Change font size Change site colors contrast
Kultura

Ameryka w ogniu

8 czerwca 2020 / Marta Osadkowska

„Ludzie są głupi, a nie źli.

Głupi. To nie to samo. Zło zakłada jakąś moralną determinację, jakiś zamiar i pewną myśl. A głupiec nie pomyśli ani się nie zastanowi. Działa instynktownie, jak zwierzę, przekonany, że robi dobrze, że zawsze ma rację; dumny, że atakuje każdego, kto widzi mu się inny od siebie samego i wszystko jedno, czy dlatego, że innego koloru, wyznania, języka, narodu, czy dlatego, że lubi inaczej spędzać czas wolny”. (Carlos Ruis Zafon „Cień wiatru”)

Po śmierci George’a Floyda Ameryka płonie. Postawa Donalda Trumpa nie pomaga. Ten zdeklarowany rasista i mizogin nawet nie próbuje udawać, że rewiduje swoje poglądy. Gdy w 2016 roku zawodnik futbolu amerykańskiego, Colin Kaepernick, na znak protestu przeciwko rasizmowi zaczął klęczeć podczas hymnu Stanów Zjednoczonych, prezydent USA nie krył swojego oburzenia. Gdy ktoś lekceważy naszą flagę, powinni powiedzieć:

„niech ten sukinsyn natychmiast zejdzie z boiska. Jest zwolniony”- grzmiał na jednej z konwencji wyborczych kandydat Trump – Powinieneś stać podczas hymnu. Jeśli nie stoisz, nie powinieneś grać. A może w ogóle nie powinieneś być w tym kraju. Skoro Ameryka ci się nie podoba, to znajdź sobie lepszy kraj.

Dlaczego Amerykanie, naród tak mocno zdywersyfikowany etnicznie, wybrali na swojego przywódcę ograniczonego głupca z rozbuchanym ego? Odpowiedź, że woleli go niż kobietę, Hilary Clinton, nie wyczerpuje tematu. Problem asymilacji czarnych w nieprzyjaznych im Stanach Zjednoczonych to długi i bolesny proces, którego efekty widzimy teraz na płonących ulicach.

Niechlubna historia niewolnictwa do dziś kładzie się cieniem na największym zachodnim mocarstwie. W artykule na temat morderstw czarnych w Luizjanie, wydanej pod koniec XIX wieku napisano:

Jeśli Murzyni będą się dalej zabijać, nie pozostanie nam nic innego, jak uznać, że opatrzność postanowiła wytępić ich w ten sposób.

Kiedy czarni wstali po swoje prawa i przestali być tanią siłą roboczą, traktowaną na równi ze zwierzętami, zaczęli być dla białych Amerykanów problemem. Było trudne, a dla wielu niemożliwe, zacząć nagle traktować ich z szacunkiem i respektować prawa obywatelskie. W latach trzydziestych ubiegłego wieku antropolożka Hortense Powdermaker przeanalizowała działania wymiaru sprawiedliwości w stanie Missisipi i doszła do wniosku, że podejście białych i sądów do przemocy wobec Murzynów jest pobłażliwe. W 1968 roku nowojorski dziennikarz badający zamieszki rasowe, powiedział, że

od dziesięcioleci instytucje ochrony prawa funkcjonowały wśród czarnoskórych Amerykanów w bardzo niewielkim stopniu albo nie działały w ogóle. 

Prawo karne w Stanach Zjednoczonych zawsze służyło w dużej mierze zachowaniu pozorów. Od samego początku amerykański system prawny był fragmentaryczny i niedopracowany. 

W XIX i XX wieku policja równoważyła słabość sądów brutalnym traktowaniem i wychowywaniem ludzi. Najgorzej sytuacja wyglądała na Południu. W historii tego regionu, wypełnionej dominacją kastową, kryją się wszystkie czynniki odpowiedzialne za rozwój państwowego monopolu na przemoc. Jeszcze przed zniesieniem niewolnictwa prawo na Południu było słabe. Właściciele niewolników nie chcieli, by jakiekolwiek przepisy ograniczały ich władzę. Po wojnie secesyjnej byli konfederaci w brutalny sposób przejęli kontrolę, terrorem zmuszając do uległości wyzwolonych czarnych oraz ich białych popleczników. Biali konserwatyści popierali systemy prawne, które wydawały się sprawiedliwe, lecz w rzeczywistości służyły utrzymaniu rasistowskich podziałów. Władzę sprawowano obok przepisów konstytucyjnych, a bezkarne mordowanie czarnych było chętnie używanym narzędziem. Dla czarnych ten system oznaczał, że można ich zawsze i wszędzie bezkarnie zabić. I ten stan nadal jest częścią ich mentalności.

Lokalne społeczności pozbawione odgórnego prawa tworzą własne zasady i własną sprawiedliwość. Z naszego punktu widzenia gangi są dążącymi do autodestrukcji tworami, ale przyczyna ich powstania i istnienia, jest oczywista. Skłonność do tworzenia większych grup tam, gdzie władza państwowa jest słaba, wydaje się typowym zachowaniem człowieka. Chłopcy i mężczyźni szukają ochrony w większej grupie, w przewadze liczebnej. Tam, gdzie państwo nie egzekwuje swojego monopolu na używanie przemocy, takie grupy walczą ze sobą, popełniają przestępstwa i dążą do takiej dominacji, na jaką pozwalają im okoliczności. Wszędzie tam, gdzie prawo jest nieobecne lub słabe – nieskuteczne, niesprawiedliwe, kwestionowane – zwykle pojawia się jakaś forma sprawiedliwości ludowej i niepisanych społecznych reguł. To sytuacja, która sama się nie rozwiąże, potrzebuje zmiany prawa i odgórnych regulacji. Dopóki każdy czarny będzie traktowany jak groźny gangster, dopóki prawo nie będzie chronić czarnoskórych obywateli na równi z tym, jak troszczy się o białych, dopóty oni będą brać sprawiedliwość w swoje ręce. Oczywiście istnieje i druga strona medalu – żeby nowe prawo mogło spełniać swoją rolę, czarni muszą mu zaufać i wejść w system, który od lat traktuje ich źle. Taka zmiana jest możliwa, ale wymaga czasu, pracy, dialogu i dobrej woli obu stron. Dziś nie widać, żeby cokolwiek z tego miało miejsce.

Brutalne morderstwo George’a Floyda nie jest odosobnionym przypadkiem niesprawiedliwości wobec czarnych w Ameryce.

23 lutego 2020 r. Ahmaud Marquez Arbery, nieuzbrojony 25-letni Afroamerykanin, został zastrzelony w pobliżu podczas joggingu. W marcu 26-letnia Breonny Taylor zginęła we własnym łóżku, zastrzelona przez policjanta. Policja bez ostrzeżenia wtargnęła do mieszkania Breonny i mieszkającego z nią Kennetha Walkera, w poszukiwaniu narkotyków i pieniędzy, które miały być tam ukryte przez dilerów. Kenneth w akcie samoobrony postrzelił policjanta, na co mundurowi odpowiedzieli oddając 20 strzałów, w tym 8 w stronę Breonny. Kobieta nie przeżyła. W mieszkaniu nie znaleziono niczego podejrzanego, lokatorzy nie byli nigdy notowani przez policję, a broń, z której strzelał Kenneth Walker była legalnie zarejestrowana i użyta zgodnie z prawem stanowym.

John Lewis, amerykański kongresmen, organizator Marszu na Waszyngton (sierpień 1963 roku), pokojowego protestu czarnych mającego na celu podniesienie pracy minimalnej i zniesienie segregacji rasowej, poproszony o wyjaśnienie czym jest rasizm, odpowiedział: to tylko kwestia koloru skóry. Każda dyskryminacja jest tylko przejawem ludzkiej potrzeby, żeby poczuć się lepszym. Trwająca od wieków historia przemocy na tle rasowym, do tego się sprowadza. Do przyzwolenia na traktowanie drugiego człowieka gorzej tylko dlatego, że ma inny kolor skóry.

Czy protesty w Stanach Zjednoczonych nas dotyczą? Zdecydowanie tak. Może żyjemy daleko, ale mentalność naszych władz ma do tego, co się dzieje w głowie Donalda Trumpa rzut beretem. Otwarty brak tolerancji, przyzwolenie a nawet zachęcanie do agresji wobec szeroko pojętego innego, to flagowy produkt rodzimych polityków rządzących. Rok temu brutalni, często uzbrojeni, mężczyźni wpadali na marsze równości katując protestujących pokojowo zwolenników LGTB. Ten incydent, wcale nie jednorazowy, nie tylko nie odczekał się potępienia, wręcz przeciwnie. We Wrocławiu skatowano dziennikarza, który wyraził swoje niezadowolenie faszystowskim muralem. O brutalnych pobiciach Ukraińców mówi się w mediach cichutko albo wcale. Pojedyncze ataki imigrantów zdarzają się w każdym dużym mieście. Księża z ambony nawołują do agresji wobec mniejszości seksualnych, a obrzydliwe „strefy wolne od LGTB” bezwstydnie się mnożą. Jest odgórne przyzwolenie na rasizm, nazizm, homofobię i agresję wobec tych, którzy w jakikolwiek sposób naruszają poczucie czystości rasowej ogolonych na łyso głów. Od lat władza próbuje wepchnąć kobiety w rolę potulnych maszyn rozrodczych, znoszących w ciszy i pokorze rolę rozpłodową i opiekę nawet nad najbardziej cierpiącymi i chorymi młodymi. To jeszcze udaje się powstrzymywać, ale jak długo?

Głupota jest problemem na całym świecie. Nie można odwracać od niej oczu, bo jest bardzo niebezpieczna. Ze złem, które opiera się na wynikającym z refleksji podjęciu świadomej decyzji, można dyskutować. Z agresją i okrucieństwem wynikającymi z frustracji, kompleksów, poczucia niższości i chęci zemsty, już nie.

 

Korzystałam z:

  1. Jill Leovy, Wszyscy wiedzą, wyd. Czarne.
  2.  My Next Guest Needs No Introduction with David Letterman, odc.1 Barack Obama (Netflix)
  3. https://www.nytimes.com/2020/06/05/sports/football/george-floyd-kaepernick-kneeling-nfl-protests.html

Zainteresowanym tematem polecam do obejrzenia  seriale “Siedem sekund” i „When they see us”, oba dostępne na platformie Netflix.

Kultura

Całują, żeby się nie pogryźć – relacje między kobietami

26 listopada 2017 / Marta Osadkowska

Ile na świecie przedstawicielek pięknej płci, tyle skomplikowanych, pełnych emocji relacji im towarzyszących.

Koleżanki z podwórka, przyjaciółki ze szkoły, siostry krwi, powierniczki, kumpelki, rywalki, idolki. Te, do bliskości, z którymi dążymy i te, których unikamy za wszelką cenę. Czy zdajemy sobie sprawę, kiedy związek przestaje być pięknie głęboki i zaczyna być toksyczny?

 

Na początku lat 90-tych na ekrany kin wszedł film „Single white female”, który szybko zdobył miano kultowego dreszczowca. Bridget Fonda gra w nim kobietę, która po rozstaniu z chłopakiem zamieszkuje z obcą współlokatorką, która wydaje się być lekiem na jej skołatane nerwy. Spokojna, cicha Hedra jawi się jako dobry materiał na przyjaciółkę, z którą można rozpoczynać nowy rozdział w życiu. Czego Alison nie zauważa, to, że ich życia zaczynają stawać się przerażająco podobne. Hedra popada w obsesję, chce nie tyle zbliżyć się do nowej przyjaciółki, ile stać się nią. Jeść z jej miseczki, spać w jej łóżeczku. W filmie pokazany jest skrajny przykład relacji, który skończyć się może tylko tragedią.

Więzi, jakie wytwarzają się między kobietami, fascynują autorów, bo mają w sobie cały mikrokosmos relacji. I żaden mężczyzna nie może rywalizować z tymi uczuciami.

Chyba najsłynniejszą historię o przyjaźni dwóch kobiet napisała w ostatnich latach Elena Ferrante. Cztery grube tomy składające się na „powieści neapolitańskie” czyta się jednym tchem. To kronika relacji między Lilą i Eleną, ich walki o wyrwanie się z biedy, miłości, której nieodłącznym elementem jest rywalizacja, bliskość, która rani i koi, niszczy i motywuje do walki. Ta relacja jest przyczyną decyzji podejmowanych przez obie kobiety, od dzieciństwa, aż po starość, która pozwala jednej z nich zniknąć bez śladu.

W swojej najnowszej książce „Swing Time”, Zadie Smith kreśli portret przyjaciółek z dzieciństwa. Dwie dziewczynki o brązowym kolorze skóry poznają się na zajęciach z tańca, w których biorą udział białe panienki z okolicy. Ich odmienność sprawia, że naturalnie zwracają na siebie uwagę i widzą w sobie sojuszniczki. Obie kochają taniec, musicale i marzą o karierze na scenie. Ale prawdziwy talent ma tylko jedna, Tracey. Druga, bezimienna narratorka, pomimo oddania całej duszy swojej pasji, nie jest w stanie osiągnąć poziomu, który dawałby nadzieję na sukces. Jednak przepaść między zdolnościami dziewczynek nie stanowi przeszkody w ich przyjaźni. To raczej warunki, w jakich się wychowują, wartości wpajane im przez rodziców i sytuacje, w których los sprawdzać będzie ich wytrzymałość, poprowadzą je różnymi drogami. Ale ich relacja nigdy nie dostanie stempla z datą ważności. Narratorka, która spędzi dorosłe życie pracując jako asystentka gwiazdy pop, będzie szukać śladów przyjaciółki. Spotkają się wiele razy, na różnych etapach swojego życia. I zawsze będzie jasne, że nić między nimi, zadzierzgnięta w dzieciństwie, nigdy się nie zerwała.

Smith opowiadając historię dwóch małych tancerek nie zaniedbuje tematów, które są bazą jej twórczości. Problemy kolorowych obywateli europejskich miast, post kolonializm białych turystów w Afryce, poszukiwanie własnej tożsamości na obcej ziemi – to wszystko znajdziemy w „Swing time”.

Autorka porusza też temat, o którym zbyt rzadko się wspomina: jakie konsekwencje ma bezmyślna działalność charytatywna bogatych białych na biednym czarnym kontynencie.

Jak kończy się wykorzystywanie akcji pomocowych dla celów promocyjnych. I co się dzieje, gdy gwiazdy przestają interesować się swoimi medialnymi projektami i zapominają o tym, że miały poprawiać życie dzieci z afrykańskich wiosek.

Czasami fascynacja inną kobietą może doprowadzić do tragedii nie tylko osób zaangażowanych w relację. Efekt takiego zaślepienia opisuje Emma Cline w książce „Dziewczyny”. Jej akcja toczy się pod koniec lat 60. XX wieku, a rozpoczyna ją zachwyt nieśmiałej nastolatki, Evie, nad tajemniczymi hipiskami obserwowanymi w parku: „śmiech zwrócił moją uwagę, dziewczęta przykuły wzrok… te długowłose dziewczyny zdawały się płynąć ponad wszystkim, co wokół nich się działo, tragiczne i odizolowane. Jak rodzina królewska na wygnaniu. Dziewczyny igrały z niepewną granicą, na której uroda i brzydota istniały równocześnie…”. Evie podąży za obiektami swej fascynacji, przyłączy się do sekty Charlesa Mansona, zamieszka na zrujnowanym ranchu i weźmie udział w najsłynniejszym zbiorowym morderstwie Ameryki. Jednak to, do czego inne dziewczęta z grupy popchnie oddanie charyzmatycznemu psychopacie, Evie zrobi z powodu obsesji na punkcie Suzanne.

Możemy zobaczyć bohaterki tej historii: zdjęcia roześmianych młodych kobiet, w krótkich sukienkach, z potarganymi włosami, obiegły świat po brutalnych morderstwach w willi Sharon Tate i Romana Polańskiego.

Nie potrzeba jednak rozlewu krwi, żeby historia relacji między kobietami przyprawiała o dreszcze. Niezwykle ciekawie opisuje ten wątek Delphine de Vigan w książce „Prawdziwa historia”. Główna bohaterka, alter ego autorki, właśnie zbiera efekty wydania autobiograficznej książki, w której opisała traumatyczne doświadczenia swojej rodziny, zakończone śmiercią chorej matki. Tysiące sprzedanych egzemplarzy, wywiady, spotkania z czytelnikami, prośby o artykuły. I anonimy przychodzące na domowy adres, pełne ataków i gróźb. Delphine jest bardzo wrażliwa, w dzieciństwie dostała łatkę „uczuciowej”, nie radzi sobie z tłumem i zainteresowaniem. Nawet tym motywowanym pozytywnymi emocjami. Dopada ją niemoc twórcza, objawiająca się atakami paniki. Nawet wzięcie do ręki pióra graniczy z cudem, nie wspominając o otwarciu pliku i napisaniu czegokolwiek. Wtedy w jej życiu pojawia się tajemnicza L. Kobieta piękna, zadbana i zaradna. Jedna z tych, na których ubrania zawsze leżą doskonale, włosy nigdy nie mają gorszego dnia, a lakier na paznokciach nie odpryskuje. L. pracuje jako ghostwriter dla celebrytów i polityków, jest wdową i nie lubi opowiadać o sobie. Przejmuje kontrolę nad osłabioną pisarką, stopniowo zawłaszcza jej życie, odcinając ją od przyjaciół i obowiązków. Wpływa na podejmowane przez Delphine decyzje, kontroluje jej relacje. Kulminacja związku dwóch kobiet ma miejsce w wiejskiej posiadłości przyjaciela autorki, do której obie panie udają się po jej niefortunnym upadku, w efekcie którego skazana jest na gips i pomoc przyjaciółki. Delphine, do tej pory bierna i całkowicie zdominowana, podejmuje decyzję, która odmienia układ sił: „przestałam być tą bezkrwistą pisarką, którą L. podtrzymywała od miesięcy, stałam się wampirem, który wkrótce miał żywić się jej krwią. Po krzyżu przebiegł mi dreszcz strachu i ekscytacji”.  Ale zakończenie tej historii zostawia czytelnika na potężnym wdechu. Bo relacja dwóch kobiet może zacząć się niewinnie i po cichu, ale skończyć się może tylko z hukiem.

Usłyszałam kiedyś powiedzonko „to takie przyjaciółki, które na powitanie się całują, żeby się nie pogryzły”. Stojący obok mnie brat śmiał się, że to absurd. Ale mnie to wcale nie rozbawiło. Jako kobieta doskonale rozumiem zawartą w tym zdaniu prawdę. I nie widzę w niej ani krzty absurdu.

 


Książki:

  1. Ellena Ferrante, cykl neapolitański: „Genialna przyjaciółka”, „Historia nowego nazwiska”, „Historia ucieczki”, „Historia zaginionej dziewczynki”, Wydawnictwo Sonia Draga
  2. Zadie Smith: „Swing time”, wyd.Znak
  3. Emma Cline: „Dziewczyny”, Wydawnictwo Sonia Draga
  4. Delphine de Vigan: „Prawdziwa historia”, Wydawnictwo Sonia Draga.

 


Designed by prostooleh / Freepik

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo