Change font size Change site colors contrast
Felieton

Przygotuj się na… najlepsze!

29 października 2018 / Paulina Kondratowicz

Ludzie zwykle mówią, by przygotować się na to, co najgorsze.

Że dobrze, gdy masz na podorędziu różnego rodzaju kaftany bezpieczeństwa, dmuchasz na zimne, a kiedy mleko się rozleje, to powinnaś zacząć krzyczeć, że przecież nic się nie stało, pomimo że przecież mogła to być ostatnia szklanka tego mleka w życiu i nie dostaniesz szansy na naprawę sytuacji. Mówią Ci też od zawsze, że...

Ludzie zwykle mówią, by przygotować się na to, co najgorsze. Że dobrze, gdy masz na podorędziu różnego rodzaju kaftany bezpieczeństwa, dmuchasz na zimne, a kiedy mleko się rozleje, to powinnaś zacząć krzyczeć, że przecież nic się nie stało, pomimo że przecież mogła to być ostatnia szklanka tego mleka w życiu i nie dostaniesz szansy na naprawę sytuacji.

Mówią Ci też od zawsze, że nawarzone piwo należy wypić (i jeszcze podziękować), a w przypadku wystąpienia pecha – splunąć kilka razy przez ramię. Że lepiej się nie wychylać, bo licho nie śpi (i chrapie, co gorsza!). I tak oto tkwimy latami w swojej uroczo urządzonej strefie komfortu, otoczone zabobonami, a w oknach naszych oczu wieszamy firanki i czosnek, by żadne zło nas nie dotknęło. Przygotowujemy się na najgorsze, zbierając w płucach drogocenne powietrze, gdy tylko wychwycimy swoim trzecim okiem jakąś choćby ułudę niebezpieczeństwa. Bo coś przecież zawsze może pójść nie tak. I tak odziane w dmuchane koła ratunkowe wypływamy w życie, napojone niepokojem. Boimy się, by czasem nie ubrudzić sukienki albo przypadkowo nie wychylać  się za barierkę. Mam wrażenie że zupełnie zapominamy o tym by być ubezpieczonym na wypadek nadejścia… najlepszego.

Optymiści żyją dłużej!

Znajdź swoje hygge! Slow life! Bądź minimalistą. Codziennie przeglądając Facebooka dostaję na twarz coś w rodzaju pigułki na wszystkie bolączki. Tabun koleżanek repostuje coachingowe hasła spod znaku ,,bądź lepszą wersją siebie’’. A gdyby tak pomyśleć głębiej, to może wystarczyłoby po prostu zmienić myślenie, a nie spazmatycznie rzucać się na sałatę i jarmuż tuż po tym, jak postanowimy wybrać się na krucjatę z nadwagą? Moje myślenie zmieniły trzy wydarzenia. I wiem, że może na początku były totalnym przekleństwem. Jednak patrząc z perspektywy czasu… Wiele mnie nauczyły.

Była sobie naiwność

Bycie naiwną jest spoko, kiedy ma się 15 lat. Kiedy jednak przekraczając próg liczby 30 na początku swojej daty urodzin nadal cierpisz na bycie rozhisteryzowaną i rozproszoną przez życie kobietą, to wiedz, że coś się dzieje! Naiwność to cecha, która skutecznie obalała rządy, rozbijała małżeństwa, doprowadzała do tragedii na skalę sypialni, domu, miasteczka, powiatu, kraju, a nawet świata. Pewnego dnia dowiedziałam się, że byłam na tyle naiwna, że spokojnie mogłabym konkurować z niejedną gimnazjalistką. A było to wtedy, kiedy wreszcie ocknęłam się z letargu, że mój były wysadził mnie w powietrze doprowadzając do finansowej ruiny, a ja naiwnie wierzyłam przez lata (!), że mi się tylko tak wydaje, że wyjdziemy ze spirali zadłużeń. Nie, z tego nie wychodzi się ot tak. Pewnego dnia więc spakowałam delikwenta i poprosiłam, byśmy się rozstali jak ludzie. Naiwność kazała mi wierzyć, że rzuci się na kolana i będzie prosił o wybaczenie mnie i moje konto bankowe. Tak się nie stało. Wtedy dotarło do mnie – najgorsze już mam. Teraz pora szukać lepszego. A lepsze nie chciało nadejść, bo…

Była sobie niedojrzałość

Nie tylko ta fizyczna, ale przede wszystkim psychiczna. Ta psychiczna przychodzi po momentach, w których wielu słabszych chwyta za sznur i szuka w miarę stabilnej gałęzi. Ok, rozlałam mleko, nawarzyłam piwa, ale wszystko to starłam i wylałam do zlewu, którego odpływ prowadzi prosto do morza głupoty. Systematycznie, krok po kroku, powoli stawałam na nogi. Psychiczna siła przychodziła, gdy trzeba było NA JUŻ coś zrobić. Na już załatwić lekarza, na już napisać pismo do urzędu, na cito zdecydować, czy iść w prawo, czy w lewo. Niedojrzałość, którą się charakteryzowałam, blokowała moje myślenie. Najlepsze nie przyjdzie, jeśli sobie będziesz robić pranie mózgu w stylu: to nie dla mnie, nie dam rady i idąc w gorsze lamenty – booooszz co teraz? A teraz królewna sobie przycupnie i obmyśli plan. Jeśli ma szczęście, to pozwoli bliskim i przyjaciołom sobie pomóc. Jeśli jest całkiem sama – odpali wreszcie swoje szare komórki i poszuka wsparcia w instytucjach, u specjalisty, czy też zacznie czytać. Czytanie uratowało mi nie raz tyłek – nie kosztuje nic. A w głowie otwierają się jakieś zapadnie i przechodzisz o poziom dalej, by wreszcie…

Powiedzieć sobie dość

Dość z wykorzystywaniem, dość z byciem uległą, dość z byciem zimną i nieprzystępną mieszanką ambicji i strachu. Dość bycia kimś innym, dla kogoś innego. Dopiszcie sobie cokolwiek chcecie. Odkryłam ten algorytm przypadkowo. Jeśli pozwolicie sobie na przechodzenie na kolejne poziomy, będzie Wam lżej. Kto powiedział, że zawsze trzeba płynąć z prądem? Kto powiedział, że wieczny bunt jest oznaką niezależności? Złoty środek to taki, kiedy wreszcie czujecie się ze sobą dobrze, kiedy wiecie, że ten moment, to miejsce, ci ludzie to są wasze punkty zaczepienia. Gdy jednak coś Was ciągnie w dół – jak można oszukiwać, że jest ok? Najlepsze przychodzi, kiedy jesteście pogodzone ze swoim byciem tu i teraz. Bo jak wiadomo – w życiu nic nie stoi w miejscu, nawet kosmos. Więc dlaczego Wy musicie? Nie musicie. Ewentualnie możecie. Takie myślenie leczy i pozwala odkryć piękno w tym, że to co najlepsze zawsze czai się obok. Zauważyłyście?

 

 

Felieton

Mężczyzna wielokrotnie

8 maja 2018 / Marta Osadkowska

Kiedy na początku szkoły podstawowej zaczynałam zakochiwać się w książkach, było mi po drodze z bohaterami płci przeciwnej do mojej.

Huck Finn, Tomek Sawyer, łobuziaki z Bullerbyn. Może wynikało to z faktu, że byłam typową chłopaczarą, ciągle w portkach, na drzewach, na trzepakach, bez większego zainteresowania lalkami, za to chętnie bawiąca się w Indian z kuzynem. Potem w moim życiu pojawiła się Ania...

Kiedy na początku szkoły podstawowej zaczynałam zakochiwać się w książkach, było mi po drodze z bohaterami płci przeciwnej do mojej. Huck Finn, Tomek Sawyer, łobuziaki z Bullerbyn. Może wynikało to z faktu, że byłam typową chłopaczarą, ciągle w portkach, na drzewach, na trzepakach, bez większego zainteresowania lalkami, za to chętnie bawiąca się w Indian z kuzynem.

Potem w moim życiu pojawiła się Ania Shirley, a zaraz za nią cała galeria fantastycznych bohaterek „Jeżycjady” Małgorzaty Musierowicz. Dzisiaj, już dorosła, lubię czytać historie o kobietach. Poluję na nie w księgarniach, internetach i recenzjach gazetowych. Może to szukanie wzorców, może zwykła ciekawość, a może głębsza fascynacja. Kobiety są fenomenalne, różne i szalenie interesujące – to przecież nie ulega wątpliwości.

Tymczasem, kiedy ostatnio wybrałam się na zakupy, na półce czekał na mnie autor-mężczyzna i jego gabarytowo wielkie dzieło o przygodach przedstawiciela reprezentowanej przez niego płci. A ponieważ ten mężczyzna nazywa się Paul Auster, byłam pewna, że książka ma wagę nie tylko w gramach. I nie pomyliłam się.

„4 3 2 1” to w moim mniemaniu prawdziwe arcydzieło, uczta dla czytelnika.

Każda z prawie tysiąca gęsto zapisanych stron daje czystą przyjemność w odbiorze. Auster to zachwycający swą wiedzą erudyta i wnikliwy obserwator świata. W swojej najnowszej powieści, nazywanej dziełem życia autora, kreśli on historię Archibalda Fergussona. Jego dziadek, rosyjski Żyd, o długim nazwisku, trudnym do wymówienia, przybył do Ameryki w 1900 roku, aby rozpocząć tu nowe, lepsze życie. Doświadczony kolega poradził, aby przedstawił się jako Rockefeller, co ułatwi mu start w nowym kraju. Dziadek uznał to za dobry pomysł, ale gdy stanął przed urzędnikiem imigracyjnym, zapytany o nazwisko, odpowiedział Ich hob fargessen, czyli zapomniałem. I w ten sposób rozpoczął amerykańską przygodę jako Ichabod Ferguson, dając tym samym początek linii Fergussonów, wśród których trzecie pokolenie reprezentuje główny bohater książki, Archibald.

Losy chłopca śledzimy w czterech odsłonach.

Od szóstych urodzin odchodzą cztery ścieżki, cztery życia. Archie jest zawsze taki sam, te same rzeczy lubi, tych samych nienawidzi. Ale los gotuje mu różne wydarzenia, innymi drogami kieruje jego stopy, przez co innych ludzi stawia na jego trasie. Paul Auster pokazuje, jak ogromny wpływ ma na nas nasze otoczenie, nasza rodzina i przyjaciele. Czasami jedno zdanie, jedna piosenka, film czy książka, zmieniają nasze życie. A gdybyśmy nie spotkali danego człowieka? A gdybyśmy wybrali inne miejsce na wakacje, studia, pracę? A gdybyśmy spóźnili się na samolot?

To nie są nowe pytania, próbę pokazania roli drobnych wydarzeń pokazał już w „Przypadku” Krzysztof Kieślowski, pokusiło się też o nią Hollywood dając światu „Przypadkową dziewczynę” z Gwyneth Paltrow w roli głównej. Ale na tak dogłębne studium roli różnych ewentualności w wersji książkowej, ja jeszcze nie trafiłam.  

Fergusson przeżyje cztery alternatywne życia, o różnej długości, poziomie szczęścia i spełnienia.

Spotka rozlicznych ludzi, którzy wpłyną na jego egzystencję na wiele sposobów. Czasem ludzie są ci sami, ale inne jest ich znaczenie dla bohatera. Różne będą losy jego rodziców, na które nie ma wpływu. A na co ma? Przecież niczym nie zarządza, on tylko podejmuje decyzje wobec zastanych sytuacji. Jest, jak każdy z nas, sternikiem, ale warunki na wodzie, po której płynie jego łódka, pozostają poza jego władaniem.

Mężczyzn czyni głównym tematem swych opowiadań także David Szalay.

Jego bohaterowie są w różnym wieku, na innych etapach życia. Łączy ich fakt, że każdy z nich odbywa podróż, podczas której musi zmierzyć się z losem i odpowiedzieć sobie na pytanie „jakim jestem facetem?”. Niektórych to wyzwanie zmusza do refleksji, inni podejmują decyzje nawet nie zauważając, że to jedna z tych chwil, które ich określają.

Szalay pyta w tytule swojej książki „Czym jest człowiek”.

Opisane przez niego sytuacje to takie małe wielkie historie. Bo zwykle wiadomo, jak się zachować, gdy wiwatuje tłum lub ojczyzna wzywa do przelewu za nią krwi. A co, gdy nikt nie patrzy? Albo, co gorsza, przyklaskuje mało chlubnej decyzji? Co, gdy nie będzie konsekwencji? A gdy już jest po wszystkim, gdy zakręt przekroczony, czy jest czas na refleksję? Szalay wrzuca swoich bohaterów w sytuacje, które zmuszają do refleksji nad rolą mężczyzny w dzisiejszym świecie. I nad tym, czy świat ma w ogóle coś do rzeczy, jeśli mowa jest o wartościach i godności człowieka.

Obie książki, poza płcią bohaterów, łączy dotarcie do finału Man Booker Prize. To najbardziej prestiżowa nagroda literacka w Wielkiej Brytanii, przyznawana za powieść anglojęzyczną. Od lat jest ona dla mnie drogowskazem w wyborze książek i jeszcze ani razu mnie nie zwiodła.  

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo