Change font size Change site colors contrast
Ciało

Orgazm

25 sierpnia 2019 / Alicja Skibińska

Jedne mają go na zawołanie, inne muszą się znacznie bardziej wysilić, by go osiągnąć.

Część dochodzi do niego z pomocą partnera, a część woli wziąć sprawy we własne ręce. Działa jak naturalny środek przeciwbólowy, wspomaga zajście w ciążę, pomaga się zrelaksować i ułatwia zasypianie. William Masters i Virginia Johnson udowodnili, że niezależnie od sposobu wywołania zawsze przebiega tak samo, a Meg Ryan pokazała, że można go przekonująco udawać. O czym mowa? Oczywiście o kobiecym orgazmie.

Pierwsza scena orgazmu w kinie pojawiła się w nakręconym w 1933 roku filmie „Ekstaza”. Choć kamera pokazywała wówczas jedynie twarz grającej główną rolę Hedy Lamarr, dzieło wywołało powszechne oburzenie, a w niektórych krajach zakazano jego wyświetlania.

Trzeba przyznać, że od tamtego czasu wiele się zmieniło, a sceny seksu w filmach nikogo już nie szokują. Mało tego: kolejne części „Pięćdziesięciu Twarzy Grey’a” były krytykowane między innymi za to, że za mało w nich było golizny, a sceny erotyczne okazały się zdecydowanie zbyt zachowawcze jak na obecne standardy. Te ostatnie zmieniały się przez lata, a kolejne filmy i seriale stopniowo przecierały szlaki i przesuwały granicę tego, co dopuszczalne na ekranie. Wszyscy znamy słynną scenę udawanego orgazmu odgrywaną przez Meg Ryan w „Kiedy Harry Poznał Sally”. Dla Niny portretowanej przez Natalie Portman w filmie „Czarny Łabędź” orgazm osiągnięty przez masturbację staje się symbolicznym momentem odkrycia własnej kobiecości. Dystrybutor filmu „Nimfomanka” zdecydował się nawet na umieszczenie wizerunków szczytujących aktorów na promujących go plakatach. Co ciekawe, Shia LaBeouf odgrywający w nim jedną z głównych ról przyznał, że seks na ekranie nie był symulowany. Z kolei kultowy już serial „Seks w wielkim mieście”, wyróżniający się licznymi i odważnymi jak na swoje czasy scenami erotycznymi, zasłynął również pokazywaniem seksu w nieco bardziej realistyczny i życiowy sposób niż większość produkcji. Jedna z bohaterek, Samantha, odważnie przyznała nawet, że osiągnięcie orgazmu bywa bardzo czasochłonne i niejednokrotnie kosztuje wiele wysiłku. W ten sposób serial przetarł szlaki dla swoich następców, takich jak „The Bold Type”, w którym jedna z trzech głównych postaci, dwudziestokilkuletnia, atrakcyjna i przebojowa dziennikarka Jane zdradziła, że jeszcze nigdy nie udało się jej go zaznać.

Wszystkie te zmiany w kinie zarówno odzwierciedlają zmiany w społecznym podejściu do seksu, jak i je prowokują.

Kolejne akty przełamywania tabu często stają się pretekstem do dyskusji na temat tej sfery życia. Choć w społeczeństwie wciąż pokutuje wiele związanych z nią mitów, trudno porównać sytuację współczesnych kobiet do stanu wiedzy, jaki miały poprzednie pokolenia. Nasze prababki, nękane wątpliwościami dotyczącymi reakcji własnego ciała, nie mogły po prostu wpisać odpowiedniego hasła w Google i kliknąć „wyszukaj”. Co więcej – nawet podręczniki i encyklopedie nie były w stanie im pomóc, ponieważ w tamtym czasie wszystko to, co my już wiemy (a przynajmniej powinnyśmy wiedzieć), miało dopiero zostać odkryte i zbadane.

Dla starożytnych seks był czymś naturalnym i zdrowym.

Dopiero narodziny chrześcijaństwa przyniosły zmiany w tej materii. Według świętego Augustyna „orgazm czyni człowieka niezdolnym do myślenia oraz niszczy jego ducha”. Zgodnie z Pismem Świętym współżycie pozamałżeńskie stanowi przeszkodę do świętości. Przez wieki seks dla przyjemności był uznawany za grzech – czynność ta mogła mieć na celu wyłącznie prokreację. Przez pewien czas przewinieniem było nawet oglądanie nagości współmałżonka, a ewentualne zbliżenia (o ile można je tak nazwać) odbywały się przy użyciu tzw. koszuli mnisiej, wyposażonej w otwór na genitalia. W XIX wieku lekarze bardzo często diagnozowali „histerię” – zespół objawów (takich jak zaburzenia łaknienia, bóle głowy, problemy natury emocjonalnej oraz szeroko pojęte „stwarzanie kłopotów dla otoczenia”) występujących rzekomo wyłącznie u kobiet w wyniku niespokojnej macicy, wędrującej w górę „w poszukiwaniu wilgoci”. Ku uciesze pacjentek medycy postanowili leczyć te dolegliwości za pomocą strumienia wody skierowanego na części intymne lub ich manualnej stymulacji, a z czasem również prototypów dzisiejszych wibratorów. Co ciekawe, wibratory trafiły do gospodarstw domowych na długo przed pojawieniem się pierwszych odkurzaczy czy elektrycznych żelazek! Warto podkreślić, że wiedza na temat kobiecej seksualności nie była wówczas zbyt imponująca. Na początku XX wieku tematykę tę zdominowały teorie Zygmunta Freuda, który twierdził, iż orgazm osiągany poprzez stymulację łechtaczki jest domeną kobiet niedojrzałych, a z czasem powinien on zostać całkowicie zastąpiony przez orgazm pochwowy. Niestety, te wyobrażenia pokutują do dziś, a wiele współczesnych kobiet zgłasza się do gabinetów seksuologicznych, przekonanych, że skoro ich rozwój nie przebiega w taki sposób, to z ich organizmami jest coś nie tak.

Pierwszym wielkim przełomem dotyczącym wiedzy o seksie był słynny Raport Kinseya.

Amerykański biolog Alfred Kinsey oraz jego współpracownicy przeprowadzili ponad 10 tysięcy wywiadów z dorosłymi osobami obu płci, pytając o ich zachowania seksualne. Wyniki tych badań zostały przedstawione w dwóch książkach: „Sexual Behavior in the Human Male” (opublikowanej w roku 1948) oraz „Sexual Behavior in the Human Female” (wydanej pięć lat później). Prace te zszokowały opinię publiczną: wynikało z nich, że aktywność seksualna ma miejsce nie tylko w wieku rozrodczym, wiele osób oddaje się intymnym doświadczeniom pozamałżeńskim, masturbacja jest powszechnym zjawiskiem, a większość osób choć raz w życiu uprawiała seks oralny. Ponadto 18% badanych mężczyzn i 13% kobiet miało na swoim koncie doświadczenia o charakterze homoseksualnym. Oprócz tego Kinsey podważył dychotomiczny podział na osoby hetero- i homoseksualne, twierdząc, że nasza seksualność to kontinuum, na którym wspomniane wartości płynnie się przenikają. Według niego orientacja psychoseksualna obejmuje wiele czynników, takich jak fantazje erotyczne, zachowania, emocje, styl życia oraz samoidentyfikacja. Choć obecnie badania Kinseya bywają krytykowane za niereprezentatywność próby, nie można mu odmówić przełamania pewnego tabu i przetarcia szlaków dla kolejnych naukowców interesujących się seksualnością człowieka, a także obalenia wielu mitów, zgodnie z którymi jeśli o pewnych zachowaniach nie mówi się głośno, to znaczy, że nie mają one miejsca w rzeczywistości.

Kolejnym krokiem milowym były badania przeprowadzone przez Williama Mastersa i Virginię Johnson, którzy zaproponowali znacznie bardziej praktyczne podejście.

Pionierzy współczesnej seksuologii eksplorowali ludzką seksualność w laboratorium, używając profesjonalnej aparatury pomiarowej, między innymi specjalnie zaprojektowanego dilda wyposażonego w kamerę, pozwalającego na dokładne monitorowanie reakcji kobiecego ciała. Jak nietrudno się domyślić, ich metody wywołały powszechne oburzenie, skierowane nie tylko na fakt, iż naukowcy przyglądali się ludziom masturbującym się oraz odbywającym stosunki seksualne, ale również na spostrzeżenie, że kobiecy orgazm nie wymaga działania, a nawet obecności mężczyzny. Ich obserwacje okazały się przełomowe na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, okazało się, że fizjologiczne reakcje na erotyczne bodźce są bardzo podobne u przedstawicieli obu płci (chociaż u kobiet podniecenie pojawia się nieco wolniej). Po drugie, niezależnie od rodzaju stymulacji, szczytowanie u pań zawsze przebiega tak samo. Wniosek: rozróżnienie na orgazm łechtaczkowy i pochwowy nie ma żadnego uzasadnienia. Innym wielkim odkryciem słynnej pary badaczy był fakt, że kobiety są zdolne do osiągania wielokrotnych orgazmów.

Zgodnie z obserwacjami Mastersa i Johnson (oraz wynikami wielu późniejszych badań) cykl reakcji seksualnych u kobiety rozpoczyna się podnieceniem.

W odpowiedzi na erotyczne bodźce (o dowolnym charakterze) kobiece ciało reaguje stwardnieniem sutków, nabrzmieniem piersi oraz nawilżeniem pochwy. Kolejnym etapem jest plateau, które charakteryzuje się jeszcze mocniejszym nawilżeniem, przekrwieniem ścian pochwy oraz nabrzmieniem warg sromowych i zmianą ich barwy na ciemniejszą. Następuje erekcja łechtaczki (tak, tak, nie tylko mężczyźni mają erekcję!), która napina się, a jej gruczoły wysuwają się spod ochronnego napletka. Oprócz tego oddech przyspiesza, ciśnienie wzrasta, serce bije szybciej, a mięśnie się napinają. W tym momencie organizm jest gotowy na szczytowanie. I jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, nadchodzi ON, czyli orgazm. Jego oznakami są skurcze pochwy i dna macicy, które dają odczucie silnej rozkoszy i zaspokojenia seksualnego. Po orgazmie następuje faza odprężenia. Napięcie mięśni spada, przekrwienie narządów płciowych ustępuje, pojawia się uczucie błogostanu i relaksu. Jednak w przypadku części kobiet zamiast fazy odprężenia pojawia się „powtórka z rozrywki”, czyli plateau, po którym może nastąpić kolejny orgazm.

Wbrew powszechnemu przekonaniu, podział na orgazmy pochwowe i łechtaczkowe nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.

Faktycznie, kobiety mogą szczytować w wyniku rozmaitych rodzajów stymulacji, jednak przebieg reakcji seksualnych zawsze jest podobny. Aby zrozumieć to zagadnienie, przyjrzyjmy się budowie łechtaczki. Z pewnością warto wspomnieć, iż jest to jedyny organ w całej ludzkiej anatomii, którego jedyną funkcją jest dostarczanie nam przyjemności! W tym (jakże szlachetnym) celu wyposażona jest w aż 8-17 tysięcy włókien nerwowych, co czyni ją najbardziej unerwionym zakamarkiem naszego ciała, zostawiającym daleko w tyle choćby język czy opuszki palców. W dodatku widoczny i możliwy do dotknięcia fragment łechtaczki to tylko jej niewielka część, zaś pozostałe znajdują się wewnątrz naszego ciała. W rzeczywistości łechtaczka jest sporym (kilkucentymetrowym) organem, otaczającym pochwę oraz cewkę moczową, który podczas podniecenia nabrzmiewa, powodując przyjemność seksualną. Należy jednak pamiętać, że każda z nas jest zbudowana nieco inaczej i właśnie stąd mogą wynikać różnice w reagowaniu na poszczególne rodzaje stymulacji seksualnej.

O tym, że orgazm jest bardzo przyjemny, doskonale wie każdy, kto kiedykolwiek miał okazję go doświadczyć.

Zdaniem wielu badaczy nie jest to jednak jedyny powód, dla którego warto go często przeżywać. Regularna satysfakcja seksualna pomaga zredukować napięcie, poprawia nastrój, pomaga zwalczyć bezsenność, poprawia odporność organizmu, działa przeciwbólowo, a według niektórych badaczy także zwiększa szansę zajścia w ciążę.

