Chciałabym się nie bać.
Boję się.
Boję się o zdrowie i życie moich bliskich, boję się, że ceny pójdą bardzo w górę i życie stanie się niemożliwie drogie, boję się, że nie poradzę sobie z nawałem obowiązków, boję się, że nie zdążę zrealizować wszystkich marzeń.
Ten strach mnie mobilizuje, żeby się zmieniać. Pracować nad umiejętnością planowania, uczyć się i szkolić. Pamiętać o telefonach i badaniach – obowiązkowych i tych dodatkowych. Jeździć na regularne przeglądy do mechanika, zmieniać opony na zimowe i ostrożnie chodzić po oblodzonych chodnikach. Oszczędzać pieniądze i odkładać na podróże, pomalutku realizować swoje cele i próbować nowych rzeczy.
Boję się.
Wychodzić wieczorem, iść sama na miasto i chodzić ulicami, które oświetlają latarnie. Iść sama do parku, wracać pieszo od koleżanki. Wsiadać do taksówki po kilku drinkach, jechać nocnym autobusem i rozmawiać z obcymi mężczyznami na ulicy. Nosić krótką spódniczkę i wysokie obcasy, gdy wychodzę sama. Nosić przewiewną sukienkę i pełny, wieczorowy makijaż na miasto.
Boję się.
Pustych alejek, ciemnych bram kamienic, grup mężczyzn w tych bramach, zataczających się facetów na ulicy i chłopaków w szybkich samochodach, którzy chamsko zajeżdżają mi drogę. Boję się obleśnych typów w barze i przysuwających się blisko facetów w autobusach.
Boję się.
Gdy mężczyzna wysiada na tym samym, co ja przystanku, a ulica jest pusta. Gdy mężczyzna idzie naprzeciwko mnie pustą alejką parkową. Gdy mężczyzna podchodzi, a wkładam zakupy do samochodu, i chce czegoś ode mnie. Zostawać sama w firmie, gdy nikogo więcej nie ma po sąsiedzku i otwierać domowe drzwi nieznajomym.
Ten strach mnie paraliżuje.
Gdy chcę jechać do centrum miasta na spotkanie z koleżanką, a jest ciemno, to wybieram taksówkę. Zakładam długie spodnie, a krótki rękawek i odkryte stopy to szczyt szaleństwa. Nie wsiądę późnym wieczorem do tramwaju ani autobusu. Nie będę radośnie szła w świetle latarni z przystanku, wdychając aromat wilgotnych liści. Nie dla mnie klubowe szaleństwa w krótkim topie i intensywnym, młodzieżowym makijażu.
Mijanym na ulicy mężczyznom patrzę długo w oczy, by przekonać się, że to oni odwrócą wzrok i będę bezpieczna. Gdy ktoś idzie za mną, to odwracam się i przyglądam tej osobie, zapamiętuję szczegóły, a następnie delikatnie przyspieszam. Chodzę dość szybko, gdy bardzo późnym popołudniem idę przez uliczki mojej dzielnicy, z dumnie podniesioną głową. Raczej w sportowych, wygodnych butach. Z torebką na bakier wciśniętą pod bok. Do dziwnych panów wątpliwej trzeźwości mówię głośno „nie” tak, że słychać mnie na połowie parkingu. Jestem bardzo asertywna, nie nawiążą ze mną dialogu. Nie lubię parkometrów, bo muszę wyciągać przed nimi portfel. Drobne pakuję do kieszeni, gdy siedzę w samochodzie.
Bezpiecznie.
Bezpiecznie czuję się w domu, w pracy, w samochodzie. Gdy idę na spacer osiedlowymi uliczkami w ciągu dnia lub gdy po zmierzchu mam obok koleżankę, a najlepiej męża. Z mężem mogę iść pustą ulicą po ciemku i nie muszę rozglądać się na wszystkie strony.
Nie powinno tak być prawda?
Zdaję sobie sprawę, że u mnie osiągnęło to pewnego rodzaju ekstremum, ale jestem niska i drobna i cóż, realne patrząc, moje szanse w starciu z jakimkolwiek mężczyzną, są marne. Mój mąż kompletnie nie rozumie mojego lęku, a czasami trochę sobie z tego żartujemy. Pewnie, fajnie pośmiać się z siebie, ale nie zmienia to mojego stanowiska ani trochę.
Przed nami wybory samorządowe. Chciałabym czystego miasta, nowych placów zabaw, ulic bez dziur i fajnie działającej komunikacji miejskiej. Chciałabym więcej imprez plenerowych i wydarzeń kulturalnych i udogodnień dla kierowców.
Wiesz, czego chciałabym najbardziej?
Wreszcie poczuć się w swoim mieście bezpiecznie. Za dnia na niektórych uliczkach, a na innych to nawet w nocy. Chciałabym, żeby idący za mną facet był po prostu przechodniem, który tak samo jak ja zmierza do domu.
Chciałabym, żeby w moim mieście i w każdym innym w Polsce „nie” znaczyło dokładnie tyle: n-i-e. Nieważne, czy wypowiada je dziewczynka 13-letnia, 18-latka z dużym dekoltem, czy pijana 45-letnia blondynka. Nauczycielka, dziennikarka, radna, sprzątaczka, laborantka czy pielęgniarka. W domu, w klubie, w samochodzie, czy na ławce w parku, a może na trawie za tą ławką, na plaży, czy na jachcie.
Nie to nie.
Ale wiesz, czego chciałabym najbardziej? Żeby nawet nie trzeba było tego mówić.
Żeby twojej córce nawet do głowy to nie przyszło, że można się bać. Niezależnie, czy będzie ubrana w garsonkę, szpilki, sneakersy czy sandałki, baletki, pończochy czy skarpetki w wisienki, płaszcz czy bomberkę, czy będzie miała ombre, czy sombre, a może irokeza, kolczyk w brwi i tatuaż na twarzy. Czy pójdzie pobiegać wieczorem do parku, bo noc będzie przyjemnie ciepła, czy sama przed świtem na plażę, czy do klubu, by poznać nowych ludzi, a może pojedzie sama na festiwal muzyczny i spotka miłość życia?
Jej życzę odwagi do zdobywania bezpiecznego świata. Chciałabym, żeby świat, nasze miasto, było bezpieczne dla niej. A dla siebie? Ja też chciałabym się nie bać.