Change font size Change site colors contrast

Czym jest efekt cieplarniany?

Czym jest efekt cieplarniany i skąd się bierze? Emisja gazów cieplarnianych drastycznie wzrastała od lat pięćdziesiątych XIX w. Powodem tego wzrostu były działania człowieka takie jak spalanie paliw kopalnianych. Jak gazy cieplarniane wywołują ocieplenie? Może pamiętacie z fizyki, że wszystkie cząsteczki drgają. Im szybciej drgają, tym są gorętsze. Kiedy w określone rodzaje cząstek trafia promieniowanie o pewnej częstotliwości, pochłaniają one to promieniowanie wraz z jego energią i zaczynają drgać szybciej. Nie każde promieniowanie ma odpowiednią częstotliwość, żeby wywołać taki efekt. Na przykład światło słoneczne przenika przez większość gazów cieplarnianych i nie zostaje pochłonięte. Większość światła dociera do Ziemi i ogrzewa planetę, jak to się dzieje od miliardów lat. 

I w tym tkwi sedno problemu: Ziemia nie zatrzymuje tej energii na zawsze – gdyby tak było, planeta stałaby się nieznośnie gorąca. Przeciwnie, wypuszcza część tej energii z powrotem w kosmos, ale część przybiera postać promieniowania o dokładnie takiej częstotliwości, którą absorbują gazy cieplarniane. Ta energia, zamiast nieszkodliwie uciec w pustkę, trafia w cząsteczki gazów cieplarnianych i sprawia, że drgają one szybciej, podgrzewa atmosferę.

Dlaczego nie wszystkie gazy zachowują się w ten sposób? Ponieważ cząsteczki składające się z dwóch identycznych atomów – jak na przykład cząsteczki azotu i tlenu – przepuszczają promieniowanie. Jedynie cząsteczki złożone z atomów różnych pierwiastków, jak te dwutlenku węgla czy metanu, mają właściwą strukturę, żeby pochłonąć energię promieniowania i zacząć się rozgrzewać. 

 

Cieplejszy klimat przysporzy nam problemów

Ogólny trend wskazuje, że cieplejszy klimat przysporzy nam problemów. Całe to nadmiarowe ciepło wywoła efekt domina, co oznacza, chociażby, że nasilą się nawałnice. Nawet najpotężniejszy kataklizm nie trwa dłużej niż kilka dni, ale jego skutki możemy odczuwać latami. Tragedią samą w sobie są wszystkie utracone życia. Wielu ludzi zostaje skazanych na nędzę. Huragany i powodzie niszczą budynki, drogi i linie energetyczne, których budowa zajęła długie lata. Potężny huragan może cofnąć rozwój infrastruktury o 20 lat (taka sytuacja miała miejsce w Portoryko po huraganie Maria w 2017 roku).

Gorętszy klimat oznacza też częstsze i bardziej niszczycielskie pożary. Ciepłe powietrze pochłania wilgoć z roślin i gleby, sprawiając, że wszystko jest bardziej podatne na spalenie. Innym efektem wzrostu temperatur jest podnoszący się poziom mórz. Wynika to częściowo z tego, że topią się arktyczne i antarktyczne lodowce, a częściowo z faktu, że cieplejsza woda morska zwiększa objętość. Zagrożone są tereny nadmorskie i plaże. Podnoszący się poziom mórz będzie miał najgorsze skutki dla najbiedniejszych ludzi na świecie. Przykładem jest tu Bangladesz, jeden z biednych krajów, który czyni ogromne postępy na drodze do wyjścia z ubóstwa. Obecnie z powodu cyklonów, fal sztormowych i wylewających rzek od 20 do 30 procent terytorium Bangladeszu znajduje się każdego roku pod wodą. Niszczy to uprawy i domy, a także zabija ludzi w całym kraju.

 

Zmiany klimatu mogą wpłynąć na ilość żywności

Jeśli chodzi o żywność, której potrzebujemy, prognozy nie są jednoznaczne, ale ich ton jest głównie ponury. Zmiany klimatu mogą wpłynąć na ilość żywności, którą pozyskujemy z jednego hektara pól uprawnych na wiele sposobów. W niektórych regionach plony mogą wzrosnąć, ale na większości obszarów będą mniejsze, o kilka, kilkanaście, na może nawet 50 procent. W najbiedniejszych społeczeństwach, gdzie wielu ludzi wydaje na jedzenie więcej niż połowę swoich dochodów, ceny żywności mogą skoczyć o 20 procent. Ekstremalne susze w Chinach mogą wywołać regionalny, a nawet globalny kryzys żywnościowy, jako że chińskie rolnictwo zaopatruje w pszenicę, ryż i kukurydzę jedną piątą ludności świata.

Wzrost temperatur nie przysłuży się także zwierzętom, które zjadamy i od których pozyskujemy mleko. Ocieplenie spowoduje, że hodowla stanie się mniej wydajna, a same zwierzęta bardziej podatne na przedwczesną śmierć. To sprawi, że mięso, jajka i nabiał będą droższe. Społeczności, których dieta zależy od owoców morza, również będą miały kłopoty. Morza się nagrzewają, ich prądy ulegają rozdzieleniu, co sprawia, że powstają miejsca, gdzie woda ma w sobie sporo tlenu, oraz takie, gdzie jest go dużo mniej. W rezultacie ryby i inne organizmy morskie przenoszą się w inne obszary albo wymierają. Jeśli średnie temperatury wzrosną o 2°C, rafy koralowe mogą przestać istnieć, a wraz z nimi zniknie podstawowe źródło pożywienia ponad miliarda ludzi.

No i jeszcze komary. Choć wzrost temperatur o 2°C zmniejszyłby obszar występowania owadów o 18 procent, to komary tropikalne zaczęłyby się pojawiać w nowych miejscach (lubią wilgoć, więc przenoszą się z obszarów, które wysychają, do tych, gdzie jest wilgotniej), dokąd przywloką niewystępujące tam do tej pory malarię i inne choroby przenoszone przez owady.

 

Klimat ociepla się w zastraszającym tempie

Klimat ociepla się w zastraszającym tempie, a pomysłu na odwrócenie tego trendu nadal nie ma. Naukowcy w 97 procentach zgadzają się, że klimat zmienia się na skutek działalności człowieka. Jednak ci, którzy akceptują ten fakt, niekoniecznie są chętni do inwestowania gigantycznych sum pieniędzy, aby sobie z ociepleniem klimatu poradzić. Jednym z problemów jest to, że większość naszych regulacji i praw dotyczących ochrony środowiska nie została stworzona z myślą o zmianach klimatu. Przyjęto je, aby rozwiązywać inne problemy, a teraz próbuje się ich używać, aby redukować emisje gazów cieplarnianych. To nie może zadziałać. Choć mogłoby się wydawać, że istnieje konsensus klimatyczny, to nie jest to do końca prawda. Zbudowanie go jest trudne, bo ogólnoświatowa współpraca jest notorycznie trudna. Niełatwo jest sprawić, żeby wszystkie kraje na świecie zgodziły się na cokolwiek – zwłaszcza jeśli muszą przy tym ponieść pewne koszty. Żaden kraj nie chce płacić za ograniczenie swoich emisji, o ile wszyscy inni tego nie zrobią. Właśnie dlatego porozumienie paryskie z 2015 roku, które podpisało 190 krajów zgadzających się na ograniczenie swoich emisji, było takim osiągnięciem. Wprowadzone ograniczenia nie obniżą wystarczająco emisji gazów, ale zrobiony został pierwszy krok pokazujący, że globalna współpraca jest możliwa.

 

Co my możemy zrobić?

Ale każda zmiana zaczyna się na dole, od nas, obywateli. Co my możemy zrobić? Nasuwają się popularne odpowiedzi: zmieniając samochód, wybierz elektryczny, jedz mniej mięsa. Tego rodzaju indywidualne działania to ważny sygnał, który wysyłasz rynkowi. Wybrani przedstawiciele polityczni stworzą konkretne plany działania wobec zmian klimatu, jeśli ich wyborcy tego od nich zażądają. Bez względu na to, jakie masz pole manewru w innych sprawach, możesz zawsze użyć swojego głosu – na ulicy i w wyborach, aby doprowadzić do zmiany.

Rynek rządzi się prawem popytu i podaży, a jako konsumenci mamy ogromny wpływ na popyt. Kiedy płacisz za samochód elektryczny czy roślinnego burgera, mówisz tym samym: jest rynek na takie rzeczy. Jeśli dostatecznie dużo ludzi wyśle właśnie taki sygnał, firmy na niego odpowiedzą.  Zainwestują więcej czasu i pieniędzy na stworzenie niskoemisyjnych produktów, co obniży ich cenę, a to z kolei pomoże im się przyjąć i sprzedawać w dużych ilościach.

Możesz zredukować emisję w swoim domu. W zależności od tego ile możesz przeznaczyć na to czasu i pieniędzy, możesz wymienić zwykłe żarówki na żarówki LED, uszczelnić okna. Jeśli budujesz nowy dom, możesz zdecydować się na stal z recyklingu i sprawić, aby dom był energooszczędny, używając izolujących materiałów budowlanych, izolujących rodzajów betony, stosując izolację na strychu i dachu, maty termoizolacyjne czy izolację fundamentów.

Nie wszyscy możemy (i chcemy) wymienić auta na elektryczne, zainstalować ekologiczne źródła energii i zrezygnować z mięsa. Ale wszyscy musimy mieć świadomość, że ocieplenie klimatu to problem każdego z nas i nie możemy dłużej udawać, że nas nie dotyczy. Każdy może zacząć o małych kroków, poszukać sposobów, aby wprowadzić dobre nawyki do swojej codzienności.

Rozmowa o zmianach klimatu jest regularnie zakłócana przez sprzeczne informacje i dezorientujące opowieści. Gdy nasz obraz zmian klimatu opiera się na faktach, możemy dostrzec, że mamy już pewne niezbędne narzędzia, aby uniknąć katastrofy klimatycznej, ale jeszcze nie wszystkie. Możemy dostrzec, co stoi na przeszkodzie we wdrożeniu tych rozwiązań i w pracy nad przełomowymi odkryciami, których potrzebujemy. Dostrzegamy też, co musimy zrobić, aby te przeszkody pokonać. Możemy wykorzystać technologię do wprowadzenia zmian, których potrzebujemy. Jesteśmy w stanie uniknąć katastrofy. Możemy sprawić, żeby klimat pozostał znośny dla wszystkich, pomóc setkom milionów najbiedniejszych ludzi przeżyć własne życie jak najlepiej i ocalić naszą planetę dla przyszłych pokoleń.

_

 

Na podstawie książki „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej” Bill Gates. 

Zapłodnienie in vitro (IVF), czyli zapłodnienie pozaustrojowe, polega na połączeniu męskich i żeńskich komórek rozrodczych poza organizmem kobiety. Pierwsze dziecko poczęte tą metodą przyszło na świat w 1978 roku w Anglii. Dziewięć lat później w Polsce urodziła się Magdalena Kołodziej. W naszym kraju w ciągu roku przychodzi na świat ok. 5 tysięcy dzieci poczętych dzięki IVF. In vitro zostało uznane za największe osiągnięcie nauki XXI w., a jego twórca Robert Edwards, odebrał w 2010 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny.

Z czym łączy się in vitro? Co nas czeka, gdy się na nie decydujemy? Co zrobić zanim podejmiemy decyzję o poddaniu się temu zabiegowi?

Mamy dla was alfabetyczny przewodnik po tym temacie. 

A jeśli coś jeszcze Was ciekawi, zastanawia lub budzi wątpliwości, zapraszamy do zadawania pytań. Oficjalnie, prywatnie, anonimowo – każda forma jest właściwa. Zbierzemy je wszystkie i zadamy konsultującemu nasze teksty doktorowi Andrzejowi Bręborowiczowi, który jest ekspertem w dziedzinie leczenia niepłodności, zaburzeń endokrynologicznych związanych z rozrodczością, jak również zastosowaniem chirurgii mini-inwazyjnej w ginekologii. Pracuje w klinice MedArt w Poznaniu. 

 

In Vitro od A do Z

 

A – AMH

Hormon produkowany zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet. Poziom AMH, który jest związany z płodnością kobiety, pozwala ocenić jej “rezerwę jajnikową” i potencjalną odpowiedź na stymulację, a w przypadku  pacjentek korzystających z metody wspomaganego rozrodu (IVF), dobrać odpowiednią dawkę leków. . Norma AMH jest wartością orientacyjną, zależną także od wieku. Dla uproszczenia przyjmuje się, że wartości pomiędzy 1 ng/ml, a 3,0 ng/ml są referencyjne dla kobiet w wieku rozrodczym. Oznaczenie poziomu AMH we krwi jest pierwszym krokiem, który powinna wykonać kobieta, która bezskutecznie stara się o dziecko.

 

A – Adopcja prenatalna

Zajście w ciążę dzięki adopcji prenatalnej jest skierowane do kobiet ze stwierdzoną przedwczesną menopauzą-, w sytuacji znacznie obiżonej rezerwy jajnikowej lub skrajnej niepłodności typu męskiego.. Ponadto na adopcję prenatalną mogą zdecydować się kobiety po przebytej terapii onkologicznej, która spowodowała u nich niepłodność. Kolejnym wskazaniem są uwarunkowania genetyczne, które uniemożliwiają zajście w ciążę lub jej donoszenie.

 

Trzy drogi adopcji prenatalnej:

– dawstwo komórki jajowej, które polega na przyjęciu przez przyszłą matkę komórki jajowej innej kobiety (anonimowej dawczyni),

– dawstwo nasienia, czyli umieszczenie w macicy kobiety nasienia jej partnera lub anonimowego dawcy,

– adopcja zarodka innej pary, czyli wykorzystanie zarodków nadliczbowych pozostawionych przez inne pary w klinice leczenia niepłodności.

Jak wygląda adopcja zarodka możecie przeczytać tutaj: https://gameta.pl/blog/adopcja-zarodka-szansa-na-dziecko/.

W Polsce istnieje anonimowość dawcy. Od kliniki zależy, jak wiele informacji na temat dawcy, może uzyskać biorca. W Wielkiej Brytanii dawstwo jest częściowo jawne, ujawnia się wszystkie możliwe informacje, bez danych osobowych. W Polsce m.in. stowarzyszenie Nasz Bocian walczy o to, aby każde dziecko miało prawo do poznania własnej tożsamości. 

 

B – Badania

Na wstępie kobieta wykonuje następujące badania: ocenę stężenia AMH, FSH, estradiolu, TSH i prolaktyny. W tym czasie jej partner bada nasienie – próbka jest poddawana rozszerzonej analizie, która pozwala na wykrycie ewentualnych nieprawidłowości w budowie lub funkcjonowaniu plemników oraz na dostosowanie przebiegu leczenia do parametrów nasienia. 

U mężczyzn wykonuje się: badanie grupy krwi, przeciwciała anty-HBc,, przeciwciała anty-HIV 1,2, przeciwciała anty-HCV, antygen HBs

oraz VDRL (WR).

 

B – Badanie nasienia

Rutynowe badanie obejmuje:

-ocenę właściwości nasienia – objętość, czas upłynnienia;

-ocenę mikroskopową plemników – liczba plemników, rodzaj ruchu plemników, procent żywych plemników;

-ocenę mikroskopową preparatu nasienia po specjalnym jego wybarwieniu – budowa plemników;

 

Badanie nasienia służy ustaleniu przyczyn niemożności posiadania potomstwa przez mężczyznę i stanowi punkt wyjściowy do dalszego precyzyjnego postępowania z parą.

 

Niepłodność to choroba pary. Jeśli wynik badania nasienia mężczyzny odbiega od normy, nie przekreśla to szansy na posiadanie potomstwa w sposób naturalny. Należy zestawić go z wynikami partnerki, której znaczny potencjał rozrodczy może zniwelować pogorszone właściwości nasienia. 

 

B – Bezpieczeństwo

Kluczowy podczas przeprowadzania procedury in vitro jest stały kontakt z lekarzem. Tylko w ten sposób jest pewność, że stosowanie leków będzie bezpieczne. Codzienne robienie sobie zastrzyków nie jest przyjemne i często wywołuje lęk, jako intensywna ingerencja we własne ciało. Dostęp do informacji i lekarza jest bardzo istotnym elementem całego procesu. Czasami zdarza się pomylić dawkę lub pojawiają się niepokojące objawy. Poczucie bezpieczeństwa i pewność, że ktoś to wszystko zrobi, wytłumaczy i poinstruuje, pozwala uniknąć później niepotrzebnego stresu. 

W czasie, gdy robione są zastrzyki, może się zdarzyć miejscowe podrażnienie i zaczerwienienie, bóle jajników, uderzenia gorąca. 

 

B – Ból

Zabiegi podczas procedury in vitro wykonywane są w krótkotrwałym znieczuleniu ogólnym. 

W zasadzie nic nie boli, może trochę zastrzyki, które robi się w brzuch; z czasem po prostu dochodzi do zrostów, skóra twardnieje, pojawiają się sińce. Punkcje są robione w znieczuleniu ogólnym, nic wtedy nie boli, tyle że potem można odczuwać pewien dyskomfort – ja miałam spuchnięty, obolały brzuch. Sam transfer też teoretycznie nie boli – to zresztą zależy, jaki kto ma próg bólu. Wszystko jest do przeżycia – mówi Monika w rozmowie z Małgorzatą Rozenek.

 

C – Ciąża mnoga

Czy z dziesięciu pobranych komórek urodzi się dziesięć dzieci? Nie. Często komórki nie mają w sobie zdolności do dawania życia. Człowiek jest mało płodną istotą. Do tego nie wszystkie plemniki są świetnej jakości. To wszystko sprawia, że obniżają się szanse na poczęcie. Trzeba liczyć się ze stratami, bo to jest naturalna norma, a nie patologia. Gdyby tak nie było, ludzie niemający problemów z płodnością rozmnażali by  się na potęgę – mówi doktor nauk medycznych Piotr Lewandowski, specjalista ginekolog – położnik – Zwykle do jamy macicy podajemy jeden lub dwa zarodki. Dobre ośrodki dbają o to, by nie narażać pacjentki na ciążę mnogą. Niektóre pacjentki walczą z nami o to, żeby podać im trzy, cztery zarodki, ale jest to bezzasadne, a nawet niebezpieczne. Ciąża mnoga może spowodować poważne problemy zdrowotne, zarówno u matki, jak i u dzieci. Najbezpieczniej jest transferować jeden zarodek.

 

C – Czas

W przypadku zapłodnienia pozaustrojowego czas ma kluczowe znaczenie na wielu poziomach. Najpierw liczy się wiek pacjentki, która planuje poddać się in vitro. Im jest ona młodsza, tym oczywiście lepiej. Im bliżej czterdziestki, tym szanse są mniejsze. Po 42. roku życia szansa wynosi mniej niż pięć procent. Warto pamiętać o tym, aby nie traktować IVF jako metody ostatniej szansy, z której korzysta się po wielu latach nieskutecznych prób. 

