Gdybym Cię zapytała, czy popierasz niewolnictwo, byłabyś oburzona i z całego serca protestowała. Nigdy w życiu! Wolność, równość, braterstwo! Ale czy go na pewno przypadkiem nie wspierasz?
Bo kiedy odchodzisz od kasy z metką „made in China, Bangladesh, Kambodia…itp.” to stajesz się częścią maszyny, na końcu której są pracujący za głodowe stawki mieszkańcy krajów rozwijających się. Ludzie, którzy wykonują niewolniczą pracę w skandalicznych warunkach, żeby zarobić pieniądze, które wcale niekoniecznie wystarczają na podstawowe potrzeby. Podstawowe, czyli jedzenie i czysta woda. Oni nie pracują w szwalniach z wyboru, po prostu nie mają innego wyjścia: małe pieniądze są lepsze niż żadne. To jest niewolniczy wyzysk słabszych. I za każdym razem, gdy kupujemy w wielkich sieciówkach, stajemy się oprawcami.
Szefowie koncernów modowych znaleźli sprytny sposób na poprawianie naszego samopoczucia.
Ceny ubrań są bardzo niskie, możemy kupić ich więcej, czujemy się bogatsi. Ale to ułuda, nie jesteśmy wcale bogatsi. Mamy tylko dużo rzeczy. Często wcale nam niepotrzebnych i nawet nie bardzo nam się podobających. Kupiliśmy je, bo były tanie. Kolejnego pytania już nie zadajemy. A brzmi ono: jak to możliwe, że kosztowały tak niewiele? Przecież to nie dobroć szefostwa danej marki, które nagle postanowiło nam dać, a sobie odebrać. Zasady biznesu są jasne: pieniądz ma się zgadzać. I im się zgadza. Nam jest miło, że stać nas na fajne rzeczy. Cenę płacą najsłabsi, bezbronni. I właśnie dlatego, że sami nie są w stanie się uratować, my powinniśmy to zrobić.
Wzięłam ostatnio do ręki superciuch. Patrzę na matkę, a na niej nazwisko światowej sławy projektanta.
Co mi się z nim kojarzy? Flesze, pokazy, szampany, splendor. A co jest napisane dalej? Made in Bangladesh. Tę mega drogą kieckę, która jawi się jako przepustka do świata luksusu, uszył ktoś w brudnej, ciasnej, rozpadającej się hali. Największe katastrofy w świecie mody wydarzyły się w ciągu ostatnich lat. To właśnie walą się te popękane, zniszczone hale, grzebiąc setki, tysiące pracowników. Płoną zniszczone budynki, które w oknach mają kraty, przez co nie da się uciec. Trzy z czterech największych katastrof w świecie mody miały miejsce w ciągu ostatnich trzech lat. O tym się nie mówi w eleganckim butiku, gdzie pani częstuje lampką szampana i komplementuje każdy kawałek Twojego ciała.
Wcale nie chcę tutaj udawać, że jestem bez winy.
Sama wiele rzeczy kupiłam ignorując miejsce ich pochodzenia i smutny proces ich powstawania. Ale dzisiaj mówię: dość. Jeśli nie stać mnie na rzecz wyprodukowaną zgodnie z zasadami sprawiedliwego handlu, to znaczy, że mnie na nią nie stać. Po prostu. To nie jest dramat. Wkręciliśmy się w ten wir szybkiej mody: kupujemy tanią rzecz, zakładamy często raz lub wcale i bez żalu wyrzucamy. Już dawno odeszliśmy od kupowania tego, co jest nam faktycznie potrzebne. Teraz wymyślamy potrzeby, żeby mieć pretekst do zakupów. Otwieram szafę i widzę, że mam tyle ubrań, że przez najbliżej pięć lat nie muszę już nic kupować. Mam dużo za dużo.
Kiedy wieść o nazistowskich obozach zagłady obiegła świat, ludzie tłumaczyli się, że nie wiedzieli o ich istnieniu i dlatego nie reagowali.
Dzisiaj ta wymówka nie ma racji bytu. Dzisiaj trzeba się naprawdę postarać, żeby o czymś nie wiedzieć. Trzeba bardzo mocno odwracać oczy i szczelnie zasłaniać uszy, żeby nie słyszeć o śmiertelnych wypadkach w szwalniach i niewolniczej pracy dzieci. Bycie ignorantem jest na pewno wygodniejsze, ale czy takimi chcemy być ludźmi?
Rynek reaguje na potrzeby konsumentów.
Dobrze pokazuje to przykład wegetariańskiego jedzenia. Jeszcze kilka lat temu było go bardzo mało. Dziś, pod naciskiem oczekiwań klientów, wegańską wersję słynnych klopsików serwuje Ikea i wegetariańskie hot dogi oferuje Orlen, w KFC dostaniemy taką tortillę. Te zmiany dzieją się w wyniku działania wielu jednostek. Lubię hasło: myśl globalnie, działaj lokalnie. To od nas zależy, czy nadal będziemy pędzić w przepaść, czy jednak zatrzymamy to szaleństwo. Jest tak wiele polskich marek, artystów, krawców, szyjących w Polsce i sprzedających swoje produkty w przystępnych cenach. Każdy z nas ma wybór, to luksus. Ci, którzy szyją ubrania dla wielkich sieciówek, go nie mają. Korzystajmy dobrze z tego przywileju, pamiętając o tym, że aby zło miało się dobrze, wystarczy tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili.
Wszystkim, których temat ciekawi polecam dokument „True cost”, dostępny na Netflixie.
/ fot. Justyna Zdonek /