Change font size Change site colors contrast
Felieton

Wszystko za Everest

9 maja 2018 / Marta Osadkowska

Mijają 22 lat od wielkiej tragedii na Mount Everest.

10 maja 1996 roku trzy ekipy jednocześnie dokonywały ataku szczytowego na „dach świata’”. Piętnaście osób zapłaciło za spełnienia marzenia najwyższą cenę. Wydarzenie to pokazało jak niebezpieczne jest organizowanie wypraw komercyjnych na Mount Everest, jak natura weryfikuje ludzkie pomysły. Swoje grupy próbowało wprowadzić na szczyt dwóch doświadczonych, cenionych alpinistów: Rob Hall i Scott Fischer. Obaj...

Mijają 22 lat od wielkiej tragedii na Mount Everest. 10 maja 1996 roku trzy ekipy jednocześnie dokonywały ataku szczytowego na „dach świata’”. Piętnaście osób zapłaciło za spełnienia marzenia najwyższą cenę. Wydarzenie to pokazało jak niebezpieczne jest organizowanie wypraw komercyjnych na Mount Everest, jak natura weryfikuje ludzkie pomysły.

Swoje grupy próbowało wprowadzić na szczyt dwóch doświadczonych, cenionych alpinistów: Rob Hall i Scott Fischer. Obaj przepłacili życiem rolę przewodnika. Wejście na 8848 m.n.p.m. to nadludzki wysiłek. Zejście stamtąd jeszcze większy. Wprowadzenie tam kilku słabszych, choć obiektywnie mocnych wspinaczy, okazało się nierealne.

Jon Krakauer – amerykański dziennikarz i doświadczony alpinista – był jednym ze szczęśliwców, którzy zdobyli szczyt i bezpiecznie zeszli na dół. Swoje wspomnienia z wyprawy w komercyjnej ekspedycji prowadzonej przez Roba Halla opisał w książce „Wszystko za Everest”.

Gdy już zlokalizowano sześć ciał, gdy zaniechano poszukiwać dwóch kolejnych (…) – ludzie pytali często, dlaczego wspinacze znajdujący się wysoko w górze zlekceważyli pierwsze oznaki pogorszenia pogody. Dlaczego wytrawni himalajscy przewodnicy kontynuowali marsz w górę, prowadząc gromadę stosunkowo niedoświadczonych alpinistów amatorów – z których każdy zapłacił aż sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów za bezpieczne wejście na Everest – w ewidentnie śmiertelną pułapkę? Nikt nie ma prawa zabierać głosu w imieniu obu zespołów dotkniętych tragedią, ponieważ obydwaj nie żyją. Mogę jednak zaświadczyć, że owego wczesnego popołudnia 10 maja nic nie wskazywało na to, iż zbliża się mordercza burza.

Wspinanie dawało poczucie wspólnoty. Zostanie wspinaczem oznaczało dołączenie do zamkniętej, zaciekle idealistycznej społeczności, na ogół niedostrzegalnej i zaskakująco nieskorumpowanej przez świat. Kulturę wspinania charakteryzowała zacięta rywalizacja i wyraźny rys męskiego szowinizmu, ale w głównej mierze chodziło o to, żeby zrobić wrażenie na koledze. Osiągnięcie wierzchołka danej góry miało dużo mniejsze znaczenie niż sposób, w jaki się tego dokonało. Prestiż zdobywało się atakując najtrudniejsze, najbardziej ryzykowne drogi z minimalną ilością sprzętu, w najśmielszym stylu, jaki można było sobie wyobrazić. Największy podziw wzbudzali tak zwani soliści – wizjonerzy wspinający się na żywca, czyli samotnie, bez liny czy jakiegokolwiek sprzętu.

Ludzie, którzy nie wspinają się w górach, to znaczy zdecydowana większość rodzaju ludzkiego, skłaniają się ku wyobrażeniu, że sport ten jest beztroską, upojną pogonią za wciąż rosnącymi emocjami. Jednak pogląd, iż alpiniści są tylko narkomanami uganiającymi się za swoją dawką adrenaliny, tyle że w słusznej sprawie, jest z gruntu fałszywy, przynajmniej w przypadku Everestu. To, co tam na górze robiłem, nie miało niemal nic wspólnego ze skakaniem na bungee, skokami ze spadochronem czy też jazdą na motocyklu z szybkością 200km/h. Po opuszczeniu względnego komfortu bazy wyprawa faktycznie stawała się niemal masochistycznym przedsięwzięciem. Stosunek cierpienia do przyjemności wypadał zdecydowanie na korzyść tego pierwszego i był o rząd wielkości większy niż na jakiejkolwiek innej górze, na której się wspinałem. Szybko doszedłem do wniosku, że zdobywanie Everestu jest głównie czyść w rodzaju szkoły wytrzymywania bólu. Przyszło mi na myśl, że poddając się trwającym całe tygodnie doznaniom znoju, nudy i cierpienia, większość z nasz poszukuje przede wszystkim swoistego katharsis.

Egzystencję człowieka na wysokościach przekraczających poziom Przełęczy Południowej, w strefie śmierci wysokościowej, można określić jako wyścig z czasem.

Typ człowieka, który jest zaprogramowany na ignorowanie własnego cierpienia i uparte dążenie do celu, jest też często zaprogramowany na lekceważenie oznak zbliżającego się niebezpieczeństwa. Tu właśnie tkwi sedno dylematu, przed którym staje w końcu każdy wspinacz pragnący wejść na Everest: żeby odnieść sukces, trzeba być niezwykle zmotywowanym, lecz jeśli przesadzisz z motywacją, narażasz się na śmierć. Co więcej, powyżej poziomy 7900 metrów granica między słusznym zapałem a lekkomyślną „gorączką szczytową” staje się niebezpiecznie wąska. Dlatego też zbocza Everestu usiane są zwłokami alpinistów.

 

Najsłynniejsze zamarznięte ciało na górze, to Scott Fischer, jeden z przewodników tragicznej ekspedycji, o której tutaj mowa.

Obok Krakauera, udział w wyprawie brał Beck Weathers.

Nie udało mu się dotrzeć na szczyt, zatrzymała go ślepota śnieżna. Kiedy ratownicy dotarli do niego, uznali, że umiera i zostawili go bez pomocy. 12 godzin później ślepy, bez rękawic, okryty lodem, dotarł jednak do obozu. Przeżył mimo ciężkich odmrożeń i utraty nosa.

Na dużych wysokościach wciąż brakuje nam powietrza. Oddychanie staje się tak wyczerpującą czynnością, że pochłania czterdzieści procent wytwarzanej przez nas energii. Każdego dnia możemy wydmuchiwać przez nasze płuca aż siedem litrów wody, co sprawia, że jesteśmy nieustannie odwodnieni. Nie możemy też spać ani jeść. Gdy znajdziemy się w Strefie Śmierci, powyżej ośmiu tysięcy metrów nad poziomem morza, myśl o jedzeniu wywołuje w nas obrzydzenie. Nawet jeśli zmusimy się do przełknięcia jakiegoś pokarmu, nasz żołądek i tak go nie strawi. jednocześnie spalamy około dwunastu tysięcy kalorii dziennie, co oznacza, że aby utrzymać się przy życiu, organizm musi pożerać własną tkankę – ponad kilogram mięśni dziennie.

To nie ciało wiedzie nas na górę. Robi to umysł. Ciało jest wyczerpane wiele godzin przed tym, jak dotrzesz na szczyt: idziesz dalej jedynie dzięki sile woli, skupieniu i determinacji. Jeżeli zabraknie ci tego skupienia i determinacji, twoje ciało stanie się martwą, bezwartościową rzeczą.

Weathers wrócił do domu, bo jego żona i pilot śmigłowca dokonali cudu. Na wysokość, z której trzeba było ewakuować wspinacza, maszyny nie latają – powietrze jest tam zbyt rzadkie, żeby mogły się utrzymać. Pilot zaryzykował życie, żeby ocalić tego obcego sobie człowieka.

W 2015 roku na ekrany kin wszedł film „Everest”, (reż. Baltasar Kormakur), pokazujący losy wypraw Fischera i Halla.

Kręcony bez zielonych ekranów robi duże wrażenie. Już same zdjęcia są, moim zdaniem, wystarczającym powodem do obejrzenia filmu. Nie ma w nim upiększania, nie ma wynoszenia bohaterów, nie ma zbędnego sentymentalizmu. Jest potężna góra, bezlitosna natura i malutki wobec nich człowiek.

 


Cytaty pochodzą z książek „Wszystko za Everest” Jon Krakauer i „Everest. Na pewną śmierć” Beck Weathers, Stephen G. Michaud.
Tabou Mini Lite MG
Dzieci

Rowerowe Pierwsze Kroki: Testujemy Tabou MINI LITE MG – Idealny start dla młodych rowerzystów i rowerzystek.

13 maja 2024 / The Mother Mag

Rower jest doskonałym narzędziem, które nie tylko bawi, ale także uczy niezależności, koordynacji i wzmacnia kondycję fizyczną.

W redakcji The Mother MAG mieliśmy okazję przetestować model roweru MINI LITE MG, który może znakomicie wpasować się w potrzeby młodych adeptów jazdy na dwóch kołach.

Każdy rodzic pragnie, by jego dziecko rosło zdrowo i szczęśliwie, a jednym z najlepszych sposobów na osiągnięcie tego celu jest aktywne spędzanie czasu na świeżym powietrzu.

MINI LITE MG

Oto nasze wrażenia z testów rowerka MINI LITE MG od polskiego producenta TABOU.

Tabou MINI LITE MG: Pierwsze wrażenia

Tabou MINI LITE MG od razu przykuwa uwagę swoim lekkim i estetycznym designem, który idealnie trafia w gusta młodych użytkowników. Jest to model ultra lekki, co jest kluczowe dla dzieci, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z rowerem. Lekkość roweru, osiągnięta dzięki zastosowaniu ramy z magnezu i elementów z lekkiego aluminium EXTRA LIGHT, znacząco ułatwia naukę jazdy.

MINI LITE MG

Bezpieczeństwo przede wszystkim

Bezpieczeństwo jest zawsze na pierwszym miejscu, gdy mówimy o wyborze roweru dla dziecka. MINI LITE MG jest wyposażony w klasyczny aluminiowy hamulec v-brake na przodzie i hamulec paskowy na tyle, co zapewnia wysoką skuteczność hamowania. Dźwignie hamulcowe umieszczone są na kierownicy, co ułatwia dziecku ich obsługę i pozwala na sprawne zatrzymywanie się w każdych warunkach. Dodatkowo, pełna osłona łańcucha chroni małe rączki oraz ubranka przed wkręceniem, a estetyczny protektor kierownicy zwiększa bezpieczeństwo, czyniąc każdą wyprawę zarówno bezpieczną, jak i stylową.

 

Tabou Mini Lite MG

Dopasowanie i komfort

MINI LITE MG występuje w trzech rozmiarach kół (14/16/18 cali), co umożliwia dobranie idealnego rozmiaru dla dziecka w wieku od 3 do 7 lat. Każdy z rowerków jest idealnie przystosowany do potrzeb małych odkrywców, zapewniając nie tylko bezpieczeństwo, ale też komfort podczas pierwszych przygód na dwóch kółkach. Dzięki łatwo odpinanym bocznym kółkom, rowerek rośnie razem z dzieckiem, umożliwiając płynne przejście do samodzielnej jazdy. Dobór odpowiedniego rozmiaru roweru jest niezmiernie ważny, aby dziecko mogło bezpiecznie i wygodnie jeździć. Niewłaściwie dobrany rower może utrudniać naukę i sprawiać, że jazda stanie się frustrująca zamiast być przyjemnością.

Tabou Mini Lite MG

Dlaczego warto zachęcić dziecko do jazdy na rowerze? 

Jazda na rowerze nie tylko rozwija umiejętności motoryczne dziecka, ale także wpływa na jego zdrowie fizyczne, zwiększając wytrzymałość serca, płuc i mięśni. Ponadto, jest to wspaniała okazja do spędzania czasu z rodziną i przyjaciółmi, co sprzyja budowaniu silnych więzi społecznych. Rower jako prezent może być także świetnym sposobem na zmotywowanie dziecka do wyjścia na zewnątrz i odkrywania świata w aktywny sposób.

Podsumowanie

Testując TABOU MINI LITE MG, przekonaliśmy się, że jest to rower, który łączy w sobie lekkość, bezpieczeństwo i styl, będąc idealnym wyborem dla najmłodszych rowerzystów. Jego solidna konstrukcja i przemyślane funkcje zapewniają komfort i bezpieczeństwo, które są tak ważne podczas pierwszych rowerowych przygód. Rowerek jest dostępny w 4 wariantach kolorostycznych, co zapewni, że każda z Was znajdzie ten, który idealnie wpasuje się do niepowtarzalnego stylu i  gustu dziecka. Naszym zdaniem to więcej niż tylko rower – to prezent, który może przynieść wiele radości i korzyści dla rozwoju każdego dziecka.

MINI LITE MG

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo