Uwielbiam swoją pracę, uwielbiam ludzi, z którymi pracuję, ale bycie najlepszą w pracy tak naprawdę nigdy nie było moim celem. Moim celem jest posiadanie męża, domu i gromadki bąbelków.
Dlaczego więc nie robię nic, co przybliży mnie do realizacji mojego marzenia? Czemu spędzam tyle czasu w pracy, skoro mogłabym go spędzić na randkach, na przeszukiwaniu portali randkowych lub swipepowaniu w prawo na Tinderze?
Bo tak jak jest, jest wystarczająco dobrze.
Ten stan – wystarczająco dobrze, brzmi tak łatwo do zrobienia – a jest tak cholernie ciężki do osiągnięcia.
Często będąc mną, nie docenia się drogi, liczy się cel – zawodowo stać się ekspertem w jakiejś dziedzinie w pierwszym tygodniu pracy, prywatnie przeskoczyć wszystkie szczeble poznawania nowej osoby i od razu być idealną przyjaciółką czy też dziewczyną po kilku godzinach od pierwszego spotkania.
Dlaczego sobie to robię? Dlaczego nie potrafię docenić tego stanu, gdy jest wystarczająco dobrze i dopiero się uczę i poznaję nowe tematy czy też osoby?
Nie jestem perfekcjonistką, ale wiem, że kiedy skończyłam 7. miesięcy, pominęłam etap raczkowania i od razu zaczęłam chodzić. Jak to się skończyło dla mnie? Straciłam jedynkę z przodu, po prostu nie miałam jej do szóstego roku życia. Czy czegoś to doświadczenie mnie nauczyło? Nie, a szkoda, bo powinno.
Gdy patrzę z perspektywy czasu na moje życie, wiele razy traciłam przysłowiowe jedynki z przodu – gdy podjęłam ryzykowną decyzję biznesową w pracy, czy zakochałam się od pierwszego wejrzenia w kimś zupełnie dla mnie nieznanym i poświęciłam 100% energii dla tego związku. Różnica jest taka, że nie musiałam czekać 6 lat na przysłowiowe odrośnięcie jedynki – rozwiązanie przychodziło o wiele szybciej – nie znaczy to, że przysłowiowe upokorzenie trwało krócej.
Czy oznacza to, że jest ze mną coś nie tak? Myślę, że nie – po prostu od razu chcę być najlepsza w zadaniu, które dostałam, czy w związku, w który się angażuje. Czy oznacza to, że jestem uwielbiana przez przełożonych i moich partnerów? Oczywiście, że nie – raczej jestem uważana za osobę natrętną, upierdliwą i przytłaczającą. Dlaczego wciąż sobie to robię w takim razie? Bo nie umiem sama dla siebie być wystarczająco dobra. A wiem, że powinnam.
Gdy ktoś mówi Ci po wspólnie spędzonym czasie razem, że jest Tobą rozczarowany, jaka myśl przychodzi Ci do głowy? U mnie to zawsze jest zdanie: jesteś niewystarczająco dobra. Za dużo gadasz, za bardzo się narzucasz, masz żałośnie niskie poczucie humoru czy zawsze przypalasz obiad. Jakby pomyśleć o tym tak logicznie, to bardzo głupie – nie uważasz? Dlaczego czyjeś zdanie o Tobie ma wpływać na to, jak Ty sama postrzegasz siebie?
Dlaczego gdy ktoś mówi Ci, że jesteś postrzegana jako osoba zakompleksiona, głupia czy też po prostu uwieszona na swoim facecie, tak aby odzyskać swoje poczucie wartości czujesz, że musisz się bronić? Przecież Ci ludzie zazwyczaj znają Ciebie dwie godziny (i prawdopodobnie nigdy więcej ich nie spotkasz), usłyszeli, jak chwalisz się swoim życiowym osiągnięciem, a swojego chłopaka poprosiłaś, żeby powiedział, że jesteś ładna, bo wystroiłaś się dla niego – dlaczego chcesz im coś udowodnić? Bo nie umiesz być dla siebie samej wystarczająco dobra.
Możesz być zadowolona ze swojego ciała, wykształcenia czy pracy – gruba czy chuda, z wysoką pensją czy bez pracy, z doktoratem czy tylko inżynierem – tutaj nie chodzi o poczucie własnej wartości – tutaj chodzi o coś więcej – o zadowolenie z siebie samej.
Ale dlaczego musi być od razu super – bez cellulitu, z modelem u boku i modną torebką na ramieniu czyli tak, jak na fotkach z Instagrama? Dlaczego nie cieszysz się, gdy jest wystarczająco dobrze? Bo nie umiesz być dla siebie samej wystarczająco dobra.
W dążeniu do bycia jak najlepszym nie ma nic złego, o ile nie tracisz radości z momentów gdy jest wystarczająco dobrze.
Są oczywiście sytuacje, gdy otwierasz się przed kimś całkowicie i liczysz, że ta druga osoba prędzej czy później zrobi to samo, a kończy się jak zwykle, czyli jednak na tym, że ta osoba zamyka Ci przed nosem drzwi do swojego serca, zamiast buziaka na do widzenia – dostajesz kopa w dupę poprzez zerwanie przez telefon – co myślisz, tak naprawdę? Że jesteś niewystarczająco dobra.
A dlaczego nie pomyślisz, że gdy los zamyka Ci drzwi, zazwyczaj otwierają się inne drzwi lub co najmniej okno, przez które wyskakujesz? Prędzej czy później dochodzi do Ciebie, że to nie Twoja wina – Ty byłaś wystarczająco dobra a nawet więcej.
To czemu nie wyszło? Zdarza się i tyle.