Change font size Change site colors contrast
Felieton

Nie tylko świeczki i koce – czyli jak uzyskać efekt „przytulności” na co dzień?

19 listopada 2019 / Paulina Kondratowicz

Myśląc „przytulność” pewnie wielu z Was wpada do głowy widok górskiej chatki, urządzonej w drewnie, z kominkiem pełnym trzaskającego weń drewna, rozłożona, owcza skóra na podłodze i gorąca czekolada popijana powoli, gdy za oknem śnieg spowija pochłonięty przez późne popołudnie widok.

Muszę przyznać – też to było zawsze moje skojarzenie. Na domiar tego, po wpisaniu w wyszukiwarkę słowa „cozy” (które oznacza właśnie „przytulność”) lub „hygge”, od którego cały ten trend się zaczął, napotkacie mnóstwo inspiracji rodem z Pinteresta lub Tumblra, w których dominuje widok ciepłych wełnianych skarpet i kocyków, przy akompaniamencie zapewne zapachowych świec i parujących kubków z jakimiś pysznościami.

Słowem – sielanka.

I o ile na obrazku cudnie wszystko to wygląda, tak w życiu jak w życiu, trzeba troszkę się postarać, by mieć tę swoją „przytulność” na zadowalającym poziomie. Uzyskanie jej nie musi rujnować nam ani portfela, ani wystawiać na szwank nerwów bliskich, gdy oto zdecydujemy, że potrzebujemy swojego hygge kącika do kontemplacji spokojnego czasu. Będąc typową „jesieniarą”, jednak bez tego typowego lanserskiego nadęcia, postanowiłam odkryć na czym tak naprawdę bazować bycie w „przytulności”. 

 

Przepis na… bycie tu i teraz

Daleka jestem od pseudofilozofii, dlatego nie będę silić się na wyniosłe frazesy, że tam zaczyna się Twój komfort życia, gdzie stosy poduszek i kocyków. To tak naprawdę wierzchołek góry lodowej, jednak równie ważny.

Zacznę jednak od równowagi psychicznej, bo to od głowy zaczyna się ryba, czy jak kto woli, nasze poczucie szczęśliwości. Agnieszka Maciąg w swojej książce „Słowa mocy. Sztuka tworzenia szczęśliwego życia” rozprawia się z elementami, które są składowymi radosnego przeżywania „tu i teraz”. Musimy więc pamiętać, szczególnie teraz, kiedy nastaje ciemny i chłodny czas, żeby ładować swoje wewnętrzne akumulatory pozytywnymi, okraszonymi małymi szczęściami myślami.

Wdzięczność, intuicja, pasja, odwaga, zaangażowanie, dopuszczenie, uważność, spontaniczność, determinacja, wrażliwość i wytrwałość to według Agnieszki składowe tego, na co składa się życie. A magiczna moc tkwiąca w słowach potrafi naprawdę zaczarować codzienność.

książka na jesień

Dlatego jeśli chcesz szczęśliwego i spełnionego życia… po prostu bądź szczęśliwy. Nie musisz zapisywać się na kurs mindfullness (chociaż czemu nie?), by doświadczyć dobrostanu emocjonalnego. Odcięcie się do tego, co niekorzystne, toksyczne i niewłaściwe dla naszego balansu życiowego to pierwszy i zarazem najważniejszy krok.

Kiedyś byłam bardzo nieszczęśliwa, bo próbowałam uszczęśliwiać innych, zamiast siebie. Efekt mojej pracy był opłakany, bo nie miałam świadomości tego, jak negatywne emocje i działania skierowane we mnie, burzyły podwaliny spontaniczności i radości płynącej z samego faktu, że jestem. Natomiast w momencie, jak zrobiłam niezbędne porządki, odkryłam, że wcale nie muszę nikogo zadowalać, nie muszę być ponad siły i za wszelką cenę. Są bowiem ludzie wokół, którzy tego nie oczekują. I każdy tak ma, wystarczy się rozejrzeć.

 

 

Rozpoczęcie stałego kontaktu ze swoim „ja” wspomagają także codzienne rytuały. To może być chociażby drzemka, ulubiona książka, czy… otoczenie się ulubionym zapachem w domu.

Nie od dzisiaj wiadomo, że odpowiedni dobór zapachów pomoże wyeliminować stres, a nawet przyczynić się do zmniejszenia poczucia głodu. Budując atmosferę spokoju i bezpieczeństwa nie sposób więc pominąć świec, których delikatny płomień otuli wnętrze przyjemnym półmrokiem,a jeśli dodatkowo jest to świeca z naturalnymi olejkami eterycznymi (taka jak chociażby dostępna na stronie biozakupy.pl).

Świeca DOBRANOC to połączenie wyłącznie naturalnych olejków eterycznych o działaniu łagodzącym i uspokajającym. Wykonana jest w 100% z wosku rzepakowego. Dzięki niej możemy się zrelaksować po trudnym dniu. Komponując zapachy warto pamiętać o ich przeznaczeniu. Poza tym, wspomniany wcześniej kominek możemy sobie łatwo zaaranżować układając świece w jednym miejscu. Efekt podobny, a jakże przyjemny. 

 

Mój dom to twierdza bezpieczeństwa

Zastanawiałam się kiedyś, jak uzyskać efekt fajnego, nienachalnego, a jednocześnie superprzytulnego wnętrza, w którym każdy może czuć się fajnie.

 

 

Pamiętam czasy, gdy wpadali do mnie znajomi i godzinami przesiadywaliśmy na dywanie w moim młodzieńczym pokoju, gadając, śmiejąc się, opowiadając sobie różne rzeczy. Podłoga była wyścielona starym dywanem w typowe dla epoki wzorki rodem z tureckiego targu. Mam ten dywan do dzisiaj, pachnie sentymentem i zachował się w dobrym stanie, mimo lat i wielu incydentów z rozlewaniem napojów (najpierw coli, potem wina) na niego.

Odkryłam więc, że podłoga jest miejscem spotkań, bo do dzisiaj w sytuacjach, gdy trzeba coś obgadać lub kogoś pocieszyć, wybieram podłogę w kuchni lub salonie. Bezpieczny azyl, poniżej linii parapetu. Wymyśliłam więc, że by było jeszcze bezpieczniej, przytulniej i po prostu miło, lepiej zainwestować w pufy, koce lub właśnie w jakiś nowy dywan.

Pufy, na nasze ponad trzydziestoletnie kręgosłupy działają zbawiennie, a koc dodatkowo służy do otulenia się w przypływie dreszczy związanych z przyjemnymi lub wręcz odwrotnie przeżyciami. Zainspirowały mnie niezwykle sympatyczne, arcywygodne pufy, miękkie koce i ciekawe wzory dywanów dostępne w VellaHome.

Wiecie, raz na rok robię sobie prezent na urodziny i tak powoli salon zapełnia się indywidualnymi meblami i dodatkami, a ja mam świadomość, że na mojej kanapie i podłodze dzieją się rzeczy niezwykłe. Komuś skleja się złamane serce, ktoś inny podejmuje życiowe decyzje o podróży życia, albo dzieli się szczęściem widocznym na czarno białym zdjęciu USG.

Przytulność nie tylko służy psychologicznemu aspektowi bycia dla innych (w rozsądnych ilościach), ale też dla samej siebie.

 

 

Kojarzycie reklamę kawy, kiedy pewna piękna kobieta wstaje rano, otula się tiulowym szlafrokiem i na boso podąża do kuchni zaparzyć sobie kawusię? Tak, tą rozpieszczalną. Zauroczyła mnie ta reklama. Pragnę takich poranków dla siebie, chociaż jeszcze muszę skoro świt zgarniać swoje zmęczone ciało i ruszać przez miasto, by móc oddać się pracy przez kolejne 8, czy 9 godzin. Ale, podjęłam decyzję. Chociaż w 50 procentach będę panią z reklamy, bo lubię kiedy w otoczeniu dzieją się miłe i puchate rzeczy. Czy zdajecie sobie sprawę jak cudowne potrafią być poranki, zwłaszcza te wolne kiedy dzień wcześniej kupiło się nowy zestaw pościeli?

W duńskiej filozofii szczęścia właśnie łóżko jest centrum naszej uważności. Warto więc zadbać o to, by spało nam się jak w bajce, a w stawało z lekkością motyla. Dotyk świeżej pościeli White Pocket, widok nienachalnych deseni na niej, miękkość prześcieradła to jest to, co powoduje, że człowiek czuje się szczęśliwy i wypoczęty. Nie ma więc w stwierdzeniu, że pościel zmienia wszystko, żadnego nadymania i przesady. 

 

Slow life… ale jak? 

No dobra, otuleni kocami, poduszkami, kimonem inhalujemy się naturalnymi olejkami eterycznymi. Dalej jednak nie wyczerpaliśmy wszystkich zasobów materii jaką jest przytulność.

Żeby czerpać z niej jak najwięcej, dobrze też zadbać o sferę psychiczną.

Nie wiem jak Wy, ale ja czuję się wspaniale rozpieszczona, gdy mogę sobie zjeść coś dobrego. Jedzenie sprawia, że czuję się wspaniale, co zresztą widać na wadze, ale ciiii… Jednak uważność i w tej kwestii powoduje, że nasz mózg i ciało rezonują ze sobą w harmonii.

Psychodietetyka zakłada, że jeśli odpowiednio przestawimy nasz umysł, nie potrzebna jest żadna restrykcja, a jedynie świadome dobieranie produktów spożywczych tak, by móc czuć się zdrowo i dobrze we własnym ciele. Do tego można dopisać szereg nieocenionych zalet działania na rzecz własnego organizmu, takich jak ruch, zdrowa żywność i samoistne wybuchy endorfin spowodowane powyższymi. Bardzo popularna w ostatnim czasie filozofia slow life, czyli powolnego i uważnego życia przekłada się także na poczucie przytulności.

Jak? To proste. Wystarczy w ciągu dnia znaleźć czas na relaks, a obowiązki wypełniać z należytą uwagą. Nie chodzi oczywiście o to, by pracować wolniej (chociaż przydaje się to od czasu do czasu), ale by świadomie delegować swoje obowiązki i priorytetyzować zadania tak, by nasz organizm w środku dnia się nie buntował nagłą potrzebą odpoczynku.

 

 

Świadome uwalnianie energii ma również źródło w tym co jemy. Mając na uwadze fakt, że życie w harmonii zakłada spotykanie się z ludźmi, uczyńmy z tego wydarzenia festiwal smaków.

Włosi zresztą od wieków są mistrzami w spędzaniu wieczorów nad deskami serów, winem i rozmowami. Inspirując się tym trendem warto zaopatrzyć się w dobrej jakości produkty mleczne, dostosowane do naszych gustów smakowych i preferencji, to niemała atrakcja, która może zbliżyć do siebie jeszcze bardziej nas samych. Deska włoskich serów z dodatkami wspaniale wygląda, smakuje i pachnie. Jeśli jesteście smakoszami, zerknijcie do internetowych delikatesów Kuchnia Włoska. To tam znajdziecie sery wytwarzane na malowniczej Sardynii, w jej południowej części, w serowarni Argiolas, która działa od lat 50-tych ubiegłego stulecia. Na przykład Pecorini Sardi DOP, Pecorino Romano, ricotta sezonowana, pleśniowy ser owczy Brebiblu, pecorino z dodatkiem czarnych trufli, czy pecorino w rozmarynie, a także kremowy ser owczy do smarowania z dodatkiem czarnych trufli.

Efekt? Nasz mózg dostaje odpowiednią ilość pokarmu, a nasze samopoczucie od razu się poprawia. Nie mówiąc już o innego rodzaju jedzenia, zawsze przyjemnie jest dzielić się chwilą spożywania z bliskimi osobami, ciesząc się sobą. A co jeśli w pewnym momencie potrzeba czegoś więcej niż tylko fajnych serów?

 

 

Na pomoc przychodzi SPA. Budżetowo też można ogarnąć tego typu relaks. Wanna napełniona pachnącą wodą, stopy zanurzone w ciepłym roztworze soli do kąpieli, maseczki, peelingi, a może i podręczny masażysta, który wetrze w zmęczone i zesztywniałe mięśnie odrobinę olejków… Można się rozmarzyć.

Jednak jestem też zdania, że wspaniale na naszą kondycję psychiczno-fizyczną wpływa pobyt w SPA z prawdziwego zdarzenia. Takim niewątpliwie przyjemnym miejscem na mapie jest mazurskie Spa Hotel Solar Palace SPA & Wellness, które oferuje szereg fantastycznych zabiegów mających na celu odnowę biologiczną lub zrelaksowanie po miesiącach spędzonych w pracy. Doskonała uczta dla ciała, ducha, zmysłów, która potrzebna jest do zregenerowania sił. A wiadomo, im bardziej wypoczęty organizm, tym lepiej on funkcjonuje. No i nie oszukujmy się, kto nie lubi przez chwilę poczuć się królową życia?

Czy może być jeszcze bardziej ,,slow”? Mrągowo to cieszące się ogromną popularnością wśród turystów miasto, a zarazem bardzo chętnie odwiedzany modny kurort wypoczynkowy, leżący w otoczeniu zachwycających mazurskich krajobrazów. Hotel Solar Palace SPA & Wellnes położony jest w urokliwym miejscu bezpośrednio nad jeziorem Czos, które okala promenada spacerowa.

Pozwól wprowadzić się w stan zupełnej błogości, która jest sztuką całkowitego wyłączenia się, odizolowania od świata zewnętrznego, równowagą ciała i umysłu, płynącą z akceptacji siebie. Zwolnij, zatrzymaj się, oddaj się w ręce natury, dzięki której głęboko się zrelaksujesz.

 

No i się rozmarzyłam. Rozglądam się po salonie i jestem dumna z tego, co udało się osiągnąć. Mam całą armię poduszek, koców, świeczek, w głośnikach sączy się przyjemny, zadymiony jazz, a w filiżance wiruje imbir z cytryną. Moja przytulność osiągnęła pułap zadowalającej. 

 

Wracam do tulenia się. To najlepsze hygge jakie znam 🙂 

Styl życia

Matko, zrób startup!

25 września 2019 / Daniel Kotliński

Nawet jeśli nigdy nie prowadziłaś firmy, przynajmniej raz w życiu przeszedł Ci przez głowę genialny pomysł na startup.

Założę się jednak, że niemal od razu sama go wyśmiałaś, albo odprawiłaś litanię do świętego Nigdy, złożoną z powodów ,,dlaczego to głupie". Zanim zaczniesz lekturę tego tekstu, poświęć chwilę i przywołaj w pamięci ten koncept, który od dawna zalega Ci gdzieś z tyłu głowy. Gotowe?

Zacznijmy od początku. 

Na co dzień prowadzę portal biznesowy. Można więc powiedzieć, że ,,jestem w temacie” – nie tylko serwis jest sam w sobie biznesem, ale jego działalność kręci się wokół opowiadania historii innych przedsiębiorców. 

Gdybym miał wydestylować jedną lekcję, która płynie z przeprowadzenia w ciągu roku blisko 20 pogłębionych wywiadów z przedsiębiorcami (ich zawartość spokojnie złożyłaby się na opasłe tomisko!), to brzmiałaby ona następująco: 

,,Jeszcze nigdy w historii nie było tak łatwo zacząć własnego biznesu”. 

Aby stworzyć i rozwinąć własną firmę, do pewnego momentu w dziejach konieczna była wiedza z zakresu ekonomii, podstaw działania gospodarki, praw marketingu i ludzkiej psychologii. Oprócz tego – wartościowe znajomości, które pomagały w załatwianiu problemów. Niezbędny był również początkowy kapitał, który umożliwiałby start, a całość obarczona była wysokim ryzykiem niepowodzenia. 

Okazuje się jednak, że w 2018 roku z powyższej listy nie zmieniło się tylko jedno – ostatnie. Choć możliwość zaprzepaszczenia ,,genialnego pomysłu” jest wciąż wysoce prawdopodobna, to bez ryzyka finansowego i narażania aktualnej kariery może okazać się, że tak naprawdę… nic nie tracisz. Jak to możliwe? Cierpliwości.

Musisz wiedzieć, że nauka, w jaki sposób robić biznes, by miał największe szanse powodzenia, rozwija się tak samo, jak każda inna dziedzina naszego życia.

O ile w obszarze medycyny owocuje to choćby podwyższoną oczekiwaną długością życia, o tyle w obszarze biznesu ostatnie lata przyniosły rewolucyjne koncepty, nowe narzędzia i demokratyzację w dostępie do wiedzy. To z kolei odblokowało rynek inwestycji w projekty obarczone wysokim ryzykiem, dzięki czemu znacznie łatwiej dziś pozyskać kapitał na rozwój swojego pomysłu. Ale po kolei.

Mniej więcej dekadę temu, czołowy ,,duchowy przywódca” Doliny Krzemowej, Steve Blank (przedsiębiorca, inwestor i wykładowca na Stanfordzie), wyłożył podstawy nowej metodologii budowania biznesu, nazwanej ,,lean” (,,lean startup” lub ,,lean management”). 

Nie zagłębiając się w szczegóły, Blank stwierdził: ,,nie potrzebujesz budżetu ani biznesplanu po to, by dowiedzieć się, czy twój koncept ma szansę powodzenia. Internet oferuje ci powiem wszystkie potrzebne narzędzia, by dotrzeć do twoich hipotetycznych klientów i na żywym organizmie przetestować potencjał biznesowy twojego rozwiązania”. Mówiąc krótko: ,,życie jest zbyt krótkie, by tworzyć produkty, których nikt nie potrzebuje”. I zaproponował bardzo ciekawą koncepcję, w jaki sposób tworzyć takie produkty, za które rzeczywiście ktoś jest w stanie zapłacić. 

To niezwykła, kulturowa zmiana, dzięki której osoby wyposażone w dostęp do internetu, trochę czasu i cierpliwości mogą osiągać rzeczy wielkie, jak i zupełnie zwykłe, ale dające stabilne źródła dochodu. Bez rezygnacji z etatowej pracy bądź ogromnego ryzyka, kiedy ciąży na nich odpowiedzialność utrzymywania rodziny (i siebie). 

Pewną analogią wobec tego, co zrobił ,,lean” tradycyjnemu podejściu do biznesu, będzie to, co moda na zdrowy tryb życia zrobiła kulturze fastfoodu, paleniu papierosów i dumie z pracoholizmu. Wzrost świadomości własnego ciała zmienił nawyki milionów ludzi na całym świecie, a także wpłynął (i będzie dalej to robił) na to, jak wychowują dzieci, oraz na to, jak one z kolei zajmą się swoim potomstwem. 

Podobnie ugruntowanie metodologii ,,lean” w ostatnich 10 latach, przyczyniło się do powstania większej ilości biznesów i fantastycznych, kreatywnych projektów niż kiedykolwiek wcześniej w erze internetowej. 

Ta zmiana podejścia umożliwiła rozwój kolejnej bardzo pojemnej idei, którą dziś nazywa się ,,startupem”, a dla której ruch ,,lean” jest punktem wyjścia. Pojęcie to często występuje w mediach w parze z nazwą jakiejś firmy, która odniosła spektakularny sukces w internecie. Przyjęło się bowiem, że startup to takie przedsiębiorstwo, które próbuje zarobić pieniądze w sieci albo rozwija jakąś ,,skomplikowaną technologię”. 

To nie do końca prawda.

Choć dyskusje na temat ostatecznej definicji słowa ,,startup” wciąż trwają, dla uproszczenia sprowadzę ją do trzech głównych założeń:

  1. Startup nie jest firmą w tradycyjnym znaczeniu – to rodzaj organizacji (może być jednoosobowa), której celem jest przetestowanie pewnych biznesowych założeń. Startup może być więc pierwszym etapem (czy wręcz ,,zerowym”) w procesie rozwoju biznesu – etapem charakteryzującym  się ,,skrajną niepewnością”;
  2. Startup nie musi być genialnym pomysłem – nie chodzi o to, by na nowo wynaleźć koło. Wystarczy, jeśli startup udoskonali istniejące rozwiązanie lub zaproponuje inny sposób osiągania określonego celu;
  3. Startup ma potencjał dużej skali – równie dobrze może działać na poziomie lokalnym, jak i globalnym. Jeśli nie jest fizycznym produktem, tylko jakiegoś rodzaju cyfrową usługą (np. e-kursem), nie ma znaczenia, czy korzysta z niego tysiąc czy sto tysięcy osób, ponieważ koszty produkcji są takie same. 

Podsumujmy. 

Wiesz już, że dziś biznesy internetowe rozwija się inaczej, niż działo się to przez wcześniejsze dziesięciolecia.

Wydarzyło się to za sprawą nowego podejścia (lean), które eliminuje z równania konieczność wieloletniej nauki i pozwala testować pomysły niemal każdemu. To z kolei dało początek nowej fali internetowych projektów (startupom), spośród których wyrosły nie tylko gigantyczne korporacje zatrudniające dziś dziesiątki tysięcy ludzi, ale także miliony mniejszych organizacji. Nigdy nie przeczytasz o nich na pierwszych stronach, ale zyski, które generują, umożliwiają ich właścicielom wieść życie z marzeń.

Wciąż pamiętasz o tym swoim lekko przykurzonym pomyśle na biznes? Zostań ze mną! 

Chcę powiedzieć, że nie jesteś za głupia, by przekonać się, czy twój pomysł ma sens, ponieważ nie potrzebujesz formalnej edukacji. Nie jesteś też zbyt biedna ani zabiegana, bo nie potrzebujesz ani dużych nakładów finansowych, ani czasowych. A jeśli przeszło ci przez myśl, że możesz być na to za stara… choć Mark Zuckerberg miał 19 lat, kiedy zakładał Facebooka, Steve Jobs – 21, zanim uruchomił Apple, a David Krap, założyciel Tumblra, liczył sobie 20 wiosen na karku, to niedawno przeprowadzone badanie przez naukowców z MIT wykazało, że należą oni do absolutnych wyjątków. Średnia wieku przedsiębiorców, którzy zaczęli od pomysłu i doprowadzili do zatrudnienia pierwszego pracownika, wynosi 41,9 lat, zaś takich, którzy wkroczyli na ścieżkę dynamicznego rozwoju do znacznie większych rozmiarów – 45 lat. 

,,Hola!”, zakrzykniesz, ,,ale przecież ja w ogóle nie znam się na technologii! Nawet jeśli mam pomysł na usługę, serwis bądź aplikację, jak mam ją niby stworzyć?!” – a ja wtedy uśmiechnę się lekko, z od dawna przygotowaną odpowiedzią. 

Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale bariera technologiczna została nie tyle, co obniżona, co wręcz… zlikwidowana. Bo o ile pewne minimalne umiejętności w posługiwaniu się komputerem, jak choćby: wyszukiwanie informacji, biegłość w obsłudze aplikacji czy ogólne obycie z internetem – będą niezbędne, to znajomość języków programowania jest ci niepotrzebna. 

Nie musisz być programistką, by stworzyć cyfrowy produkt, a to co najmniej z trzech powodów: 

  1. istnieją gotowe platformy, które umożliwiają wprowadzenie swojego pomysłu w życie (możesz np. założyć sklep internetowy w podobny sposób, jak zakładasz konto w serwisie społecznościowym); 
  2. istnieją aplikacje, w których tworzy się… aplikacje, w sposób przypominający tworzenie budowli z lego;
  3. istnieją sposoby, dzięki którym stworzysz środowisko do przetestowania założeń, a jeśli te się sprawdzą, znacznie łatwiej będzie ci pozyskać technicznego wspólnika lub inwestycję na dalszy rozwój produktu. 

Napiszę teraz coś, co może wzbudzić w Tobie wyrzuty sumienia – i mam nadzieję, że tak się stanie! 

Fakty są bowiem takie, że w 2018 roku nie masz już żadnego powodu, by nie przetestować, czy ten twój genialny pomysł nie jest w rzeczywistości… genialny. 

Oto, dlaczego:

Bubble.is – to serwis, który umożliwia stworzenie dowolnej aplikacji internetowej bez konieczności napisania choćby jednej linijki kodu 

Zeroqode.com – podobnie jak wyżej, z tą różnicą, że dostarcza gotowe szablony wymagające jedynie dostosowania pod własne potrzeby (możesz w jeden dzień uruchomić własną wersję Airbnb, Tindera czy Ubera!).

Newco.app – stanowi nie tylko bibliotekę gotowych szablonów najpopularniejszych typów aplikacji, ale także społeczność kilku tysięcy twórców, budujących własne biznesy bez znajomości skomplikowanych, technicznych zagadnień. 

Codefree.co – jest ciekawą alternatywą wobec powyższych rozwiązań, bo nie tylko umożliwia stworzenie aplikacji webowej (działającej w przeglądarce), ale działa trochę na zasadzie taśmy typu duck-tape; umożliwia łączenie w jedno wielu aplikacji, tak, by realizować zaplanowany cel.

Shoplo.pl – to jeden z wielu kreatorów sklepów internetowych, dzięki któremu możesz dosłownie ,,wyklikać” własny e-commerce w kilka chwil.

Webflow.com – narzędzie do tworzenia stron internetowych, także bez znajomości kodowania. Całość sprowadza się do zestawiania odpowiednich klocków i zapełnienia treścią. 

A to tylko wierzchołek góry lodowej. Ba, to wręcz wierzchołek samego wierzchołka! W gruncie rzeczy, istnieje tyle ciekawych rozwiązań na to, by przeskoczyć konieczność nauki programowania, że można z czystym sumieniem powiedzieć o powstaniu nowego trendu. 

Tak naprawdę, twoim startupem może być:

  • strona na Facebooku, przez którą sprzedajesz znalezione w lumpeksie markowe ubrania. Jeśli okaże się, że to ma sens, zainwestujesz w stworzenie e-sklepu. 
  • Grupa na tym samym portalu, w której zarabiasz na dodawaniu ogłoszeń przez firmy. Jeśli udowodnisz, że potrafisz zainteresować nimi odbiorców, założysz pełnoprawną tablicę ogłoszeniową (jak np. OLX) 
  • Mini-kurs w formie video czy ebooka, na który złoży się twoja wiedza z danej dziedziny, zapakowana ,,w pudełko”. Jeśli okaże się, że trafiłaś w jakąś niszę na rynku, będziesz mogła rozważyć uruchomienie kursów stacjonarnych.
  • Możesz założyć bloga, na łamach którego będziesz inspirować lub dzielić się doświadczeniami, a z czasem przyciągniesz reklamodawców. 

Niedawno ze znajomym uruchomiliśmy tablicę z ogłoszeniami o pracę w marketingu i biznesie dla osób bez doświadczenia. Za niewielką kwotę kupiliśmy gotowy szablon, a potem ręcznie go dostosowaliśmy do naszych wymagań (z pomocą hinduskiego opiekuna klienta!). Natomiast pierwotna wersja naszego produktu była po prostu… arkuszem kalkulacyjnym dostępnym w internecie, gdzie dodawaliśmy ogłoszenia. To właśnie potwierdzenie podstawowej hipotezy: ,,czy uda nam się zainteresować firmy dodaniem ogłoszenia, zaś stażystów – aplikowaniem”, skłoniło nas do pójścia za ciosem.

Internet, z całym swoim dobrodziejstwem – łatwo dostępną wiedzą, prostymi w obsłudze narzędziami i społecznością twórców – demokratyzuje sposób robienia biznesu. Tworzenie takich uproszczonych mechanizmów do testowania pomysłów określa się akronimem MVP, co rozwijamy jako: Minimum Viable Product, a tłumaczymy na ,,minimalna wersja produktu”. 

Definicję MVP najlepiej oddaje poniższa ilustracja:

 

Jak widzisz, w tego typu rozwiązaniu chodzi o to, aby kluczowa funkcja była dostępna od samego początku.W przypadku naszej tablicy ogłoszeniowej, jest to dostęp do atrakcyjnych ofert pracy – nic więcej, nic mniej. O ile w tej chwili serwis jest prosty i wymaga manualnej pracy, to na tym etapie nie ma sensu inwestować w kolejne funkcje i automatyzację. Dopiero, kiedy przetestujemy kolejne hipotezy (w jaki sposób użytkownicy korzystają z serwisu? Jakich funkcji im brakuje? Jak postrzegają nasze pomysły na ułatwienie procesu szukania pracy? etc.), zadecydujemy, w którą stronę go rozbudowywać. 

 

(pierwsza wersja Bonjunior była po prostu arkuszem kalkulacyjnym)

 

Być może twój wewnętrzny opór wciąż się tli. ,,To, że jestem w stanie sklecić na ślinę szałas”, myślisz sobie, ,,nie znaczy przecież, że będę teraz konkurować z deweloperami na rynku nieruchomości!”. 

Póki co, pozbądź się myśli o konkurowaniu z kimkolwiek. Zapomnij w ogóle na chwilę, że rozmawiamy o robieniu biznesu w kontekście generowania jakichkolwiek zysków. 

Namawiam cię do tego, byś wróciła do tego swojego pomysłu, tylko po to, żebyś podjęła jakiekolwiek działanie. To jak sport; nikt nie twierdzi przecież, że twoja codzienna rutyna w bieganiu kilku kilometrów ma doprowadzić cię w określonym czasie na Olimpiadę. Najważniejszy jest twój osobisty rozwój – a jeśli przy okazji może on przynieść rozwiązanie realnego problemu, a potem jeszcze dodatkowe pieniądze… dlaczego nie? 

Andrew Mason w 2008 roku wpadł na pomysł założenia strony, poprzez którą sąsiedzi mogliby uruchamiać małe, społeczne inicjatywy i wspólnie je realizować. Strona została wyklikana w darmowym edytorze i szybko uruchomiona. Koncept jednak nie przetrwał, aczkolwiek Mason zauważył, że część użytkowników poszukiwała osób, które chciałyby skorzystać z jakiejś grupowej promocji. Postanowił więc dać drugą szansę biznesowi, nazwał go Groupon i uruchomił ponownie, w całości koncentrując się na grupowych rabatach. Dziś firma działa na 16 rynkach na całym świecie, ale co ciekawe, przez pierwszy rok – mimo że niemal od razu startup zaczął zarabiać na siebie – była obsługiwana w dużej mierze manualnie; pracownicy po prostu wysyłali ręcznie kupony mailem.

Innym ciekawym przypadkiem potwierdzającym, że sam akt działania może mieć trudną do przewidzenia, sprawczą moc, jest osoba Petera Levelsa. To młody programista z Holandii, który postanowił w ciągu roku stworzyć 12 ,,minimalnych produktów”. Chwycił dopiero 6. projekt, będący bardzo dokładnym źródłem informacji dla osób, które łączą wolny zawód z podróżowaniem – NomadList.com. Jego pierwsza wersja była również arkuszem kalkulacyjnym, a z czasem rozwinęła się do serwisu, który generuje od 15 do 30 tysięcy dolarów miesięcznie. 

Uruchomienie MVP bywa też… oczyszczające.

Z czasem zdajemy sobie sprawę, że porażka jest immanentną cechą całego procesu, jest niezbędna, by rozwijać swój pomysł zgodnie z oczekiwaniami rynku. Kiedy wchodzisz na ring po raz pierwszy, z pewnością będziesz mieć problem, by trafić przeciwnika i zapewne sama kilkukrotnie oberwiesz, zanim wyczujesz, jak robić uniki i wyprowadzać własne ciosy. Możesz spędzić setki godzin na lekturze technicznych zagadnień boksu, ale z pewnością nie wyjdziesz z pierwszego starcia bez siniaków. 

Powtórzmy. Dziś brak wiedzy lub dostępu do określonych narzędzi czy zasobów nie jest żadną wymówką. Jeśli będziesz uważnie obserwować otaczającą cię rzeczywistość, prędzej czy później dostrzeżesz problemy, które do tej pory nie zostały zaadresowane. 

,,Nie mam czasu” – stwierdzisz.

Ale… nigdy go nie będziesz miała; długie, niczym nieprzerwane godziny, kiedy mogłaś rozwijać własne pasje i zainteresowania, skończyły się gdzieś w okresie liceum. Cały koncept ,,lean” polega na tym, by przeprowadzić go w ograniczonych możliwościach ,,czasoprzestrzennych”. 

Poboczny projekt, małe wyzwanie, które robisz dla zabawy i samorozwoju, wymaga jedynie krótkich przedziałów czasowych, występujących w miarę regularnie. Najlepiej, jeśli to będzie kilkanaście minut dziennie, godzina góra. W skali tygodni i miesięcy efekt się kumuluje. A jeśli dziś się za to nie zabierzesz, za rok o tej porze będziesz mówić dokładnie to samo: ,,nie mam czasu”.

,,To i tak się nie uda”, skwitujesz na końcu.

I dobrze! Kto wie, dokąd może Cię to zaprowadzić? W ,,najgorszym” wypadku nauczysz się czegoś o rozwoju biznesu czy sposobach na wcielanie projektów w życie. Może wzrost kwalifikacji w tym obszarze pomoże ci się rozwinąć gdzieś indziej. 

A co, jeśli Cię przekonałem… od czego zacząć? 

Najpierw potrzebujesz problemu, którym się zajmiesz oraz wstępnej koncepcji jego rozwiązania. Jeżeli masz to pierwsze, a wciąż brakuje ci drugiego, skontaktuj się ze mną – chętnie przegadam twój pomysł, wskażę potrzebne źródła lub połączę z ludźmi, którzy mogą ci pomóc!

 

Daniel Kotliński. Marketing manager w Social Tigers. Dziennikarz biznesowy z pasji i doświadczenia, był project managerem w redakcji Marketingibiznes.pl, wcześniej jako marketer współtworzył portal social commerce dla rodziców – tuRodzinka.pl. W 2013 r. ukazała się jego debiutancka powieść 'Kierunkowy 22′. W wolnym czasie jeździ na desce i uczy swojego psa fizyki kwantowej.

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo