Beata lat 56, mąż i jedyna córka, która z zięciem Polakiem mieszka od 4 lat w Norwegii.
– Za dwa miesiące będę miała wnuczka u siebie przez całe trzy tygodnie. To dla niego takie wakacje z babcią w Polsce, a dla mnie bardzo cenny czas. Specjalnie czekam z urlopem, tak oszczędzam dni w roku, żeby właśnie mieć na te trzy tygodnie. A wie Pani, jak on już pięknie mówi po norwesku i po polsku? Miesza trochę wyrazy i czasami, gdy pytam go o coś po polsku, to odpowiada językiem, który poznaje w przedszkolu.
– Nie żałuje Pani, że wnuczek nie mieszka tutaj?
– Pewnie, że żałuję. Mam tylko jedną córkę, ale towarzystwa dotrzymuje mi mąż, no i rozmawiamy często na Skypie. Widzę to wszystko – jak był mały, to córka go bardziej pokazywała, a teraz sam chce porozmawiać z babcią i prosi rodziców o włączenie rozmowy. Ostatnio pokazywał mi rysunki, które robił w przedszkolu. Czy Pani wie, że w Norwegii dzieci przebywają na świeżym powietrzu codziennie, niezależnie od pogody przez kilka godzin? Nawet zimą jedzą drugie śniadanie na powietrzu. Mały wcale nie choruje, złapał może jedną infekcję, jakiś katar, a ma już przecież prawie cztery lata!
– Czyli opieka przedszkolna jest lepsza niż w Polsce?
– Oczywiście, przecież tam on jest uczony norweskiego od postaw, są specjalne zajęcia. Nie ma takiego zaduchu jak u nas w przedszkolach, grupy są mniejsze, zajęcia lepiej zorganizowane, codziennie biega po ogrodzie. Jestem zadowolona, że mój wnuczek chodzi do takiego przedszkola!
– A nie chciałaby Pani, żeby córka z zięciem za jakiś czas wrócili do Polski?
– Córka mówi, że Norwegia to nie będzie chyba docelowe miejsce ich pobytu, że jednak ta część Skandynawii nie spełnia ich oczekiwań całkowicie. Wie Pani, ja bym nie chciała, żeby oni wrócili.
– Naprawdę?!
– Nie. Tutaj jest ciężko i z pracą dla nich i z opieką nad dzieckiem. Przecież ja pracuję, mnie zostały co najmniej 4 lata do emerytury, ja im tutaj nie pomogę i tak wnuczek musiałby iść do przedszkola. Sama Pani wie, jak to u nas wygląda – dostać się i tak dalej, ciągle nerwy wiem, bo młode nauczycielki narzekają. Niech nie wracają do Polski, ja mogę do nich jechać, oni przywiozą do mnie Piotrusia i jakoś sobie poradzimy.
Wioletta, lat 54, mąż i dwie córki – Agata i Asia. Agata mieszka we Francji, wyszła za mąż za Francuza, ma córeczkę, Asia mieszka w Polsce, jej mąż jest Polakiem, córeczka jest o kilka miesięcy starsza od dziecka Agaty. Agata nie zamierza wracać do kraju, Asia przeprowadziła się z Poznania do Bydgoszczy, żeby być bliżej rodziców.
– Pani Wiolu, zacznijmy może od tego, jak układają się Pani relacje z zięciami?
– Bardzo dobrze. Zięć Jaś – Polak często do nas zagląda, przywozi wnuczkę, czasami wieczorem odbiera od nas dziewczyny. Mamy bardzo dobre relacje, ja się, proszę pani, staram być miłą teściową, nie czepiam się, jak widzę, że coś jest nie tak, to mówię córce. Oni są młodzi i to teraz jest inaczej niż kiedyś. Asia jest bardzo uważną matką, ja nie widziałam, że cokolwiek dzieje się z Kasią, a ona już zwróciła uwagę na nóżkę i szybko zapisała małą do fizjoterapeuty dziecięcego. Słusznie jak się okazało, bo malutka miała jakieś przykurcze i mogłaby mieć problem z rozpoczęciem nauki chodzenia.
– A z zięciem z Francji?
– Bardzo dobrze się dogadujemy, bo ja nie znam francuskiego, a on nie mówi po angielsku – śmieje się Pani Wiola – Tak poważnie, ciężko pracuje ten mój zięć, przystojny facet, zaradny, mają ładny dom, a córka zadowolona. Czego ja, jako matka, mogę chcieć więcej? Wnuczka rozwija się prawidłowo. Cieszę się, że dziewczyny mają córki, które dzieli zaledwie kilka miesięcy. Żałuję tylko, że Agata jest tak daleko. Chciałam, żeby pod koniec ciąży przyjechała, ale wolała urodzić we francuskim szpitalu. Później ja mogłam pojechać do nich, dopiero gdy Jagoda miała 1,5 miesiąca i w sumie może lepiej się stało.
– Dlaczego?
– We Francji opieka w czasie ciąży wygląda inaczej niż w Polsce, na przykład o wiele rzadziej wykonuje się usg. Oni mniej przejmują się zdrowiem dziecka, zdrowiem kobiety. Dla nich to wszystko jest takiej… bardziej oczywiste niż w Polsce. U nas są badania, ciężarna konsultuje się z różnymi specjalistami, opieka wygląda zupełnie inaczej. Agata rodziła naturalnie, chociaż Jagoda ważyła ponad 4 kilogramy, u nas coś takiego byłoby wskazaniem do cesarskiego cięcia. Proszę sobie wyobrazić, że po porodzie doszło u niej do porażenia jakichś mięśni i nie mogła w ogóle wstać z łóżka! Nie mogła zająć się dzieckiem, sobą, musiała siedzieć w szpitalu, miała rehabilitację. To wszystko trwało ponad miesiąc, a ona w tym czasie nic mi nie powiedziała! Jaka byłam na nią zła, przecież przyjechałabym wcześniej. Jak ją zobaczyłam po tym okresie 1,5 miesiąca po urodzeniu Jagody, to nie poznałam własnej córki! A ona wtedy do mnie: Mamuś, teraz już jest lepiej, mam czucie w nogach i mogę chodzić, do tej pory to Pierre zajmował się małą i moja teściowa. Żadna matka nie chce usłyszeć czegoś takiego od swojej córki. Wie Pani, jak dzisiaj myślę, jak to się mogło skończyć, to aż mam gulę w gardle. Moja wysoka, wysportowana i aktywna córka, to się jednak nie przewidzi, co się stanie w czasie ciąży i porodu.
– A jak dzisiaj czuje się córka?
– Twierdzi, że bardzo dobrze, wysyła mi mmsy, często do siebie dzwonimy. To jednak nie to samo, co być na miejscu. Bardzo żałuję, że nie mieszka w Polsce. Asi pomagam, jestem u niej dwa popołudnia w tygodniu. Nie wpycham się w ich życie, tak ustaliłyśmy i tak jeżdżę. Zajmowanie się starszą wnuczką to dla mnie przyjemność. Tylko Kasia je jak smok i waży coraz więcej, niedługo nie będę miała siły jej podnosić – śmieje się Pani Wiola – A Agata z Jagodą? Przyjadą do nas za dwa tygodnie. 2 miesiące temu pojechaliśmy do nich z mężem, sami, samolotem i pociągiem. Do dzisiaj nie wiem, jak udało nam się nie pogubić na dworcu bez znajomości francuskiego, ale dojechaliśmy. Wolałabym częściej widywać Jagodę i pomagać Agacie, zwłaszcza że opieka nad malutkimi dziećmi wygląda we Francji zupełnie inaczej.
– To znaczy? Córka ciągle zajmuje się Jagodą?
– A skąd. Urlop macierzyński trwa we Francji tylko 3 miesiące, a później kobieta wraca do pracy. Francuzki rzadko karmią dzieci piersią, więc nie mają tego problemu, co młode matki u nas. Tam się tak nie chucha na dzieci, a z tego, co mówiła córka, wiem, że podobne podejście mają także francuscy pediatrzy. We Francji, jeśli dziecko płacze, a ma zaspokojone wszystkie potrzeby, to znaczy: jest umyte, nakarmione, przewinięte i nie ma gorączki, to dziecko się odkłada do łóżeczka i czeka, aż przestanie płakać. Oni nie słyszeli o czymś takim jak rodzicielstwo bliskości. Dlatego po trzech miesiącach opiekę nad niemowlakiem przejmuje niania. U Agaty na ulicy w jednym domu jest taki mini-żłobek, w którym jedna z sąsiadek opiekuje się maluszkami. W tym roku przyjęła troje dzieci w tym naszą Jagodę. Córka śmieje się, że może małą przerzucić przez płot i jechać do pracy.
– A co Pani o tym myśli? Chciałaby Pani, żeby Agata i Pierre zamieszkali w Polsce?
– Nie podoba mi się, że opieka nad dzieckiem trwa we Francji tak krótko. Uważam, patrząc na moją drugą wnuczkę, że do roku mama powinna być przy swoim dziecku. Mam wrażenie, że urodzenie dziecka to dla Francuzek tylko punkt z listy zadań do wykonania – jak kupienie sportowego samochodu, czy zamieszkanie w domu z dużym salonem. U nas jest inaczej, niemowlęta mają mamę przy sobie o wiele dłużej i dostają o wiele większą dawkę miłości. Chciałabym, aby Agata w przyszłości nie żałowała, że tak szybko musiała wrócić do pracy. Myślę, że żałuje czasami, jak patrzy na zdjęcia Asi i Kasi. Wiem, że dziewczyny są ze sobą w stałym kontakcie, pewnie dzielą się swoimi sekretami, w które nie chcą angażować starej matki. A czy chciałabym, żeby zamieszkali tutaj? Oczywiście, praca dla zięcia na pewno by się znalazła, on pracuje we Francji na jakimś kierowniczym stanowisku. Mogłabym pomóc w opiece nad Jagodą i widywać obie – córkę i wnuczkę – o wiele częściej.
Pani Stasia, lat 80, babcia Agaty i prababcia małego Tomka
– Pani Stasiu, wnuczka jest dla Pani, jak córka, prawda?
– Tak, wychowałam syna na dobrego człowieka, a on znalazł później żonę. Synowa dała mu piękną córkę i poszła sobie – Pani Stasia macha dłonią pokrytą siecią żyłek i brązowymi plamkami – w cholerę. No to syn przyszedł do mnie, mówi Mama, weź Agatę do siebie, co? Ona ma 6 lat, zaraz idzie do szkoły, Ty jesteś na emeryturze, razem będzie Wam weselej. To co miałam robić? Zajęłam się wnuczką.
– Jak wyglądała opieka nad Agatą?
– Nie wiem, kto się tutaj kim bardziej opiekował – śmieje się Pani Stasia – jak Agata zamieszkała ze mną, to ja miałam wtedy 56 lat i byłam na wcześniejszej emeryturze. Całe życie pracowałam w łódzkich zakładach włókienniczych, na starość praca zaczęła ze mnie wychodzić – problemy ze słuchem, z koncentracją, z pamięcią. Zaczęłam się sypać, jak stara choinka po świętach, jak skończyłam 65 lat. Agata miała wtedy 15 lat i zaczęła się mną opiekować. Wiesz, nie takiej młodości dla niej chciałam, ona powinna latać, biegać, mieć koleżanki, umawiać się z chłopcami, a ona po szkole pędem do domu, bo obiad trzeba zrobić, często z zakupami, z siatkami. W końcu wkurzyłam się, dzwonię do syna: Janek albo zaczniesz Agacie pomagać w opiece nad starą matką, albo Ci skórę na grzbiecie wygarbuję. Musiałam tak powiedzieć, bo syn miał już swoją nową rodzinę, związał się z panią z wyższej sfery, miał z nią syna. Ja mu od początku mówiłam, że za wysokie progi synek, ale jak się uparł, to nie było mocnych. Ładnego mam wnuczka, Michasia, zaraz Ci zdjęcia pokażę, śliczny był jako dziecko. Dzisiaj już studiuje…
– Pani Stasiu, a jak to było z tym wyjazdem Agaty?
– A tak, no więc Janek zaczął mi więcej pomagać, Agata skupiła się na nauce. Skończyła szkołę, nauczyła się szycia i zaczęła zarabiać, biorąc szycie do domu. Wtedy to ja się zupełnie załamałam. Gdzie to dziewczę pozna jakiegoś chłopaka, jak cały czas z nosem w niciach siedzi? A miała już 20 lat, ja w jej wieku dawno byłam mężatką i matką. Z kłopotu uratowali mnie sąsiedzi, ich syn – Krzysiek dwa lata starszy od Agaty – zabujał się po uszy – Pani Stasia znowu się śmieje. Jakie niezdarne były te jego zaloty. W końcu ojciec, co miał trochę oleju w głowie i zawsze darzył mnie szacunkiem, zszedł któregoś dnia z góry z butelką wódki i poprosił o rękę Agaty. Wnuczka do dzisiaj śmieje się, że mogłam ją chociaż za kozę przehandlować, to bym miała świeże mleko. I któregoś dnia, Agata do mnie mówi, że chcą z Krzyśkiem wyjechać, do Hiszpanii. Wiesz, ja wtedy to ze cztery noce nie spałam z nerwów, jak to będzie z nimi, jak sobie poradzą.
– Nie martwiła się Pani, co będzie z Panią?
– Wcale. Przecież mam na miejscu Jasia, a on się wszystkim zajmie. Zaskórniaki wyjęłam spod materaca, zapakowałam w kopertę, daję jej i mówię, jedź dziecko, tylko z Bogiem. Pojechali, a mnie wnuczek nauczył obsługiwać komputer i mogłam z Agatką rozmawiać na tym programie, co się widzimy. Krzysiu pracował, jako stolarz, a ona szybko nauczyła się języka, więc szyła na zamówienia albo zajmowała się dziećmi. Nie mieli tam źle i mieszkanie ładne i auto kupili. I dzwoni Agata jednego dnia i tak jest dziwna, już tak myślałam, że coś się święci, w końcu zbliżała się już do 30. A ona do mnie, że będę prababcią! To jest coś niesamowitego, nie wiem, jak mam Ci opisać to uczucie, że wiesz, że urodzi się czwarte pokolenie. Twoja wnuczka jest dorosłą kobietą i będzie matką, a Ty masz jeszcze dość klepek w głowie, żeby to do Ciebie dotarło. Byłam szczęśliwa.
– Co się działo dalej?
– Tomek urodził się w Hiszpanii i tam spędził 1,5 roku życia, a później przyjechali. Wrócili na stałe. Ja już wtedy mało chodziłam, tylko po domu i do sklepu na rogu. Mieliśmy taką umowę ze sklepikarzem, że ja kupowałam butelkę wody, a on mi tę butelkę odkręcał, żebym nie musiała czekać na Jasia, bo to taka moja słabość, lubię wodę z gazem. Agata któregoś dnia podjęła decyzję – ja chyba mogę tak powiedzieć, prawda? Krzyś mam nadzieję, że się nie obrazi, ale ja już mam tyle lat, że dobrze widzę, kto podejmuje decyzje w ich domu – że wracają. W ciągu miesiąca wszystko załatwili i byli z powrotem. Bardzo się ucieszyłam, w moim wieku każda godzona z wnuczką i prawnukiem to skarb.
– Nie uważa Pani, że tam żyłoby im się lepiej?
– Nie wiem, nie mam pojęcia, a może to wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma? Agata nie tęskni za Hiszpanią, możesz jej zapytać, zaraz pewnie przyjdzie z pracy, a Tomek jest oczkiem w głowie: rodziców, dwóch dziadków, babci i prababci. Nie sądzę, żeby gdziekolwiek za granicą dostał tyle miłości, co tutaj.
Babcie, które kochają swoje wnuki i prawnuki, które chcą dla nich i dla dzieci, jak najlepiej. Bacie, które zamiast przytulenia mają emotki, a zamiast buziaka w policzek, przychodzące Pocztą Polską lekko wymięte laurki. Czy miłości można doświadczać na odległość? Patrzę na Beatę, Wiolę i myślę, że dopóki mamy swoje sprawy – jesteśmy aktywne zawodowo, zajmujemy się domem, mamy mężów i znajomych – tęsknota może się przyczaić, może być uśpiona. Inaczej, gdy spotykamy się ze swoją metryką i dociera do nas, jaką wagę ma każda godzina. Wtedy imigracja naszych dzieci i to, że nie mamy przy sobie wnuków, zaczynać boleć, jak powstający w nas tatuaż – babcia imigrantów.