A dzieje się tyle, że właściwie nie wiem od czego zacząć, dlatego najlepiej zacznę od początku.
Od tego tygodnia starszaki wróciły do przedszkola, ale o tym później.
Teraz najważniejsze jest to, ze spędzałam romantyczne popołudnie z mężem, pakując dorobek swego życia do kartonów, koszyków i innych toreb. Starszaki były w przedszkolu, a najmłodsza u dziadków. Jeszcze tylko w drodze do nowego domu mieliśmy zajechać do marketu budowlanego po „dwie rzeczy” i do KFC po nielegalną kontrabandę, a wtedy po dzieci i… dupa! Inaczej się nie da tego nazwać.
Na parkingu Castoramy alarm samochodowy, a w zasadzie immobilizer odmówił nam posłuszeństwa ;( i koniec. Samochodu mimo usilnych próśb i gróźb nie udało się odpalić, a na pomoc fachowców trzeba poczekać do 18-tej.
Teraz siedzimy upchani w samochód przyjaciółki (mieszkającej w naszej nowej okolicy), która jeszcze musi odebrać swoje dzieci i zawieźć nas na naszą wieś, żebyśmy zdążyli odebrać dzieciaki zanim zamkną przedszkole. I to w pierwszym tygodniu chodzenia do przedszkola!
A morał z tego taki, że nie można planować jedzenia fastfoodów za plecami dzieci, bo tak to się kończy!