Internety pełne tekstów o tym, że nie warto robić postanowień noworocznych, bo i tak nic z tego nie wychodzi, a z drugiej strony porady, jak skutecznie postanowić coś na Nowy Rok. Głowa pęka, a jedyna nadzieja na przetrwanie, to kontakt z drugim człowiekiem.
Jednak spotkania rodzinne bywają bezlitosne.
Na pożarcie przy wspólnym stole w pierwszej linii, niczym mięso armatnie idą single i singielki. Pokażcie mi proszę babcię, która zatroskana nie zapyta samotnej dwudziestokilkulatki „a kiedy Ty dziecinko sobie kogoś znajdziesz?” i „chcesz zostać starą panną?” (jakby to był świadomy wybór, a półki sklepowe pękały w szwach od „odpowiednich facetów”). Moja babcia w okresie panieństwa, który jej zdaniem zbyt długo się przeciągał, nieustannie życzyła mi przy łamaniu opłatkiem „dobrego męża”. Ten sam rytuał powtarzał się przy każdej innej okazji.
Kolejni do odstrzału są ci, żyjący w wolnych związkach. Chyba z każdej strony słyszą sakramentalne pytanie „a kiedy ślub??”. Albo babcine „chciałabym się jeszcze pobawić na Waszym weselu…”. Sami sobie winni 😉 Trzeba się było afiszować wyjściem ze stanu samotności?? Zatroskana rodzina dopytuje, kiedy spotkamy się na ślubie, bo przecież to tak nie po bożemu i w ogóle jedno drugie wpędza w lata, a potem z całą pewnością porzuci. Faktem jest, że teraz często młodzi nie palą się do wspólnego życia na pełen etat, ale to chyba już nie jest sprawa rodziny, zwłaszcza tej dalszej.
Następni przy wspólnym stole obrywają młodzi małżonkowie. Do nich jest cała litania pytań. Kiedy mieszkanie? Kiedy większe? Kiedy dziecko? Kiedy drugie? Z każdej strony złote rady dotyczące tajników poczęcia oraz przepisy na zdolność kredytową.
I teraz my. Myśleliśmy, że to już. Mieszkanie jest, dziecko też, nawet ma rodzeństwo, żeby zamknąć usta wyjątkowym złośliwcom. I kiedy już młodzi rodzice mają szansę odetchnąć, w spokoju wsuwać pierogi i popijać barszczem, zaczyna się nowy cykl rodzinnych upierdliwości, a mianowicie…. PORÓWNYWANIE!!!!!!
Porównywanie w życiu rodzinnym pojawia się już wcześniej, chociażby w zdaniach „a ta Krysia od Kowalskich, to już męża ma i nawet w ciąży chodzi”, ale ten typ porównań jakoś łatwiej przełknąć. Dotyczy w końcu nas bezpośrednio i mamy szansę zareagować, odpyskować, a w ostateczności obrazić się na zawsze, a przynajmniej do Wielkiej Nocy.
Porównywanie dzieci jest to „level master” w kategorii rodzinnych udręk. I mam wrażenie, że każdy, na którymś etapie da się wciągnąć. Nie bez sensu w domowej biblioteczce znajdują się przedruki książki „Pierwszy rok życia dziecka” i wymiętolone spoconym łapami strony zaczynające się od słów „W drugim miesiącu życia Twoje dziecko powinno…”.
Otóż trzeba Wam wiedzieć, mili Państwo, że dzieci porównuje się od samego urodzenia (a w zasadzie już trochę nawet w czasie ciąży).
Dobrze wszyscy znamy fotografie słodkich osesków publikowane w sieci z podpisami, że oto na świat przyszedł Krzysiu, który ważył 4200g, mierzył niemal 60cm, a dzielna mama rodziła go dwie doby. I tak się zaczyna. Teraz już każdy będzie wiedział, że nie ma co podskakiwać ze swoim dzieckiem z wagą urodzeniową 3000g i czasem porodu 12 godzin. Czas start. Teraz także Krzysiu będzie miał szansę wykazać się sam. Wszak to przecież nie bez znaczenia dla losów ludzkości, kiedy Krzyś zacznie podnosić główkę i przewracać się na boki. I biedni, młodzi rodzice dają się zapędzić w ten głupi wyścig. I trenują z Krzysiem przewracanie się na brzuszek na czas. Bo w końcu w książce napisano, że to już, więc Krzyś musi przestać się lenić i zacząć bardziej efektywnie gibać swoim młodym ciałkiem. Co więcej, kuzynka Krzysia, starsza zaledwie o 3 tygodnie, już od dawna biega maratony, więc przecież Krzyś nie może przynieść wstydu rodzicom podczas świątecznych oględzin nowych członków rodziny.
Takie porównywanie chyba nigdy się nie kończy.
Trwa zawsze. Bo Krzyś przecież kiedyś zacznie chodzić (oby szybciej od pozostałych), Krzyś zacznie też mówić, co więcej zacznie też wypowiadać głoskę „R”, a także czytać i pisać. I będzie można na forum rodzinnym rozczulać się nad tym, czy Krzyś jest bardziej bystry i rezolutny niż kuzynka, a może jest większy, szybszy i silniejszy? Bardzo szerokie pole do popisu.
Wspomnianą wyżej lekturę szanuję, ale omijam szerokim łukiem. Po co przysparzać sobie zmartwień? Jeśli pediatra twierdzi, że jest w porządku, a na wszystko przyjdzie czas, to ja to szanuję i akceptuję. Naturalnie omawiany Krzyś nie jest przykładem dziecka z zaburzeniami rozwojowymi, które udało się zdiagnozować dzięki bacznej obserwacji czujnych rodziców. Krzyś jest przykładem zdrowego, normalnie rozwijającego się chłopca, który wszystko robi w „swoim tempie” i wara od niego wszystkim ciotkom!
I powiem Wam, że jak tak o tym wszystkich rozmyślam, to nieuchronne zdają się słowa podsumowania, że „człowiek, człowiekowi wilkiem”.
I równocześnie apel „żyj i daj żyć innym”. Przecież o wiele ważniejsze od tego, kiedy Krzyś sam stanie na nóżki jest to, że na świecie w ciągu kilkudziesięciu lat może wystąpić deficyt czekolady! I to są poważniejsze zmartwienia. Bo każdy mały Krzyś kiedyś zostanie Krzysztofem i ważniejsze jest to, aby swoją rodzinę darzył szacunkiem i miłością, a nie, żeby spełniał jej oczekiwania w wielkim wyścigu, w którym wszyscy uczestniczymy. Prawda?