Miało być optymistycznie, mam nadzieję, że będzie. Chociaż pewnie niewielu jest do śmiechu. Ale postanowiłam, że postaram się, bo przecież „life goes on”, a Titanic wcale nie zatonął.
Chciałabym, by nie wyszło pompatycznie, z nadmuchanym do granic ego, żeby było spokojnie, normalnie, jakbyśmy sobie usiadły na kanapie i mogły powiedzieć, co i gdzie boli lub wprawia w niedowierzanie.
Może uda mi się złapać myśli tak wielu z nas, w te dni, pełne niedowierzania i okropnego poczucia przegrania z niesprawiedliwymi wyrokami, wydawanych przez osoby, które w mniemaniu wielu, nie powinny nigdy nie opuszczać pewnych zakładów. Ale nie zamierzam bawić się w komentatora politycznej sceny naszego pięknego nadwiślańskiego kraju. Zamierzam zmierzyć się z tematem odchodzenia, na wielu płaszczyznach.
Odchodzenie drogich nam ludzi jest nierozerwalną częścią życia.
Musimy się na to przygotować, zrozumieć, pogodzić się, że pewnego dnia, z przyczyn mniej lub bardziej naturalnych, zniknie nam z pola widzenia ktoś bliski. Śmierć to temat trudny, ale dziwnie nam znajomy. Stykamy się z nim w rodzinach, wśród przyjaciół, w pracy, w mieście, w którym mieszkamy. I zwykliśmy mówić: szkoda człowieka. Tak, szkoda, bo dopiero jak kogoś zabraknie, zaczynamy odczuwać jego nieobecność. I dzieją się dziwne rzeczy. Jeśli wcześniej się nie lubiliśmy lub nawet nie tolerowaliśmy, nagle zaczynamy mówić ludzkim głosem.
Nagle dostrzegamy, że w sumie… było dobrze.
I odczuwamy brak. Pustkę. Ta pustka to naturalna kolej rzeczy. Po kimś trzeba posprzątać, oddać jego rzeczy, coś zachować na pamiątkę. Czasami oddać klucze do mieszkania. Czasami pójść odwiedzić go na cmentarzu. Czasami pomyśleć, czasami zapłakać. W kontekście odejścia p. Adamowicza mam nadzieję, że tak będzie. Że czasem o nim pomyślimy, że przypomni nam o sobie w postaci różnych cudownych inicjatyw, które Gdańsk zamierza kontynuować. Może ta pustka pewnego dnia zapełniona zostanie dobrem…?
Bo to dobro rozkwitło w ostatnich dniach do olbrzymich rozmiarów.
Zebrane prawie tylu milionów na zbiórce p. Patrycji, powrót Jurka Owsiaka do prezesowania Fundacji. Słowa, ważne i potrzebne, p. Adamowicz podczas pogrzebu. I „Sound of Silence”, które miało przypomnieć nam, że nadal jesteśmy ludźmi, nadal jesteśmy narodem i jeśli nie przestaniemy robić tego, co robimy od lat (złego!), to przyjdzie nam się modlić do neonowego bożka nie słysząc niczego wokół. I może rzeczywiście – potrzebna była tragedia? Może potrzebujemy takich wstrząsów, by się ocknąć. Czy tym razem na dłużej? Bardzo sobie tego życzę. Pamiętam, że dzień po tym, jak dowiedzieliśmy się, że Paweł Adamowicz nie żyje, bardzo intensywnie przyglądałam się osobom w tramwaju i autobusie. Patrzyliśmy na siebie, jakby przebudzeni z koszmaru. Że oto w lunatycznym letargu narobiliśmy mnóstwo zła. Nie róbmy tego więcej.
Odchodzi człowiek, zostaje po nim miejsce, którego pewnie nigdy nie da się wypełnić.
Małe apokalipsy, które dotykają nas samych. Dostajemy naprawdę „w pysk” od rzeczywistości. I co robimy? Tulimy się do siebie, szukamy bliskości. Bo zło zbliża do siebie, bo już tak było, kiedy umierali wielcy i ważni. Kiedy umierali ludzie dla nas ważni. Chciałabym móc wierzyć, że od teraz będzie lepiej. Że się nie znajdzie już nikt, kto rozetnie czyjeś serce na oczach tysięcy ludzi. Że nie będziemy musieli oglądać festiwalu obrzucania się błotem jednych na drugich. Szukania winnych. Pogrążania się w chorej chęci zemsty. Chciałabym, by teraz to „Sound of Silence” było alternatywą do krzyku. Żebyśmy czasami po prostu zamknęli usta, a otworzyli głowy. Naród to ludzie, ludzie to my. Czy naprawdę straciliśmy wiarę w naszą super moc?
Chciałabym by było optymistycznie.
Zatem… Zbierajmy kasę na tych, co jeszcze z nami, a bardzo jej potrzebują. Dajmy od siebie więcej niż przeciętnie. Zostawmy bez komentarza czyjeś jadowite komentarze. Nie bójmy się zgłosić zachowań, które odbiegają daleko od tzw. „dekalogowych”. Bądźmy ludźmi, zwłaszcza teraz, kiedy odchodzi człowiek, który próbował być kimś lepszym.