Zbliżają się święta, a wraz z nimi… No właśnie, co? Opychanie się pysznościami w towarzystwie szczęśliwej, roześmianej rodziny czy może nerwowe bieganie między kuchnią a oknami, które przecież same się nie umyją i pokrzykiwanie na resztę domowników, sprawiających wrażenie zainteresowanych co najwyżej ubieraniem choinki i podjadaniem pierniczków? Który opis bardziej pasuje do Bożego Narodzenia w twoim domu?
Zgaduję, że pomimo szczerych chęci nadchodzące świętowanie w wielu rodzinach poprzedzone zostanie męczarnią, po której części uczestników zwyczajnie odechce się barszczu i czekoladowych Mikołajów. No dobra, może nie Mikołajów, bo to jednak czekolada (podobno ktoś kiedyś znał kogoś, kto nie lubi czekolady…), ale całej reszty Bożego Narodzenia. Bo niezależnie od tego, czy jesteśmy wierzący i w związku z tym to święto jest dla nas okazją do głębokich, religijnych przeżyć, czy raczej stanowi ono dla nas tradycję i kolejny pretekst do zajęcia miejsca przy suto zastawionym stole, łatwo stracić z oczu to, co najważniejsze, kiedy pole widzenia zajmuje nam sterta brudnych garów i ciągnąca się kilometrami lista spraw do załatwienia.
W telewizyjnych reklamach panie domu uśmiechają się do nas znad słoików majonezu, którym dekorują sałatkę jarzynową dla roześmianych od ucha do ucha dzieci.
Nikt nie kłóci się o to, kto tym razem wyszoruje lustra i okna, przyniesie ze sklepu tonę zakupów i obierze buraki do barszczu. Nikt nie stoi przy garach przez trzy dni i nie toczy bojów z sąsiadem o ostatniego karpia w pobliskim Lidlu. Nikt nie jest poirytowany ani zmęczony. Jedzenia jest akurat tyle, ile trzeba (a w dodatku każda potrawa wygląda jak milion dolarów), mieszkanie lśni, wszyscy mają nienaganne stylówki i szerokie uśmiechy odsłaniające śnieżnobiałe zęby. Wiecie dlaczego? Bo ktoś wcześniej tę chatę (a właściwie plan zdjęciowy) wysprzątał, kasując za to miliony monet, wyprodukował atrapy jedzenia (fun fact: błyszczący syrop klonowy na zdjęciach w prasie to w rzeczywistości olej silnikowy), uczesał, pomalował i ubrał aktorów, którym następnie kazano się śmiać, jakby wspomniany majonez opowiadał najlepsze dowcipy świata. Innymi słowy: to się nie dzieje naprawdę.
I my niby to wszystko wiemy.
Mamy świadomość, że telewizja jest na niby, a Facebook kłamie. Ale co z tego, skoro kolejna blogerka znowu wrzuciła na swój Instagram zdjęcie pierniczków tak pięknych, że masz ochotę wyrzucić własne, na szybko oblane lukrem, przez okno? Sama miałaś w planach pochwalić się swoimi świętami w mediach społecznościowych, ale w obiektywie choinka wydała się jakaś krzywa, światło podkreśliło odrobinę niestartego kurzu na stole, dzieci zrobiły głupie miny, a nowa sukienka okazała się mniej łaskawa dla twojej figury, niż byś sobie tego życzyła. Nawet kot nie chciał współpracować i porzucił rolę modela, zanim udało ci się zrobić choć jedno ostre zdjęcie.
No ale trudno, fotografia nigdy nie była twoją mocną stroną, a ty nie zarabiasz na portalach społecznościowych, więc nie przejmujesz się tym aż tak bardzo.
Za to słynna polska gościnność nie pozwala ci zapomnieć o tych nieszczęsnych oknach (a kto by chciał je myć, kiedy na dworze jest tak zimno…?), domowych pierogach, dwóch makowcach, trzech sernikach i pierniku, które koniecznie trzeba zrobić, bo inaczej równie dobrze można byłoby odwołać Boże Narodzenie. Wiadomo, w takim momencie nikt nie chce zapraszać gości do brudnego mieszkania i częstować ich gotowymi ciasteczkami. Ale czy wiele z nas nie przesadza w drugą stronę? Czy naprawdę tego jedzenia musi być aż tak dużo, żebyśmy musieli wyjadać resztki przez kolejny tydzień? Czy coś się stanie, jeśli na stole stanie tylko jedno ciasto, a obrus nie będzie idealnie wyprasowany?
Bardzo możliwe, że rzeczywiście coś się stanie: na przykład trochę wyluzujemy i zaczniemy naprawdę czerpać frajdę ze świąt.
Może będziemy szczerze się uśmiechać do reszty domowników siedzących z nami przy stole, bo dzień wcześniej nie pokłócimy się z nimi o nieposprzątaną półkę w łazience. Może przypomnimy sobie, po co w ogóle to robimy i będziemy miały siłę cieszyć się smakiem sernika, a później spalić pochodzące z niego kalorie na spacerze, bo nie będziemy nieziemsko zmęczone po przygotowaniach do perfekcyjnej Wigilii.
Zwłaszcza, że tak naprawdę idealne święta to spotkanie z ludźmi, których kochamy i z którymi chcemy spędzać czas.
Są udane nie z powodu doskonałego smaku potraw, ale dzięki radosnej atmosferze. Jeszcze lepiej, jeśli w całym tym zamieszaniu mamy czas na chwilę wytchnienia i refleksji. Jest wiele możliwości, dzięki którym możemy uniknąć błędów naszych mam i babć, które brały znakomitą większość przygotowań na swoje barki. Możemy rozsądnie i sprawiedliwie podzielić się zadaniami z resztą domowników, urządzić imprezę „składkową” lub skorzystać z cateringu, ewentualnie po prostu zrobić nieco mniej jedzenia. Możemy nie patrzeć w stronę nie do końca czystego okna. Możemy zaplanować te święta tak, by było nam dobrze i przyjemnie, nawet jeśli nie będą przypominały tych ze zdjęć w kolorowych magazynach. Możemy wymyślić nasze własne, nowe tradycje: coroczny wypad na kręgle, spacer do lasu lub granie w planszówki. Jeśli masz dzieci, zastanów się, jakie wspomnienia będą dla nich cenniejsze: Bożego Narodzenia z dziesięcioma idealnymi ciastami, świętowanego w wysprzątanym na błysk domu, ale z padającymi na twarz, wkurzonymi rodzicami czy może świąt skromniejszych, ale za to spokojniejszych i spędzonych w miłej, rodzinnej atmosferze?
Może w tym roku wszystkie zróbmy mały eksperyment: spróbujmy wrzucić trochę na luz i odpuścić sobie przynajmniej część obowiązków, które do tej pory odbierały nam frajdę ze świąt.
Jestem pewna, że dla naszej rodziny najpiękniejszym prezentem będzie po prostu nasz dobry nastrój i możliwość spędzenia z nami czasu (choć nie obrazi się, jeśli dorzucimy jej do tego wymarzoną zabawkę, dobrą książkę lub voucher do SPA). Co mamy do stracenia? Jeśli okaże się, że takie spokojne Boże Narodzenie nam nie odpowiada, za niecałe pół roku będziemy mogły naprawić swój błąd i zaharować się z okazji Wielkanocy.