Change font size Change site colors contrast
Herstory

Kora – ze słońcem twarzą w twarz

20 kwietnia 2020 / Marta Osadkowska

,,Lubię kobiety inteligentne i piękne.

To ideał. Kiedy widzę, że kobieta nie dba o siebie, że marnuje swój potencjał, to mam do niej pretensje. Jestem feministką. Kobiety nadal, szczególnie w Polsce, muszą żyć pod dyktat mężczyzn: kleru, polityków i przedsiębiorców. Trzeba to zmienić. Patriarchat wyrządził zbyt wiele krzywd.''

Miała podwójną linię życia na dłoni. Jak to interpretowała? Życie artysty jest takim podwójnym życiem. Są artyści, którzy obierają tylko jedną drogę, drogę sztuki. Nie decydują się na normalne, stereotypowe życie z domem, dziećmi i tak dalej. Ja najpierw byłam żoną i matką dwojga dzieci, a dopiero potem artystką. Czułam się rozdwojona. Rozdzielała te dwa światy: do domu nie wpuszczała adrenaliny wypełniającej życie artystyczne, w trasie – zapominała o domu. Czasami zastanawiała się, czy wszystko z nią w porządku, skoro nie tęskni za dziećmi podczas wyjazdów z zespołem. Ale tak właśnie wyglądało jej podwójne życie.

Urodziła się w powojennym Krakowie, w biednej rodzinie. W siedem osób mieszkali w trzydziestometrowej suterenie bez ciepłej wody i prądu. Gdy miała cztery lata trafiła do domu dziecka. Jej matka zachorowała i trafiła do szpitala, a ojciec nie umiał zająć się dziećmi. To nie był dobry czas. Dom dziecka, do którego trafiła, prowadziły zakonnice, które znęcały się nad dziećmi fizycznie i psychicznie. Nie miała tam imienia tylko numer: osiem. To, co najbardziej pamięta z tego czasu, to strach. Cały czas się bałam. Bałam się być sobą, bałam się domagać swoich praw. Bałam się zaprotestować przeciwko wielu niedobrym rzeczom, które się tam działy. Bardzo źle wspomina noce, bo zdarzało jej się zmoczyć łóżko, a za to była surowa kara. Musiała przez kilka godzin trzymać mokre prześcieradło w górze, a potem w nocy je prać. Zakonnice były dla dzieci okrutne na wielu frontach. Biły, wykręcały uszy, kazały klęczeć na grochu, znęcały się psychicznie. Dużo też biły. Na szczęście mogła czytać. I wykorzystywała tę możliwość do granic. Gdy siostry przyłapywały ją na czytaniu w nocy, była kara. Ale to jej nie powstrzymywało, kochała książki i nie chciała z nich rezygnować.

Niedługo po powrocie do domu, zmarł ojciec. To Kora znalazła go rano i próbowała dobudzić. Została w suterenie z chorą matką i pijącymi braćmi. Cały czas się awanturowali, nie było szans na spokój. Jeden umrze na chorobę alkoholową w wieku trzydziestu pięciu lat, drugi będzie pił całe życie.  Mamę wspomina jako troskliwą i kochającą. Dużo czytała, zabierała córkę do teatru i opery. Pięknie śpiewała i malowała, znała języki obce. Po śmierci mamy Kora bardzo cierpiała. Wiedziała, jak wiele jej zawdzięcza i długo za nią tęskniła.

Gdy chodziła do liceum, powstawał właśnie ruch hippisowski. Szybko się do niego przyłączyła, włóczyła się i brała narkotyki. Ubierała się w długie sukienki, nosiła koraliki, długie włosy. A potem się zakochała. Tak bardzo, że zatraciłam siebie. Nie liczyło się nic poza nim. Byłam w niego zapatrzona i obchodziło mnie jedynie to, żeby z nim być. Dużo tańczyliśmy, „kleiliśmy się”, czyli wąchaliśmy Tri, środek wywabiający plamy, największe świństwo na świecie. Z ukochanym pojechała na pierwszy wielki zlot hippisów. To tam, w 1968 roku w Mielnie została Korą. Nie pamięta, kto to imię wymyślił. Związek z ukochanym trwał krótko i zakończył się brutalnie: żeby się uwolnić, zdradziła chłopaka na jego oczach.

Narkotyki rzuciła definitywnie, gdy zdała sobie sprawę, że straciła kontrolę nad własnym życiem. Wtedy nadeszły myśli samobójcze, tak silne, że w końcu im uległa. Podcięła sobie żyły. Jednak, gdy zaczęła mocno krwawić i się dusić, zapragnęła z powrotem żyć. Otworzyła okno, a że nie miała siły krzyczeć, wywiesiła przez nie głowę. Sąsiadka wezwała pogotowie. Po tym doświadczeniu była w ciężkiej depresji. Nie wychodziła z domu, nie spotykała się z ludźmi. Po jakimś czasie dała się namówić przyjacielowi na wyjście na koncert do Piwnicy pod Baranami. Tam poznała Marka Jackowskiego. Szybko zamieszkali razem. 

Kora podjęła wtedy pracę psychoterapeutki w dziecięcej klinice psychiatrycznej. Do jej obowiązków należało po prostu przebywanie z chorymi dziećmi. Bardzo się nimi przejmowała, przeżywała ich stan. Pracowała tam dwa lata, utrzymując studiującego ukochanego. Dobrze im się żyło, pieniądze nie były ważne. Ważne było życie towarzyskie, Piwnica pod Baranami, kawiarnia Kolorowa.

Gdy zaszła w ciążę, odeszła ze szpitala. Pobrali się w USC, miała wtedy dwadzieścia lat, Marek dwadzieścia pięć. Niedługo potem założył zespół Osjan i razem z synem jeździli w trasy. Kiedy grupa się rozpadła, wyprowadzili się do Warszawy. Wtedy powstał Maanam. 

W 1980 Maanam wystąpił w Jarocinie, a następnie w Opolu, wykonując piosenki „Boskie Buenos” i „Żądza pieniądza” oraz wielokrotnie bisując. Występ ten sprawił, że zespół stał się powszechnie znany, zyskując sobie ogromne rzesze fanów. Płyta „O!” powstawała w taka paranoicznej atmosferze, że żadna następna nie mogła już tak powstawać, bobyśmy się pozabijali. Złożyła się na to atmosfera początku stanu wojennego, nasze rozedrganie, alkoholizm. Non stop pijani byli właściwie wszyscy oprócz mnie i realizatora. Kora, po doświadczeniach z pijącymi braćmi, nie tykała alkoholu. 

Fenomen Maanamu polegał na tym, że nawet, jak na pierwszym koncercie było kilka osób, to na następny przychodziła już setka. Widzowie byli zafascynowani tym, co widzieli na scenie i z niej słyszeli. Ludzie czekali na ich koncerty, a później przychodzili poznać muzyków i im podziękować. Pisała o nich zagraniczna prasa, byli znani i kochani. Fani nie dawali Korze spokoju. Na początku zapraszała ich do domu, ale potem zrozumiała, że w ten sposób poświęca życie rodzinne. Zatem dzieci i gospodyni kłamali, że nie ma jej w domu. Byli jednak wśród wielbicieli bardziej wytrwali, którzy wystawali godzinami pod balkonem. Zwykle byli to nastolatkowie i nie wiedziała, co z nimi zrobić. Zdecydowała się wciągnąć ich w życie rodzinne: jeśli chcieli przychodzić, to musieli jakoś pomagać: robić zakupy lub odrabiać lekcje z dziećmi. Wśród takich fanów – przyjaciół domu był, między innymi, aktor Jacek Poniedziałek.

Ale przyszedł moment, gdy było wszystkiego za dużo. Dwa koncerty dziennie, w trasie przez dwadzieścia dni w miesiącu, olbrzymia presja, często nieludzkie warunki, małe dzieci. Czułam, że sznur, na którym się tak fajnie huśtam – bo koncerty to przecież wielka frajda, uzależnienie – jest coraz cieńszy, że zaraz pęknie. Nie czułam się spełniona jako matka, miałam za mało kontaktu z synami. Świat, priorytety, wszystko zaczęło mi się rozmazywać. Nie wiedziałam już, kim jestem i kim chcę być. Matką? Żoną? Kochanką? Piosenkarką? Sprawy nie ułatwiał fakt, że musiała ciągnąć za sobą czterech facetów, którzy codziennie musieli się napić. Nie była w stanie dłużej tak funkcjonować. W apogeum sławy zdecydowała się rozwiązać zespół. I swoje małżeństwo. 

Została bez pracy, sama z dwójką dzieci. Młodszy syn był „efektem” zdrady męża z Kamilem Sipowiczem. Długo ukrywała ten fakt udając, że to dziecko Marka Jackowskiego. To głównie dzięki synom odnalazła równowagę i sens dalszego życia. Zamieszkała w Warszawie z ojcem jej drugiego syna. Zaprzyjaźniła się z Agnieszką Osiecką, śpiewała jej piosenki na benefisie w ramach przeglądu Piosenki Aktorskiej. Nagrała też piosenki Kabaretu Starszych Panów. 

Ale Maanam musiał wrócić. Kora swoje teksty pisała w łóżku, w zeszycie, zawsze ołówkiem. Jak już zaczynała, to pisała dzień i noc. Lata dziewięćdziesiąte uważała za trudniejsze do opisania niż dekadę stanu wojennego. Lata osiemdziesiąte to był czas określonego, nazwanego protestu, czas w sumie czarno – biały. Lata dziewięćdziesiąte to był czas przełomu. Nie bardzo wiedziałam, o czym pisać. Powstała wtedy płyta Róża, która rodziła się w bólach, ale doniosła wielki sukces artystyczny i komercyjny. Dzięki niej po Maanam sięgnęły nowe pokolenia młodzieży. Skład zespołu się zmieniał, ale popularności nigdy nie stracił. 

Propozycja udziału w Must Be The Music przyszła w dobrym momencie. Kora porządkowała swoje życie, szukała czegoś nowego. Program pozwolił jej pokazać się szerokiej publiczności jako artystce odrębnej od Maanamu. Pokochało ją w zachwycie kolejne pokolenie. 

Kora zmarła 27 sierpnia 2018 roku po bardzo długiej walce z nowotworem. Wolna, świadoma, odważna, niezależna. Twórcza, piękna, mocna. Miłość nad życie – napisała o niej Mela Koteluk. Artystka kompletna. Ikona. Charyzmatyczna, waleczna, prawdziwa, utalentowana. I bez wątpienia magiczna.

 

Na podstawie książki Kora,Kora. A planety szaleją. Kamil Sipowicz.

Zdjęcie: Olga Jackowska (aka Kora) of Maanam, 'Das Fest’ 1985 in Karlsruhe/Germany

Herstory

Kobiety XXI wieku. Takie jak my.

24 stycznia 2021 / Marta Osadkowska

Kobiety XXI wieku.

Co myślisz, kiedy słyszysz lub czytasz to hasło? Jaki obrazek pierwszy przychodzi Ci do głowy?

Rosiete ma 45 lat.

Urodziła się i wychowała w pierwszej faweli w Rio de Janeiro. Na ulicy straciła ojca, męża i zięcia. Wojny między gangami, strzelaniny z wojskiem, akty zemsty, brutalne porachunki – to codzienność najbiedniejszych dzielnic brazylijskiego miasta. W kraju słynącym z korupcji wojsko nie jest bezstronne. Ciała zamordowanych mężczyzn mogą trafić w ręce przeciwników, którzy porąbią je na kawałki i wyrzucą na śmietnisku. Tutaj szukają ich kobiety, żeby zadbać o godny pochówek. Dla turystów organizuje się wycieczki do faweli. W opancerzonym jeepie, eskortowanym przez uzbrojonych żołnierzy, można wjechać w biedne rejony, obejrzeć nędzę, brud, smutek i strach. Taka atrakcja.

 

Peng mieszka w Kambodży.

Wraz z mężem i innymi wykładowcami z Akademii Sztuk Pięknych założyli stowarzyszenie pomagające ubogim, często osieroconym dzieciom. Uczy i szuka środków na utrzymanie podopiecznych, którzy mieszkają u niej w domu. Nie było łatwo, ale udawało się zdobyć wystarczająco pieniędzy, żeby pomóc bezbronnym dzieciakom. Niestety usłyszeli, że czeka ich eksmisja. Okolica będzie przebudowywana. Rząd nie przejmuje się losem eksmitowanych mieszkańców, nie mogą liczyć na żadną pomoc, nikogo nie obchodzi, gdzie pójdą. Mają zniknąć i nie przeszkadzać w planach zabudowy terenu. Próbują walczyć o swoje, ale z uzbrojoną policją i ciężkim sprzętem nie mają szans.

 

Shanti całe dzieciństwo spędziła w kamieniołomach na wzgórzach Rajasthan (Indie).

Nie chodziła do szkoły, pracowała przy rozłupywaniu kamieni. Gdy rodzice chcieli wydać ją za mąż, uciekła i żyła z mężczyzną, którego kochała. Jest z siebie bardzo dumna, w jej kulturze taka postawa nie jest tolerowana i często spotyka się z surową karą. Żadnych konsekwencji nie ma natomiast gwałt, na który mężczyźni pozwalają sobie w Indiach nagminnie. Po Shanti tez przychodzili, dlatego zawsze pod ubraniem miała długi nóż. Nie dała się tknąć.

 

Urmila została wydana za mąż w wieku 14 lat.

Starszy brat jej męża był wdowcem i miał ochotę na seks z młodą szwagierką. Nikt jej nie bronił, słyszała wokół, że musi mu się poddać. Dzielnie opierała się mężczyźnie, za co została dotkliwie pobita grubymi kijami. Uciekła i została prostytutką. Shantosh w dniu ślubu miała 15 lat, jej mąż 40. Na 12 lat zamknął ją w pokoju, odciął od świata i rodziny.

 

Lena ma dwadzieścia cztery lata, skończyła uniwersytet w Moskwie.

Teraz mieszka w Biesłanie. Miejscowość znana jest na świecie z jednej z największych tragedii, której można było zapobiec. Podczas rozpoczęcia roku 1 września 2004 do szkoły podstawowej wtargnęli czeczeńscy terroryści. Dwa dni później wojsko przeprowadziło szturm. Zginęły 334 osoby, w tym 186 dzieci. Kolejnych 783 zostało rannych. Ani jeden człowiek nie wyszedł z tego miejsca bez szwanku. Taka tragedia nie mija z czasem, dla mieszkańców Biesłanu czas nie goi ran. Lena pamięta zapachy z sali, w której była przetrzymywana, głód i picie własnego moczu. Wody ani jedzenia mali zakładnicy nie dostali. Starszy brat Leny zginął na jej oczach. Kula w plecy. Kobieta stara się żyć, zapomnieć. Ale sny nie pozwalają. Dlatego wróciła do Biesłanu, miasta duchów. Tutaj wszyscy rozumieją, co przeżywa. Tutaj życie płynie na dwóch poziomach, przeszłość jest tym mocniej przeżywanym. 

 

Ratana, odkąd pamięta, pracowała na wysypisku śmieci.

Musiała zbierać i sprzedawać surowce wtórne, żeby zapłacić za szkołę. Szukała wszystkiego, za co mogła dostać pieniądze: plastik, żelazo, stal nierdzewną, miedź. Żyła na ulicy, niewielu zaznała w życiu chwil radości. Nigdy nie płakała przy drugim człowieku, swój ból chowa głęboko.

 

Yoani mieszka w Hawanie, prowadzi blog „Generation Y”.

Żeby napisać post, przebiera się za cudzoziemkę (geny odziedziczone po hiszpańskich dziadkach ułatwiają tę metamorfozę). Po co ten kamuflaż? Obywatele Kuby nie mają prawa korzystać z Internetu, nawet jeśli uda im się zdobyć lub zbudować komputer. Dostęp do sieci mają tylko turyści mieszkający w hotelach, do których miejscowi mają zakaz wstępu. Żeby opisywać absurdalny świat wykreowany przez Fidela Castro, Yoani udaje cudzoziemkę i płaci wygórowaną cenę za łącze internetowe. Na „wyspie jak wulkan gorącej” panuje podwójny system monetarny, inna waluta jest dla kubańczyków, inna dla turystów. Pensje i emerytury są wypłacane w krajowym peso, zaś towary poza rynkiem reglamentowanym są sprzedawane w peso wymienialnym. 1 wymienialne peso to około 25 krajowych, co oznacza, że są one dla kubańczyków właściwie niedostępne. W efekcie najlepiej zarabiają ci, którzy mają kontakt z turystami, najlepiej ci, którzy dostają napiwki. Sprzątaczka w hotelu dla cudzoziemców zarabia znacznie lepiej niż lekarz medycyny. Komunistyczna utopia pozostawia swoich mieszkańców bez prawa do zmiany, do decydowania o własnym losie. Państwo kontroluje ich wydatki, talerze, warunki mieszkaniowe. O podróżach pomarzyć mogą tylko wybrańcy. Yoani bardzo chciała mieć drugie dziecko, ale wystarczyła chwila refleksji, żeby z niego zrezygnować. Wyobraziła sobie, że za dwadzieścia lat jej dzieci mieszkają z nią nadal, ale dodatkowo wprowadzają się ich małżonkowie. Na przydział mieszkania czeka się czterdzieści lat. Nowe budynki tutaj nie powstają, nie ma więc możliwości wyprowadzenia się od rodziców. Yoani zrozumiała, że na wymarzoną córeczkę dosłownie nie ma miejsca.

 

Rashmila urodziła się w nepalskiej wiosce.

W jej kraju czci się boginie, ale kobiety nie mają żadnych praw. Jest córką, żoną, synową, matką i tylko wypełnianie obowiązków wypływających z tych ról o niej świadczy; na tej podstawie jest oceniana. W Nepalu wyklucza się kobiety na dwóch poziomach: formalnym i nieformalnym. Pierwszym rządzą dyskryminacyjne przepisy prawne, drugim niepisane normy, zwyczaje i tradycje, uznające kobietę za podległą, gorszą od mężczyzny. Patriarchalizm zakłada podporządkowanie kobiety mężczyźnie we wszystkich sferach, które się wzajemnie zazębiają: ekonomicznej, społecznej, religijnej, kulturowej, politycznej, prawnej i ideologicznej. Jakby tego było mało, wystarczy jedno oskarżenie o to, że jest czarownicą, a spotka ją prześladowanie i tortury. 

 

Bendu urodziła się w Sierra Leone.

Jej rodzice zginęli podczas wojny z liberyjskimi watażkami. Była zmuszana do niewolniczej pracy, strzelania na oślep w dżungli podczas operacji wojskowych. Brutalne napastowanie przez żołnierzy wyparła z pamięci, żeby jakoś wrócić do życia. Po wojnie zajęli się nią lekarze ONZ, mogła też wrócić do szkoły. Tutaj wreszcie, pierwszy raz w życiu, miała możliwość spojrzenia w lustro i zobaczenia swojej twarzy. Do tej pory nie wiedziała, jak wygląda. Kiedy rok po zakończeniu wojny kupiła małe lusterko w plastikowej ramce, poczuła, że jej życie zaczyna się od nowa. W szkole nie czuła się swobodnie, umiała mniej niż rówieśniczki, wyglądała inaczej niż one. Wiele lat chodziła boso w buszu, więc miała spuchnięte, zniekształcone stopy, przez co koleżanki się z niej naśmiewały. W przerwach rozmawiały o tym, co czeka je po zakończeniu nauki: inicjacja, która uczyni z nich kobiety. Genitalne okaleczanie kobiet jest w tych rejonach nadal praktykowane, po wycięciu łechtaczki, bez znieczulenia i środków odkażających, dziewczynka staje się kobietą. Oczekuje się, że dziewczęta bezwolnie poddadzą się przemocy i pozwolą, by amputowano im nie tylko wrażliwą część ciała, ale też poczucie kontroli nad własnym losem. A wszystko dlatego, że przeszły to kiedyś ich matki i babki. Bo w Afryce starsi wiedzą lepiej.

 

Dla bohaterek nagrodzonego Oscarem filmu „Period. End of sentence” menstruacja jest poważnym problemem.

Mieszkają w Indiach, niedaleko New Delhi. Nikt nie tłumaczy, czym jest, słyszą raczej, że to zła krew wypływa z kobiet. I że ma to coś wspólnego z możliwością rodzenia dzieci. Jedna z młodych kobiet zrezygnowała ze szkoły z powodu okresu. Miała do dyspozycji tylko ściereczkę, która szybko nasiąkała krwią i musiała ją często zmieniać, a nie było do tego warunków. Musiała odchodzić bardzo daleko, żeby być sama. Wierzyła, że coś się zmieni i będzie mogła dalej się uczyć, ale niestety, nie dała rady. Kobiety w trakcie miesiączki uważane są za nieczyste, nie powinny mieć z nikim kontaktu, bywać w miejscach publicznych. Nie mają dostępu do środków higieny, podpaski robią ze starych, bawełnianych ubrań. Zużyte zakopują w nocy, czasem wywlekają je psy i jest wstyd. Kwestii higieny nawet nie poruszają, to luksus. Większości kobiet w Indiach nie stać na podpaski, a i te, które mają na nie środki, często wstydzą się je kupować. Te grube, wypełnione watą, których u nas chyba nikt już nie kupuje, dla nich są cudem, który odmieni ich życie. 

 

Są piękne, śpiewają i szukają radości każdego dnia.

Stawiają czoła gwałtom, przemocy, nędzy i niesprawiedliwości dzisiejszego świata. Uśmiechają się tym poruszającym uśmiechem pełnym doświadczenia i świadomości. Tym uśmiechem pełnym mocy, który pokonuje całe zło, którego doświadczają. On jest ja rzucenie wyzwania okrutnemu losowi. To uśmiech pełen satysfakcji mówiący: żyję, daję radę, jeszcze mnie nie złamałeś. Jest w nim ból i smutek, ale przede wszystkim jest siła i nadzieja. Codziennie walczą o życie swoje i bliskich. Wiedzą, że nie wyproszą sobie praw, muszą o nie walczyć siłą.

 

Pomyślmy o nich czasami. Niczym się od nas nie różnią, po prostu urodziły się w innym, trudniejszym do życia miejscu. To kobiety XXI wieku, tak jak my.

 

 

 

Źródła:
  1. „Women are heroes”, reż. anonimowy.
  2. “Period. End of sentence”, reż. Rayka Zehtabchi.
  3. “Burka w Nepalu nazywa się sari”, Edyta Stępczak.
  4. „Urodziłam się dziewczynką”, dzieło zbiorowe.
  5. „Cuba Libre”, Yoani Sanchez.
  6. „Przyszło nam tu żyć”, Jelena Kostiuczenko.
This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo