Kochany pamiętniczku, kiedy kiedyś rozmyślałam o tym, jaka będę teraz, pewnie obraz był nieco inny. Nie ma jednak czasu na ckliwości, oto jestem! Wróciłam. I znowu zostanę reporterem swego własnego życia, tak ku pamięci, dla własnych dzieci.
Odkąd skończyłam pisać pamiętnik w młodości, dorobiłam się trojga dzieci, dwóch psów, kota, a mój przewspaniały mąż dzielnie walczy z materią przy wykończeniu naszego domu. Głęboko wierzę, że mąż wygrywa tę nierówną walkę i to on wykończy dom, a nie na odwrót.
Mamy 9.09.2020, nowoczesne lodówki (co obserwuję w telewizji) mają lepszy dostęp do internetu niż ja w młodości, a moje codzienne pole walki przedstawia się następująco. Dziś powinnam z szaloną systematycznością układać w kartonach zdekompletowaną zastawę stołową, owiniętą z czułością w stare gazety, miałam być uzbrojona po zęby w folie streachowe i taśmy klejące i kosić jak szerszeń to, co jeszcze wymaga spakowania do przeprowadzki. Taki był plan A. Jak to zwykle bywa, rzeczywistość szybko zweryfikowała moje plany, rzuciła w nie garstką śmiechu i zafundowała mi przeziębienie. Moja rodzina także była chora, ale wydaje mi się, że całe lata minęły od ich ozdrowienia, a ja tymczasem zamieniłam przeziębienie i chore zatoki, na mordercze zapalenie ucha i antybiotyk. Nawet mnie takie fatalne interesy zdarzają się rzadko. Mój stan może być poważny, bo nawet mi nie żal, że nie mogę jechać do IKEA.
Starsze dzieci wagarują jeszcze na wakacjach u dziadków, a mi w godzinie udręki została bagatelka – opieka nad ząbkującym półroczniakiem! Hurrrra!
A miało być pięknie, pracowicie, pożytecznie, a wieczorami nawet romantycznie… Także ten, idę wypić kolejną herbatkę i zjeść jogurcik, bo antybiotyk nie obchodzi się ze mną zbyt łaskawie. Napiszę jeszcze, jak tylko zauważę w tym moim tunelu jakieś światełko. Na razie „widzę ciemność, ciemność widzę”, cytując klasyka.
M.