Change font size Change site colors contrast
Felieton

Chciałabym się nie bać

15 stycznia 2019 / Agnieszka Jabłońska

Chciałabym się nie bać.

Boję się. Boję się o zdrowie i życie moich bliskich, boję się, że ceny pójdą bardzo w górę i życie stanie się niemożliwie drogie, boję się, że nie poradzę sobie z nawałem obowiązków, boję się, że nie zdążę zrealizować wszystkich marzeń. Ten strach mnie mobilizuje, żeby się zmieniać. Pracować nad umiejętnością planowania, uczyć się i szkolić. Pamiętać o telefonach...

Chciałabym się nie bać.

Boję się.

Boję się o zdrowie i życie moich bliskich, boję się, że ceny pójdą bardzo w górę i życie stanie się niemożliwie drogie, boję się, że nie poradzę sobie z nawałem obowiązków, boję się, że nie zdążę zrealizować wszystkich marzeń.

Ten strach mnie mobilizuje, żeby się zmieniać. Pracować nad umiejętnością planowania, uczyć się i szkolić. Pamiętać o telefonach i badaniach – obowiązkowych i tych dodatkowych. Jeździć na regularne przeglądy do mechanika, zmieniać opony na zimowe i ostrożnie chodzić po oblodzonych chodnikach. Oszczędzać pieniądze i odkładać na podróże, pomalutku realizować swoje cele i próbować nowych rzeczy.

Boję się.

Wychodzić wieczorem, iść sama na miasto i chodzić ulicami, które oświetlają latarnie. Iść sama do parku, wracać pieszo od koleżanki. Wsiadać do taksówki po kilku drinkach, jechać nocnym autobusem i rozmawiać z obcymi mężczyznami na ulicy. Nosić krótką spódniczkę i wysokie obcasy, gdy wychodzę sama. Nosić przewiewną sukienkę i pełny, wieczorowy makijaż na miasto.

Boję się.

Pustych alejek, ciemnych bram kamienic, grup mężczyzn w tych bramach, zataczających się facetów na ulicy i chłopaków w szybkich samochodach, którzy chamsko zajeżdżają mi drogę. Boję się obleśnych typów w barze i przysuwających się blisko facetów w autobusach.

Boję się.

Gdy mężczyzna wysiada na tym samym, co ja przystanku, a ulica jest pusta. Gdy mężczyzna idzie naprzeciwko mnie pustą alejką parkową. Gdy mężczyzna podchodzi, a wkładam zakupy do samochodu, i chce czegoś ode mnie. Zostawać sama w firmie, gdy nikogo więcej nie ma po sąsiedzku i otwierać domowe drzwi nieznajomym.

Ten strach mnie paraliżuje.

Gdy chcę jechać do centrum miasta na spotkanie z koleżanką, a jest ciemno, to wybieram taksówkę. Zakładam długie spodnie, a krótki rękawek i odkryte stopy to szczyt szaleństwa. Nie wsiądę późnym wieczorem do tramwaju ani autobusu. Nie będę radośnie szła w świetle latarni z przystanku, wdychając aromat wilgotnych liści. Nie dla mnie klubowe szaleństwa w krótkim topie i intensywnym, młodzieżowym makijażu.

Mijanym na ulicy mężczyznom patrzę długo w oczy, by przekonać się, że to oni odwrócą wzrok i będę bezpieczna.  Gdy ktoś idzie za mną, to odwracam się i przyglądam tej osobie, zapamiętuję szczegóły, a następnie delikatnie przyspieszam. Chodzę dość szybko, gdy bardzo późnym popołudniem idę przez uliczki mojej dzielnicy, z dumnie podniesioną głową. Raczej w sportowych, wygodnych butach. Z torebką na bakier wciśniętą pod bok. Do dziwnych panów wątpliwej trzeźwości mówię głośno „nie” tak, że słychać mnie na połowie parkingu. Jestem bardzo asertywna, nie nawiążą ze mną dialogu. Nie lubię parkometrów, bo muszę wyciągać przed nimi portfel. Drobne pakuję do kieszeni, gdy siedzę w samochodzie.

Bezpiecznie.

Bezpiecznie czuję się w domu, w pracy, w samochodzie. Gdy idę na spacer osiedlowymi uliczkami w ciągu dnia lub gdy po zmierzchu mam obok koleżankę, a najlepiej męża. Z mężem mogę iść pustą ulicą po ciemku i nie muszę rozglądać się na wszystkie strony.

Nie powinno tak być prawda?

Zdaję sobie sprawę, że u mnie osiągnęło to pewnego rodzaju ekstremum, ale jestem niska i drobna i cóż, realne patrząc, moje szanse w starciu z jakimkolwiek mężczyzną, są marne. Mój mąż kompletnie nie rozumie mojego lęku, a czasami trochę sobie z tego żartujemy. Pewnie, fajnie pośmiać się z siebie, ale nie zmienia to mojego stanowiska ani trochę.

Przed nami wybory samorządowe. Chciałabym czystego miasta, nowych placów zabaw, ulic bez dziur i fajnie działającej komunikacji miejskiej. Chciałabym więcej imprez plenerowych i wydarzeń kulturalnych i udogodnień dla kierowców.

Wiesz, czego chciałabym najbardziej?

Wreszcie poczuć się w swoim mieście bezpiecznie. Za dnia na niektórych uliczkach, a na innych to nawet  w nocy. Chciałabym, żeby idący za mną facet był po prostu przechodniem, który tak samo jak ja zmierza do domu.

Chciałabym, żeby w moim mieście i w każdym innym w Polsce „nie” znaczyło dokładnie tyle: n-i-e. Nieważne, czy wypowiada je dziewczynka 13-letnia, 18-latka z dużym dekoltem, czy pijana 45-letnia blondynka. Nauczycielka, dziennikarka, radna, sprzątaczka, laborantka czy pielęgniarka. W domu, w klubie, w samochodzie, czy na ławce w parku, a może na trawie za tą ławką, na plaży, czy na jachcie.

Nie to nie.

Ale wiesz, czego chciałabym najbardziej? Żeby nawet nie trzeba było tego mówić.

Żeby twojej córce nawet do głowy to nie przyszło, że można się bać. Niezależnie, czy będzie ubrana w garsonkę, szpilki, sneakersy czy sandałki, baletki, pończochy czy skarpetki w wisienki, płaszcz czy bomberkę, czy będzie miała ombre, czy sombre, a może irokeza, kolczyk w brwi i tatuaż na twarzy. Czy pójdzie pobiegać wieczorem do parku, bo noc będzie przyjemnie ciepła, czy sama przed świtem na plażę, czy do klubu, by poznać nowych ludzi, a może pojedzie sama na festiwal muzyczny i spotka miłość życia?

Jej życzę odwagi do zdobywania bezpiecznego świata. Chciałabym, żeby świat, nasze miasto, było bezpieczne dla niej. A dla siebie? Ja też chciałabym się nie bać.

 

Felieton

Co z tą wiosną?

12 marca 2023 / Magda Żarnowska

Mam przedziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że ludzkość domaga się coraz to nowych początków wszystkiego, a marketing bardzo zręcznie wykorzystuje swoją szansę i co chwilę pozwala nam zaczynać na nowo.

Zupełnie niedawno zaczynaliśmy rok 2018 i zgodnie z zasadą „z Nowym Rokiem-nowym krokiem” czyniliśmy postanowienia noworoczne, w których nieliczni z nas wytrwali. Nic jednak straconego, bo oto przed chwilą rozpoczął się dla wiernych...

Mam przedziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że ludzkość domaga się coraz to nowych początków wszystkiego, a marketing bardzo zręcznie wykorzystuje swoją szansę i co chwilę pozwala nam zaczynać na nowo. Zupełnie niedawno zaczynaliśmy rok 2018 i zgodnie z zasadą „z Nowym Rokiem-nowym krokiem” czyniliśmy postanowienia noworoczne, w których nieliczni z nas wytrwali.

Nic jednak straconego, bo oto przed chwilą rozpoczął się dla wiernych Wielki Post, i gdyby ktoś przegapił okazję noworoczną, mógł sobie przynajmniej odmówić czegoś na następne  czterdzieści dni. Jako przykładni katolicy, korzystając z okazji, odmówiliśmy sobie czerniny, której nie jesteśmy fanami, a mój mąż – znany przeciwnik pierogów, postanowił bez nich wytrzymać aż do samej Wielkanocy.

Gdybyście jednak zdążyli zjeść już czerninę, pierogi albo czekoladę (bo tej nieopatrznie większość jest skłonna sobie odmówić pod wpływem impulsu) i korzystać z wielkopostnej  fali wyrzeczeń, już się nie opłaca, przyroda daje nam kolejną szansę.

Nadchodzi bowiem wiosna, a wiadomo, na wiosnę opłaca się czynić postanowienia, odmieniać swoje wnętrza i zewnętrza, odchudzać, remontować i dekorować.

Według himalaistów i innych wspinaczy, wiosnę mamy już od początku marca, dlatego gdybyście próbowali zdobywać K2 zimą, to już niestety nie da rady i trzeba poczekać do grudnia, według kalendarza natomiast, astronomiczna wiosna zaczyna się 20 marca, więc została jeszcze chwila na poczynienie postanowień. I żeby marketingowcom nie ułatwiać jakoś wybitnie pracy, zebrałam trochę informacji, dlaczego w ogóle warto coś zmieniać w życiu w połowie marca. Moją inspiracją był wczorajszy rodzinny spacer. Korzystając z tego, że ustawodawca wspaniałomyślnie zapewnił nam wolną niedzielę, mogliśmy wyjątkowo spacerować w nieprzebranym tłumie innych spacerowiczów, którzy z braku otwartej galerii wybrali park. I właśnie ten spacer otworzył mi oczy i doprowadził do refleksji, że jednak muszę coś zmienić. Objuczona rowerkami i innymi pojazdami dzieci, dotleniona za wszystkie czasy, wróciłam do domu ledwo żywa, jakby ktoś wyjął mi baterie, a do dziś łupie mnie w krzyżu i łamie w kościach.

To starość – pewnie powiecie i pewnie macie racje, ale… naukowcy wyszli naprzeciw moim oczekiwaniom i tym konkretnym objawom mojej starości nadali nową, piękna nazwę, a mianowicie: SYNDROM ZMĘCZENIA WIOSENNEGO!  

Okazuje się bowiem, że to, co naprawdę warto zmienić na wiosnę, to dieta i styl życia.

I to nie tylko po to, aby za trzy miesiące móc na plaży zaprezentować nowy strój kąpielowy i wyglądać w nim zjawiskowo, nawet jeśli pada deszcz i jest zimno (co jest raczej polską wakacyjną klasyką pogodową).

Warto zmienić nawyki, aby było nam odrobinę łatwiej w ogóle dożyć do lata. Okazuje się, że w przyrodzie nic nie ginie (no może oprócz pojedynczych skarpetek w pralce) i tak samo wszystkie nasze zimowe zaniedbania właśnie teraz boleśnie dają nam w kość.

Naszemu organizmowi brak wielu istotnych substancji. Wykorzystaliśmy już wszystko, co udało się po lecie odłożyć (no może oprócz zapasów tłuszczu, ale to inna historia) i teraz boleśnie doskwierają nam niedobory magnezu (powodując rozdrażnienie i potęgując stres oraz skurcze mięśni), potasu (sprawiając, że mamy refleks szachisty, a targanie dziecięcego rowerka, to aż nadto), żelaza (wywołując nagłe ataki przejmującego zmęczenia), cynku (dziesiątkując nasze i tak wymaltretowane przez zimowe czapki, włosy), witamin i soli mineralnych (wywołując bóle głowy). Nie wiem, jak Wy, ale ja mam wrażenie, że kiedy jesienią i zimą mówiłam, że jestem zmęczona, to chyba śmiałam żartować, bo prawdziwe zmęczenie zaczęło się dopiero teraz. W dodatku dni są coraz dłuższe, na podwórku coraz cieplej i przyjemniej, więc serce rwie się jak za młodu do różnych aktywności, a organizm za nim nie nadąża.

Nie smućcie się jednak, gdyż istnieje sposób, aby ulżyć nam w tym wiosennym cierpieniu.

Niosę Wam gołąbka pokoju i kaganek oświaty w jednym! Tym razem odpowiedzią nie jest lampka wina (może nie w pierwszej kolejności). Odpowiedzią jest wyjście naprzeciw potrzebom naszego organizmu.

Po pierwsze powinniśmy zadbać o naszą dietę, wzbogacając ją o witaminy pochodzące wprost ze świeżych warzyw i owoców.

Po drugie, uzupełniajmy płyny – świeża woda plus soki owocowe na pewno nie zaszkodzą.

Po trzecie, możemy udać się do apteki po jakieś „suple” niczym kulturyści, czyli zwyczajnie po preparaty wielowitaminowe, które zapewnią nam to, z czym samą dietą w zabieganym świecie trudno sobie poradzić.

Po czwarte – to miód na serce mojego męża i innych sportowych zapaleńców – dbajmy o kondycję. To jest ich odpowiedź na wszystko, ale trzeba im przyznać rację – sprawny fizycznie organizm potrafi dźwigać rowerek i nawet dziecko jednocześnie i następnego dnia wstać dziarsko z łóżka po pierwszym budziku… względnie po trzech drzemkach.

Po piąte, skoro już poruszyłam temat snu – powinniśmy na wiosnę szczególnie zadbać o zdrowy i porządny odpoczynek naszego organizmu. Skoro nasze ciało samo wyłącza się tuż po „Na wspólnej”, może warto go tym razem posłuchać i pójść spać, a nie wypijać kolejną kawę i zmuszać się do pozostania na chodzie dwie godziny dłużej?

Podsumowując – nie taka wiosna zła i straszna, jak ją malują.

Trzeba tylko wsłuchać się w siebie, a kiedy już wszystkie poziomy niezbędnych składników zostaną wyrównane, a kondycja poprawiona, o wiele łatwiej będzie nam dźwigać rowerki, biegać za dziećmi,  przeprowadzić wiosenne metamorfozy mieszkania, a przynajmniej wyprać firanki i umyć okna, czyż nie? Na samą myśl o tym, że jestem gibka, wysportowana i w dodatku zbilansowana dietetycznie, robi mi się cieplej na sercu. I uważam, że za dobre chęci należy mi się czekolada. W końcu to dieta odpowiednia na niedobór magnezu, prawda?

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo