Change font size Change site colors contrast

Jeśli jest tu choć jedna miłośniczka serialu ,,Seks w wielkim mieście”, być może przypomni sobie odcinek, w którym Charlotte dowiaduje się, że jej wagina ma depresję (,,Seks w wielkim mieście”, sezon 4, odcinek 2: The Real Me). Choć problem serialowej bohaterki wywołuje (i wywoływać będzie) salwy śmiechu kobiet na całym świecie, to jednak dotyka bardzo ważkiej kwestii – a mianowicie poczucia bycia piękną „tam na dole” oraz przełożenia tej świadomości (lub jej braku) na poczucie kobiecości.

W serialu, podczas luźnej rozmowy przy lunchu, Charlotte wyznaje, że nie tylko nigdy się „tam” nie oglądała, to jeszcze ma wrażenie, że „ona” jest brzydka. Oczywiście, nie wszystkie kobiety czują potrzebę, by znać każdy milimetr swojego ciała, lecz często zmienia się to w perspektywie ciąży i zbliżającego się porodu. Fakt, że najbardziej intymna część kobiecego ciała ma być oknem (a może bardziej drzwiami) na świat nowego człowieka jest przerażająca (szanuję to, że dla niektórych piękna).

Na szczęście bóle porodowe minimalizują lub w ogóle wykluczają myślenie o tym, ile osób ocenia stan kanału rodnego, który niegdyś był łonem. I gdy się uda, wydajemy ten człowieczy cud na świat swoimi siłami (zupełnie nie rozumiem, dlaczego akt ten nazywany jest porodem „siłami natury”, skoro bardziej dzieje się to absolutnie nadprzyrodzonymi siłami kobiety-przyszłej matki, nie zaś bliżej nieokreślonej natury). I co potem? Potem zaczyna się ostra jazda bez trzymanki. Totalny rollercoaster psychofizyczny – ten, kto przeżył, ten wie.

Moim zdaniem „masakra” słownikowo powinna być synonimem słowa „połóg”. Czy my kobiety jesteśmy na to przygotowane? Czy wiemy, jak poradzić sobie ze zmianami, jakie zaszły w naszym ciele, także w „miejscu, w jakim dokonał się cud”?

 

Słyszy się pojedyncze głosy o tym, jak to może być po porodzie: od bardzo ogólnych „nic już nie będzie takie samo”; przez „koniec czerpania przyjemności z seksu”, po absolutnie skrajną „rozklapiochę”. Ale już o tym, jak ogarnąć taki stan rzeczy, nie słyszy się nic, bo i nie mówi się nic, a jeśli już, to są to same pogróżki.

Po porodzie mało się rozmawia z położnicami o nich samych – przeważają kwestie opieki nad noworodkiem. Kobiety muszą same radzić sobie ze stanem fizycznym i psychicznym, w jakim są wypisywane ze szpitala do domu. O sferze psychicznej zaczyna się powoli mówić – coraz częściej słyszymy o baby blues czy depresji poporodowej. Zgodnie z doniesieniami, od 2019 roku każda kobieta przed i po porodzie standardowo będzie musiała wykonać test depresji Becka, który ma umożliwić wczesną diagnozę depresji poporodowej i skierowanie do specjalisty w celu leczenia. To niezwykle ważna zmiana, jaką zamierza się wprowadzić do Rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 20 września 2012 r. w sprawie standardów postępowania medycznego przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych z zakresu opieki okołoporodowej sprawowanej nad kobietą w okresie fizjologicznej ciąży, fizjologicznego porodu, połogu oraz opieki nad noworodkiem (tj. Dz.U. z 2016 r. poz. 1132).

Niestety, o równie ważnej kwestii, jaką jest stan fizyczny kobiety po porodzie ww. rozporządzenie milczy. Na próżno możemy szukać tam wytycznych, co do rehabilitacji poporodowej kobiet. O tym, dlaczego wskazówki odnośnie terapii dna miednicy po porodzie powinny także stanowić standard postępowania z zakresu opieki okołoporodowej, rozmawiam z Izabelą Żak, fizjoterapeutką specjalizującą się w profilaktyce i terapii dysfunkcji dna miednicy.

TMM: Z jakimi dolegliwościami borykają się kobiety po porodzie? Czy te problemy dotyczą tylko kobiet po porodzie naturalnym?

Kobiety po porodzie w mniejszym lub większym stopniu spotykają się z różnymi dolegliwościami – część z nich cofnie się samoistnie, jednak wiele problemów pozostanie, a te nieleczone z czasem będą się nasilały. Powstają one na skutek uszkodzenia mięśni dna miednicy w trakcie porodu. Z punktu widzenia fizjoterapeuty, czarna lista to przede wszystkim: wysiłkowe nietrzymanie moczu (mimowolne wyciekanie moczu podczas kaszlu, kichania, podnoszenia, wchodzenia po schodach, tańca), zaleganie moczu w pęcherzu, odczucie niedostatecznego opróżnienia pęcherza, częste stany zapalne pęcherza, parcia naglące, obniżenie ścian pochwy (co może mieć wymiar także estetyczny), ból oraz wyciekanie moczu podczas stosunku, bóle kręgosłupa lędźwiowego i bioder, brak odczuwania satysfakcji seksualnej, a także zaburzenia pracy jelit.

Według badań, rodzaj porodu nie ma większego wpływu na ryzyko wystąpienia tych dolegliwości – mięśnie dna miednicy pracują w kontrakcji z głębokimi mięśniami brzucha i grzbietu, więc uszkodzenie brzucha przy cięciu cesarskim także w przyszłości wpłynie na funkcje pęcherza i narządów rodnych. Badania wykazały, że 5 lat po porodzie dolegliwości kobiet są podobne – bez względu na to, czy rodziły siłami natury czy przez cięcie cesarskie.

Czy kobiety mają świadomość potencjalnych urazów okołoporodowych oraz jak można sobie z nimi radzić?

Myślę, że nie mają tej świadomości kobiety, które rodzą po raz pierwszy. Ich myśli naturalnie koncentrują się na dziecku. Jednak każda mama powinna także myśleć o sobie, by dobrze się czuć w swej nowej roli również fizycznie. Świadomość, że ciału trzeba pomóc wrócić do stanu sprzed ciąży, jest bardzo cenna. Warto jednak pamiętać, że nasze ciało potrzebuje na powrót do formy tyle miesięcy, ile zmieniało się w trakcie ciąży. Bardzo ubolewam nad zdjęciami celebrytek, które tydzień po porodzie pokazują się idealnie szczupłe. Uważam, że to patologiczne podejście. Ciało kobiety tak po prostu nie funkcjonuje. Jednak wiele kobiet niestety próbuje brać z nich przykład. Oczywiście w razie pojawienia się jakichkolwiek poporodowych dolegliwości, należy porozmawiać z ginekologiem, który zleci odpowiednią diagnostykę, lub z fizjoterapeutą, który ustali odpowiednią terapię zachowawczą.

Do kogo kobiety mogą się zwrócić z prośbą o informacje w tym zakresie? Czy informowanie kobiet o potencjalnych urazach okołoporodowych jest w Polsce standardową procedurą medyczną po porodzie?

Wiele moich pacjentek skarży się, że nikt nie potrafił im udzielić informacji, co mogą zrobić i do kogo się udać. Często słyszały „proszę się przyzwyczaić, po porodzie już tak jest”. Oczywiście zdarzają się lekarze, którzy zalecają rehabilitację i chwała im za to, jednak pacjentka nie może znaleźć terapeuty, który tym się zajmuje – i tak czas leci, dolegliwości narastają i w końcu jedynym rozwiązaniem okazuje się operacja.

Czy istnieje w Polsce rehabilitacja poporodowa?

Coś powoli zaczyna się zmieniać, jednak to kropla w morzu. Mam bardzo przykre doświadczenie – odwiedziłam kilka miesięcy temu ponad 20 Izb Położnych w Polsce z propozycją wykładów dotyczących właśnie rehabilitacji poporodowej, które mogłyby prowadzić położne. Zainteresowanie było ogromne, położne bardzo chciały się uczyć, jednak Izby stwierdziły, że nie sfinansują im szkoleń nawet w części, choć koszty były niewielkie. Zdaje się, że kwestie te powinny być uregulowane na innym szczeblu niż samorządy zawodowe.

A jak sprawa się ma w innych krajach europejskich? Jak wygląda kwestia rehabilitacji poporodowej na świecie?

To zupełnie inna bajka. Kraje cywilizowane dbają o swoje matki. Kobiety, które rodziły np. we Francji mają refundowaną reedukację mięśni dna miednicy po każdym porodzie, Australijki z kolei – jeśli wystąpił czynnik ryzyka wystąpienia urazu okołoporodowego (tj.: duża masa dziecka, nietrzymanie moczu w ciąży, wąska miednica matki, kleszcze, próżnociąg, przedłużająca się II faza porodu) – mają zapewnianą opiekę okołoporodową tak długo, aż mięśnie wrócą do formy, czyli nawet kilka miesięcy.

Czy można przygotować się do porodu, tak aby uniknąć lub zminimalizować negatywne jego skutki?

Ważne by rodzić w godnym miejscu. Warto także wcześniej porozmawiać z lekarzem lub położną o oksytocynie, nacinaniu krocza i cesarskim cięciu. Jeśli to tylko możliwe, rodzić siłami natury, a cięcie cesarskie traktować jak ostateczność uzasadnioną medycznie. Nauczyć się, by w trakcie ciąży prawidłowo napinać dno miednicy, kaszleć, podnosić tak, by po porodzie było to już naturalne i proste.

Co dają kobietom ćwiczenia dna miednicy?

Dobre funkcjonowanie pęcherza moczowego, narządów rodnych, zdrowe plecy i biodra – a poza tym – MOC. Moim zdaniem, świadomość mięśni dna miednicy daje poczucie kobiecej wartości i kobiecości jako wewnętrznej siły. Dawniej kobiety z pokolenia na pokolenie przekazywały sobie tajemną sztukę specjalnych ćwiczeń, teraz przez rozluźnienie więzi międzypokoleniowych straciłyśmy te możliwości, dlatego myślimy, że jesteśmy słabe i szukamy potwierdzenia własnej kobiecości w oczach innych. Mocna miednica dla kobiety oznacza jej wewnętrzną siłę , to niesamowicie przekłada się na inne sfery funkcjonowania – w związku, w pracy, we wszelkich relacjach międzyludzkich. To zupełnie inny, wyższy wymiar dobrego samopoczucia kobiety, a tylko przy okazji jej zdrowia fizycznego.

Trening dna miednicy to absolutna podstawa doprowadzenia się „do porządku” po porodzie. Co więcej, okazuje się, że dbając o swoją fizyczną sferę, możemy odnaleźć siłę, której nierzadko brakuje nam w życiu codziennym. Niestety, na razie nie można liczyć na to, że jakiekolwiek wskazówki zostaną nam udzielone w szpitalu po porodzie. Musimy same zadbać o utrwalenie świadomości u siebie oraz przekazywać ją dalej.

Nie milczmy o tym, jak wyglądamy i jak się czujemy po porodzie. Skoro Twoja wagina ma depresję i jest jej po prostu źle– co wprost przełoży się na Twoje poczucie kobiecości – zadbaj o nią, wylecz ją – bo można. A potem „Keep calm and watch Sex and the City”.

 

ilustracja / Adam Dachis / flickr

„Dziecko należy do rodziców i tylko oni mogą decydować o jego losie”. To jedna z wielu opinii, które pojawiły się w sprawie rodziców z Białogardu, którzy nie godząc się na poporodowe procedury medyczne zabrali swoje nowonarodzone dziecko ze szpitala.

Z doniesień medialnych wiadomo, że rodzice odmówili obmycia dziecka, zapuszczenia do oczu azotanu srebra, umieszczenia pod promiennikiem cieplnym, podania witaminy K, wykonania szczepień oraz badań krwi. W odpowiedzi na brak zgody rodziców, sąd podjął decyzję o ograniczeniu im praw rodzicielskich oraz poddał ich nadzorowi kuratora sądowego. Z wypowiedzi rodziców wnioskujemy, że chcieli dla dziecka jak najlepiej, wnosząc konkretne zastrzeżenia co do każdego z wymienionych zabiegów. Jednocześnie, zgłaszający sprawę sądowi lekarze kierowali się troską o zdrowie, a nawet życie dziecka. Wszak zgodnie z Kodeksem rodzinnym i opiekuńczym, władzę rodzicielską można ograniczyć tylko wówczas, gdy dobro dziecka jest zagrożone.

Spoglądając na pojęcie „dobro dziecka”, z czysto prawnego punktu widzenia dowiemy się, że ochrona dobra dziecka to ochrona jego interesów w celu prawidłowego rozwoju psychofizycznego i duchowego (K. Gromek, Kodeks rodzinny i opiekuńczy). Możemy zatem się tylko domyślać, że po konsultacji z biegłymi lekarzami sąd uznał, że odmowa zastosowania wobec nowonarodzonego dziecka standardowych procedur medycznych stanowi dla niego zagrożenie dla rozwoju, uzasadniające interwencję.

Cała sytuacja wywołała falę krytyki, która absolutnie w równym stopniu dotknęła rodziców, lekarzy, sąd i oczywiście koncerny farmaceutyczne. I wśród tych wszystkich głosów ten jeden obił mi się o uszy, aż bolało, a tym samym zmusił do refleksji – „Dziecko należy do rodziców i tylko oni mogą decydować o jego losie”.

Takie instrumentalne traktowanie dziecka nie tylko budzi sprzeciw, ale przede wszystkim jest sprzeczne z jednym z podstawowych nurtów w psychologii i pedagogice humanistycznej, którego filarem jest humanizm i personalizm  (E. Key, Stulecie dziecka). Dziecko nie jest przedmiotem. Dziecko ma prawo do swobodnego rozwoju, a rodzice prawo do jego wychowania, którego głównym celem jest pomoc i wspieranie dziecka w tym rozwoju. Jednocześnie, to prawo rodziców do wychowania (i w tym zakresie – także do decydowania o dostępie do dobrodziejstw medycyny jako elemencie dbania o rozwój psychofizyczny dziecka) ograniczone jest przez nakazy i zakazy prawne, kreowane właśnie przez Kodeks rodzinny i opiekuńczy.

Zdaje się jednak, że nieuchronne jest pytanie – jak daleko można sięgać w ocenie zachowań rodziców z punktu widzenia jakże pojemnej definicji „dobra dziecka” z Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego? Czy mam się bać, że sąsiadka tylko czeka z donosem, aż poślę swe dziecko do żłobka narażając je na stres, podczas gdy pracuję na pół etatu i to często z domu (założę się o wiele, że posiada taką informację), aż zaszczepię dziecko, narażając je na NOP, aż nie zaszczepię dziecka, narażając je na te wszystkie choroby cywilizacyjne, których nazw nie umiem wymienić, bo tymczasem w naszej szerokości geograficznej udaje się ich uniknąć (żywię przy tym głęboką nadzieję, że sąsiadka wie, czemu zawdzięczamy to, że z polio czy krztuścem nie wraca się zwyczajowo z przedszkola czy sklepu). Czy też mogę jej powiedzieć, że może sobie przesiadywać w oknie z poduszką pod łokciami, bo przecież moje dziecko należy do mnie i tylko ja o nim decyduję.

Nie, nie mogę. Moje dziecko nie jest moją własnością.

Nie jest też własnością państwa, które narzuca mi jako rodzicowi pewne normy prawne. Nie jest niczyją własnością. I to właśnie dlatego, że w sposób sprawowania nad nim pieczy ktoś może ingerować sprawia, że jego dobro ma szansę być chronione. I jakkolwiek nie można ocenić, czy dobro w rozumieniu rodziców jest lepsze lub gorsze niż dobro w rozumieniu współczesnej medycyny, czy dobro w rozumieniu prawa, ale w takim układzie jest choć cień nadziei, że gdzieś pomiędzy tymi dobrami znajduje się arystotelesowski złoty środek.

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo