O Marii Dąbrowskiej, autorce od lat niszczącej uczniów historii rodu Niechciców, można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że była nudna i pospolita. Jej otwartość w sprawach seksu działała na mężczyzn jak magnes.
Choć nigdy nie była piękna, jej zwierzęcy erotyzm rekompensował braki urody z naddatkiem. Była niska, drobna i miała lekkiego zeza. Czesław Miłosz nazywał ją zezowatym karzełkiem, a Antoni Słonimski określił jako skrzyżowanie jamnika z Piastem Kołodziejem. Znała mankamenty swojej urody. Gdy nie podobało jej się zdjęcie u fotografa, brała ołówek i poprawiała portret. A jednak nie narzekała na brak powodzenia u płci przeciwnej. Być może sekret jej uroku polegał na tym, że podobała się samej sobie i zachowywała jak kobieta atrakcyjna.
Urodziła się w 1899 roku w Russowie, w sporym majątku ziemskim, którym zarządzał jej ojciec. W swoim dzienniku będzie wspominać to miejsce jako pełne zwierząt i sielankowe. Szybko zrozumiała, że lubi i umie pisać. Pierwszy wiersz datuje się na 1907 rok, pierwsze opowiadanie ukazało się drukiem w 1913. We wspomnieniach opowiadała, jak będąc dzieckiem, pragnęła pisać poezję. Zapytała matkę, co trzeba zrobić, aby zostać poetką, a w odpowiedzi usłyszała, że trzeba być dobrym człowiekiem. Doszła do wniosku, że to nie dla niej.
Chodziła do szkoły w czasie, gdy służyła ona przede wszystkim wynaradawianiu młodych Polaków. Młodzieży starano się zaszczepić pogardę do ojczyzny i wszystkiego, co polskie. Język polski traktowany był jak obcy. Szkoła podstawowa, do której trafiła Maria, znajdowała się w przygranicznym wówczas Kaliszu i mogła legalnie uczyć dzieci ojczystego języka i historii. Ale już w rosyjskim gimnazjum poznała, czym jest indoktrynacja.
Na szczęście wakacje spędzała w sielankowym Russowie, gdzie obserwowała życie na wsi i zwyczaje folwarcznej służby. Od tych prostych ludzi przejęła traktowanie seksu jako przyjemnego elementu życia, a nie owianego tajemnicą małżeńskiego obowiązku. To proste podejście do życia, którego nauczyła się na rodzinnej wsi, będzie stałym elementem jej powieści.
Po strajkach w 1905 roku trafiła na pensję do Warszawy.
Tu lekcje były zdecydowanie ciekawsze niż w gimnazjum. Lubiła to miejsce bardzo. W Dzienniku wspomina, że kochała się wówczas raczej w koleżankach niż w chłopcach. Później studiowała w Lozannie, skąd przeniosła się do Brukseli, która przyciągała niezwykłą atmosferą. Było to wówczas największe skupisko studentów z całej Europy. Był wśród nich działacz niepodległościowy Marian Dąbrowski, bardzo przystojny, młody i pełen energii. Nietrudno się domyślić, że został mężem Marii. Widział w niej same zalety, piękno i inteligencję. Był aroganckim typem, żyjącym z pieniędzy rodziców, który ani myślał o zdawaniu egzaminów końcowych na uniwersytecie. Maria swoje zdała świetnie i zarabiała pisząc artykuły, z czego utrzymywała siebie i męża. Później pracowała jako nauczycielka. Sporo czasu spędzali osobno, dużo było w tym związku namiętności, zdrad i miłości.
Kochaliśmy się miłością najbardziej zmysłową i nienasyconą, jaką można sobie wyobrazić, przez całe 17 lat – powie pisarka o tym związku.
Pomysł na napisanie Nocy i dni długo miała w głowie. Publikowała dużo artykułów i opowiadań, była znaną pisarką. Wraz z Jarosławem Iwaszkiewiczem otrzymała nagrodę związku Księgarzy i Wydawców dla młodych pisarzy, a mówimy tu o czasach międzywojennych, gdy było w kim wybierać laureatów. To wyróżnienie rozsławiło jej nazwisko i pozwoliło dobrze zarabiać na pisaniu. Niedługo później na źle leczoną chorobę serca zmarł Marian Dąbrowski. Pisarka wpadła w ciężką depresję, której nikomu wtedy nie przychodziło do głowy leczyć, a gdy już przyszło, używano do tego środków nasennych i uspokajających. Te oczywiście nie pomagały, dopiero praca przy przekładzie duńskiej książki i pisanie własnych tekstów zdołały przywrócić Marii równowagę psychiczną.
I jeszcze pewien mężczyzna, Stanisław Stempowski, który, początkowo jako przyjaciel, włożył dużo wysiłku w wyciągnięcie Marii z depresji.
Do pracy nad dziełem swojego życia podeszła bardzo poważnie.
Pracowała intensywnie, głównie nocami, pijąc hektolitry czarnej, mocnej kawy. Pisała długo narzucając sobie wręcz drakoński reżim, ograniczając do minimum wszelkiego rodzaju rozrywki. Nazwisko Niechciców pochodzi od nazwy fabryki drożdży, która ją kiedyś zauroczyła w sklepie. Noce i dnie ukazały się w 1931 roku.
O czym jest ta zawarta w czterech tomiszczach historia? O tym dowiadujemy się od autorki:
powieść całkowicie ze spraw życia powszechnego – napisana jakoś po staroświecku, a przy tym zawierająca w sobie pierwiastki podejścia do pewnych zagadnień, z których wartości ja sama nie mogę sobie zdać sprawy. Coraz częściej zdaje mi się, że ta wartość jest żadna. Powieść moja jest oparta na tak zwanym węźle dramatycznym, a nie upojeniu się samym tokiem i przemijaniem życia, płynąca jak powolna równinna rzeka, ale i jak rzeka przyjmująca w siebie różne nieprzewidziane dopływy, strumienie, strumyki w postaci epizodów i refleksji, bez których by się może obyło!
Jak można tego nie pokochać? I czytelnicy pokochali, książka znikała z półek w księgarniach zapewniając swojej autorce sławę i chwałę.
Przyniosła jej też Państwową Nagrodę Literacką.
Informacja o tym znalazła się w prasie, ale ponieważ bohaterka naszej opowieści zazwyczaj do przeglądu prasy zasiadała po 22.00, niemal przez cały dzień żyła w nieświadomości. O wyróżnieniu dowiedziała się, gdy wróciła do domu i zastała w nim tłum dziennikarzy i fotografów.
Po II Wojnie Światowej pisarka zaprzyjaźniła się z inną intelektualistką, Anną Kowalską, która stała się ostatnią jej wielką miłością. Spędziły razem dwadzieścia lat, aż do śmierci Marii, tworząc związek pełen pasji i namiętności.
Stosunek do życia Marii Dąbrowskiej różnił się bardzo od tego, jakie miały inne panienki z dobrych domów. Czerpała z niego pełnymi garściami. Była wulkanem namiętności, kobietą niewahającą się szukać szczęścia w fizycznym spełnieniu i to nie tylko z mężczyznami, ale i przedstawicielkami własnej płci. Podobała się sobie, uważała się za zgrabniutką i potrafiła się bezustannie sobą zachwycać. Nie miała litości dla swoich krytyków, a już na pewno nie brała sobie do serca ich opinii na swój temat. Gdy usłyszała złośliwość Słonimskiego, nazwała go w odwecie szmatą udającą literata. I choć do dzisiaj zdarza mi się lekki tik nerwowy, gdy słyszę o Niechciach, to bardzo podziwiam Marię Dąbrowską. Mogłaby uczyć kobiety, jak widzieć w sobie same zalety, nie przejmować się wadami i czuć się tak pięknymi, żeby zarazić zachwytem nad sobą całe otoczenie.
_____________________________________________________________
Portret Marii Dąbrowskiej / 1914 / Autor: Marian Fuks / Żródło: Marian Fuks. Pierwszy fotoreporter II RP, Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2017, s. 38