Tyle teorii. A jak wyglądają nasze doświadczenia z orgazmem w prawdziwym życiu?

Aby się tego dowiedzieć, przeprowadziłyśmy ankietę, w której wzięło udział 280 kobiet w wieku od 18 do 54 lat (przy czym 62,9% respondentek mieściło się w przedziale 25-34 lata). Okazało się, że większość z nas po raz pierwszy szczytowała w wyniku masturbacji – takiej odpowiedzi udzieliło aż 66,8% ankietowanych. Pozostałe doświadczyły tego podczas stosunku waginalnego (12,5%), w czasie innego rodzaju pieszczot (11,8%) oraz w trakcie stosunku oralnego (7,5%). 1,4% kobiet nie miało orgazmu nigdy. Wbrew romantycznym wyobrażeniom wynikającym z książek czy filmów, orgazm podczas pierwszego razu zdarza się bardzo rzadko – miało go jedynie 8,6% badanych. Zdecydowana mniejszość, bo tylko 16,4%, doświadcza go w wyniku każdego stosunku.

Aż 59,6% kobiet przynajmniej raz udawało orgazm. Dlaczego?

Wśród najczęściej powtarzających się uzasadnień znalazły się: chęć sprawienia przyjemności partnerowi, obawa o sprawienie mu przykrości i urażenie jego „męskiej dumy”, a także dążenie do jak najszybszego zakończenia nieudanego seksu.

38,9% uczestniczek badania deklaruje, że orgazm podczas stosunków waginalnych (bez dodatkowej stymulacji łechtaczki w trakcie) zdarza im się bardzo rzadko. 30% osiąga go w taki sposób bez problemu, zaś 31,1% – nigdy. 62,1% z nas przynajmniej raz doświadczyło orgazmu wielokrotnego. 57,9% ankietowanych deklaruje zadowolenie z tego, jak często szczytują. 38,2% pań uznaje swoje życie erotyczne za satysfakcjonujące, 35% przyznaje, że „jest OK, ale mogłoby być lepiej”, zaś 26,8% w ogóle nie jest z niego zadowolonych.

Jak widać, choć teoretycznie każda z nas przeżywa orgazm w ten sam sposób, nasze doświadczenia i spostrzeżenia w tej sferze znacznie się od siebie różnią. Nie należy się temu dziwić: każda z nas jest inna i wyjątkowa, a nasze ciała wymagają indywidualnego podejścia. Warto zaakceptować te rozbieżności i po prostu cieszyć się tą jakże istotną częścią naszego życia. Im lepiej znamy własne ciała i potrzeby, tym łatwiej jest nam osiągnąć przyjemność.

Ciało

Poznaj 5 makijażowych trendów, które warto wypróbować podczas karnawałowych imprez

14 stycznia 2025 / The Mother Mag

Karnawał to doskonały moment, aby eksperymentować z makijażem i wypróbować nowe trendy.

Te 5 tiktokowych inspiracji warto przetestować w 2025 roku! Sprawdź, jakie kosmetyki pomogą ci stworzyć modny look na karnawałową imprezę!

Efekt satyny – balans między połyskiem, a matem

Efekt glazed glam to nie twoja bajka, a mocny mat rodem z lat 90-tych zabija twój naturalny glow? Wybierze efekt satyny! Świeża cera z naturalnym glow, bez nadmiernego błyszczenia. Ten efektowny kompromis między matem, a mocnym, lustrzanym blaskiem królował podczas wiosenno-letnich pokazów mody, ale sprawdzi się także podczas karnawałowych imprez.

Pielęgnacja, efekt upiększenie i protekcja przed promieniowaniem UV– czego chcieć więcej? Krem idealnie stapia się ze skórą wyrównując koloryt i delikatnie korygując niedoskonałości, a dodatkowo nawilża, wygładza i zmniejsza widoczność drobnych zmarszczek oraz cieni pod oczami. Fotostabilne filtry skutecznie chronią skórę przed fotostarzeniem. Kremowa formuła nie roluje się i nie zapycha porów, daje satynowe wykończenie bez efektu maski. Witaminowy krem od MIYA Cosmetics dostępny jest w 3 odcieniach.

Fokus na złoto i srebro

Metaliczny połysk sprawdzi się doskonałe w makijażu oczu. Mocna srebrzysta kreska w stylu cat eye może być bohaterem całego looku. Jednak to nie jedyna opcja aby zabłysnąć podczas karnawału. Co jeszcze warto wypróbować? Połącz złoto i srebro, aby uzyskać mocny efekt metalicznego glow na powiece.

  • Nałóż złoty cień na wewnętrzny kącik oka i środek powieki, a srebrny cień zaaplikuj na zewnętrzną część powieki i delikatnie rozetrzyj granice połączeń.

Blask odmieni także smokey eye – nadając mu nowego wymiaru.

  • Rozświetl górną powiekę złotym lub srebrnym cieniem. Dolną linię rzęs podkreśl czarną kredką lub bardziej delikatnie cieniem – rozetrzyj granice. Dodaj czarny eyeliner i podkreśl mocno rzęsy czarnym tuszem do rzęs. Chcesz dodać większego dramatyzmu? Wybierz sztuczne rzęsy.

Efektowny błysk sprawdzi się nie tylko na powiekach. Efektowny glow sprawdzi się też na kościach policzkowych, dekolcie czy ramionach.

Fot. Metaliczny eyeliner w płynie odcień Chrom line, FaceBoom make-up, cena: ok. 32 zł

Ten metaliczny eyeliner sprawia, że każda kreska na powiece wygląda magicznie! Aplikacja jest precyzyjna i niezmiernie łatwa, dzięki wygodnemu pędzelkowi.

Fot. Płynne cienie do powiek w odcieniu Duochrome Pearl, FaceBoom make-up, cena: ok. 27 zł

Z tym cieniem – efekt metalicznego błysku na powiekach masz gwarantowany! Silnie napigmentowana formuła utrzymuje się na skórze przez wiele godzin, zachowując pełnię intensywności. Cień może być stosowany samodzielnie lub jako wzmocnienie dla błyszczących cieni prasowanych, albo jako lśniący topper dla cieni matowych. W ofercie znajdziesz także cień w odcieniu złota – Golden Moon.

Neonowy zawrót głowy

Fluorescencyjne cienie w odcieniach limonkowej zieleni, głębokiego fioletu, jaskrawego błękitu czy fukcji dodadzą spojrzeniu wyjątkowego wyrazu i świetnie wpiszą się w atmosferę karnawału. Nałóż neonowe cienie koncentrując się na ruchomej cześć powieki, dodaj wyraźną kreskę, mocno wytuszuj rzęsy i voilà!

Glitter glam – w roli głównej brokat

Brokatowy makijaż to wręcz karnawałowa klasyka! Brokat możesz użyć zarówno na powiekach, kościach policzkowych, a błyszczyk z lśniącymi drobinkami dopełni look!

Fot. Błyszczyk do ust- shine on nude 04, FaceBoom make-up, cena: ok. 35 zł

Jest super trwały i gwarantuje ustom efekt ultra połysku 3D. Docenisz go również za nowoczesny, wygodny aplikator-pacynkę, którą z precyzyjnie nałożysz błyszczyk na usta.

Berry lips – usta soczyste, jak dojrzałe owoce

Postaw na odcienie inspirowane kolorystyką dojrzałych owoców – świeżo zebranych jeżyn, soczystych malin, leśnych jagód, a twoje usta będą wyglądały soczyście i zmysłowo. Na wieczorne gale sprawdzą się pomadki dające mocniejsze krycie, w makijażu dziennym wystarczy, jak kolor nałożysz i delikatnie rozetrzesz palcem, bez mocnego podkreślania konturu ust konturówką.

Ten żelowy tint gładko rozprowadza się na skórze ust, ale możesz go stosować także do policzków lub powiek. Daje połyskujące wykończenie w odcieniu dojrzałych, ciemnych winogron. Intensywność koloru możesz intensyfikować – nakładając kolejną warstwę.

Karnawał to idealny czas, aby bawić się makijażem. Nie bój się eksperymentować!

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo