Change font size Change site colors contrast
Rozmowy

Jak żyć ekologicznie w wielkim mieście

1 grudnia 2020 / Monika Pryśko

Joannę poznałam przez Internet.

Myślę, że połączyłyśmy wspólne eko-kropki i zaczęłyśmy nawzajem podglądać nasze sposoby na życie less waste. Zaciekawiła mnie ta spokojna dziewczyna, z bardzo konkretnym pomysłem na swoją obecność w sieci.

Asia Maj-Dubińska prowadzi bloga Wolno Wolniej i przypomina, by czasem wyłączyć telefon, by zrobić sobie wycieczkę poza miasto, by szanować naturę. Ale przede wszystkim, by żyć w zgodzie ze sobą. 

Asia mieszka w Warszawie, ale zaznacza, że marzy jej się dom na wsi, codzienny kontakt z przyrodą, cisza i spokój… Dlatego postanowiłam zapytać, jak żyć ekologicznie w wielkim mieście? 

 

Czy da się żyć ekologicznie mieszkając w mieście?

Jeszcze dwa lata temu powiedziałabym, że nie, nie da się, absolutnie. Można próbować wprowadzić pojedyncze rozwiązania, prawie niewidzialne w kontekście całego naszego gospodarstwa domowego, ale nasz świat poszedł tak bardzo w masową produkcję, w plastik, jednorazowość – że nie ma takiej możliwości, aby żyć w zgodzie z naturą, żyć ekologicznie.  

 

A dziś?

Dziś uważam zdecydowanie inaczej! Można żyć w dużym mieście i można żyć w zgodzie z naturą, a przynajmniej w znacznym stopniu ograniczając nasz ludzki, konsumencki zły wpływ na nią.

 

Jak to się stało, że zaczęłaś wprowadzać przyjazne środowisku rozwiązania do swojego życia, domu?

Wiesz co, ciekawe pytanie. Wydaje mi się, że różne zdarzenia z życia coraz bardziej pchały mnie w stronę natury, choć pod bardzo różnymi kątami.

W moim rodzinnym domu od zawsze chodziło się z koszem wiklinowym na bazarek po warzywa czy nabiał, i wszystkie te produkty wkładało się bezpośrednio do koszyka, a nie do foliówki czy siatki. Mieliśmy też bardzo dobrą wodę w kranie, więc picie kranówki było u nas czymś oczywistym i bardzo długi czas nie kupowało się u nas wody w butelce. I choć takie sytuacje, można powiedzieć, że były drobnostkami, to jako dziecko nimi przesiąkłam i “niemarnowanie” czy “nie generowanie śmieci” stało się dla mnie czymś naturalnym. 

 

Tak jest do tej pory? 

Tak, wręcz ewoluowało! Im bardziej dorastałam, tym zaczynałam stawać się coraz bardziej świadomym konsumentem. Dużo więcej widziałam, dużo więcej rozumiałam, nad wieloma rzeczami zaczęłam się zastanawiać i szukać odpowiedzi. A później przyszła dorosłość, praca, stresy i… zaczęło się szukanie ukojenia poszarpanych nerwów. Okazało się, że najlepiej odpoczywa mi się w naszym domu na wsi. To tam zaczęłam czuć się naprawdę wolna! Zrzucałam z siebie ciężar presji, oczekiwań i pretensji, i wkładałam stare, działkowe spodnie i ulubiony sweter po mojej mamie ubrudzony na rękawie żółtą farbą. Mogąc w takim stroju wyjść poza działkę, mogąc spacerować po lesie, po polach, obserwując jak mój pies szaleje korzystając z tej wolności – zakochałam się w naturze bez pamięci. Zakochałam się w wolności jaką ona daje. W kolorach, dźwiękach, zapachach. W możliwości bycia sobą.

 

 

No dobrze, ale mieszkasz w Warszawie, jak przerwać tę idyllę, gdy musisz wrócić do pracy?

Nie przerywać, zabrać ją ze sobą!
Widok ptaków z rana, jak latają w tą i z powrotem nosząc jedzenie, to jest coś przecudownego, do tego ten śniadaniowy ptasi trel –  ja po prostu jak dziecko, uparcie zapragnęłam mieć to w Warszawie!
Nie chciałam ciągle uciekać poza miasto, aby móc obcować z naturą i cieszyć się jej dobrem. Chciałam mieć ją tu, blisko, na miejscu! I wtedy przyglądając się temu, jak wygląda Warszawa, co się dzieje w mieście, zrozumiałam, że jeśli chcę korzystać z natury – to muszę zacząć o nią dbać. Nie mogę z nią walczyć – muszę się jej poddać. Zwolnić. Zastanowić się nad tym jak żyję.
I tak zaczęło się wprowadzanie natury do mojego życia.

Jest jeszcze jedna, niesamowita rzecz, która wręcz “niechcący” wprowadziła naturę na moje czwarte piętro warszawskiego bloku. Któregoś razu dostałam od mojej mamy żółtą konewkę do zawieszenia na poręczy balkonu. Nie miałam na nią pomysłu, ciągle zastanawiałam się, czy używać jej jako prawdziwej konewki do podlewania roślin balkonowych, czy może powinnam coś tam zasadzić? I problem w sumie rozwiązał się sam!  Okazało się, że w konewce zbierała się deszczówka. Wrona szybko zauważyła ten zbiorniczek z wodą i zaczęła codziennie przylatywać na mój balkon napić się wody. Widząc to, ja zaczęłam regularnie wymieniać jej tę wodę, aby miała świeżą. Z czasem zaczęłam na konewce zostawiać jej skrawki mięsa, np. wędzonych przez nas mięs. Wronie tak to się spodobało, że zaczęła mi się odwdzięczać! I tak któregoś razu znalazłam na swoim balkonie plastry żółtego sera albo trochę chleba.
Teraz na balkon przylatuje już nie tylko wrona, ale i sroki. 

To jest coś niesamowitego!! 

 

Czyli żyjesz na co dzień ekologicznie, w duchu zero waste?

Może Cię zdziwi ta odpowiedź, ale nie. Nie chcę narzucać na siebie żadnych stylów życia, szufladkować się i sama na siebie nakładać jakieś ramy, ograniczenia. Staram się żyć uważnie, rozsądnie, w zgodzie z tym, co jest dla mnie ważne.

Zakochałam się w przyrodzie, więc dodatki do domu wybieram naturalne: lniane firanki i zasłony, drewniane podkładki pod kubek. Uwielbiam, kiedy pięknie pachnie mi w domu, więc zamiast kupować świeczki parafinowe ze sztucznymi olejkami – wybieram te naturalne z naturalnymi olejkami. Zamiast mydła w płynie – używam tego w kostce – bez mocnych, syntetycznych zapachów. 

Mam też w domu mnóstwo roślin, więc kiedy chcę coś zmienić w aranżacji naszego mieszkania – zamiast pójść do sklepu po kolorową, plastikową podkładkę – przestawiam rośliny. O, i jako ciekawostkę mogę Ci powiedzieć, że deski do krojenia i plastry drewna służą mi też za podstawki pod doniczki. Dla mnie to jest genialne rozwiązanie, ponieważ nie dość, że drewno jest naturalnym surowcem, w żaden sposób nieprzetworzonym, to cudownie ociepla wnętrze i koi wzrok! A kiedy będę chciała się go pozbyć – nawet nie wrzucę tych podkładek do kosza na śmieci. Będę mogła zostawić je na trawie i żadna krzywda środowisku się nie stanie. Po prostu – oddam je naturze, skąd je pozyskałam.
Czy to nie jest niesamowite? 

 

Co można zrobić dla swojej najbliższej społeczności?

Wyjść z inicjatywą. Przyjrzeć się śmieciom, które się generuje i zastanowić się – czy komuś one się przydadzą?
Blok, w którym mieszkam, ma swoje forum na Facebooku. Któregoś razu napisałam na nim, że w korytarzu zostawiam plastikowe pudełko po psim jedzeniu. Poprosiłam, aby ludzie wrzucali tam plastikowe nakrętki od butelek. Gdy widzę, że kubełek zapełniony jest korkami – biorę go pod pachę i idę do osiedlowego sklepu, gdzie cały czas trwa zbiórka plastikowych korków.
Innym razem na grupie śmieciarkowej ktoś napisał, że chętnie przyjmie wytłoczki po jajkach. Okazało się, że dziewczyna mieszka blisko mnie! Szybko więc na tym naszym forum napisałam, aby kto może – zostawiał obok kubełka na korki puste wytłoczki. Zgarniam je wracając ze spaceru z psem. A jak uzbiera mi się ich całkiem spora ilość – umawiam się z tą dziewczyną po ich odbiór. I to trwa już z dobre pół roku! 

Akcja z wytłoczkami po jajkach jest o tyle cudowna, że tego papieru już nie da się poddać recyklingowi, nie da się z niego już nic otrzymać. Więc taka wytłoczka może albo trafić do spalarni, albo zostać ponownie wykorzystana. Dla mnie to jest fantastyczne! 

Kilka dni temu ktoś na tablicy ogłoszeń na klatce schodowej zostawił kartkę, że ma białe biurko do oddania. Tak po prostu, do oddania, jemu już nie jest potrzebne. To kolejna świetna inicjatywa i to w tak małej społeczności! Zamiast coś wyrzucić – w pierwszej kolejności pyta, czy ktoś tego nie potrzebuje.

Swego czasu także jedna z sąsiadek napisała na forum, że ma bardzo dużo świeżych drożdży do oddania i czy ktoś by ich nie chciał. I żeby było zabawniej – te drożdże były bodźcem do pierwszego samodzielnego zrobienia przez nas ciasta na pizzę! Od tamtej pory – ani razu nie zamówiliśmy pizzy. Całą robimy sami. 

Pytasz, co można zrobić dla najbliższej społeczności? Wyjść z inicjatywą. Zrobić ten pierwszy krok. Ośmielić ludzi do dzielenia się. A przy tym może się okazać, że obok nas mieszkają naprawdę cudowni ludzie.

Na jakie pułapki można wpaść chcąc żyć ekologicznie w dużym mieście? 

Moja odpowiedź może Ci się nie spodobać. Przez wiele lat pracowałam w branży spożywczej, zajmując się bezpieczeństwem żywności. Kupowanie na bazarach budzi we mnie bardzo skrajne emocje. Z jednej strony mówi się, że to żywność “prosto od rolnika” i że na pewno jest zdrowsza, niż ta z hipermarketu. Ale niestety nie zawsze tak jest.  

Mieszkając przy dwóch bazarach naoglądałam się wielu rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. To, co szczególnie mnie razi, to:
– stoisko z jajkami pod chmurką – gdzie jajka powinne być przetrzymywane raczej w chłodzie niż latem cały dzień w upale
– palenie papierosów przez sprzedawców – cały ten dym i osad z papierosów osadzający się na truskawkach, sałacie i orzechach – no coś okropnego dla mnie
– traktowanie samochodu jak magazynu – w sezonie letnim koło takiego samochodu nie da się po prostu przejść, jeśli służy za magazyn owoców. Smród pleśni, która tam się rozwija, jest ohydny. Są też tacy, co w samochodach za zamkniętą szybą magazynują jajka. A wszyscy wiemy, jak taki samochód potrafi się nagrzać. 

W przypadku bazarów naprawdę sprawdza się stara dobra zasada – trzeba mieć zaufanego sprzedawcę.

Na przykład koło mojej babci, na Mokotowie, w każdy piątek przyjeżdża samochód pełen warzyw i owoców. I choć obok jest bazar –  od rana “u chłopaków” jest szalona kolejka! Wszyscy wiedzą, skąd oni są, skąd przywożą produkty, wszyscy widzą, że te produkty są świeże i po prostu najlepsze! Zaufanie i uczciwość są nieoceniane w takim przemyśle.

 

Co w takim razie znajdę w Twojej lodówce?

Pół żartem, pół serio – ale w połowie pustą przestrzeń. Staramy się zakupy robić na bieżąco, a nie na zapas, aby w jak największym stopniu po prostu ograniczyć marnowanie żywności.

Przez większość czasu w naszej lodówce jest wielki gar z zupą, najczęściej z moim ulubionym rosołem oraz produkty z dłuższą datą przydatności do spożycia jak, np. mozzarela. Jako protip powiem Ci, że w momencie, w którym kupuję drożdże, dzielę je na kawałki po 10g i mrożę. Jak najdzie nas ochota na pizzę – wyciągam poporcjowane drożdże i gotowe.
Domowa pizza to dla mnie najlepsza metoda na niemarnowanie warzyw. Zawsze można coś do niej skroić: resztkę cebuli czy papryki i gotowe. 

 

Jak robić zakupy mając do dyspozycji całe miasto i godzinę czasu?

Monika! Nie da się.

A całkiem poważnie: każdy z nas ma jakąś pasję i dla każdego coś innego jest najważniejsze. Na pewno można zorganizować swoje życie tak, aby kupować bez plastiku, do swojego opakowania, itp, choć może to wymagać od nas odwiedzenia kilku sklepów. W końcu – nie musimy wszystkiego kupować jednego dnia, prawda?
My jesteśmy zwolennikami częstego odwiedzania sklepu i kupowania po prostu tego, co jest nam potrzebne, bez większego robienia zapasów produktów szybkopsujących się.
Choć muszę przyznać, że nasza sytuacja w kontekście zakupów jest dość nietypowa, ponieważ od jakiegoś czasu sami wędzimy sery i wędliny. Takie produkty mogą znacznie dłużej poleżeć w lodówce, niektóre produkty mrozimy na później. Dzięki temu nasze zakupy ograniczają się naprawdę do niewielkiej ilości rzeczy. 

 

Umówmy się – duże miasto, to dużo wszystkiego. Oczu nie można oderwać! Jak nie dać się wszechobecnej konsumpcji?

Poznać siebie. Zastanowić się, jakie mamy potrzeby, wartości. Zadać sobie pytanie: czy ja naprawdę tego potrzebuję, czy chcę komuś zaimponować?

Opowiem Ci śmieszną historię z lampą, którą mam obok kanapy. Zanim ją kupiliśmy, zastanawiałam się chyba z 3 tygodnie, czy ja naprawdę jej potrzebuję. Wiem, że to może brzmieć śmiesznie, w końcu to tylko lampa, ale dla mnie to było naprawdę istotne, bo nie chciałam mieć czegoś, z czego nie będę korzystać, co będzie zagracać moją przestrzeń.
Przez cały ten czas przyglądałam się temu, co robię i jakie mam potrzeby. Okazało się, że tak, codziennie siedzę na kanapie w tym miejscu z laptopem lub książką – wieczorami jakieś oświetlenie byłoby jak najbardziej wskazane. Okazało się, że lampka będzie zdecydowanie lepsza od zapalania mocnego, górnego światła.
Spędzam też dużo czasu przy stole pracując – tak, zdecydowanie przydałoby się oświetlenie przy stole, stwierdziłam.
I kiedy dopiero poznałam moją potrzebę i zobaczyłam, że ta lampka naprawdę poprawi komfort mojego życia i będzie używana – wówczas po nią pojechałam. 

To, co mi jeszcze pomogło w ograniczeniu konsumpcjonizmu, to trzymanie się swoich wartości. Skoro tak bardzo kocham naturę, to nie chcę jej szkodzić. Staram się więc szukać ubrań, które albo zostały wykonane z recyklingu, albo są z naturalnego materiału. Doszłam też do wniosku, że chcę doceniać ludzką pracę, odwagę, pasję i chcę wspierać polskie marki.
Polskie produkty, zwłaszcza z naturalnym składem, są dużo droższe od poliestru z sieciówki. Ale dzięki temu – moje zakupy są naprawdę przemyślane.

 

(Od redakcji: dlatego Asi tak spodobały się koszulki marki Volcano, które nie tylko mają piękny nadruk, są z oddychającego i ekologicznego materiału: 100% bawełna organiczna. Co ważne, 5 zł ze sprzedaży każdej koszulki z linii EKO przeznaczone zostanie na zalesianie. Kupując T-shirt Volcano, sadzisz 1 m² lasu w Borach Tucholskich. Kupując ten produkt, sadzisz „Las na zawsze”.)

 

Które eko-sposoby nie sprawdziły się w Twoim przypadku, a które tak?

Nie sprawdziło się tworzenie naturalnych kosmetyków. Okazało się, że wszystkie surowce przychodzą w plastikowych, małych słoiczkach oraz folii, co generowało strasznie dużo śmieci!

To, do czego nie mogę się przemóc, to kupowanie produktów spożywczych na wagę, których nie poddaje się obróbce termicznej, jak np: orzechy, suszone owoce.
Któregoś razu spytałam panią w hipermarkecie, jak często myte są te pojemniki – nie potrafiła odpowiedzieć, nie wiedziała, czy w ogóle są myte. Przeraża mnie też to, że część ludzi wciąż potrafi gołymi rękami sięgać po różne produkty, dotykać je i nie kupować ich. Któregoś razu widziałam, jak pan kichnął w dłoń a później tą ręką sięgnął po orzechy. Innym razem rodzice z dziećmi z nudów dotykali kajzerki, przechodząc koło stoiska z pieczywem.
Takie sytuacje sprawiają, że kupuję orzechy w opakowaniu producenta, a nie na wagę w hipermarkecie, a pieczywo – w piekarni, w której ekspedientka podaje produkt.  

 

Wiem, że jesteś za inicjowaniem zmian wokół siebie, ale czy uczestniczysz w miejskich ekologicznych akcjach czy inicjatywach innych? Odbywają się w ogóle takie eventy w Warszawie? 

Wiesz co, raz byłam na takim wydarzeniu, na którym zostałam bardzo mocno zainspirowana do tego, aby dbać o swoje buty.
I na pewno było we mnie do tej pory dość sporo ignorancji w tym zakresie, a także jakiegoś lenistwa, ale od tamtej pory staram się regularnie pastować oraz kremować moje botki i myć trampki.
Nie powiem, jest to czynność, której strasznie nie lubię robić, ale na swój sposób jest fantastyczna. To jest tak zapomniana czynność, że kiedy siadam w przedpokoju i zabieram się za czyszczenie i pielęgnację butów, czuję jakby zatrzymał się czas, jakbym wracała do korzeni. To spotkanie sprawiło, że zaczęłam nie tylko bardziej dbać o buty, ale też odwiedzać lokalnego szewca. 

Na tym samym wydarzeniu mogliśmy zrobić swoją własną woskowilijkę, w której codziennie nosiłam słodkości do pracy, zamiast pakować je do śniadaniówki. 

Odpowiadając na Twoje pytanie – tak, takie spotkania i wydarzenia są. Ale Warszawa jest duża. Jeśli jakieś spotkania odbywają się w centrum – myślę, że jeszcze część ludzi na nie przyjdzie. Ale inne dzielnice – to już jest zrzeszanie lokalnych mieszkańców. 

Na pewno cudownie by było, gdyby miasto zaangażowało się w promocję takich wydarzeń. Póki co – możemy być tylko wdzięczni pasjonatom bezśmieciowego życia za trud włożony w organizowanie ich.

 

Czujesz, że jest coś jeszcze, co mogłabyś zrobić, by żyć bardziej #lesswaste? Może masz jakieś postanowienie na nowy rok? 

Ależ oczywiście!
Moim marzeniem jest mieć jak najbardziej naturalny dom, a co za tym idzie – kuchnię. W tym roku próbowaliśmy samodzielnie stworzyć swój własny balkonowy ogródek, siejąc na nim warzywa i zioła. Jednak okazało się, że słońce popaliło nam nasze plony.
W przyszłym roku chcemy się do tego lepiej przyłożyć! 

A co poza tym?
Poza tym na pewno jeszcze większe ograniczenie ślepej konsumpcji na rzecz świadomości siebie i swoich potrzeb. Myślę, że w dzisiejszych czasach to jest coś, czego nam naprawdę potrzeba – poznanie siebie na tyle, aby to nie rzeczy decydowały o nas i naszej wartości, tylko to kim jesteśmy i jak bardzo potrafimy żyć w zgodzie ze sobą.

 

 

 ___________________

 

Asia ma na sobie koszulki marki Volcano z organicznej bawełny.

T-shirt T-Hendy ma na lewej piersi czarny nadruk i napis Grown your tree. Całość idealnie wpisuje się w kolekcję koszulek Eko marki Volcano oraz ideę mody zrównoważonej. 

Biały T-shirt T-BEAR ma na piersi zielony nadruk z motywem niedźwiedzia oraz napis w stylu eko. 

5 zł ze sprzedaży każdej koszulki z linii EKO Volcano przeznaczy na zalesianie. Kupując T-shirt, sadzisz 1 m² lasu w Borach Tucholskich.

Na spacer Joanna wybrała płaszcz zimowy z futerkiem i kapturem J‑NAOMI. Ocieplenie płaszcza stanowią włókna pochodzące z recyklingu – takie rozwiązanie jest zgodne z ideą mody zrównoważonej. 

 

 ___________________

 

Zdjęcia: Emilia Pryśko

 

Rozmowy

The Mother Talks: Paulina Wnuk

1 listopada 2017 / Monika Pryśko

The Mother Mag: Patrzę na Twoje życie i widzę kilka początków.

Założenie bloga From Movie To The Kitchen (teraz paulinawnuk.com), wygranie Blog Roku 2012, cukrzyca Twojego syna, Tymka, i zmiana sposobu odżywiania, większa troska o zdrowie. Jak dziewczyna, która nie potrafiła znaleźć życiowego celu, stała się inspiracją dla innych kobiet, np. Bijonsek? Pytam, bo obserwując Cię wydaje mi się na pierwszy rzut oka,...

The Mother Mag: Patrzę na Twoje życie i widzę kilka początków. Założenie bloga From Movie To The Kitchen (teraz paulinawnuk.com), wygranie Blog Roku 2012, cukrzyca Twojego syna, Tymka, i zmiana sposobu odżywiania, większa troska o zdrowie. Jak dziewczyna, która nie potrafiła znaleźć życiowego celu, stała się inspiracją dla innych kobiet, np. Bijonsek? Pytam, bo obserwując Cię wydaje mi się na pierwszy rzut oka, że wszystko przychodzi do Ciebie ot tak, lekko.

Paulina Wnuk: Mój tata zawsze mówił, że mam farta w życiu i uda mi się wszystko, co sobie zaplanuję. Trochę tak jest, choć w dużej mierze jest to jednak praca, bo wyrosłam na zakompleksioną dziewczynę, której się wydawało, że nic nie osiągnie.

Ale skąd to przekonanie?

Przez całe dzieciństwo właśnie to słyszałam od swojej mamy. Miałam wielki problem, by uwierzyć w siebie i w to, że coś w życiu może mi się jednak udać. Wcześnie też wyprowadziłam się z domu.  

Jak to wcześnie?

Miałam 16 lat. Rok później zaczęłam opiekować się młodszym o 9 lat bratem, byłam jego rodziną zastępczą, wychowywałam go przez długi czas. Jak widzisz, szybko musiałam dorosnąć i dojrzeć. Mało miałam czasu, by pracować nad wiarą w siebie.

Zatrzymaj się na chwilę. W wieku 17 lat byłaś rodziną zastępczą na 7-latka?

Jak skończyłam 18 lat mogłam prawnie być rodzicem zastępczym, ale po prostu wcześnie zaczęłam się bratem opiekować, miałam na to zgodę sądu, bo byłam dojrzała, choć niepełnoletnia. Moi rodzice w pewnym momencie odpuścili. Mój brat i ja zostaliśmy pozostawieni sami sobie i nikogo nie obchodziło, co się z nami stanie, czy sobie poradzimy, czy mamy co jeść, czy mamy ubrania na zimę. Musieliśmy sobie z tym poradzić sami.

Jak to wyglądało w rzeczywistości?

Rzuciłam szkołę. Poszłam do pracy. Wynajęłam mieszkanie. Nie chciałam zostawiać mojego brata w takiej sytuacji, w jakiej zostawili nas rodzice. Musiałam szybko dorosnąć.

A w wieku 20 lat sam zostałaś mamą. O czym wtedy myślałaś?

Wszystko bardzo szybko się potoczyło. W tych wszystkich wydarzeniach ciężko było mi uwierzyć w to, że kiedykolwiek będę mieć czas i siłę, żeby się rozwijać, żeby coś osiągnąć. Nie wierzyłam, że zdobędę wykształcenie, nie miałam możliwości pójść na studia, szkołę skończyłam zaocznie.  

Wiedziałaś, że masz jakikolwiek talent? Czułaś, że masz co rozwijać i na czym się skupić?

Nie miałam nigdy problemów z nauką, jeśli miałam ku temu warunki. Uczyłam się dobrze. Fakt, dużo wagarowałam, ale sytuacja rodzinna była tak trudna, że nie umiałam sobie z tym psychicznie poradzić, nie lubiłam chodzić do szkoły.

Dlaczego?

Mieliśmy trudną sytuację finansową. Wolałam szukać oddechu gdzieś indziej, ciężko było mi się odnaleźć w takim normalnym, nastoletnim życiu, kiedy tak naprawdę musiałam prowadzić te dorosłe. Wiedziałam, że jestem inteligentna, jednocześnie miałam też duży problem. To, co się działo wokół mnie, było bardzo obciążające.

Jest rok 2011, Twoje życie się zaczyna się w końcu zmieniać na lepsze?

Gdy w 2011 roku założyłam bloga i gdy rok później wygrałam nagrodę Blog Roku, totalnie nie umiałam sobie z tym poradzić. Pewnie dlatego cały czas mam wrażenie, że nie wykorzystałam tej szansy. Ciągle byłam smutna, ciągle mi się wydawało, że to pomyłka, że nie powinnam była wygrać, że są osoby, które robią więcej, są mądrzejsze, więcej potrafią. Cały czas sabotowałam swoją pracę, bo wiedziałam, że robię coś fajnego, ale na siłę szukałam negatywów.

Nawet wtedy, gdy wydałaś książkę?

Nie potrafiłam się z niej cieszyć. Wciąż czułam, że nie zasłużyłam na sukces.

Nadal tak czujesz?

Trzy lata temu po raz pierwszy poszłam do psychiatry. Zauważyłam u siebie duży spadek siły życiowej. Nie mogłam wstać z łóżka, umyć naczyń, ugotować obiadu, nie mogłam wykonać podstawowych czynności. Zdiagnozowano u mnie dosyć silne stany depresyjne. Zaczęłam się leczyć. Później poszłam do psychologa, przeszłam długą terapię. To był dobry krok, powinnam była zrobić to dawno temu, ale wmówiłam sobie, że nie mam albo czasu, albo pieniędzy, albo nie chce mi się, albo że to nic nie da. Wtedy też sama próbowałam szukać odpowiedzi na pytania, które zadawałam sobie przez całe życie. Podniosłam się, choć wymagało to ogromnej pracy.

Czy teraz jesteś z siebie dumna?

Teraz tak. Z dziewczyny bez wykształcenia, która nie miała ani dobrych warunków, ani możliwości w życiu, stałam się osobą, która docenia siebie za to, jak wiele zrobiła. Zrozumiałam, że nie ma problemu, z którym nie mogłabym sobie poradzić.

A teraz pracujesz w agencji marketingowej, która nie potrzebowała wcale twojego CV, żeby przyjąć Cię do zespołu po pierwszej rozmowie, znając Cię tylko z internetu.

Szukając pracy zastanawiałam się, czy mam szanse, bo poza blogiem nie mam żadnego doświadczenia w pracy kreatywnej. Dostałam szansę i okazało się, że daję sobie radę.

Twoim wielkim plusem jest to, że nie obciążasz innych swoją historią, nikt nie czuje, że za tym, co robisz, idzie dużo ciężkich chwil. Wszystko, co wychodzi od Ciebie – online czy offline – jest bardzo pozytywne. Idzie za tym dobra energia.

Będąc dzieckiem zawsze chciałam sobie radzić ze wszystkim sama. Teraz niektóre rzeczy chcę zachować dla siebie. Wolę przedstawiać się inaczej, z tej dobrej strony – dosłownie i w przenośni. Te wszystkie doświadczenia mnie ukształtowały, zawsze mówię, że z nawet najgorszej sytuacji można wyciągnąć wnioski. Nie lubię się użalać, nie lubię opowiadać mojej „historii”, bo każdy przeżył w życiu coś, co jakoś na niego wpłynęło. Nie chciałabym też, żeby moje wspomnienia mnie definiowały. I żeby miały jakiś wpływ na odbiór mnie. Wolę być rozpoznawana przez ludzi po prostu przez to jaka jestem, a nie przez to, co przeżyłam.

Lubisz być mamą?

Całe dzieciństwo sobie powtarzałam, że nigdy nie chciałabym być jak moja matka. To mi utkwiło w pamięci. Teraz robię wszystko na odwrót, chcę być dobrą, najlepszą mamą, chcę się starać, by mój syn był szczęśliwy. Nie dostałam dobrego przykładu od rodziców. Dali mi miłość w pierwszych latach życia, potem jednak wszystko się posypało. Było mi bardzo ciężko bez rodziców, teraz praktycznie nie mam z nimi kontaktu. Chciałam bardzo mojemu synowi przekazać myśl, że ja jestem jego mamą, że może na mnie liczyć, że nie zostawię go, że nie odpuszczę. Chcę, by mój syn miał wsparcie we mnie, wiedział, że jestem obok. Bo mnie tego zabrakło.

Teraz jest właśnie Twój test – cukrzyca.

O cukrzycy dowiedzieliśmy się prawie dwa lata temu.Ciężko bylo mi się z tym pogodzić.

Komu bardziej, Tobie czy synkowi?

On jest silny i skryty, pozytywnie nastawiony. Czasami powie – szkoda, że mam cukrzycę, fajnie, gdybym jej nie miał. Ale radzi sobie, ma moje wsparcie. Mi było ciężko, bo obwiniałam się, brakowało mi wiedzy na temat tej choroby. Spotkałam się z krytyką ze strony jednego z lekarzy, który sugerował, że syn jest chory, bo jadł za dużo serków i słodyczy. A przecież cukrzyca nie bierze się od jedzenia. Nie mogłam się z tym pogodzić, że Tymek będzie z tym żył do końca życia. Teraz skupiam się na tym, by przygotować go na życie z cukrzycą, żeby zawsze umiał o siebie zadbać – pilnować się, mierzyć cukier, znać swój organizm, podawać insulinę, a czasem nie chce sie tego robić, zapomina się. Powikłania tej choroby są okropne, chcę, by Tymek tego uniknął. To mój priorytet.

Jest coś, co Ci poprawia humor, daje ci energię?

Próbuję się motywować. Jak mam dobry dzień, wszystko idzie mi super. Trochę jednak zostało we mnie starej Pauliny, która szuka tych negatywów, wymówek – po co masz się za to zabierać, skoro i tak ci nie wyjdzie. Walczę z tym. Popycham się do przodu, otaczam się fajnymi, motywującymi ludźmi. To jest ważne, by mieć wokół siebie ludzi, którzy podnoszą na duchu, niekoniecznie rozmową, ale samą aurą. Usunęłam ze swojego życia ludzi, którzy mnie męczyli.

Mówisz o swoich rodzicach?

I tak i nie. Musiałam ograniczyć kontakt z rodzicami, bo było to dla mnie zbyt ciężkie. Jednak wiem, że każdy zasługuje na szansę, na wybaczenie i zrozumienie, a teraz, gdy jestem dorosła, łatwiej jest mi się z pewnymi rzeczami pogodzić.

Gdybyś mogła cofnąć czas, co zrobiłabyś inaczej?

Ze wszystkiego można wyciągnąć wnioski, nawet z najtrudniejszych sytuacji.

Co byś powiedziała 19-letniej Paulinie, matce małego chłopca, przybranej matce kilkulatka?

Dasz radę, kobieto. Nie załamuj się. Te kilkanaście lat temu bardzo brakowało mi kogoś, kto by mnie po plecach poklepał, kto by powiedział, że robię dobrą robotę, że dam sobie radę. Owszem, miałam jakieś wsparcie. Mój brat, gdy się nim opiekowałam, chodził do podstawówki, więc w szkole mi pomagano. Ale to były obce mi osoby i psychicznie nie było mi wcale lżej.

Czy teraz każde nowe, trudne doświadczenie przyjmujesz trochę łatwiej?

Nie raz się załamuję, ale mam już bagaż doświadczeń, dzięki któremu jest mi łatwiej się podnieść, choć nowe problemy też dobijają.

Widzisz, że Twoja historia komuś pomaga?

Tak, to jest budujące i fajne, że można komuś pomóc. Bardzo chciałabym, będąc 16-letnią dziewczyną, spotkać kogoś takiego, jak ja teraz, i porozmawiać, zobaczyć, że perspektywa na dobre życie jest i że choć teraz jest źle, nie znaczy, że za chwile nie bedzie lepiej. Na wszystko można zapracować, trzeba być cierpliwym. Nie można się poddawać.

Masz plan na pomaganie innym?

Zawsze chciałam pomagać osobom będącym w sytuacji, jak kiedyś ja. Chcę pomagać dzieciom z trudnych rodzin odnaleźć ich ścieżkę. Nie znalazłam jeszcze na to sposobu, nie miałam nawet ostatnio siły, by się tego podjąć, ale myślę, że w przyszłości wrócę do tego pomysłu.

Czy to jedna z tych rzeczy, które chcesz zrobić przed 30-stką?

Mam nadzieję, że zdążę, czas leci! 🙂

Myślisz o wydaniu drugiej książki z przepisami?

O drugiej książce myślę, ale tak powoli. Mam ją z tyłu głowy. Poza tym teraz chcę robić inne rzeczy. Mam świetną pracę, w której się rozwijam, mam wokół siebie cudownych ludzi, odnajduję nowe pasje, układam życie po zakończeniu związku, otwieram się na nowe rzeczy, na nowych ludzi i nowe emocje. Wszystko ma jakąś swoją kolejność i kluczowy jest czas. Wiem, że temat książki wróci, gdy będzie na to odpowiedni moment.

Jesteś na dobrej życiowej drodze?

Tak, idzie mi bardzo dobrze. Wszystko ma swoje tempo i czas.

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo