie i prawach, które nim rządzą więcej niż 15 lat temu.
  7. Mogę podróżować! Z dziećmi i bez dzieci. Tanio i czasem mniej tanio. Mogę wybierać absurdalne kierunki, w które chciałabym dotrzeć i realizować te pomysły.
  8. Mogę urządzać wnętrza, w których mieszkam, po swojemu. Nie mam nad głową rodziców ani paskudnych współlokatorów lub wynajmujących, którzy wiedzą lepiej, co powinno mi się podobać. Mogę powiesić ulubione plakaty na ścianach i w zasadzie nikomu nic do tego. Mogę mieć ściany pomalowane na dowolne kolory, także ten bezbożny czarny, bo jestem u siebie!
  9. Mogę czytać, co chcę, a nie to, co muszę lub powinnam. Nie mam listy lektur obowiązkowych. Jestem wolna w doborze literatury.
  10. Tu się zrobi gorąco może odrobinę, ale to totalnie ważny aspekt. Mam świetny seks! Jestem o wiele bardziej świadoma tego, co chcę i potrzebuję, co sprawia mi przyjemność. Mogę też otwarcie powiedzieć, że czegoś nie chcę i nie lubię.

Z tych odmętów rozpaczy udało mi się jednak wyciągnąć coś ku pokrzepieniu serc.

Jestem nawet gotowa uwierzyć, że raczej powinnam się cieszyć niż smucić z powodu upływającego czasu. Konkluzja, najlepsza jaka przychodzi mi do głowy, jest taka, że w byciu tak zaawansowaną wiekiem, jak ja obecnie, najfajniejsze jest to, że można być sobą. Opinie i uwagi innych są w zasadzie nieistotne. Mogę być sobą i mogę być czasem w tym wszystkim nawet egoistką. Muszę być dobra dla siebie, bo przecież tylko z sobą na pewno spędzę resztę życia. I mimo, że nie jestem wielka jak Aleksander (a może wielka inną wielkością), mogę być z siebie dumna! Nie sztuką jest w końcu podbijać świat, sztuką jest zmierzyć się z własnymi problemami i złapać swoje życie za rogi.

Tymczasem kupię czekoladę… na wypadek, gdyby znowu depresja próbowała się podkraść…

 

Felieton

Nikt ci nie kazał, bejbe

18 lipca 2023 / Agnieszka Jabłońska

Jest takie jedno zdanie, które wypowiedziane przez mojego męża sprawia, że wygrałabym Tour de Pologne od razu, nawet bez rozgrzewki i w domowych kapciach (czy jak to się  u mnie w domu mówi pantoflach „pantofle załóż, a nie znowu boso na tej podłodze”).

On ma doskonałe wyczucie i wie, kiedy jest moment idealny, by z niewinnym wyrazem twarzy wypowiedzieć konkretne cztery słowa. To...

Jest takie jedno zdanie, które wypowiedziane przez mojego męża sprawia, że wygrałabym Tour de Pologne od razu, nawet bez rozgrzewki i w domowych kapciach (czy jak to się  u mnie w domu mówi pantoflach „pantofle załóż, a nie znowu boso na tej podłodze”). On ma doskonałe wyczucie i wie, kiedy jest moment idealny, by z niewinnym wyrazem twarzy wypowiedzieć konkretne cztery słowa.

To trochę tak jak chęć przejechania na próbę ręką po powierzchni, na której ktoś nakleił kartkę „świeżo malowane” albo sprawdzanie czy „nie dotykaj, gorące” to takie zupełnie gorące, że przyklei się skóra, czy może jednak nie. On za każdym razem sprawdza, co będzie, gdy wypowie ulubione zdanie. Jest jak puszysty kot na półce z rodzinnymi pamiątkami z porcelany. Dokładnie wie, co robi, kluczy między bibelotami i czeka na idealny moment.

Wracam z zakupów, które sobie zaplanowałam. Takie wiesz, nie usiedzę w domu, nie uspokoję się, nosi mnie bez tej świeżej fasolki szparagowej żółtej i bez pomidorów.

 I nie, nie mogę iść do warzywniaka pod blokiem, muszę jechać a rynek, na swoje stoisko, bo tam są pyszne pomidory i fasolka szparagowa. Kończy się na tym, że dwa razy zawijam do samochodu z pełnymi siatami, mam mokre buty, skarpetki, spodnie, kurtkę i bluzkę pod kurtką. Tak, ja sobie zaplanowałam zakupy, a pogoda oberwanie chmury. Nie dogadałyśmy się kompletnie. Wracam, wnoszę zakupy i zajmuję się ich rozpakowywaniem. Do domu wchodzi mój mąż i już wiem, że zaraz powie cztery słowa, które sprawią, że włosy mi od razu wyschną, a w kuchni zrobi się przytulnie niczym na brzegu Etny.

Drogę z pracy do domu pokonuję szybko, czas mam wyliczony do minuty.

Sprzątam, udaję, że gotuję, jem, zmywam i znowu siadam do komputera. Cholernie to lubię, spełniam marzenia, a moje „ja” szybuje. Wieczorem jestem zmęczona, chcę położyć głowę na męskim ramieniu albo na poduszce. Poduszka to byłby zdecydowanie lepszy wybór – zapamiętać na przyszłość. Ma ogromną zaletę: milczy. Podczas gdy, między jednym zdaniem a drugim wypowiedzianym przez właściciela ramienia, pada ONO: hasło dnia, panaceum dla zabieganych, melisa dla pracoholiczek.

„NIKT CI NIE KAZAŁ”

To ulubione zdanie mojej drugiej połówki, gdy czuję, że od szybkiego biegu zdzieram sobie obcasy, gdy mam rozczochrane włosy, a rano nie wiem, kim jestem. To taka mała kula z łańcuchem, która ma sprawić, że pęknie trochę balonik superwoman i moje ego straci kilka centymetrów.

Mąż ma rację, nikt mi nie kazał brać sobie tony pracy na popołudnie – wystarczyłoby pół, ale ja chciałam, czułam, że muszę. Nikt mi nie kazał myć okien z katarem, żeby później skarżyć się na przeziębienie, ale były brudne i musiałam, wreszcie nikt mi nie kazał spotykać się z kimś, kogo cholernie nie lubię i później narzekać na zmarnowany wieczór, ale ja musiałam.

Mam takie wrażenie, że my kobiety uwielbiamy stać nad sobą ze sznurkiem zakończonym seksownymi kuleczkami z metalu i od czasu do czasu motywująco odkładać się po plecach, aż nie poczujemy kojącego zapachu świeżej krwi.

Jeszcze nie skończyłaś projektu – pewnie wyleją cię z pracy. Nie zrobiłaś córce ciasteczek do szkoły, wolałaś zamówić gotowe – jesteś beznadziejną matką. Nie wróciłaś do formy w pół roku po ciąży, chociaż sąsiadka z II piętra w kwartał wróciła do rozmiaru XS – jesteś leniwą babą.

Myślę, że takie głosy w głowie słyszy każda z nas. I robimy milion i jeszcze jedną rzecz i osiągamy cele nieustannie, codziennie kilkanaście, a może kilkadziesiąt cholernych punktów do odhaczenia tylko po to, żeby tuż przed zaśnięciem przypomnieć sobie o milion drugim i lecieć o drugiej w nocy w piżamie do zamrażarki wyciągnąć mięso albo chleb na następny dzień.

NIKT CI NIE KAZAŁ

A gdyby tak na jeden tydzień, może właśnie wakacyjny, sierpniowy, zamienić „muszę” na „mogłabym” i dać sobie alternatywę? Mogłabym wstawić dzisiaj pranie, ale zrobię to jutro rano. Mogłabym dzisiaj odkurzyć i zrobię to z przyjemnością, gdy wypiję kawę. Mogłabym już teraz skończyć projekt i w sumie to fajna opcja, bo później zjem kolację z rodziną.

Daj sobie prawo wyboru, zobacz – każde działanie, którego możesz się podjąć to nowe możliwość. Nie musisz codziennie ratować świata i być dziewczyną a.k.a. super bohaterką. Nikt ci nie kazał bejbe.  

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo