Change font size Change site colors contrast
Felieton

Nie chcę być MADKĄ

11 września 2023 / Magda Żarnowska

Być może trudno w to uwierzyć, ale macierzyństwo nie zamknęło mnie wbrew pozorom zupełnie na świat.

Co więcej, zdarzają się w moim życiu chwile ciszy i spokoju, kiedy to uświadamiam sobie, że za tym światem tęsknie, że tego świata łaknę, jak powietrza albo nawet ciepłej kawy. W takich chwilach szukam ukojenia w odmętach Internetu przeglądając treści wysoce niemacierzyńskie. Zaglądam często na lifestajlowy portal...

Być może trudno w to uwierzyć, ale macierzyństwo nie zamknęło mnie wbrew pozorom zupełnie na świat. Co więcej, zdarzają się w moim życiu chwile ciszy i spokoju, kiedy to uświadamiam sobie, że za tym światem tęsknie, że tego świata łaknę, jak powietrza albo nawet ciepłej kawy.

W takich chwilach szukam ukojenia w odmętach Internetu przeglądając treści wysoce niemacierzyńskie.

Zaglądam często na lifestajlowy portal F5, który szanuję głównie za to, że publikacje na jego łamach poświęcone są zazwyczaj tematyce zupełnie mi obcej. Wpisy traktują na przykład o fenomenie tamagotchi oraz o internetowych subkulturach prawiczków, a także o tym, dlaczego social media oceniają książki po okładce.  Mam często wrażenie, że to jakiś zupełnie inny świat albo przynajmniej taki, w którym ludzie porozumiewają się z obcym języku. I dokładnie o to mi chodzi. Przecież do tej pory zawsze wierzyłam, że nie należy oceniać książek po okładce, a tu okazuje się, że moje podejście jest zupełnie passe. Żadnej matczynej papki rodem z „Mamo to ja”. Żadnych rozpraw o kupkach i zupkach, pieluchach i wyprawce pierwszoklasisty. Na portal wchodzę regularnie, gdyż szukam odskoczni.   

Tak też było tego feralnego dnia.

Niczego nie przeczuwając weszłam na portal, a oczom mym ukazał się on… felieton o tym, że współcześni dorośli, czyli trzydziestolatkowie (patrz-ja) nie chcą się rozmnażać, gdyż przelewają swe uczucia na… zwierzątka. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie zaświeciło mi się wówczas światełko ostrzegawcze w głowie. Zadałam sobie  sakramentalne pytanie „że co?”, ale mimo wszystko otworzyłam tekst… i… przeczytałam go do końca. Łącznie z komentarzami.

I to nawet nie chodzi o tezę postawioną w tekście, którą ktoś postanowił poprzeć dowodami i statystykami bez źródła.

Nie chodzi też o to, że na znanym mi z innych treści portalu, nie spodziewałam się tekstu pisanego ku chwale rodzicielstwa i ganiącego singlowskie zapędy. Nie chodzi nawet o to, żeby zaprzeczać, że nasi rówieśnicy często nie chcą mieć dzieci i wolą życie bez zobowiązań. Nie chodzi w końcu o to, żeby stygmatyzować tych, którzy zwyczajnie dzieci mieć nie mogą, a w zamian mają pieski i kotki. Najbardziej chodzi mi o to, co się dzieje z naszym społeczeństwem, a czego wyraz dał sam tekst oraz komentarze pod nim.

A komentarze w oczywisty sposób postawiły granicę dzielącą społeczeństwo na dwie części.

I to nie była jakaś cienka czerwona linia, taka niby subtelna, która dopuszcza stany pośrednie. To była gruba krecha, ściana jak Wielki Mur Chiński, widoczna z kosmosu. I jasny postulat- jesteś po jednej lub po drugiej stronie. Alternatywa rozłączna.

Natychmiast w gronie komentujących utworzyły się dwa obozy.

Jeden bezlitośnie ganił, krytykował i obrażał singli. Wytykał im rozrzutne życie, egoizm i wygodnictwo. Umniejszał rolę ich zwierzęcych pupili, odmawiał prawa do przelewania uczuć wyższych na czworonogi.  Szydził z tendencji do wydawania morza gotówki na potrzeby ich małych przyjaciół. Tłumaczył, że ludzką rolą i nadrzędną misją jest przedłużenie gatunku, i tylko w okolicznościach skutecznego rozrodu można uznać swoje życie za spełnione i szczęśliwe. Wypominał tę przysłowiową szklankę wody, co to ją każdy musi wypić na łożu śmierci (bo przecież wiadomo, że śmierć jest jak kac i przed wydaniem ostatniego tchnienia człowieka suszy niemiłosiernie). Szklankę, której to nie poda im chomik czy kotek. Szklankę, którą z całą pewnością poda im dziecko kogoś, kto podjął się trudów rodzicielstwa i wychował potomka na schwał, dla dobra społeczeństwa i systemu emerytalnego.

Drugi obóz naturalnie okopał się na własnym stanowisku.

Jeśli myślicie, że single i bezdzietni puścili wszystkie uwagi mimo uszu, w ciszy i z godnością postanowili nie komentować, to jesteście w błędzie. Natychmiast na niewinnego czytelnika runęła lawina oskarżeń. Na „madki” i ich dzieci wylały się wiadra pomyj i potoki internetowego hejtu. Okazało się bowiem, że wszystkie „madki” biorące udział w dyskusji to niemalże ladacznice, które w krainę macierzyństwa trafiły przez wrota zbyt szeroko rozłożonych nóg zaraz za korytarzem antykoncepcyjnej ignorancji. Jeżeli już ktoś rodzicem został na własne życzenie (w co trudno uwierzyć), to z całą pewnością należy do niezacnego grona patologii społecznej, która żyje głównie z zasiłków wyrwanych z gardeł zapracowanych yuppie. A dodatkowo, dzieci śmierdzą, są paskudne i nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby ich mieć. Jeśli już ktoś musi mieć dzieci, to niech je trzyma z dala od społeczeństwa, a już broń Boże, nie porusza się z nimi komunikacją miejską. Na wspomnianą wyżej nieodzowną szklankę wody dla umierającego, bezdzietni skorzy są obecnie nakichać, dodatkowo przekonując, że tym dzietnym ich latorośle także nie ulżą w przedśmiertnej posusze, bo przecież sposób w jaki wychowują swoje dzieci gwarantuje jedynie porażkę.

A ja tak czytałam i oczom nie wierzyłam. I mówię teraz głośno i wyraźnie. I tak ku pamięci. Że ja nie chcę być MADKĄ!

Nie chcę kłócić się z nikim na forum i nikogo obrażać. Zresztą zazwyczaj staram się tego nie robić. Obwieszczam, że akceptuję ludzi, którzy są singlami, żyją w związkach partnerskich, rozwodzą się i nie mają dzieci. Szanuję ich decyzje. Szanuję i rozumiem to, że ktoś woli mieć psa niż dziecko. Nic mi do tego. To są w końcu decyzje indywidualne, bardzo osobiste i tylko przeżywszy życie, u kresu swych dni, sami we własnym sumieniu będziemy mieli prawo je podsumować i ocenić.

Ale nie chcę być MADKĄ i nie godzę się na ten podział społeczeństwa także z innego powodu.

Nie godzę się na to ze względu na moje dzieci. Chcę móc jeździć z nimi autobusem albo chodzić na koncerty bez obawy, że zaraz jacyś uprzednio obrażeni bezdzietni będą brali odwet za cudzą impertynencję na mnie i na moich dzieciach. Chce żeby mogły się śmiać, bawić i wygłupiać publicznie, bo póki jest to zachowane w granicach dobrego smaku, kultury i dopuszczalnej liczby decybeli, to chyba ludziom nic do tego? Nie chcę, żeby ktoś patrzył na mnie na ulicy, jak targam z przedszkola do domu dwoje dzieci i myślał sobie, że zrobiłam to dla 500+ albo puszczałam się na prawo i lewo, bo swędziało mnie tu i ówdzie. Ja szanuję innych i chcę, żeby inni szanowali mnie i moje dzieci, a tym samym nie przypinali mi łatki MADKI, co to wyżywa się za swoje frustracje i niespełnienie zawodowe online. Dziękuję uprzejmie za taki odbiór sytuacji. Szanujmy się ludzie, bo czy mamy dzieci czy też nie, ludźmi jesteśmy nadal, a człowieczeństwo zobowiązuje!

Felieton

Przygotuj się na… najlepsze!

29 października 2018 / Paulina Kondratowicz

Ludzie zwykle mówią, by przygotować się na to, co najgorsze.

Że dobrze, gdy masz na podorędziu różnego rodzaju kaftany bezpieczeństwa, dmuchasz na zimne, a kiedy mleko się rozleje, to powinnaś zacząć krzyczeć, że przecież nic się nie stało, pomimo że przecież mogła to być ostatnia szklanka tego mleka w życiu i nie dostaniesz szansy na naprawę sytuacji. Mówią Ci też od zawsze, że...

Ludzie zwykle mówią, by przygotować się na to, co najgorsze. Że dobrze, gdy masz na podorędziu różnego rodzaju kaftany bezpieczeństwa, dmuchasz na zimne, a kiedy mleko się rozleje, to powinnaś zacząć krzyczeć, że przecież nic się nie stało, pomimo że przecież mogła to być ostatnia szklanka tego mleka w życiu i nie dostaniesz szansy na naprawę sytuacji.

Mówią Ci też od zawsze, że nawarzone piwo należy wypić (i jeszcze podziękować), a w przypadku wystąpienia pecha – splunąć kilka razy przez ramię. Że lepiej się nie wychylać, bo licho nie śpi (i chrapie, co gorsza!). I tak oto tkwimy latami w swojej uroczo urządzonej strefie komfortu, otoczone zabobonami, a w oknach naszych oczu wieszamy firanki i czosnek, by żadne zło nas nie dotknęło. Przygotowujemy się na najgorsze, zbierając w płucach drogocenne powietrze, gdy tylko wychwycimy swoim trzecim okiem jakąś choćby ułudę niebezpieczeństwa. Bo coś przecież zawsze może pójść nie tak. I tak odziane w dmuchane koła ratunkowe wypływamy w życie, napojone niepokojem. Boimy się, by czasem nie ubrudzić sukienki albo przypadkowo nie wychylać  się za barierkę. Mam wrażenie że zupełnie zapominamy o tym by być ubezpieczonym na wypadek nadejścia… najlepszego.

Optymiści żyją dłużej!

Znajdź swoje hygge! Slow life! Bądź minimalistą. Codziennie przeglądając Facebooka dostaję na twarz coś w rodzaju pigułki na wszystkie bolączki. Tabun koleżanek repostuje coachingowe hasła spod znaku ,,bądź lepszą wersją siebie’’. A gdyby tak pomyśleć głębiej, to może wystarczyłoby po prostu zmienić myślenie, a nie spazmatycznie rzucać się na sałatę i jarmuż tuż po tym, jak postanowimy wybrać się na krucjatę z nadwagą? Moje myślenie zmieniły trzy wydarzenia. I wiem, że może na początku były totalnym przekleństwem. Jednak patrząc z perspektywy czasu… Wiele mnie nauczyły.

Była sobie naiwność

Bycie naiwną jest spoko, kiedy ma się 15 lat. Kiedy jednak przekraczając próg liczby 30 na początku swojej daty urodzin nadal cierpisz na bycie rozhisteryzowaną i rozproszoną przez życie kobietą, to wiedz, że coś się dzieje! Naiwność to cecha, która skutecznie obalała rządy, rozbijała małżeństwa, doprowadzała do tragedii na skalę sypialni, domu, miasteczka, powiatu, kraju, a nawet świata. Pewnego dnia dowiedziałam się, że byłam na tyle naiwna, że spokojnie mogłabym konkurować z niejedną gimnazjalistką. A było to wtedy, kiedy wreszcie ocknęłam się z letargu, że mój były wysadził mnie w powietrze doprowadzając do finansowej ruiny, a ja naiwnie wierzyłam przez lata (!), że mi się tylko tak wydaje, że wyjdziemy ze spirali zadłużeń. Nie, z tego nie wychodzi się ot tak. Pewnego dnia więc spakowałam delikwenta i poprosiłam, byśmy się rozstali jak ludzie. Naiwność kazała mi wierzyć, że rzuci się na kolana i będzie prosił o wybaczenie mnie i moje konto bankowe. Tak się nie stało. Wtedy dotarło do mnie – najgorsze już mam. Teraz pora szukać lepszego. A lepsze nie chciało nadejść, bo…

Była sobie niedojrzałość

Nie tylko ta fizyczna, ale przede wszystkim psychiczna. Ta psychiczna przychodzi po momentach, w których wielu słabszych chwyta za sznur i szuka w miarę stabilnej gałęzi. Ok, rozlałam mleko, nawarzyłam piwa, ale wszystko to starłam i wylałam do zlewu, którego odpływ prowadzi prosto do morza głupoty. Systematycznie, krok po kroku, powoli stawałam na nogi. Psychiczna siła przychodziła, gdy trzeba było NA JUŻ coś zrobić. Na już załatwić lekarza, na już napisać pismo do urzędu, na cito zdecydować, czy iść w prawo, czy w lewo. Niedojrzałość, którą się charakteryzowałam, blokowała moje myślenie. Najlepsze nie przyjdzie, jeśli sobie będziesz robić pranie mózgu w stylu: to nie dla mnie, nie dam rady i idąc w gorsze lamenty – booooszz co teraz? A teraz królewna sobie przycupnie i obmyśli plan. Jeśli ma szczęście, to pozwoli bliskim i przyjaciołom sobie pomóc. Jeśli jest całkiem sama – odpali wreszcie swoje szare komórki i poszuka wsparcia w instytucjach, u specjalisty, czy też zacznie czytać. Czytanie uratowało mi nie raz tyłek – nie kosztuje nic. A w głowie otwierają się jakieś zapadnie i przechodzisz o poziom dalej, by wreszcie…

Powiedzieć sobie dość

Dość z wykorzystywaniem, dość z byciem uległą, dość z byciem zimną i nieprzystępną mieszanką ambicji i strachu. Dość bycia kimś innym, dla kogoś innego. Dopiszcie sobie cokolwiek chcecie. Odkryłam ten algorytm przypadkowo. Jeśli pozwolicie sobie na przechodzenie na kolejne poziomy, będzie Wam lżej. Kto powiedział, że zawsze trzeba płynąć z prądem? Kto powiedział, że wieczny bunt jest oznaką niezależności? Złoty środek to taki, kiedy wreszcie czujecie się ze sobą dobrze, kiedy wiecie, że ten moment, to miejsce, ci ludzie to są wasze punkty zaczepienia. Gdy jednak coś Was ciągnie w dół – jak można oszukiwać, że jest ok? Najlepsze przychodzi, kiedy jesteście pogodzone ze swoim byciem tu i teraz. Bo jak wiadomo – w życiu nic nie stoi w miejscu, nawet kosmos. Więc dlaczego Wy musicie? Nie musicie. Ewentualnie możecie. Takie myślenie leczy i pozwala odkryć piękno w tym, że to co najlepsze zawsze czai się obok. Zauważyłyście?

 

 

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo