Wiosną tego roku, kiedy świat stanął, Ewa powiedziała: „Chcę mieć zdjęcia z Synem. Opisz naszą historię. Nie! Wiem! Opisz więcej takich historii, bo to jest temat tabu, a o tym trzeba mówić”. Justyna popatrzyła na nią z niedowierzaniem i odpowiedziała: „Ja umiem tylko robić zdjęcia”. „To zrób zdjęcia!”.
I tak powstał projekt fotograficzny ,,Tęczowe historie’’. Co kryje się pod określeniem „Tęczowy Maluch”? To pierwsze zdrowo urodzone dziecko po poronieniu.
W sobotę 5. września nad Jaworznem zaświeciło piękne słońce. Niebo było niebieściutkie, jakby specjalnie dla nas. Wszystko zaczęło się od makijażu. Ja biegałam i nie wiedziałam od czego zacząć. Za mną, robiąc backstage, biegała druga Fotografka Mirka. Zrobiła cudowną dokumentację tego, co działo się „od kuchni” i w kuchni, która na kilka godzin przeobraziła się w centrum wizażu.
I w końcu, wszystkie w białych sukienkach, piękne i wymalowane, takie szczęśliwe i uśmiechnięte, ze swoimi tęczowymi i nie -tęczowymi maluchami, stanęły razem. Parzyłam na nie, łzy ściskały mi gardło, a wszyscy wokół krzyczeli: „Justynko, rób zdjęcia, bo dzieci nam pouciekają”.
Zrobiłyśmy to! Wszystkie razem! Kiedy zeszły z podestu – biliśmy sobie brawo…
Tęczowe historie, czyli macierzyństwo po poronieniu
Historia nr 1
Kasia S.
Kasia zaszła w pierwszą ciążę na czwartym roku studiów. Nie wiedziała o tym, ponieważ comiesięczny cykl żył swoim rytmem. Z pierwszej ciąży ma dziś 18-letniego syna. Gdy ten skończył 5 lat, zapragnęli drugiego dziecka. W ciążę zaszła dość szybko, szczęśliwa planowała pierwszą wizytę u ginekologa. I nagle wspomina: „Pamiętam dobrze, jak poszłam do łazienki umyć winogrona, chwilę później dzwoniłam zapłakana do męża, widząc plamę krwi”. W szpitalu położyli ją na obserwację, ale tam po kilku dniach na badaniu kontrolnym USG usłyszała od lekarza „Komórka jajowa nie przetrwała, krwawienie było zbyt silne, organizm nie był gotowy na przyjęcie dziecka. Zrobimy Pani czyszczenie i pójdzie Pani do domu”. W 2007 roku nikt się nie przejął. Dali wypis z kartką, kiedy mam się zgłosić po wynik histopatologii.
Minęły 2 lata… dwa lata, podczas których zrobiła badania, żeby znaleźć przyczynę… ponad rok starań, żeby zajść w ciążę, bezskutecznie. Lekarz nie widział niczego niepokojącego.
W 2009 roku ujrzała dwie upragnione kreski. Z niepokojem, po przebytych doświadczeniach, z nadzieją, że teraz będzie już dobrze. Plamienie pojawiło się w 7 tygodniu… drogę do szpitala znała z zamkniętymi oczami. Dostała kroplówkę i została, mąż wrócił, by być przy rozpoczynającym wtedy pierwszą klasę synku. Po pewnym czasie lekarz poinformował ją o ciąży bliźniaczej. Pojawiła się radość pomieszana z lękiem, bo plamiła, a ciąża okazała się wysokiego ryzyka: rzadki przypadek ciąży bliźniaczej jednoowodniowej jednokosmówkowej. Modliła się, nie wiedziała nawet, czy robi to dobrze. Jeszcze tej samej nocy krwawienie okazało się zbyt silne i poroniła.
Niedługo potem zaszła w kolejną ciążę. Były krwawienia, zastrzyki, liczne badania, lęk, omdlenia, ale kolejny syn okazał się silny. Urodziła siłami natury w 2011 roku. Kiedy się tego najmniej spodziewała, cztery lata później (zmiana pracy, zmiana miejsca zamieszkania) ponownie zaszła w ciążę i na początku 2015 roku urodziła Córeczkę. Rok temu, niecałe dwa tygodnie po 40-tych urodzinach – trzeciego synka.
„Straciłam trójkę dzieci, kiedy mój organizm był niewydolny, nie mógł zapewnić odpowiednich warunków rozwoju kształtującym się istotom.
Dostałam trójkę wspaniałych, zdrowych dzieci, kiedy przyszedł na to czas.”
Historia nr 2
Kasia K.
Kasia twierdzi, że nigdy nie była osobą, która rozczula się na widok małego dziecka. Myśląc o swojej przyszłości wiedziała jednak, że kiedyś będzie mamą.
Kiedyś….. Taki nieokreślony bliżej czy dalej czas.
Pewnego lata, kiedy miała już 30 lat, zaczęła się źle czuć. Ktoś zasugerował z uśmiechem „Może jesteś w ciąży?”. Po wykonaniu testu i wizycie u ginekologa, sugestia okazała się prawdą. Przez dwa tygodnie z niedowierzaniem, nieco zszokowana, oswajała się z tą myślą. Stanęła przed lustrem, pogłaskała się po brzuchu, pomyślała o Okruszku i nagle poczuła się szczęśliwa. Na kolejną wizytę lekarską pojechała z Mężem – już szczęśliwa i pełna nadziei. Ale tam usłyszeli słowa „Serce nie bije”. Jej serce rozpadło się na milion kawałków. Największą torturą jednak był pobyt w szpitalu wśród mam czekających na poród. „Zabieg, powrót do domu, jesień – taki czas bez czasu, nie wiem, co się działo, nikt nie znalazł słów, by pocieszyć. W mojej głowie tylko jedna myśl. Dlaczego?”
Na córkę czekała kolejne dwa lata. Po stracie nie mogła zajść w ciążę. Pozytywny test wyszedł, gdy traciła już nadzieję. Ciąża nie była łatwa, zagrożona od 10. tygodnia.
Jestem mamą Marysi od 8 lat. I chociaż nie jest łatwo, bo zagrożenie ciąży, niedotlenienie zostawiło po sobie ślad, to jest ona największym szczęściem, jakie mogło nas spotkać.
Historia nr 3
Anna S.
„Moja pierwsza ciąża zakończyła się poronieniem w 7. tygodniu. Dla jednych to nic, bo tam NIC nie było albo było małe . Dla mnie, kobiety, matki było – dziecko. ’’
Już w szóstym tygodniu ciąży, na badaniu kontrolnym lekarz oznajmił, że nie słyszy bicia serca, ale jest przepływ krwi. Pełni szczęścia, z ufnością i spokojem wrócili do domu. Anna zrobiła sobie wolne od pracy i postanowiła odpoczywać. Jednak po tygodniu zauważyła na bieliźnie coś niepokojącego. Razem z partnerem szybko udała się do pobliskiego szpitala. W końcu przyszedł lekarz i zrobił badanie USG. Długo masował brzuch. Długo czegoś szukał. Poprosił drugiego lekarza. Popatrzyli jeszcze raz i stwierdzili, że raczej wszystko w porządku, tylko sprzęt coś nie działa. Kazali zostać do rana i usłyszała „Pani zostanie i modli się, by jutro coś było widać”. W końcu przyjechała mama partnera, która z zawodu jest pielęgniarką. Oznajmiła lekarzom tonem nie znoszącym sprzeciwu, że zabiera Annę do innego szpitala. Tam już o późnej godzinie wieczornej przyjęła ją lekarka. Po prostu, po badaniu oznajmiła, że niestety nastąpiło poronienie… W szpitalu następnego dnia cały proceder; dostała tabletki poronne i czekała. ,,To była największa trauma, bo z każdym wychodzeniem do toalety spłukiwałam kawałki płodu… ’’
Dziś Ania ma dwóch synów, ale do tamtej pory myślała, że to jej wina. Nie zdawała sobie sprawy, że czasem tak się dzieje i to bardzo poważne.
Historia nr 4
Sylwia
Maj, rok 2014. Pół roku po ukończonych studiach i tyle samo w nowej pracy. Nagle okazało się, że jest w ciąży. Po pierwszym szoku pojawiło się szczęście. W 7. tygodniu na wizycie lekarz stwierdził, że widzi puste jajo, ale uspokoił i kazał poczekać jeszcze tydzień. Niestety kolejna wizyta potwierdziła poprzednią diagnozę – nie było żadnej akcji serca… Dostała skierowanie do szpitala, ale nie było miejsc. Po kilku dniach poronienie zaczęło się samoistnie. Morze wylanych łez, poczucie niesprawiedliwości, brak zrozumienia i ogromny żal.
Zapragnęli dziecka jeszcze bardziej, ale postanowili się do tego przygotować. Zaczęli od badań. Okazało się, że hormony tarczycy w ciąży były bardzo podwyższone. To był pierwszy trop, żeby jeszcze przed kolejną ciążą zbadać tarczycę i od razu na początku ciąży włączyć leczenie. Ostatni etap to było USG, na którym lekarz nie stwierdził żadnych nieprawidłowości i dał zielone światło.
Starania trwały kilka miesięcy i w końcu się udało – był to maj 2015 roku. Niestety od razu zaczęły się problemy; krwawienia, ciąża zagrożona od samego początku – wyrok: krwiak podkosmówkowy. Zalecenie lekarskie brzmiało: leżenie w łóżku, od wizyty do wizyty kontrola krwiaka. Na USG w pierwszym trymestrze usłyszała bicie serca, a lekarz uspokajał, że krwiak może się wchłonąć. Cały czas w domu leżała wierząc, że tak obydwoje – ona i dziecko – będą bezpieczni. Miesiąc później na USG lekarz przekazał smutną wiadomość „serce nie bije”. Dziecko miało 12 tygodni, a Sylwia nie mogła uwierzyć. „A ja leżałam, walczyłam o nie, kiedy ono przez cały prawie miesiąc było we mnie już nieżywe. Tylko leki podtrzymujące ciąże zapobiegły poronieniu.”
Zaczęła szukać przyczyny. Z polecenia trafiła do kolejnego specjalisty. Robiła kolejne badania laboratoryjne. Kilka miesięcy po poronieniu wyrok – mięśniak w macicy. Znów świat rzucał jej kłody pod nogi. Postanowiła coś zmienić w swoim sposobie życia i rozpoczęła regularne jedzenie zielonych suplementów. I stało się coś niemożliwego – włókniak się wchłonął albo wydalił.
W maju 2016 roku pojawiły się dwie upragnione kreski, a w lutym Sylwia i jej mąż zostali rodzicami Alicji. I choć nie wierzyli, że to się uda, nie czekali długo, bo chcieli, by miała rodzeństwo. Gdy Ala miała rok, na teście znów pojawiły się dwie kreski.
Poroniła dwukrotnie, spełnienie marzenia o zostaniu mamą zajęło Sylwii prawie 3 lata. Teraz ma dzieci rok po roku. Jak widać, nie ma reguły. Natura rządzi się swoimi prawami i jak to się mówi: wie, co robi.
Historia nr 5
Kasia Z.
Kasia wyszła za mąż bardzo młoda – ona miała 21 lat, on 22 lata. Od początku wiedzieli, że chcą mieć dziecko, więc nie chcieli czekać. Starania trwały ponad rok. Byli zachwyceni, ale sielanka trwała 3 tygodnie. Kasia zaczęła krwawić, więc pojechali do szpitala. Tam stwierdzono, że w ciąży to naturalne i kazano czekać na izbie ponad 2 godziny. Ronienie zaczęło się samoistnie… Płakała, bardzo płakała.
O ciąży, której efektem jest Franek, dowiedziała się 2 miesiące później. Obawy mieszały się ze szczęściem. Uspokoiła się nieco, gdy usłyszała bicie serca. Jednak do końca ciąży się bała, bo sama jest Tęczowym Dzieckiem (jej starszy brat zmarł w końcówce ciąży).
Gdy Franek skończył pół roku, znów zaszła w ciążę. Była spokojna, bo wcześniej nie było komplikacji, a ciąża zakończyła się sukcesem. Za to spotkała się krytyką otoczenia: „za szybko”, „nieodpowiedzialnie”. Po trzech tygodniach zaczęła krwawić. Historia się powtórzyła – znowu izba przyjęć, oczekiwanie, badanie, USG i rozpoznanie poronienia zupełnego samoistnego. Tym razem przyjęła to spokojniej, niż za pierwszym razem. Zaufała Bogu…
6 tygodni po poronieniu poszła na kontrolne USG. Lekarz przyłożył głowicę i… zobaczył pęcherzyk ciążowy, na oko trzytygodniowy. Jeszcze bez akcji serca, ale był. Bartek.
Dziś jej chłopcy mają 3 lata i 1,5 roku, a Kasia jest w kolejnej ciąży.
,,Czuję wdzięczność do Boga za moją historię, za dar każdego z moich dzieci, bo bez nich i bez tych wszystkich doświadczeń nie byłabym dziś tym, kim jestem.”
Ewa i historia, od której to wszystko się zaczęło.
Kiedyś brała życie pół żartem, pół serio. Wierzyła, że na świecie dzieją się tylko dobre rzeczy. Miała świetną rodzinę, poszła na dobre studia, gdzie poznała cudownego mężczyznę (z wadami), który został jej mężem. Po ślubie założyli firmę, ale oboje chcieli mieć dzieci. Kiedy mimo prób nie była w ciąży, zrzucali to na karb stresów. Po czasie zaczęło to być niepokojące. Lekarze dawali czas… do czasu…
Dwa testy pozytywne, do tygodnia negatywne… Zachowywali to dla siebie, ale na dość wczesnym etapie leczenia mówiono o bezpłodności i niskiej możliwości zajścia i utrzymania ciąży naturalnie. W grę wchodziło głównie In Vitro. Później długo nic.
Była Wielkanoc. Przewijała leżącą babcię… I nagle zaczęła krwawić. O 23:00 po kolacji pojechali z mężem do kliniki. Lekarz przyjmujący stwierdził zaparcie i pęknięcie torbieli. Dostała leki na powstrzymanie krwawienia, które nie ustępowało przez 3 tygodnie. Myślała, że tak to musi wyglądać, aż do momentu, kiedy praktycznie przestała widzieć. Była w pracy, zadzwoniła po męża, który natychmiast przyjechał. Pojechali do kliniki ponownie i lekarz, który ich przyjmował, powiedział: „jest źle, jest Pani w ciąży, ale jej nie widać, musimy jak najszybciej operować, bo się Pani wykrwawi” . Świat się zatrzymał.
3,5 h operacji, 10 tydzień ciąży jajowodowej (aż niemożliwe), obumarłej, zapalenie otrzewnej, 0,5 l krwi w jamie brzusznej, jajowód siny, do usunięcia. Ale nie usunęli. Dali jej szansę, bo druga strona była zupełnie niedrożna. Za trzy miesiące kolejna operacja.
Dawali jej 1-3% szans na naturalne zajście w ciążę. Po roku, podczas leczenia, zastrzyków, test był pozytywny! Zadzwoniła do męża: oboje wylewaliśmy słodko-gorzkie łzy. Dlaczego gorzkie? Bo strach był ogromny, żeby nie stracić. Ale przewaga była szczęścia. Ciąża? Trudna, międzykrwawienia, spłaszczenie szyjki, kolka nerkowa. Poród? Vacuum!
„Nikomu nie życzę! Ale było warto! Jest nasz Antoś! Cud świata naszego! Czekaliśmy na niego naprawdę długo! Modliliśmy się o niego! I choć medycyna nam nie dawała za dużych szans… Nasza wiara i miłość pokazały, że warto… ‘’
_
Autorka projektu oraz zdjęć: Justyna Niwińska