Change font size Change site colors contrast
Rozmowy

Jak żyć ekologicznie w wielkim mieście

1 grudnia 2020 / Monika Pryśko

Joannę poznałam przez Internet.

Myślę, że połączyłyśmy wspólne eko-kropki i zaczęłyśmy nawzajem podglądać nasze sposoby na życie less waste. Zaciekawiła mnie ta spokojna dziewczyna, z bardzo konkretnym pomysłem na swoją obecność w sieci.

Asia Maj-Dubińska prowadzi bloga Wolno Wolniej i przypomina, by czasem wyłączyć telefon, by zrobić sobie wycieczkę poza miasto, by szanować naturę. Ale przede wszystkim, by żyć w zgodzie ze sobą. 

Asia mieszka w Warszawie, ale zaznacza, że marzy jej się dom na wsi, codzienny kontakt z przyrodą, cisza i spokój… Dlatego postanowiłam zapytać, jak żyć ekologicznie w wielkim mieście? 

 

Czy da się żyć ekologicznie mieszkając w mieście?

Jeszcze dwa lata temu powiedziałabym, że nie, nie da się, absolutnie. Można próbować wprowadzić pojedyncze rozwiązania, prawie niewidzialne w kontekście całego naszego gospodarstwa domowego, ale nasz świat poszedł tak bardzo w masową produkcję, w plastik, jednorazowość – że nie ma takiej możliwości, aby żyć w zgodzie z naturą, żyć ekologicznie.  

 

A dziś?

Dziś uważam zdecydowanie inaczej! Można żyć w dużym mieście i można żyć w zgodzie z naturą, a przynajmniej w znacznym stopniu ograniczając nasz ludzki, konsumencki zły wpływ na nią.

 

Jak to się stało, że zaczęłaś wprowadzać przyjazne środowisku rozwiązania do swojego życia, domu?

Wiesz co, ciekawe pytanie. Wydaje mi się, że różne zdarzenia z życia coraz bardziej pchały mnie w stronę natury, choć pod bardzo różnymi kątami.

W moim rodzinnym domu od zawsze chodziło się z koszem wiklinowym na bazarek po warzywa czy nabiał, i wszystkie te produkty wkładało się bezpośrednio do koszyka, a nie do foliówki czy siatki. Mieliśmy też bardzo dobrą wodę w kranie, więc picie kranówki było u nas czymś oczywistym i bardzo długi czas nie kupowało się u nas wody w butelce. I choć takie sytuacje, można powiedzieć, że były drobnostkami, to jako dziecko nimi przesiąkłam i “niemarnowanie” czy “nie generowanie śmieci” stało się dla mnie czymś naturalnym. 

 

Tak jest do tej pory? 

Tak, wręcz ewoluowało! Im bardziej dorastałam, tym zaczynałam stawać się coraz bardziej świadomym konsumentem. Dużo więcej widziałam, dużo więcej rozumiałam, nad wieloma rzeczami zaczęłam się zastanawiać i szukać odpowiedzi. A później przyszła dorosłość, praca, stresy i… zaczęło się szukanie ukojenia poszarpanych nerwów. Okazało się, że najlepiej odpoczywa mi się w naszym domu na wsi. To tam zaczęłam czuć się naprawdę wolna! Zrzucałam z siebie ciężar presji, oczekiwań i pretensji, i wkładałam stare, działkowe spodnie i ulubiony sweter po mojej mamie ubrudzony na rękawie żółtą farbą. Mogąc w takim stroju wyjść poza działkę, mogąc spacerować po lesie, po polach, obserwując jak mój pies szaleje korzystając z tej wolności – zakochałam się w naturze bez pamięci. Zakochałam się w wolności jaką ona daje. W kolorach, dźwiękach, zapachach. W możliwości bycia sobą.

 

 

No dobrze, ale mieszkasz w Warszawie, jak przerwać tę idyllę, gdy musisz wrócić do pracy?

Nie przerywać, zabrać ją ze sobą!
Widok ptaków z rana, jak latają w tą i z powrotem nosząc jedzenie, to jest coś przecudownego, do tego ten śniadaniowy ptasi trel –  ja po prostu jak dziecko, uparcie zapragnęłam mieć to w Warszawie!
Nie chciałam ciągle uciekać poza miasto, aby móc obcować z naturą i cieszyć się jej dobrem. Chciałam mieć ją tu, blisko, na miejscu! I wtedy przyglądając się temu, jak wygląda Warszawa, co się dzieje w mieście, zrozumiałam, że jeśli chcę korzystać z natury – to muszę zacząć o nią dbać. Nie mogę z nią walczyć – muszę się jej poddać. Zwolnić. Zastanowić się nad tym jak żyję.
I tak zaczęło się wprowadzanie natury do mojego życia.

Jest jeszcze jedna, niesamowita rzecz, która wręcz “niechcący” wprowadziła naturę na moje czwarte piętro warszawskiego bloku. Któregoś razu dostałam od mojej mamy żółtą konewkę do zawieszenia na poręczy balkonu. Nie miałam na nią pomysłu, ciągle zastanawiałam się, czy używać jej jako prawdziwej konewki do podlewania roślin balkonowych, czy może powinnam coś tam zasadzić? I problem w sumie rozwiązał się sam!  Okazało się, że w konewce zbierała się deszczówka. Wrona szybko zauważyła ten zbiorniczek z wodą i zaczęła codziennie przylatywać na mój balkon napić się wody. Widząc to, ja zaczęłam regularnie wymieniać jej tę wodę, aby miała świeżą. Z czasem zaczęłam na konewce zostawiać jej skrawki mięsa, np. wędzonych przez nas mięs. Wronie tak to się spodobało, że zaczęła mi się odwdzięczać! I tak któregoś razu znalazłam na swoim balkonie plastry żółtego sera albo trochę chleba.
Teraz na balkon przylatuje już nie tylko wrona, ale i sroki. 

To jest coś niesamowitego!! 

 

Czyli żyjesz na co dzień ekologicznie, w duchu zero waste?

Może Cię zdziwi ta odpowiedź, ale nie. Nie chcę narzucać na siebie żadnych stylów życia, szufladkować się i sama na siebie nakładać jakieś ramy, ograniczenia. Staram się żyć uważnie, rozsądnie, w zgodzie z tym, co jest dla mnie ważne.

Zakochałam się w przyrodzie, więc dodatki do domu wybieram naturalne: lniane firanki i zasłony, drewniane podkładki pod kubek. Uwielbiam, kiedy pięknie pachnie mi w domu, więc zamiast kupować świeczki parafinowe ze sztucznymi olejkami – wybieram te naturalne z naturalnymi olejkami. Zamiast mydła w płynie – używam tego w kostce – bez mocnych, syntetycznych zapachów. 

Mam też w domu mnóstwo roślin, więc kiedy chcę coś zmienić w aranżacji naszego mieszkania – zamiast pójść do sklepu po kolorową, plastikową podkładkę – przestawiam rośliny. O, i jako ciekawostkę mogę Ci powiedzieć, że deski do krojenia i plastry drewna służą mi też za podstawki pod doniczki. Dla mnie to jest genialne rozwiązanie, ponieważ nie dość, że drewno jest naturalnym surowcem, w żaden sposób nieprzetworzonym, to cudownie ociepla wnętrze i koi wzrok! A kiedy będę chciała się go pozbyć – nawet nie wrzucę tych podkładek do kosza na śmieci. Będę mogła zostawić je na trawie i żadna krzywda środowisku się nie stanie. Po prostu – oddam je naturze, skąd je pozyskałam.
Czy to nie jest niesamowite? 

 

Co można zrobić dla swojej najbliższej społeczności?

Wyjść z inicjatywą. Przyjrzeć się śmieciom, które się generuje i zastanowić się – czy komuś one się przydadzą?
Blok, w którym mieszkam, ma swoje forum na Facebooku. Któregoś razu napisałam na nim, że w korytarzu zostawiam plastikowe pudełko po psim jedzeniu. Poprosiłam, aby ludzie wrzucali tam plastikowe nakrętki od butelek. Gdy widzę, że kubełek zapełniony jest korkami – biorę go pod pachę i idę do osiedlowego sklepu, gdzie cały czas trwa zbiórka plastikowych korków.
Innym razem na grupie śmieciarkowej ktoś napisał, że chętnie przyjmie wytłoczki po jajkach. Okazało się, że dziewczyna mieszka blisko mnie! Szybko więc na tym naszym forum napisałam, aby kto może – zostawiał obok kubełka na korki puste wytłoczki. Zgarniam je wracając ze spaceru z psem. A jak uzbiera mi się ich całkiem spora ilość – umawiam się z tą dziewczyną po ich odbiór. I to trwa już z dobre pół roku! 

Akcja z wytłoczkami po jajkach jest o tyle cudowna, że tego papieru już nie da się poddać recyklingowi, nie da się z niego już nic otrzymać. Więc taka wytłoczka może albo trafić do spalarni, albo zostać ponownie wykorzystana. Dla mnie to jest fantastyczne! 

Kilka dni temu ktoś na tablicy ogłoszeń na klatce schodowej zostawił kartkę, że ma białe biurko do oddania. Tak po prostu, do oddania, jemu już nie jest potrzebne. To kolejna świetna inicjatywa i to w tak małej społeczności! Zamiast coś wyrzucić – w pierwszej kolejności pyta, czy ktoś tego nie potrzebuje.

Swego czasu także jedna z sąsiadek napisała na forum, że ma bardzo dużo świeżych drożdży do oddania i czy ktoś by ich nie chciał. I żeby było zabawniej – te drożdże były bodźcem do pierwszego samodzielnego zrobienia przez nas ciasta na pizzę! Od tamtej pory – ani razu nie zamówiliśmy pizzy. Całą robimy sami. 

Pytasz, co można zrobić dla najbliższej społeczności? Wyjść z inicjatywą. Zrobić ten pierwszy krok. Ośmielić ludzi do dzielenia się. A przy tym może się okazać, że obok nas mieszkają naprawdę cudowni ludzie.

Na jakie pułapki można wpaść chcąc żyć ekologicznie w dużym mieście? 

Moja odpowiedź może Ci się nie spodobać. Przez wiele lat pracowałam w branży spożywczej, zajmując się bezpieczeństwem żywności. Kupowanie na bazarach budzi we mnie bardzo skrajne emocje. Z jednej strony mówi się, że to żywność “prosto od rolnika” i że na pewno jest zdrowsza, niż ta z hipermarketu. Ale niestety nie zawsze tak jest.  

Mieszkając przy dwóch bazarach naoglądałam się wielu rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. To, co szczególnie mnie razi, to:
– stoisko z jajkami pod chmurką – gdzie jajka powinne być przetrzymywane raczej w chłodzie niż latem cały dzień w upale
– palenie papierosów przez sprzedawców – cały ten dym i osad z papierosów osadzający się na truskawkach, sałacie i orzechach – no coś okropnego dla mnie
– traktowanie samochodu jak magazynu – w sezonie letnim koło takiego samochodu nie da się po prostu przejść, jeśli służy za magazyn owoców. Smród pleśni, która tam się rozwija, jest ohydny. Są też tacy, co w samochodach za zamkniętą szybą magazynują jajka. A wszyscy wiemy, jak taki samochód potrafi się nagrzać. 

W przypadku bazarów naprawdę sprawdza się stara dobra zasada – trzeba mieć zaufanego sprzedawcę.

Na przykład koło mojej babci, na Mokotowie, w każdy piątek przyjeżdża samochód pełen warzyw i owoców. I choć obok jest bazar –  od rana “u chłopaków” jest szalona kolejka! Wszyscy wiedzą, skąd oni są, skąd przywożą produkty, wszyscy widzą, że te produkty są świeże i po prostu najlepsze! Zaufanie i uczciwość są nieoceniane w takim przemyśle.

 

Co w takim razie znajdę w Twojej lodówce?

Pół żartem, pół serio – ale w połowie pustą przestrzeń. Staramy się zakupy robić na bieżąco, a nie na zapas, aby w jak największym stopniu po prostu ograniczyć marnowanie żywności.

Przez większość czasu w naszej lodówce jest wielki gar z zupą, najczęściej z moim ulubionym rosołem oraz produkty z dłuższą datą przydatności do spożycia jak, np. mozzarela. Jako protip powiem Ci, że w momencie, w którym kupuję drożdże, dzielę je na kawałki po 10g i mrożę. Jak najdzie nas ochota na pizzę – wyciągam poporcjowane drożdże i gotowe.
Domowa pizza to dla mnie najlepsza metoda na niemarnowanie warzyw. Zawsze można coś do niej skroić: resztkę cebuli czy papryki i gotowe. 

 

Jak robić zakupy mając do dyspozycji całe miasto i godzinę czasu?

Monika! Nie da się.

A całkiem poważnie: każdy z nas ma jakąś pasję i dla każdego coś innego jest najważniejsze. Na pewno można zorganizować swoje życie tak, aby kupować bez plastiku, do swojego opakowania, itp, choć może to wymagać od nas odwiedzenia kilku sklepów. W końcu – nie musimy wszystkiego kupować jednego dnia, prawda?
My jesteśmy zwolennikami częstego odwiedzania sklepu i kupowania po prostu tego, co jest nam potrzebne, bez większego robienia zapasów produktów szybkopsujących się.
Choć muszę przyznać, że nasza sytuacja w kontekście zakupów jest dość nietypowa, ponieważ od jakiegoś czasu sami wędzimy sery i wędliny. Takie produkty mogą znacznie dłużej poleżeć w lodówce, niektóre produkty mrozimy na później. Dzięki temu nasze zakupy ograniczają się naprawdę do niewielkiej ilości rzeczy. 

 

Umówmy się – duże miasto, to dużo wszystkiego. Oczu nie można oderwać! Jak nie dać się wszechobecnej konsumpcji?

Poznać siebie. Zastanowić się, jakie mamy potrzeby, wartości. Zadać sobie pytanie: czy ja naprawdę tego potrzebuję, czy chcę komuś zaimponować?

Opowiem Ci śmieszną historię z lampą, którą mam obok kanapy. Zanim ją kupiliśmy, zastanawiałam się chyba z 3 tygodnie, czy ja naprawdę jej potrzebuję. Wiem, że to może brzmieć śmiesznie, w końcu to tylko lampa, ale dla mnie to było naprawdę istotne, bo nie chciałam mieć czegoś, z czego nie będę korzystać, co będzie zagracać moją przestrzeń.
Przez cały ten czas przyglądałam się temu, co robię i jakie mam potrzeby. Okazało się, że tak, codziennie siedzę na kanapie w tym miejscu z laptopem lub książką – wieczorami jakieś oświetlenie byłoby jak najbardziej wskazane. Okazało się, że lampka będzie zdecydowanie lepsza od zapalania mocnego, górnego światła.
Spędzam też dużo czasu przy stole pracując – tak, zdecydowanie przydałoby się oświetlenie przy stole, stwierdziłam.
I kiedy dopiero poznałam moją potrzebę i zobaczyłam, że ta lampka naprawdę poprawi komfort mojego życia i będzie używana – wówczas po nią pojechałam. 

To, co mi jeszcze pomogło w ograniczeniu konsumpcjonizmu, to trzymanie się swoich wartości. Skoro tak bardzo kocham naturę, to nie chcę jej szkodzić. Staram się więc szukać ubrań, które albo zostały wykonane z recyklingu, albo są z naturalnego materiału. Doszłam też do wniosku, że chcę doceniać ludzką pracę, odwagę, pasję i chcę wspierać polskie marki.
Polskie produkty, zwłaszcza z naturalnym składem, są dużo droższe od poliestru z sieciówki. Ale dzięki temu – moje zakupy są naprawdę przemyślane.

 

(Od redakcji: dlatego Asi tak spodobały się koszulki marki Volcano, które nie tylko mają piękny nadruk, są z oddychającego i ekologicznego materiału: 100% bawełna organiczna. Co ważne, 5 zł ze sprzedaży każdej koszulki z linii EKO przeznaczone zostanie na zalesianie. Kupując T-shirt Volcano, sadzisz 1 m² lasu w Borach Tucholskich. Kupując ten produkt, sadzisz „Las na zawsze”.)

 

Które eko-sposoby nie sprawdziły się w Twoim przypadku, a które tak?

Nie sprawdziło się tworzenie naturalnych kosmetyków. Okazało się, że wszystkie surowce przychodzą w plastikowych, małych słoiczkach oraz folii, co generowało strasznie dużo śmieci!

To, do czego nie mogę się przemóc, to kupowanie produktów spożywczych na wagę, których nie poddaje się obróbce termicznej, jak np: orzechy, suszone owoce.
Któregoś razu spytałam panią w hipermarkecie, jak często myte są te pojemniki – nie potrafiła odpowiedzieć, nie wiedziała, czy w ogóle są myte. Przeraża mnie też to, że część ludzi wciąż potrafi gołymi rękami sięgać po różne produkty, dotykać je i nie kupować ich. Któregoś razu widziałam, jak pan kichnął w dłoń a później tą ręką sięgnął po orzechy. Innym razem rodzice z dziećmi z nudów dotykali kajzerki, przechodząc koło stoiska z pieczywem.
Takie sytuacje sprawiają, że kupuję orzechy w opakowaniu producenta, a nie na wagę w hipermarkecie, a pieczywo – w piekarni, w której ekspedientka podaje produkt.  

 

Wiem, że jesteś za inicjowaniem zmian wokół siebie, ale czy uczestniczysz w miejskich ekologicznych akcjach czy inicjatywach innych? Odbywają się w ogóle takie eventy w Warszawie? 

Wiesz co, raz byłam na takim wydarzeniu, na którym zostałam bardzo mocno zainspirowana do tego, aby dbać o swoje buty.
I na pewno było we mnie do tej pory dość sporo ignorancji w tym zakresie, a także jakiegoś lenistwa, ale od tamtej pory staram się regularnie pastować oraz kremować moje botki i myć trampki.
Nie powiem, jest to czynność, której strasznie nie lubię robić, ale na swój sposób jest fantastyczna. To jest tak zapomniana czynność, że kiedy siadam w przedpokoju i zabieram się za czyszczenie i pielęgnację butów, czuję jakby zatrzymał się czas, jakbym wracała do korzeni. To spotkanie sprawiło, że zaczęłam nie tylko bardziej dbać o buty, ale też odwiedzać lokalnego szewca. 

Na tym samym wydarzeniu mogliśmy zrobić swoją własną woskowilijkę, w której codziennie nosiłam słodkości do pracy, zamiast pakować je do śniadaniówki. 

Odpowiadając na Twoje pytanie – tak, takie spotkania i wydarzenia są. Ale Warszawa jest duża. Jeśli jakieś spotkania odbywają się w centrum – myślę, że jeszcze część ludzi na nie przyjdzie. Ale inne dzielnice – to już jest zrzeszanie lokalnych mieszkańców. 

Na pewno cudownie by było, gdyby miasto zaangażowało się w promocję takich wydarzeń. Póki co – możemy być tylko wdzięczni pasjonatom bezśmieciowego życia za trud włożony w organizowanie ich.

 

Czujesz, że jest coś jeszcze, co mogłabyś zrobić, by żyć bardziej #lesswaste? Może masz jakieś postanowienie na nowy rok? 

Ależ oczywiście!
Moim marzeniem jest mieć jak najbardziej naturalny dom, a co za tym idzie – kuchnię. W tym roku próbowaliśmy samodzielnie stworzyć swój własny balkonowy ogródek, siejąc na nim warzywa i zioła. Jednak okazało się, że słońce popaliło nam nasze plony.
W przyszłym roku chcemy się do tego lepiej przyłożyć! 

A co poza tym?
Poza tym na pewno jeszcze większe ograniczenie ślepej konsumpcji na rzecz świadomości siebie i swoich potrzeb. Myślę, że w dzisiejszych czasach to jest coś, czego nam naprawdę potrzeba – poznanie siebie na tyle, aby to nie rzeczy decydowały o nas i naszej wartości, tylko to kim jesteśmy i jak bardzo potrafimy żyć w zgodzie ze sobą.

 

 

 ___________________

 

Asia ma na sobie koszulki marki Volcano z organicznej bawełny.

T-shirt T-Hendy ma na lewej piersi czarny nadruk i napis Grown your tree. Całość idealnie wpisuje się w kolekcję koszulek Eko marki Volcano oraz ideę mody zrównoważonej. 

Biały T-shirt T-BEAR ma na piersi zielony nadruk z motywem niedźwiedzia oraz napis w stylu eko. 

5 zł ze sprzedaży każdej koszulki z linii EKO Volcano przeznaczy na zalesianie. Kupując T-shirt, sadzisz 1 m² lasu w Borach Tucholskich.

Na spacer Joanna wybrała płaszcz zimowy z futerkiem i kapturem J‑NAOMI. Ocieplenie płaszcza stanowią włókna pochodzące z recyklingu – takie rozwiązanie jest zgodne z ideą mody zrównoważonej. 

 

 ___________________

 

Zdjęcia: Emilia Pryśko

 

Ciało

Chcę żyć i będę żyć, bo mam cel. O życiu z rakiem piersi z twórczyniami kampanii ,,Jestem tu… Och życie !”

17 października 2021 / Monika Pryśko

Magdalena Kucińska 10 lat temu, w wieku 25 lat, zachorowała na raka piersi.

Jej babcia przegrała walkę z rakiem, mama wygrała dwukrotnie, jest obustronną amazonką. Wiedziała, że jest obciążona genetycznie i istnieje duże prawdopodobieństwo, że i ona zachoruje na raka piersi. Badanie było umówione na listopad 2011 roku, we wrześniu dowiedziała się, że ma raka. Nie zdążyła się zbadać.

Minęło 10 lat,  a ona motywuje inne kobiety z podobnymi doświadczeniami, by stawiały przed sobą cele, bo cele motywują do działania. Jej kampania na rzecz kobiet walczących z rakiem piersi ,,Jestem tu… Och życie !” dodała życiowych mocy kolejnej grupie wojowniczek. 

 

Dziś rozmawiam i z Magdą, i z jej przyjaciółką, fotografką Agatą Jakimowicz, która wspiera Magdę w realizacji kampanii, a także portretuje kobiety walczące z rakiem piersi. 

 

 

Magdalena: Żyję z rakiem, pomimo raka, pomimo wszystko. Każdego dnia jestem i podejmuję walkę. 

Agata: Dwa lata temu Magda postanowiła, że zrobi autorski projekt dla amazonek „Wznieść się na szczyt”. Mogłam jej towarzyszyć nie tylko jako przyjaciółka, ale też jako fotograf. I tak powstała kampania na rzecz kobiet walczących z rakiem piersi ,,Jestem tu… Och życie !”

Monika: Czujecie, że mimo tak wielu akcji dotyczących świadomości raka piersi, nadal jest luka, którą warto zapełnić?

Agata: Dzięki Magdzie zaczęłam zauważać kobiety na ulicy, które zmagają się z rakiem. Wcześniej ich nie widziałam. Ciężko człowiekowi tak na co dzień, niemającemu doświadczeń z nowotworem, domyślić się nawet, z czym te kobiety się zmagają, co przeżywają. 

Magdalena: Podczas października, Miesiąca Świadomości Raka Piersi bardzo dużo mówi się o profilaktyce, o tym, by się badać, ale na dobrą sprawę każdy wie, że musi się badać. To oczywiste. Mój projekt „Wznieść się na szczyt”  miał przypomnieć kobietom o ich pewności siebie. Wszystko po to, by poczuły się piękne nie tylko wewnętrznie, ale też fizycznie.  Gdy spojrzysz na zdjęcia zrobione podczas sesji, zobaczysz na twarzach tych kobiet także  udrękę, zmęczenie, smutek. Wszystko po to, by zaznaczyć, że wcale nie jest tak, że sama wygrana z rakiem to koniec problemów. Wcale tak nie jest. Życie z rakiem to szereg trudnych chwil, gorszych dni, złego samopoczucia, zwątpienia, ale mimo wszystko pojawia się w głowie zdanie: chcę żyć. 

 

 

Monika: Akcja i inicjatywy dotyczące raka piersi skupiają się w większości na zdrowiu fizycznym, na raku, na chorobie. 

Magdalena: Nasza kampania miała pokazać, że jesteśmy. Miała wydobyć potrzeby, które nie są zaopiekowane. Chciałam dać kobietom dobrą, zdrową energię. Pokazać kobiety, które wygrały, które są zwyciężczyniami. 

Monika: Które potrzeby kobiet walczących z nowotworem piersi są niezaspokojone?

Magdalena: Z jednej strony to niedostępność leków, brak refundacji, długie kolejki, konieczność korzystania z prywatnej służby zdrowia. Z drugiej strony bardzo mało jest  szpitali w Polsce, które podchodzą holistyczne do osób chorych na nowotwór. Z opieką psychologa spotkałam się dopiero w szpitalu im. Świętej Rodziny w Warszawie, gdzie przed operacją rekonstrukcji piersi przyszła do mnie pani psycholog i ze mną porozmawiała.

Monika: Zapomina się o tym, jak ważna jest kondycja psychiczna w walce z chorobą?

Magdalena: Przecież każda chora kobieta wie, że ma się badać, ma monitorować swoje zdrowie. To jest naturalne. A co z samopoczuciem, wolą walki, motywacją? 

Monika: Zdrowie psychiczne bardzo wpływa na zdrowie psychiczne. 

 

 

Agata: Większość akcji mówi o tym, by się badać, by dbać o zdrowie. A przecież równie istotne w procesie zdrowienia jest pozytywne nastawienie. Nasze myśli, samopoczucie to połowa sukcesu w każdej chorobie, a jednak rak piersi to mocny przeciwnik i ważne jest, by tym bardziej wspierać kobiety w tym trudnym czasie. 

Magdalena: Wsparcie jest bardzo, bardzo ważne. Uczestniczki mojej akcji tworzą jedność. Stworzyłyśmy grupę na Facebooku, codziennie ze sobą rozmawiamy, piszemy sobie afirmacje, dzielimy się odczuciami. 

Monika: A kto ciebie wspierał w walce z chorobą? 

Magdalena: Zachorowałam, gdy miałam 25 lat, bardzo młodo. Ja miałam raka, a w tym samym czasie moja mama miała depresję, bo nie mogla sobie poradzić z trudnościami własnego życia. Gdyby nie moi przyjaciele, którzy jeździli ze mną na chemioterapię i trzymali mnie za rękę, byłabym sama. Agata na przykład jeździła ze mną pociągiem 600 km do Szczecina. Mnie narzeczony zostawił w chorobie. Rzadko się o tym mówi, ale kobiety często są porzucane przez mężów czy partnerów, zaraz po tym, jak otrzymują diagnozę. 

Monika: Skąd brać siłę?

Magdalena: Nie mamy wyjścia, musimy ją mieć. Przeczytam Ci teraz naszą sentencję: „Kochamy życie, jednak czasami byłyśmy gorzko nieszczęśliwe, udręczone smutkiem, bez sił, ale mimo to jesteśmy tego całkowicie pewne, że wielką sprawą jest po prostu żyć”. To życie daje nam siłę. 

Agata: Nie chodzi o życie z fajerwerkami, tylko o proste, normalne, zwykle życie.

Monika: Dziewczyny, które walczą z rakiem, trochę się też ukrywają. Rozumiem, że to odruch obronny, ale nie da się ukryć, że wszyscy potrzebujemy bliskości, obecności. 

 

 

Agata: Zwykle bycie obok jest ważne. Niektórzy myślą: „ona jest taka chora, co ja jej będę głowę zawracać, niech się kuruje”, a osoba chora, po chemiach, zmartwiona, zmęczona, wymiotująca, siedzi sama. Samotność nie pomaga, wręcz przeciwnie. 

Monika: Po prostu chyba nie wiemy, jak się zachować, nie chcemy nikogo urazić. 

Magdalena: Sam fakt, że ktoś jest blisko, że jest obecny, potrzyma za rękę, odpowie na SMS, dodaje odwagi. Ta świadomość daje poczucie bezpieczeństwa, a myśl, że jest się tak blisko śmierci, budzi lęk. 

Monika: Sama najlepiej wiesz, jak powinny czuć się osoby walczące z rakiem. 

Magdalena: Dlatego kobiety biorące udział w projekcie „Wznieść się na szczyt” czuły się przez nas zaopiekowanie, ktoś o nie zadbał. Dzięki temu poczuły się piękne. A był tam kobiety na różnych etapach leczenia, w trakcie, po chemioterapii, z przerzutami. 

Monika: Czy wszystkie bohaterki mówią o swoich potrzebach jednym głosem?

 

 

Magdalena: Każda z nich ma ogromny apetyt na życie, każda przewartościowała swoje życie, każda bardziej żyje chwilą. 

Agata: Amazonki są bardzo aktywne. Spotykają się, wyjeżdżają na rehabilitację, wspierają się wzajemnie. 

Monika: Czy wszystkie kobiety biorące udział w akcji mają w sobie akceptację swojej choroby? Wierzę, że akceptacja daje wolność do tego, by działać, bo jak nie ma akceptacji, to jesteśmy w różnych obszarach życia zamrożeni. Dopiero akceptacja pozwala zrobić krok dalej.

Agata: Choroba zmieniła całe ich ciało. Począwszy od wnętrza, którego nie widać, po sam wygląd, czyli włosy, rzęsy, skórę, piersi. Kobiety tracą atrybuty kobiecość i to zawsze ma swoje odbicie.

Magdalena: Kobiety często się też wstydzą. Też miałam taki  moment, że wstydziłam się wyjść z domu w chustce na głowie, bo ludzie patrzyli na mnie ze współczuciem, 

Monika: Jak jest z tym poczuciem kobiecości? Kobiety na Waszych zdjęciach niezaprzeczalnie piękne, emanują energią.

Magdalena: One po prostu zaakceptowały swoją chorobę i swoje ciało w trakcie lub po chorobie. Ja bez piersi żyłam 10 lat. 

Agata: Pierwsze zdjęcia robiłam, gdy bohaterki były pięknie ubrane. Później poprosiłam o pokazanie symboli walki z rakiem, czyli blizn. Gdy prosiły o dodatkowe zdjęcia swoich ciał, czułam, że są z siebie dumne. Na zdjęciach widać ich dumę. 

Monika: Jedną z bolączek kobiet walczących z rakiem jest fizyczna utrata atrybutów kobiecości, obniżka poczucia własnej wartości, a tutaj się okazuje, że wystarczy dać przestrzeń, by uczestniczki mogły swoja kobiecość zamanifestować w nowy sposób. I to zostaje na dłużej, daje silę. 

Magda: W chorobie nowotorowej ważne jest mieć cel, marzenia. Jak jest cel, to jest motywacja, by to osiągnąć, by to gonić. Dlatego projekt zakładał różnego rodzaju warsztaty, by tę motywację i wiarę wzmocnić. Zorganizowałam warsztaty psychologiczne i motywacyjne, o tym, jak zarządzać emocjami. Tworzyłyśmy mapy marzeń oraz plotłyśmy wianki, które są bardzo kobiecym symbolem. Dziewczyny miały kurs chodzenia na szpilkach, by na koniec imprezy,  w pięknych strojach i makijażach, przejść po czerwonym dywanie i wziąć udział w pokazie mody. 

 

 

Agata: Specjalnie zrobiłyśmy tę sesję na sam koniec dwudniowego projektu „Wznieść się na szczyt”, by zobaczyć tę energię, wydobytą podczas warsztatów, by podkreślić piękno. A poczucie piękna wiąże się z poczuciem akceptacji. 

Magdalena: Kiedy tracisz włosy i patrzysz na siebie łysą. Kiedy budzisz się po operacji i nie masz piersi, czujesz się niepełna, zabrano Ci kobiecość. 

Monika: Ale kobiecość to nie tylko piersi i włosy…

Magdalena: Kobieta musi się czuć dobrze sama ze sobą. Akceptacja to proces, nie można udawać, że taka zmiana, jak utrata włosów czy piersi, to nic. 

Monika: W którym momencie akceptacja do Ciebie wróciła?

Magdalena: Musiał minąć czas. Czas robi robotę. Najpierw przyzwyczaiłam się do tego, jak wyglądam, a później te zmiany zaakceptowałam. Myślałam, że zostanę bezdzietną starą panną, a dziś jestem mamą dwójki dzieci. 

 

Zdjęcia: Agata Jakimowicz

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo