Po śmierci George’a Floyda Ameryka płonie. Postawa Donalda Trumpa nie pomaga. Ten zdeklarowany rasista i mizogin nawet nie próbuje udawać, że rewiduje swoje poglądy. Gdy w 2016 roku zawodnik futbolu amerykańskiego, Colin Kaepernick, na znak protestu przeciwko rasizmowi zaczął klęczeć podczas hymnu Stanów Zjednoczonych, prezydent USA nie krył swojego oburzenia. Gdy ktoś lekceważy naszą flagę, powinni powiedzieć:
„niech ten sukinsyn natychmiast zejdzie z boiska. Jest zwolniony”- grzmiał na jednej z konwencji wyborczych kandydat Trump – Powinieneś stać podczas hymnu. Jeśli nie stoisz, nie powinieneś grać. A może w ogóle nie powinieneś być w tym kraju. Skoro Ameryka ci się nie podoba, to znajdź sobie lepszy kraj.
Dlaczego Amerykanie, naród tak mocno zdywersyfikowany etnicznie, wybrali na swojego przywódcę ograniczonego głupca z rozbuchanym ego? Odpowiedź, że woleli go niż kobietę, Hilary Clinton, nie wyczerpuje tematu. Problem asymilacji czarnych w nieprzyjaznych im Stanach Zjednoczonych to długi i bolesny proces, którego efekty widzimy teraz na płonących ulicach.
Niechlubna historia niewolnictwa do dziś kładzie się cieniem na największym zachodnim mocarstwie. W artykule na temat morderstw czarnych w Luizjanie, wydanej pod koniec XIX wieku napisano:
Jeśli Murzyni będą się dalej zabijać, nie pozostanie nam nic innego, jak uznać, że opatrzność postanowiła wytępić ich w ten sposób.
Kiedy czarni wstali po swoje prawa i przestali być tanią siłą roboczą, traktowaną na równi ze zwierzętami, zaczęli być dla białych Amerykanów problemem. Było trudne, a dla wielu niemożliwe, zacząć nagle traktować ich z szacunkiem i respektować prawa obywatelskie. W latach trzydziestych ubiegłego wieku antropolożka Hortense Powdermaker przeanalizowała działania wymiaru sprawiedliwości w stanie Missisipi i doszła do wniosku, że podejście białych i sądów do przemocy wobec Murzynów jest pobłażliwe. W 1968 roku nowojorski dziennikarz badający zamieszki rasowe, powiedział, że
od dziesięcioleci instytucje ochrony prawa funkcjonowały wśród czarnoskórych Amerykanów w bardzo niewielkim stopniu albo nie działały w ogóle.
Prawo karne w Stanach Zjednoczonych zawsze służyło w dużej mierze zachowaniu pozorów. Od samego początku amerykański system prawny był fragmentaryczny i niedopracowany.
W XIX i XX wieku policja równoważyła słabość sądów brutalnym traktowaniem i wychowywaniem ludzi. Najgorzej sytuacja wyglądała na Południu. W historii tego regionu, wypełnionej dominacją kastową, kryją się wszystkie czynniki odpowiedzialne za rozwój państwowego monopolu na przemoc. Jeszcze przed zniesieniem niewolnictwa prawo na Południu było słabe. Właściciele niewolników nie chcieli, by jakiekolwiek przepisy ograniczały ich władzę. Po wojnie secesyjnej byli konfederaci w brutalny sposób przejęli kontrolę, terrorem zmuszając do uległości wyzwolonych czarnych oraz ich białych popleczników. Biali konserwatyści popierali systemy prawne, które wydawały się sprawiedliwe, lecz w rzeczywistości służyły utrzymaniu rasistowskich podziałów. Władzę sprawowano obok przepisów konstytucyjnych, a bezkarne mordowanie czarnych było chętnie używanym narzędziem. Dla czarnych ten system oznaczał, że można ich zawsze i wszędzie bezkarnie zabić. I ten stan nadal jest częścią ich mentalności.
Lokalne społeczności pozbawione odgórnego prawa tworzą własne zasady i własną sprawiedliwość. Z naszego punktu widzenia gangi są dążącymi do autodestrukcji tworami, ale przyczyna ich powstania i istnienia, jest oczywista. Skłonność do tworzenia większych grup tam, gdzie władza państwowa jest słaba, wydaje się typowym zachowaniem człowieka. Chłopcy i mężczyźni szukają ochrony w większej grupie, w przewadze liczebnej. Tam, gdzie państwo nie egzekwuje swojego monopolu na używanie przemocy, takie grupy walczą ze sobą, popełniają przestępstwa i dążą do takiej dominacji, na jaką pozwalają im okoliczności. Wszędzie tam, gdzie prawo jest nieobecne lub słabe – nieskuteczne, niesprawiedliwe, kwestionowane – zwykle pojawia się jakaś forma sprawiedliwości ludowej i niepisanych społecznych reguł. To sytuacja, która sama się nie rozwiąże, potrzebuje zmiany prawa i odgórnych regulacji. Dopóki każdy czarny będzie traktowany jak groźny gangster, dopóki prawo nie będzie chronić czarnoskórych obywateli na równi z tym, jak troszczy się o białych, dopóty oni będą brać sprawiedliwość w swoje ręce. Oczywiście istnieje i druga strona medalu – żeby nowe prawo mogło spełniać swoją rolę, czarni muszą mu zaufać i wejść w system, który od lat traktuje ich źle. Taka zmiana jest możliwa, ale wymaga czasu, pracy, dialogu i dobrej woli obu stron. Dziś nie widać, żeby cokolwiek z tego miało miejsce.
Brutalne morderstwo George’a Floyda nie jest odosobnionym przypadkiem niesprawiedliwości wobec czarnych w Ameryce.
23 lutego 2020 r. Ahmaud Marquez Arbery, nieuzbrojony 25-letni Afroamerykanin, został zastrzelony w pobliżu podczas joggingu. W marcu 26-letnia Breonny Taylor zginęła we własnym łóżku, zastrzelona przez policjanta. Policja bez ostrzeżenia wtargnęła do mieszkania Breonny i mieszkającego z nią Kennetha Walkera, w poszukiwaniu narkotyków i pieniędzy, które miały być tam ukryte przez dilerów. Kenneth w akcie samoobrony postrzelił policjanta, na co mundurowi odpowiedzieli oddając 20 strzałów, w tym 8 w stronę Breonny. Kobieta nie przeżyła. W mieszkaniu nie znaleziono niczego podejrzanego, lokatorzy nie byli nigdy notowani przez policję, a broń, z której strzelał Kenneth Walker była legalnie zarejestrowana i użyta zgodnie z prawem stanowym.
John Lewis, amerykański kongresmen, organizator Marszu na Waszyngton (sierpień 1963 roku), pokojowego protestu czarnych mającego na celu podniesienie pracy minimalnej i zniesienie segregacji rasowej, poproszony o wyjaśnienie czym jest rasizm, odpowiedział: to tylko kwestia koloru skóry. Każda dyskryminacja jest tylko przejawem ludzkiej potrzeby, żeby poczuć się lepszym. Trwająca od wieków historia przemocy na tle rasowym, do tego się sprowadza. Do przyzwolenia na traktowanie drugiego człowieka gorzej tylko dlatego, że ma inny kolor skóry.
Czy protesty w Stanach Zjednoczonych nas dotyczą? Zdecydowanie tak. Może żyjemy daleko, ale mentalność naszych władz ma do tego, co się dzieje w głowie Donalda Trumpa rzut beretem. Otwarty brak tolerancji, przyzwolenie a nawet zachęcanie do agresji wobec szeroko pojętego innego, to flagowy produkt rodzimych polityków rządzących. Rok temu brutalni, często uzbrojeni, mężczyźni wpadali na marsze równości katując protestujących pokojowo zwolenników LGTB. Ten incydent, wcale nie jednorazowy, nie tylko nie odczekał się potępienia, wręcz przeciwnie. We Wrocławiu skatowano dziennikarza, który wyraził swoje niezadowolenie faszystowskim muralem. O brutalnych pobiciach Ukraińców mówi się w mediach cichutko albo wcale. Pojedyncze ataki imigrantów zdarzają się w każdym dużym mieście. Księża z ambony nawołują do agresji wobec mniejszości seksualnych, a obrzydliwe „strefy wolne od LGTB” bezwstydnie się mnożą. Jest odgórne przyzwolenie na rasizm, nazizm, homofobię i agresję wobec tych, którzy w jakikolwiek sposób naruszają poczucie czystości rasowej ogolonych na łyso głów. Od lat władza próbuje wepchnąć kobiety w rolę potulnych maszyn rozrodczych, znoszących w ciszy i pokorze rolę rozpłodową i opiekę nawet nad najbardziej cierpiącymi i chorymi młodymi. To jeszcze udaje się powstrzymywać, ale jak długo?
Głupota jest problemem na całym świecie. Nie można odwracać od niej oczu, bo jest bardzo niebezpieczna. Ze złem, które opiera się na wynikającym z refleksji podjęciu świadomej decyzji, można dyskutować. Z agresją i okrucieństwem wynikającymi z frustracji, kompleksów, poczucia niższości i chęci zemsty, już nie.
Korzystałam z:
- Jill Leovy, Wszyscy wiedzą, wyd. Czarne.
- My Next Guest Needs No Introduction with David Letterman, odc.1 Barack Obama (Netflix)
- https://www.nytimes.com/2020/06/05/sports/football/george-floyd-kaepernick-kneeling-nfl-protests.html
Zainteresowanym tematem polecam do obejrzenia seriale “Siedem sekund” i „When they see us”, oba dostępne na platformie Netflix.