Change font size Change site colors contrast
Felieton

DIY – czyli jak stworzyć noworoczną BUCKET LIST

31 grudnia 2017 / Emilia Musiatowicz

Sylwestrowa noc już za parę godzin, Nowy Rok zbliża się z prędkością światła, a internet aż pęka w szwach od mniej lub bardziej inspirujących postanowień noworocznych.

Nigdy ich nie lubiłam. Pewnie dlatego, że niektóre z nich często wyparowują mi z głowy szybciej sylwestrowy szampan, inne przyćmiewa proza życia, a te najgorsze ciągną się za mną jak nie powiem co, niespełnione aż do 31...

Sylwestrowa noc już za parę godzin, Nowy Rok zbliża się z prędkością światła, a internet aż pęka w szwach od mniej lub bardziej inspirujących postanowień noworocznych. Nigdy ich nie lubiłam. Pewnie dlatego, że niektóre z nich często wyparowują mi z głowy szybciej sylwestrowy szampan, inne przyćmiewa proza życia, a te najgorsze ciągną się za mną jak nie powiem co, niespełnione aż do 31 grudnia. Czy nie można jednak czegoś zrobić, by kreowanie takich postanowień miało sens? Dziś mnie olśniło, że tak! Trzeba mieć tylko dobry plan, by zrobić…PLAN. Zatem po kolei – tym razem musi się udać!

  1. Dokonaj wyboru

Tak już mamy, że chcemy zrobić wiele rzeczy (lub nawet wszystko) na raz i natychmiast. Najczęściej to jest gwóźdź do trumny (a raczej zbiorowej mogiły) naszych postanowień noworocznych. Dlatego też, pierwszym krokiem powinno być dokonanie wyboru i określenie które z naszych celów są dla nas w danym momencie najważniejsze. Pamiętajmy, że jeśli uda się nam wyrobić z listą przed końcem roku, baaa, nawet przed wakacjami, nic nie stoi na przeszkodzie, by wówczas stworzyć nową listę postanowień. To byłoby dopiero coś!! Zdecydowanie lepiej jest zrealizować dwa cele do końca, niż dziesięć do połowy (choć nie jest to uniwersalna zasada, gdyż chociażby w przypadku postanowienia utraty wagi połowa sukcesu to w zasadzie spektakularny sukces!!!)

  1. Mierz siły na zamiary

Cele, aby mogły być osiągnięte muszą być adekwatne do naszych możliwości. I nie chodzi o to, by nie zabierać się za te najtrudniejsze, bo czujemy, że nie damy rady. Jeśli stoimy przed naprawdę trudnym wyzwaniem, na swojej liście zapiszmy po prostu jedną pozycję, a następnie rozłóżmy ją na czynniki pierwsze – to będą małe cele do tego, co naprawdę chcemy osiągnąć.

  1. Pisz pisz pisz!

Czytałam, że zapisanie celów na papierze lub jakimkolwiek innym trwałym nośniku (aaaa, jestem przekonana, że właśnie zacytowałam jakiś przepis kodeksu cywilnego!!!) zwiększa szanse jego realizacji o znaczną ilość procentów (sprawdzałam w dwóch źródłach – jedni piszą że o 64%, inni, że aż o 80% – tak czy inaczej to naprawdę dużo). Skoro tak, to spróbujmy to, co mamy w głowie przenieść na słowo pisane – może jeśli to zobaczymy, stanie się dla nas bardziej realne?

  1. Koniecznie miej gdzie to wszystko spisać!

Jestem absolutnym maniakiem wyrobów papierniczych. Czasem myślę, że jak zmęczy mnie prawo, rzucę je w jasną cholerę i zatrudnię się w sklepie papierniczym i całymi dniami będę układać, przeglądać, zachwycać się i sprzedawać notatniki, zeszyty, długopisy, kalendarze, zakreślacie, papeterie… Brzmi jakbym miała 12 lat, ale to moje skryte marzenie od lat (na szczęście wiem, że jest ma tym świecie parę osób, które dzielą ze mną tę dziwną przypadłość!). Wiecie, o ile lepiej mi się pracuje jak mam ŁADNY długopis, a to co muszę zrobić danego dnia w pracy zapiszę w ŁADNYM kalendarzu??? Trochę przydługa ta dygresja, ale!!!! – chodzi o to, że być może dla niektórych z was także istotne będzie to GDZIE ten plan celów zostanie zapisany. W moim przypadku to stanowi jakieś 20% sukcesu. Sprawdźcie, może i u was to zadziała równie motywująco? Uwierzcie mi, WYKREŚLANIE rzeczy zrobionych sprawia dziką przyjemność!

  1. Wyznacz metodę postępowania

Spisz także to, jakie działania są potrzebne, by cel mógł zostać osiągnięty. Do każdego celu możesz wyznaczyć kolejne etapy, a w nich poszczególne zadania. Dzięki temu cele są bardziej realne, bo widzimy, że są zależne od naszego działania.

  1. Określ czas realizacji

Jasne, robimy plan na rok. Ale przecież cele możemy realizować kolejno. Ustalenie harmonogramu pozwoli na bieżąco sprawdzić stan realizacji naszego planu i na jakim etapie jesteśmy, a co jeszcze przed nami.

  1. Dziel się

Opowiadanie o swoich planach jest niezwykle mobilizujące – z jednej strony zawsze wisi nad nami wizja randomowego zapytania, jak nam idzie. Z drugiej jednak, jeśli nam się uda, będziemy mogli się tę radością podzielić, a wówczas będzie ona paradoksalnie podwójna!

  1. Bądź dumna

Często zapominamy o tym, co udało nam się już osiągnąć. Ciesz się z każdego kolejnego kroku, z każdego zrealizowanego etapu. Pomyśl, że skoro jesteś już w drodze, to przecież trzeba gdzieś dojść! I nawet jeśli ostatecznie znajdziesz się w innym miejscu niż założyłaś, to ostatecznie może okazać się to lepszym rozwiązaniem.

  1. Nie trać nadziei

Już to gdzieś kiedyś pisałam, ale powtórzę – po niedzieli, poniedziałek!! Jak nie w tym roku, to w następnym. Nie przekreślaj swojego celu tylko dlatego, że już raz (czy nawet sto razy) nie udało się go osiągnąć. Może wystarczy go przeredagować? Przecież jeśli zamiast „Będę wyglądać jak Victoria Secret Angel” napiszesz że „Będę zdrowa, zadbana, wysportowana i kobieca”, planowane będzie prostsze, a efekt będzie podobny. Trust me, been there!!!

 

To co? Do dzieła!! Kto nie planuje, ten ostatecznie nie pije szampana!!!

 

 


Designed by Freepik

Felieton

Dlaczego lubię pić kawę z Żabki na rogu? Bo jest wystarczająco dobra.

22 czerwca 2020 / Dominika Berezyna

Od kilku tygodni wstaję o 05:30, pracuję do 7:00 rano, następnie wybieram się na spacer.

Godzina relaksu przed następnym 11h maratonem w pracy. I tak codziennie, 5 razy w tygodniu. Dlaczego sobie to robię? 

Uwielbiam swoją pracę, uwielbiam ludzi, z którymi pracuję, ale bycie najlepszą w pracy tak naprawdę nigdy nie było moim celem. Moim celem jest posiadanie męża, domu i gromadki bąbelków.

 

Dlaczego więc nie robię nic, co przybliży mnie do realizacji mojego marzenia? Czemu spędzam tyle czasu w pracy, skoro mogłabym go spędzić na randkach, na przeszukiwaniu portali randkowych lub swipepowaniu w prawo na Tinderze? 

 

Bo tak jak jest, jest wystarczająco dobrze.

 

Ten stan – wystarczająco dobrze, brzmi tak łatwo do zrobienia – a jest tak cholernie ciężki do osiągnięcia.

 

Często będąc mną, nie docenia się drogi, liczy się cel – zawodowo stać się ekspertem w jakiejś dziedzinie w pierwszym tygodniu pracy, prywatnie przeskoczyć wszystkie szczeble poznawania nowej osoby i od razu być idealną przyjaciółką czy też dziewczyną po kilku godzinach od pierwszego spotkania.

Dlaczego sobie to robię? Dlaczego nie potrafię docenić tego stanu, gdy jest wystarczająco dobrze i dopiero się uczę i poznaję nowe tematy czy też osoby? 

Nie jestem perfekcjonistką, ale wiem, że kiedy skończyłam 7. miesięcy, pominęłam etap raczkowania i od razu zaczęłam chodzić. Jak to się skończyło dla mnie? Straciłam jedynkę z przodu, po prostu nie miałam jej do szóstego roku życia. Czy czegoś to doświadczenie mnie nauczyło? Nie, a szkoda, bo powinno. 

 

Gdy patrzę z perspektywy czasu na moje życie, wiele razy traciłam przysłowiowe jedynki z przodu – gdy podjęłam ryzykowną decyzję biznesową w pracy, czy zakochałam się od pierwszego wejrzenia w kimś zupełnie dla mnie nieznanym i poświęciłam 100% energii dla tego związku. Różnica jest taka, że nie musiałam czekać 6 lat na przysłowiowe odrośnięcie jedynki – rozwiązanie przychodziło o wiele szybciej – nie znaczy to, że przysłowiowe upokorzenie trwało krócej.

 

Czy oznacza to, że jest ze mną coś nie tak? Myślę, że nie – po prostu od razu chcę być najlepsza w zadaniu, które dostałam, czy w związku, w który się angażuje. Czy oznacza to, że jestem uwielbiana przez przełożonych i moich partnerów? Oczywiście, że nie – raczej jestem uważana za osobę natrętną, upierdliwą i przytłaczającą. Dlaczego wciąż sobie to robię w takim razie? Bo nie umiem sama dla siebie być wystarczająco dobra. A wiem, że powinnam.

 

Gdy ktoś mówi Ci po wspólnie spędzonym czasie razem, że jest Tobą rozczarowany, jaka myśl przychodzi Ci do głowy? U mnie to zawsze jest zdanie: jesteś niewystarczająco dobra. Za dużo gadasz, za bardzo się narzucasz, masz żałośnie niskie poczucie humoru czy zawsze przypalasz obiad. Jakby pomyśleć o tym tak logicznie, to bardzo głupie – nie uważasz? Dlaczego czyjeś zdanie o Tobie ma wpływać na to, jak Ty sama postrzegasz siebie?

 

Dlaczego gdy ktoś mówi Ci, że jesteś postrzegana jako osoba zakompleksiona, głupia czy też po prostu uwieszona na swoim facecie, tak aby odzyskać swoje poczucie wartości czujesz, że musisz się bronić? Przecież Ci ludzie zazwyczaj znają Ciebie dwie godziny (i prawdopodobnie nigdy więcej ich nie spotkasz), usłyszeli, jak chwalisz się swoim życiowym osiągnięciem, a swojego chłopaka poprosiłaś, żeby powiedział, że jesteś ładna, bo wystroiłaś się dla niego  – dlaczego chcesz im coś udowodnić? Bo nie umiesz być dla siebie samej wystarczająco dobra.

 

Możesz być zadowolona ze swojego ciała, wykształcenia czy pracy – gruba czy chuda, z wysoką pensją czy bez pracy, z doktoratem czy tylko inżynierem – tutaj nie chodzi o poczucie własnej wartości – tutaj chodzi o coś więcej – o zadowolenie z siebie samej.

Ale dlaczego musi być od razu super – bez cellulitu, z modelem u boku i modną torebką na ramieniu czyli tak, jak na fotkach z Instagrama? Dlaczego nie cieszysz się, gdy jest wystarczająco dobrze? Bo nie umiesz być dla siebie samej wystarczająco dobra.

 

W dążeniu do bycia jak najlepszym nie ma nic złego, o ile nie tracisz radości z momentów gdy jest wystarczająco dobrze. 

 

Są oczywiście sytuacje, gdy otwierasz się przed kimś całkowicie i liczysz, że ta druga osoba prędzej czy później zrobi to samo, a kończy się jak zwykle, czyli jednak na tym, że ta osoba zamyka Ci przed nosem drzwi do swojego serca, zamiast buziaka na do widzenia – dostajesz kopa w dupę poprzez zerwanie przez telefon – co myślisz, tak naprawdę? Że jesteś niewystarczająco dobra. 

 

A dlaczego nie pomyślisz, że gdy los zamyka Ci drzwi, zazwyczaj otwierają się inne drzwi lub co najmniej okno, przez które wyskakujesz? Prędzej czy później dochodzi do Ciebie, że to nie Twoja wina – Ty byłaś wystarczająco dobra a nawet więcej. 

To czemu nie wyszło? Zdarza się i tyle. 

 

Nauczmy się cieszyć tym, co mamy, nauczmy się być dla siebie wystarczająco dobre – a może w końcu zauważymy, że ten Pan z Żabki, które zawsze robi Ci tę samą kawę (bez pytania już, co podać), tak naprawdę uśmiecha się do Ciebie i delikatnie muska Twoje palce podając Ci kubek z wystarczającą dobrą kawą z Żabki. 🙂

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo