Jaga Hupało, ikona polskiego fryzjerstwa, kreatorka wizerunku, rewolucjonistka stylu wielu polskich gwiazd… A prywatnie? Mama dwóch wspaniałych córek: Ani i Antonii. O tym, jak można łączyć te dwie sfery życia, rozmawiałyśmy w jej domu, przy lustrzanym stole. To nie metafora. Wierzchnia część stołu stojącego w kuchni Jagi to w rzeczywistości tafla lustra. Jak twierdzi Jaga, odbija już to, co nowe. Lustro przykryło solidny, drewniany blat wielopokoleniowego stołu.To rozmowa o świadomym macierzyństwie, sile kobiecych relacji i pięknym spełnieniu w swojej pasji. Z Jagą Hupało rozmawiała Anna Goleniewicz.
Jaga, pochodzisz z wielodzietnej rodziny i bardzo tradycyjnego, ciepłego domu. Jaka była Twoja mama? Czy była dla Ciebie wzorem?
Dla mnie moja mama jest wzorem niedoścignionym do dzisiaj. Pełna miłości, opiekuńczości, poświęcona dzieciom i rodzinie, bardzo pracowita. Swoją czułością potrafiła obdzielić ośmioro swoich dzieci. Będąc jedną z osób zmuszonych do przesiedlenia, dom jest dla niej bazą poczucia bezpieczeństwa i miłości, jest fundamentem życia i podstawą rodzinnych relacji. Niezmiennie bardzo lubi to miejsce, a więź z nim jest tak silna, że niechętnie je opuszcza. Dom jest jej wielką radością, spełnieniem i siłą, dlatego nieustannie go pielęgnuje, remontuje, organizuje w nim rodzinne spotkania, a przede wszystkim wspaniale w nim króluje. Ta potrzeba tworzenia własnego królestwa jest u mnie bardzo podobna.
A kiedy poczułaś, że sama chcesz być mamą?
Przyglądałam się sobie. Mając 24 lata byłam jedyną dziewczyną w swoim otoczeniu, która nie miała rodziny i która nie była jeszcze mamą. Wtedy myślałam, że być może to nigdy nie będzie mi dane. Kiedyś klientka powiedziała mi, że mężczyznę swojego życia poznam po tym, że poczuję, że będę chciała mieć z nim dziecko. To pomogło mi odkryć swoje potrzeby i w odpowiednim momencie usłyszeć w sobie głos macierzyństwa. Gdy poznałam tatę Ani to nie chciałam zamknąć oczu, żeby go przypadkiem nie zapomnieć. To było jak objawienie. Potem, gdy Ania była w brzuszku już 3 miesiące, przyśniła mi się malutka dziewczynka na mojej dłoni. Od tej pory już nigdy nie czułam się samotna.
A gdy byłam w ciąży z Antonią, moja intuicja podpowiedziała mi coś niezwykłego. Oglądając film ,,Człowiek legenda” zobaczyłam niewyraźny obraz twarzy aktorki patrzącej przez okno statku, poczułam impuls i szeptem powiedziałam wtedy do mojego męża: tak będzie wyglądała nasza córeczka. Od tej pory wiedziałam, że to będzie dziewczynka, a w przyszłości piękna kobieta, według mnie podobna do aktorki z filmu. To oczywiście kwestia sporna w naszym domu, ale faktem jest, że to jeden z naszych ulubionych filmów i niezmiennie powód żywych dyskusji odnośnie podobieństwa.
Jesteś mamą dwóch wspaniałych dziewczyn, czego w takim razie każda mama powinna nauczyć swoje córki?
Dziękuję, potwierdzam, że są niezwykłe i wspaniałe. Codziennie mamy od nowa szansę uczyć nasze dzieci potęgi miłości, tego jak kochać siebie i innych – dając im akceptację i pomagając budować poczucie własnej wartości. Powinniśmy również starać się nauczyć rozpoznawać potrzeby swoje i innych, pielęgnować wnętrze, ale dbać również o wygląd zewnętrzny, o urodę. Mamy też szansę pokazywać im niezależność, czyli podstawę wolności. Według mnie, cenna jest też umiejętność rozpoznawania i wyrażania swoich emocji, potrzebna przy budowaniu relacji ze sobą i ze światem, rozwój talentów czy ich poszukiwanie oraz wszechstronna edukacja, która jest drogą do zrozumienia i empatii. To również odnosi się do radzenia sobie w trudnych, stresujących sytuacjach. Doskonale wiem, że na tej liście są wielkie słowa i tematy, które w prozie życia i zmienności losu mogą być wielokrotnie poddawanie próbie i że oprócz nich są takie, które serce podpowiada na bieżąco wskazując, jak być najlepszym i zaufanym przewodnikiem życia naszego dziecka.
Jesteś taką mamą, jaką chciałabyś być Jaga?
Czasami tak, czasami nie (śmiech). Moje macierzyństwo to proces, który trwa od 27 lat i cieszę się, że nigdy się nie skończy. Ma różne etapy, od euforii, wzniosłych wzruszeń po bezradność i strach. Mam chwile triumfu i momenty zwątpień, które na szczęście szybko mijają. Ania jest już prawie dorosła, zakłada własną rodzinę, zdobyła wykształcenie, eksploruje świat, a ja podziwiam, jak fantastycznie się rozwija. Antonia jest nastolatką, kształtującą swoją tożsamość, budującą odrębność, poszukującą i rozwijającą swoje pasje na moment przed podjęciem dorosłej decyzji o przyszłej edukacji. Z miłości chciałabym być bardzo blisko, ale widząc, jak dorastają i się usamodzielniają, dostrzegam, że czasem muszę się oddalić i uznać ich autonomię. Jeżeli dostrzegę to na czas, uchronię się przed usłyszeniem znamiennych dla okresu dorastania słów „wyjdź, mamo!”. Niezmiennie mój instynkt opiekuńczy karze mi powtarzać: dbajcie na siebie, córeczki. Mam kilka cech, nad którymi świadomie pracuję, na przykład nadwrażliwość i zbyt duża matczyna przezorność. Uczucia związane z macierzyństwem potrafią przeskalować wszystko. Zawsze chciałabym dawać córkom radość dorastania, minimalizując wszelki ból, chciałabym je chronić. Natomiast moja nieuległa, niezależna natura nie pozwoliła mi zaakceptować pewnych pojawiających się wyzwań partnerskich, co przełożyło się na trudne momenty rozstań. Starałam się jednak, żeby życie osobno nie oznaczało zmniejszonego kontaktu z ojcami. Wiem, że jest to trudniejsza wersja, ale była jedyną możliwą dla nas. Bycie mamą oparłam o marzenia o doskonałym domu i partnerstwie, o wyselekcjonowane wzorce, wyciągnięte wnioski, ale okazało się, że to z dzieci i ich potrzeb płynie największa nauka. Gdy brakowało mi pewności, jak poprawnie odczytać ich sygnały oraz przekazać moje intencje, czerpałam z warsztatów, wykładów, konsultacji z profesjonalistami oraz bezcennych porad, które otrzymałam od doświadczonych mam w mojej Pracowni czy przestrzeni szkolnej. Sumując, z każdym dniem staram się być bliżej ideału.
Teraz świadome rodzicielstwo jest czymś oczywistym, dużo się o tym mówi i pisze. Jak to było, kiedy Twoje dziewczyny były małe?
Miałam ogromną siłę płynącą z mojego wnętrza, duży entuzjazm, wiarę w miłość i przeznaczenie. Wszystko wydawało się oczywiste. W wychowaniu moich dziewczynek bazowałam przede wszystkim na intuicji i doświadczeniu oraz mądrości czerpanej od innych mam. To wspaniałe, że teraz nastąpił ogromny przełom świadomości i poszerzenia wiedzy w tym temacie. Już przed urodzeniem dziecka rodzice chodzą do „szkoły rodzenia” i starają się jak najlepiej przygotować na ten moment. Mamy możliwość przeszukiwania Internetu, czytania międzynarodowych artykułów – sam fakt ogromu tej wiedzy może być wspierający, a zarazem przytłaczający. Teoria jest bardzo pomocna, ale zdarza się, że przychodzi do nas po fakcie. Wierzę jednak, że nigdy nie jest za późno na udoskonalanie życia i wspólnych relacji. Im więcej wiem, tym bardziej jestem przekonana, że rodzina to nie tylko miłość czy naturalne emocje, lecz więź, która może być wypracowana. Skończyłam 50 lat, a wciąż z moją mamą dopełniamy jeszcze sprawy, z czasu, gdy nie miałyśmy przestrzeni na nasycenie się swoją bliskością. Właściwie dopiero teraz bywa, że mamę mam na wyłączność, w dzieciństwie jej cenny czas dzieliła pomiędzy kilkoro swoich dzieci i ogrom obowiązków.
A jak nadrabiacie z mamą rzeczy, na które nie starczyło czasu?
Dość szybko podejmowałam dorosłe i radykalne decyzje o samodzielności, marzyłam o innym świecie – kreacji, piękna. Czułam, że to, czego szukam, jest daleko od domu i rodziny. Porwała mnie niezależność, potrzeba stworzenia własnego miejsca, podróże i szkolenia, szkolenia, szkolenia… W symbolicznych, a szczególnie w trudnych chwilach zawsze jednak wracałam do rodzinnego domu. Cały czas miałam wrażenie, że trzeba coś poprawić, przeżywać od nowa. Na przykład po śmierci taty, chorobie mamy i w momentach, gdy kończyły się moje związki. Każde z tych doświadczeń otwierało po raz kolejny te same oraz nowe wątki z mojego życia. Zależało mi, żeby wrócić z mamą do wspomnień, zweryfikować je, uporządkować, a przez to lepiej zrozumieć siebie i życie. Bardzo lubię też, gdy mama wraca do wspomnień ze swojego dzieciństwa i historii wcześniejszych pokoleń. Gdy opowiada, jak zbierała zioła, piekła chleb, chodziła do szkoły, o wyprawach do Wrocławia po piękne ubrania robione na zamówienie: buty, kapelusze, sukienki, o pielgrzymkach do miejsc świętych i dających moc, których bardzo potrzebowała, żeby zmierzyć się ze swoimi wyzwaniami. Te chwile bardzo nas przybliżają, budują zrozumienie i empatię. Mogę z nią tak rozmawiać bez końca, od początku cały czas. Zawsze się smucę, gdy musimy przerwać. Aby wyrazić, jak jest dla mnie ważna, potrafię zmienić swoje zasady. Ostatnio z okazji urodzin obcinałam mamie włosy, które, gdy byłam dzieckiem, zawsze hipnotyzowały mnie długością i objętością, nadając jej nowy kształt, przekazując tym samym swoją energię i dzieląc się darem, który posiadam. Mama rozumie, jakie to jest wyjątkowe i wie, że sztuka fryzjerska to dla mnie sfera sacrum. Kiedyś postanowiłam, że fryzjerstwo potrzebuje konkretnej oprawy, podnoszę je do rangi sztuki. Rezygnacja z tej oprawy jest bardzo rzadka i pokazuje, jak bardzo mama jest dla mnie wyjątkowa. Dzisiaj tak bardzo doceniam naszą relację, że staram się utrzymać ją również za pomocą metafor. Ponieważ mama ma fantastyczną rękę do kwiatów, zbieram dla niej różne okazy roślinne, które ona potem codziennie z miłością pielęgnuje. Mam takie poczucie, że dzięki roślinom mama jest w stałym kontakcie ze mną, że gdy je podlewa, przypomina sobie moją wizytę. Najlepszym sposobem na utrzymanie więzi było podarowanie mamie pieska o imieniu Złota, dzięki któremu szybciej wróciła do zdrowia po dwóch przebytych udarach.
A patrząc na to analogicznie, jest coś, co Twoje córki robią tylko z Tobą?
Najbardziej ,,razem” nam wychodzi podczas wyjazdów, kiedy podróżujemy i jesteśmy cały czas ze sobą. Chodzimy na koncerty, do kina, eksperymentujemy z poznawaniem różnych dziedzin sportu, robimy zakupy. Całkiem na poważnie tworzymy razem Burakowską, naszą Pracownię Born To Create. W ramach jej działalności odbywa się bardzo wiele wydarzeń, inicjatyw, spotkań. Między innymi projekt Family Sunday, czyli cykliczne spotkania w wybrane niedziele każdego miesiąca, kiedy gościmy naszych klientów, całe wielopokoleniowe rodziny. To działanie, które zwraca uwagę na budowanie bliskości nie tylko gości, którzy nas odwiedzają, ale też zespołu, którego częścią stają się Ania i Antonia – moje córki, ucząc się odpowiedzialności, zorganizowania, współpracy. Dla nas to wielkie święto i radość, wspaniałe wspomnienia, na przykład gdy będziemy mogli obserwować jak rosną drzewa i kwiaty, zasadzone podczas jednej z wiosennych niedziel lub gdy używamy stworzonych wspólnie ekologicznych produktów do pielęgnacji włosów. Dziewczynki chętnie opracowują atrakcje dla dzieci. Wiedzą, że potrafią stworzyć super atmosferę, ułożyć oprawę muzyczną, zaplanować poczęstunek, posprzątać. Dostrzegają i doceniają, jak ten projekt się rozrasta i z jak szerokimi uśmiechami wychodzą z naszej Pracowni rodziny tego dnia. Wiem, że praca jest moim bardzo silnym atutem, dlatego chcę, żeby poznały jej sekrety. W ramach tego projektu poznają również innych twórców. Ostatnio gościł u nas Teatr Politechniki, który wystawił przedstawienie ,,Jaś i Małgosia”. Zebraliśmy sporą publiczność, wszyscy byli zachwyceni! Jest to wspaniały moment, gdy dzielimy się pasją, wspólnie pracując i bawiąc się.
Teraz dziewczynki pomagają Ci w Pracowni, a jak było wcześniej? Jak udawało Ci się łączyć pracę z wychowaniem dzieci?
Od początku miałam wizję i czułam, że koniecznym jest, by nie tworzyć podziałów: mama – profesjonalistka oraz dom – miejsce pracy, dlatego połączyłam te różne światy. Czułam, że tak będzie najlepiej dla mnie i mojej rodziny. Antonia dosłownie od samego początku jest w Pracowni na Burakowskiej, mieliśmy tutaj drugi dom, mini apartament, w którym nasze dziewczynki przebywały. Na początku bliskość była bardzo ważna, choćby ze względu na karmienie piersią. Z czasem zmieniliśmy mieszkanie, z domu za miastem przeprowadziliśmy się bardzo blisko Pracowni na Burakowskiej, dosłownie apartamentu po drugiej stronie ulicy. Dziewczynki podrosły, a ja uznałam, że mieszkamy w tak niedalekim dystansie, że dodatkowa przestrzeń w Fabryce nie jest już potrzebna. Podróżując służbowo również zabierałam dziewczynki ze sobą. Towarzyszyły mi podczas pokazów w Paryżu czy Nowym Jorku. Tylko raz, gdy pojechałam na biznesowe spotkanie w Paryżu, na recepcji ktoś mi powiedział, że według ich zasad, dzieci nie mogą przebywać na terenie instytucji. No to nie poszłam na to spotkanie.
To jedyny raz, kiedy stanęłaś przed wyborem praca albo dzieci?
Pamiętam wyjazd do pracy w teatrze w Petersburgu, przed którym miałam dylemat, czy zabrać ze sobą Antonię, czy jechać sama. Poprosiłam o konsultację specjalisty, jak zwykle w takich sytuacjach, który podpowiedział mi, że tym razem rozłąka mogłaby być dobrym rozwiązaniem. Pomyślałam, że może to dobry moment, biorąc pod uwagę specyfikę miejsca do którego wyjeżdżam i zimową aurę. Dwukrotnie wyjeżdżałam do Petersburga, było zimno, było trudno. Antonia została tutaj pod opieką, robiła wieczory filmowe w domu i świetnie się bawiła, a ja tam działałam… Obie przeżyłyśmy to bardzo mocno. Myślę, że wtedy zaczęłyśmy pracować nad naszą więzią i niezależnością.
A jak w tej bliskości z dziećmi odnajdywali się Twoi partnerzy, ojcowie dziewczynek?
Rodzicielstwo pochłaniało i satysfakcjonowało nas w pełni, ojcowie dziewczynek byli cały czas obecni, dumni i szczęśliwi. Jestem przekonana, że ich więź z dziewczynkami była i jest mocna, wyjątkowa.
Spełniasz się artystycznie, ale Twoja praca ociera się o media i reklamę. Od kilku lat już otwarcie mówi się o tym, jaki wizerunek kobiety był powszechnie kreowany i jaki wywierał wpływ na dorastające nastolatki. Jak uczyłaś swoje córki poczucia własnej wartości, miłości i szacunku do samych siebie?
Dziewczyny są świadome, że świat mediów i reklamy jest kreacją, z którą związany jest wymagający proces. Były przy tak wielu projektach, sesjach, że wyrobiły sobie własne zdanie na ten temat. Między Anią i Antonią jest 9 lat różnicy, to prawie dekada. Obie mają bardzo ciekawe spostrzeżenia. Na pewno nabrały dystansu i dzięki temu zbudowały swoje poczucie wartości, akceptacji własnej osoby. Widzą w świecie kreacji wiele możliwości, jednocześnie ceniąc siłę i piękno natury. Poznawały artystów bezpośrednio, zwyczajnie. Były obecne na planach zdjęciowych, na przykład podczas tworzenia kolekcji letniej, podczas gdy za oknem panowała zima oraz na planach filmowych, na których młoda aktorka odgrywała rolę o wiele starszej kobiety lub kobieta odgrywała rolę mężczyzny. Są więc świadome plastyczności wizerunku czy metamorfoz, które mogą być przeprowadzone i narzędzi, które są do tego wykorzystywane. Realizując swoje pasje, przerabiają to po swojemu, będąc świadome procesu i same go tworząc. Ania w przestrzeni fotografii, Antonia stawiając pierwsze kroki w scenografii i aktorstwie. Mam wrażenie, że autonomiczna postawa moich dzieci wyprzedza trendy. Na przykład umiłowanie natury, które teraz się rozwija, moje dziewczynki miały w sobie od zawsze. Patrząc na to, co ja robiłam, być może w formie buntu i manifestu, wypracowały autonomiczną postawę. Ja z tego buntu wyciągałam wnioski i korygowałam swoje wizje.
Jaka jest definicja kobiecości według Jagi Hupało?
To pierwiastek piękna, wrażliwości, ale też siły, intelektu i opiekuńczości. Kobiecość jest wizjonerstwem, wibrującym pragnieniem miłości. Po prostu Born To Create.
A czujesz się spełnioną kobietą, Jaga? Czy można się spełnić tylko w macierzyństwie? Albo tylko w pracy? Czy spełniona kobieta to taka, która podjęła próbę odnalezienia siebie w każdej z ról?
Grzecznościowo w stosunku do samej siebie chciałabym powiedzieć: tak. Wszyscy wiemy, że chodzi o poszukiwanie równowagi. Dlatego cieszę się, że życie się składa z kilku otwarć, mam szczęście, że dla mnie jednym z nich jest macierzyństwo, kochanie innych i bycie kochanym, innym praca, twórczość, pasja oraz przydatność społeczna itp., i w każdym z nich jest bardzo wiele wątków. Równowagę i spełnienie można odnaleźć akceptując życie w czystej postaci. Jest szansa na to, by odkryć prawdę życia i czuć się w nim spełnionym, dzięki odkryciu swoich potrzeb oraz własnego potencjału. Dzięki znalezieniu równowagi między możliwościami a pragnieniami. Uznaniu ich. I dopiero ocenieniu. To wiedza, którą posiadłam trochę późno w swoim życiu. Fajnie jak intuicja, wewnętrzny głos, podpowiada nam, co robić. Przywilejem dojrzałości jest samookreślenie i wiedza o samym sobie.
Czego życzyłabyś sobie samej?
Zdrowia, szczęścia i miłości – uwielbiam te trzy życzenia w pakiecie. To błogostan, do tego aspiruję. I do wewnętrznego spokoju, żeby nie być takim poszarpanym. Tego najbardziej bym sobie życzyła. Przez ostatnie lata bardzo cierpiałam psychicznie, cierpiała moja dusza. Żyłam w smutku, który powstrzymywał radość życia. Trudne chwile bardzo przewartościowują we wszystkich sferach życia. Chciałabym częściej się uśmiechać do losu – z wzajemnością.
A czego życzyłabyś innym kobietom?
Tego samego. Życzę zdrowia, szczęścia i miłości. Wiem, że to brzmi schematycznie, ale to wcale nie jest takie proste do spełnienia.