Odkąd pamiętam, marzyłam o tym, by mieć dużą grupę przyjaciół. Ludzi, z którymi będę mogła wyjechać na wakacje, pójść na imprezę. Bliskich w moim wieku, którzy przygotują dla mnie wielkie przyjęcie-niespodziankę z okazji urodzin. Wiesz, być jak Kelly Taylor z „Beverly Hills 90210”. Do dzisiaj jednak nie udało mi się tego marzenia zrealizować. Miałam koleżanki, a nawet przyjaciółki na każdym etapie: w przedszkolu, szkołach i na studiach, ale od bliskiej relacji z jedną osobą dość daleko jest do stworzenia zgranej paczki.
Przez jakiś czas myślałam, że to moja wina, bo zdecydowanie lepiej odnajdywałam się w towarzystwie chłopców.
Byłam złośliwa, wesoła i potrafiłam sięgać po to, na co miałam ochotę, a jak przyszło co do czego, to i tupnąć nogą. Później dotarło do mnie, że zawsze kierowałam się uczuciami, a szkolne pary i paczki przyjaciół średnio idą ze sobą w parze.
Dopiero w dorosłym życiu zrozumiałam, że materiał na członkinię paczki jest ze mnie żaden.
Doszłam do wniosku, że utrzymywanie bliskich stosunków z większą grupą ludzi jest bardzo czasochłonne i wymaga nie lada wysiłku i jeszcze więcej dobrej woli. Ja natomiast zdecydowanie lepiej sprawdzam się w głębokich relacjach jeden na jeden.
Wystarczy mi naprawdę mała garstka najbliższych osób, o których nieustannie myślę. Jestem przy nich, a przynajmniej mocno się staram, w dobrych i złych chwilach. Czasami ktoś się śmieje do rozpuku, innym razem słyszę płacz po drugiej stronie kurczowo trzymanego przeze mnie telefonu. Czasami biorę z każdego spotkania mnóstwo dobrej energii, czerpię ją garściami, innym razem oddaję wszystko, co mam w sobie, a i to okazuje się za mało. Pamiętam o ważnych datach, o tym, co się dzieje, o marzeniach. Słucham, odczuwam. Tak łatwo byłoby odhaczać kolejne telefony i spotkania z listy, mając do wszystkiego emocjonalny dystans.
Założę się, że znasz takie osoby, z którymi wystarczy spędzić kilka minut, by z twarzy nie znikał uśmiech. Wariatów, którzy w mig podchwytują rzucane od niechcenia pomysły i ad hoc organizują najpiękniejszy dzień twojego życia.
Z nimi drinki są bardziej kolorowe, żarty śmieszniejsze, a zagraniczne wojaże naprawdę są all i do tego inclusive – dokładnie tak jak opowiadała pani w biurze podróży. Wszyscy ich lubią, są określani duszami towarzystwa i każdy chętnie spędza z nimi wolny czas, bo są ogólnie dostępni. Ja też znałam takiego faceta, był naprawdę świetny. Organizował doskonałe przyjęcia, idealnie odnajdywał się w towarzystwie. Potrafił się śmiać i bawić na całego ze swoją dużą grupą przyjaciół, był dostępny dla każdego. Coś jednak w nim nie grało, był jak rozstrojone skrzypce włożone do futerału, na których nikt miał już nie zagrać. Totalnie pusty w środku, zepsuty, chociaż uśmiech doskonale pasował do jego twarzy.
Ile można z siebie dawać, mając szerokie grono bliskich osób?
Czy naprawdę każdy dostanie 100% twojego czasu i uwagi dokładnie wtedy, gdy będzie tego potrzebował? Czy zawsze będziesz dzielić się na kawałki, mniejsze i mniejsze i zamieniać się w jeden wielki wyrzut sumienia, że nie każdemu przypadł równie obfity kawałek z tortu twojego zaangażowania?
Myślę, że wiele naszych poglądów z wczesnego dzieciństwa i okresu nastoletniego weryfikuje życie.
Dzisiaj mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że stawiam na jakość, a nie na ilość.
Nie nudzę się wśród moich najbliższych, co więcej zawsze odczuwam niedosyt, każda rozmowa jest za krótka, a spotkanie mija niczym jedna chwila. Zawsze jest mi mało, jestem wiecznie nienasycona ich obecnością, ale bardzo cenię również moje własne życie. Idę obok nich i będę to robić tak długo, jak tylko będę w stanie dotrzymać im kroku, a jeśli okaże się, że to oni zaczynają zwalniać, to mam nadzieję, że znajdę w sobie siłę, by ich podźwignąć. Dlatego nie jestem ogólnie dostępna. Dlatego rok 2018 jest moim rokiem troski i okresem, w którym zrozumiałam, że: „tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: największa z nich [jednak] jest miłość.”
Wciąż dostaję ogromnie dużo miłości, więcej niż mogłam sobie zamarzyć i jestem za nią bardzo wdzięczna.
Czuję przez skórę, że 2019 będzie moim rokiem wdzięczności. Dlatego porzuciłam marzenie z dzieciństwa i zamiast przyjęcia–niespodzianki chciałabym co roku widzieć najbliższe te same twarze tak dobrze znane, dla których zawsze jestem dostępna.