Optymalny czas leczenia kobiety, łącznie z in vitro, to dwa, trzy lata. – mówi doktor nauk medycznych Jan Domitrz, specjalista ginekologii i położnictwa – Statystycznie 60 procent lub więcej par zajdzie w ciążę w pierwszym roku, 20 procent w drugim, 5 procent w trzecim. Szansa na zajście w ciążę z każdym rokiem maleje, w związku z tym leczenie i diagnostyka powinny być ograniczone w czasie.

Czas ma też ogromne znaczenie przy samej procedurze in vitro. Odpowiedni moment cyklu, badanie, godziny zastrzyków, żywotność komórki, plemników. Czas oczekiwania od transferu do momentu potwierdzenia ciąży. To wszystko jest ściśle związane z zegarem i z tym trzeba się oswoić decydując się na zapłodnienie pozaustrojowe. 

Przed procedurą warto poświęcić czas na dokładne zaznajomienie się z procedurą. Warto wiedzieć, co nas czeka, żeby uniknąć niepotrzebnego stresu. 

Psychologowie polecają, żeby decydując się na IVF z góry ustalić, ile czasu chce się poświęcić na próbę zajścia w ciążę, jak długo poddawać się zabiegom. Dobrze jest zawczasu ustalić, co będzie, gdy się nie uda. Bo może się nie udać i z tym też należy się liczyć. Desperackie podejmowanie kolejnych prób może zakończyć się tragicznie zarówno dla niedoszłej matki, jak i jej otoczenia. Kobiety, które planują, że skoro poddają się in vitro, to na pewno za rok będą już mamami, często nie potrafią poradzić sobie z sytuacją, gdy ich wizja się nie spełnia. Dla własnego zdrowia psychicznego warto jest być gotowym na taką ewentualność.  

 

 

D – Dzieci z in vitro

Na temat dzieci poczętych metodą in vitro krąży wiele mitów. Lekarze z warszawskiej kliniki Novum, przeprowadzający zabiegi IVF, mówią jasno: Sprawdzaliśmy, jak te dzieci rozwijają się pod względem somatycznym. Badania wykazały, że w porównaniu z przyjętą średnią, te dzieci wypadły lepiej. Nie na różnic w rozwoju dzieci rodzących się w efekcie różnych form zapłodnienia.

Co na to same dzieci? W ich imieniu otwarty list do mediów napisała Magdalena Kołodziej, pierwsza Polka poczęta metodą IVF. Możecie przeczytać go tutaj: http://www.nasz-bocian.pl/node/52333.

 

E – Etapy in vitro

O Kolejnych etapach procesu przeczytacie szczegółowo tutaj: http://www.medart.pl/pl/news/informacje/11/etapy-in-vitro.html

 

Czternasty artykuł Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, której Polska jest sygnatariuszem, mówi, że prawo do posiadania potomstwa jest podstawowym prawem człowieka. W związku z tym wszystko się we mnie burzy, kiedy słyszę głosy, że należy zakazać leczenia in vitro. Szczególnie, kiedy jest to jedyna szansa, żeby spełniło się marzenie o posiadaniu dziecka. Jeżeli ktoś dąży do takiego zakazu, łamie prawa człowieka”.

Prof. dr hab. Marian Szamatowicz, specjalista ginekologii i położnictwa. Pionier metody in vitro w Polsce.

 

F – finanse

Ile to kosztuje? Nie ma jednej ceny, bo każdy przypadek jest inny. Największy koszt procedury in vitro stanowi sama procedura: punkcja jajników, zapłodnienie oraz transfer zarodków.  Procedura IVF ICSI/IMSI kosztuje w naszym kraju około 7-10 tysięcy złotych. Ceny zależne są od klinik, które zgodnie z własną wyceną ustalają ceny za poszczególne usługi medyczne. W praktyce jest to wydatek ok. 20 tysięcy złotych. Poza samą procedurą kosztują jeszcze badania, których jest niemało, oraz konsultacje. 

 

G – genetyczne badania zarodka

Wykonanie takich badań zwiększa szansę na posiadanie zdrowego dziecka. 

 

Jeśli dojdzie do zagnieżdżenia zarodka z nieprawidłową liczbą chromosomów zwiększa to ryzyko poronień lub może doprowadzić do urodzenia dziecka obarczonego wadami genetycznymi. Zbadanie zarodka piątego dnia po zapłodnieniu, pod kątem nieprawidłowości genetycznych, umożliwia zaklasyfikowanie do transferu jedynie tych zarodków, u których nie stwierdzono wad. 

(więcej na: http://www.medart.pl/pl/news/informacje/14/ngs-genetyczna-diagnostyka-zarodkow.html)

 

H – hormony

Hormony to związki chemiczne, które przekazują określone informacje między poszczególnymi narządami i w ten sposób regulują pracę organizmu. W jajnikach wytwarzane są estrogeny, hormony regulujące pracę gruczołów płciowych kobiet. Wśród nich znajdują się estron, estradiol i estriol. Są one odpowiedzialne m.in. za kształtowanie się żeńskich narządów płciowych, popęd płciowy. Niedobory estrogenu prowadzą do niepłodności. 

Oprócz tego jajniki produkują progesteron i relaksynę. Progesteron to hormon produkowany przez kobiece jajniki oraz ciałko żółte i łożysko podczas ciąży. Relaksyna jest hormonem wytwarzanym podczas ciąży. Rozciąga mięśnie oraz uelastycznia stawy. Wspiera także rozkład kolagenu. Dzięki niej możliwe jest rozciąganie macicy podczas ciąży oraz urodzenie dziecka. 

Stymulacja hormonalna, czyli przygotowanie pacjentki do in vitro – farmakologiczna stymulacja jajników prowadzi do wzrostu liczby dojrzałych i zdolnych do zapłodnienia komórek jajowych, a tym samym zwiększa szanse na skuteczność procedury in vitro. Dobór leków hormonalnych jest podyktowany takimi czynnikami jak: wiek pacjentki, wynik badania dopochwowego USG oraz stężenie progesteronu i estradiolu we krwi kobiety. Stymulacja jajników trwa zwykle 7-12 dni i przebiega pod stałą obserwacją lekarza. W tym czasie pęcherzyki jajnikowe dojrzewają w jajniku, a proces jajeczkowania (owulacja) jest monitorowany podczas 2-4 wizyt kontrolnych, obejmujących pomiar stężenia hormonów i badanie USG. Uzyskane wyniki badań pozwalają na określenie optymalnej daty pobrania komórek jajowych, które następnie będą użyte do zapłodnienia pozaustrojowego.

 

I in vitro – zapłodnienie pozaustrojowe – IVF

Jest to najbardziej zaawansowana metoda wspomaganego rozrodu. Stosuje się ją w przypadku istnienia niedrożnych jajowodów, endometriozy u kobiety, nieprawidłowości nasienia u mężczyzny, lub gdy przyczyna niepłodności nie jest znana. Zabieg polega na stymulacji hormonalnej jajników, tak aby wyprodukowały kilka lub kilkanaście dojrzałych komórek jajowych. Na krótko przed owulacją, pod kontrolą USG pobiera się komórki jajowe i po krótkim ostatecznym dojrzewaniu w inkubatorze dodaje się odpowiednio przygotowane nasienie partnera.

Po 18 godzinach sprawdza się, czy komórki jajowe zostały zapłodnione prawidłowo, a w kolejnej dobie, czy rozpoczął się proces ich podziału. Jeśli podziały przebiegają prawidłowo, standardowo w 2-3. dobie hodowli zarodki umieszcza się (transferuje) w macicy kobiety.

 

I – ICSI – metoda wstrzykiwania plemników

Gdy w nasieniu jest zbyt mało plemników i trzeba im pomóc, żeby same dały radę zapłodnić pobrane komórki jajowe, lub gdy plemniki pochodzą z biopsji jądra lub nadjądrza, stosuje się metodę Intracytoplasmic Sperm Injection, czyli cytoplazmatyczne wstrzyknięcie plemnika. Wspomniane biopsje robi się wtedy, gdy plemników w nasieniu nie ma, ale androlog widzi szansę na to, że są produkowane. 

ISCI zwiększa szansę na zapłodnienie, bo plemnik nie musi już pokonywać drogi samodzielnie, ale samo wstrzyknięcie go do wnętrza komórki, nie gwarantuje zapłodnienia.

 

J – jajniki

Jajniki są niepozorne, jeśli chodzi o wielkość, ale ich rola w organizmie każdej kobiety jest bardzo duża. Nie tylko pozwalają kobiecie zostać mamą, ale też wpływają na pracę jej serca, od nich zależy też jakość życia seksualnego. Jajniki przede wszystkim odpowiadają za produkcję komórek rozrodczych, a także hormonów. To w nich dojrzewają komórki jajowe, a każda z nich zawiera materiał genetyczny potrzebny do wykształcenia się zarodka, a następnie płodu. Podczas hormonalnej stymulacji pacjentki poddającej się in vitro w trzecim dniu cyklu rozpoczyna się właściwa stymulacja – pacjentka przyjmuje preparaty powodujące wzrost pęcherzyków jajnikowych. Wyniki stymulacji są kontrolowane podczas badania USG. 36 godzin przed planowanym pobraniem komórek podawany jest lek, który powoduje ostateczne dojrzewanie komórek jajowych. Następnie pobiera się te komórki. Zabieg przeprowadzany jest w znieczuleniu dożylnym, pod kontrolą USG. Lekarz za pomocą specjalnej cienkiej igły przezpochwowo nakłuwa pęcherzyki jajnikowe i pobiera wszystkie komórki z obu jajników. Zabiegowi towarzyszyć może delikatne krwawienie i lekki ból brzucha, który ustępuje zazwyczaj po zażyciu środka przeciwbólowego.

 

K – kościół

Ksiądz jest w polskich realiach nieodłączną figurą tworzącą znaczenie wokół in vitro. To wypowiedzi hierarchów kościoła tworzą dyskurs wrogów in vitro. Bruzdy, porównania do Frankensteina, stygmatyzowanie rodziców poddających się IVF jako morderców i najcięższych grzeszników. Mit „zabijania zarodków”, cały czas obecny w świadomości społecznej, tworzy wokół terapii niepłodności atmosferę zła i niemoralności, powodującą zwiększony stres u osób, które decydują się skorzystać z tej drogi. Muszą mierzyć się one z wyzwaniami związanymi z obroną swojego stanowiska wobec osób trzecich ingerujących w ich decyzję, potępiających ich działania i podważających motywację do rodzicielstwa, uznających, że jest płytka i moralnie egoistyczna.

Na wymyślane przez księży wady dzieci, mające być konsekwencją ich poczęcia poprzez IVF, odpowiedzieli lekarze z warszawskiej kliniki Novum: Sprawdzaliśmy, jak te dzieci rozwijają się pod względem somatycznym. Badania wykazały, że w porównaniu z przyjętą średnią, te dzieci wypadły lepiej. Nie na różnic w rozwoju dzieci rodzących się w efekcie różnych form zapłodnienia.

Oficjalne stanowisko Kościoła mówi: krytyka in vitro nigdy nie może być połączona z krytyką dzieci poczętych dzięki tej metodzie. I o tym trzeba pamiętać: do mediów przedostają się głosy tych najbardziej kontrowersyjnych jednostek. Jak mawiał ks. Jan Kaczkowski: są sytuacje, których nie da się wyjaśnić ogólnymi normami i wymagają one ciszy i intymności konfesjonału.

W książce „In vitro. Rozmowy intymne” Małgorzata Rozenek rozmawia z kobietą, która całe życie była z kościołem blisko związana i bez zastanowienia żyła według zasad głoszonych z ambony. Dziś mówi, że „Kościół może się mylić. I myli się, potępiając metodę, która może dać wiernym szczęście i dar bycia rodzicami. Tej szansy nie wolno nikomu odbierać. Na pewno nie w imię Boga, który jest miłością”.

 

L – laparoskopia

Laparoskopia jest zabiegiem chirurgicznym przeprowadzanym w znieczuleniu ogólnym. W dosłownym tłumaczeniu oznacza metodę wziernikowania (oglądania) wnętrza jamy brzusznej. Laparoskopia ginekologiczna należy do inwazyjnych metod leczenia niepłodności. Mówimy o diagnostyce lub leczeniu inwazyjnym, ale zabieg należy do najbezpieczniejszych. Polega na wykonaniu niewielkiego nacięcia na skórze, poprzez które do jamy brzusznej wprowadzany jest bardzo cienki endoskop. Badanie laparoskopowe pozwala ocenić budowę, stan oraz położenie narządów wewnętrznych, a w szczególności narządów płciowych miednicy mniejszej, umożliwiając w ten sposób rozpoznanie nieprawidłowości. W najwęższym miejscu jajowody mają grubość około 0,5 milimetra, natomiast zarodek może liczyć nawet 0,2 milimetra. W związku z tym nawet drobne dodatkowe zwężenia mogą skutecznie zahamować transport zarodka do macicy. W związku z tym niedrożność jajowodów należy do bardzo częstych przyczyn niepłodności. Dzięki mikronarzędziom chirurgicznym, w które wyposażony jest endoskop możliwe jest usunięcie zrostów czy polipów, które uniemożliwiają naturalny transfer zarodków do macicy.

 

L – leczenie

Jak wygląda procedura leczenia w klinice niepłodności opowiada dr Piotr Lewandowski, specjalista ginekolog-położnik: Rozpoczynamy od wywiadu, który jest potrzebny, aby zdiagnozować lub zweryfikować przyczynę niepłodności. Diagnozowanie i leczenie zawsze powinno być dwutorowe, czyli nastawione zarówno na kobietę, jak i mężczyznę. Jeśli w procesie diagnostycznym natrafimy na coś nieprawidłowego, szukamy, co możemy poprawić. Prosimy o pomoc innych specjalistów, gdy tego wymaga sytuacja. Gdy już znamy wyniki badań, para musi podjąć decyzję, co dalej. Gdy wybiera in vitro, zaczynamy stymulację pacjentki lekami hormonalnymi. Mamy przygotowane różne protokoły tego etapu, zależnie od potrzeb. Najpierw ogranicza się własną czynność hormonalną przysadki mózgowej poprzez podawanie zastrzyków tłumiących ją, a dopiero potem stymuluje się jajniki do zwiększonej produkcji komórek jajowych. Zastrzyki są po to, aby wytłumić funkcje przysadki, a następnie wyprodukować w jajnikach jak największą liczbę komórek jajowych. W ten sposób można też uchronić rosnące pęcherzyki jajnikowe przed przedwczesnym pęknięciem. W trakcie stymulacji hormonalnej odbywa się wielokrotne badanie ultrasonograficzne służące kontroli rosnących pęcherzyków. W tym czasie badamy też hormony. Pęcherzyki muszą być pobrane w odpowiednim momencie, stąd te częste kontrole, żeby nie przegapić momentu dojrzałości i uniknąć ich pęknięcia. Kiedy odpowiednio urosną, decydujemy się na wykonanie punkcji, czyli pobranie komórek jajowych. Zabieg wykonuje się w krótkotrwałym znieczuleniu ogólnym. Partner oddaje nasienie równocześnie, gdy pobierane są komórki jajowe. Nad zapłodnieniem komórki czuwa embriolog. Kolejnym etapem jest transfer zarodków.

 

M – mrożenie zarodków (krioprezerwacja)

Podczas punkcji pobiera się z pęcherzyka dojrzałe komórki jajowe. Nie wszystkie zostaną wykorzystane podczas zapłodnienia metodą in vitro. 

Zarodki, które nie zostały wykorzystane do transferu są zamrażane. Zamrożony zarodek może być przechowywany przez długi czas, bez uszczerbku dla jego jakości. Może być wykorzystany w przyszłości do kolejnego transferu. W tym przypadku nie zachodzi konieczność następnej stymulacji hormonalnej pacjentki. Jeżeli pierwsza próba powiodła się i zaowocowała ciążą, zamrożone zarodki mogą być wykorzystane w celu uzyskania następnej ciąży.

 

N – natura

In vitro jest zabiegiem naśladującym naturę. Podczas całego procesu, nie dzieje się nic, co byłoby odstępstwem od naturalnych procesów. Jedyna różnica w zapłodnieniu, polega na tym, że dochodzi do niego poza organizmem kobiety. Rozwój zarodków nie jest inny od tego w naturze. Tak w laboratorium, jak i w naturze, z określonej liczby zarodków zrobi się tyle samo blastocyt (najbardziej rozwiniętych form zarodka) i tyle samo się ich zagnieździ. Jeśli z komórki miała powstać blastocyta, tak będzie, a jeśli nie – to nic na to nie poradzimy – mówi embriolog Katarzyna Kozioł. 

 

N – Nasz Bocian

Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”. zostało oficjalnie zarejestrowane dnia 28 października 2002 r., jednak grupa osób, stanowiąca grupę założycielską Stowarzyszenia, już ponad rok wcześniej podjęła szereg działań skierowanych do szerokiego grona osób dotkniętych problemem niepłodności.

http://www.nasz-bocian.pl

Początki stowarzyszenia, to po prostu spotkania ludzi dotkniętych problemami z niepłodnością. Brakowało wiedzy zarówno o jej przyczynach, jak i metodach leczenia. Ludzie, którzy latami bezskutecznie starali się o dziecko, usłyszeli od ówczesnego ministra zdrowia, że przyczyną niepłodności jest zbyt wczesna inicjacja seksualna i swoboda obyczajowa. Inni w tej samej sytuacji zostali skrytykowani za wyciąganie na światło dzienne tajemnic alkowy.  

Chodziło o to, żeby ludzie sobie pomagali – mówią twórcy stowarzyszenia – Chcieliśmy też być widoczni, zostać podmiotem prawnym, którego nie można zlekceważyć. Stowarzyszeniem, które politycy potraktują poważnie. Szybko okazało się, że stowarzyszenie odpowiada na duże zapotrzebowanie społeczne i polityczne. Stowarzyszenie współpracuje z lekarzami przy podnoszeniu standardów leczenia i dbania o pacjentów. 

 

O – Obama

Jak się okazuje, nawet dwoje zaangażowanych, skutecznych i bardzo w sobie zakochanych profesjonalistów o wysokiej etyce pracy nie zdoła zajść w ciążę siłą woli. Płodności nie da się wywalczyć. W tej dziedzinie nie istnieje bezpośredni związek między wysiłkami a rezultatami, co może człowieka doprowadzić do szału. Jeden test ciążowy wyszedł pozytywnie, oszaleliśmy ze szczęścia. Jednak kilka tygodni później poroniłam, co sprawiło, że zaczęłam czuć się źle z własnym ciałem. Widząc na ulicach szczęśliwe kobiety z dziećmi, odczuwałam tęsknotę przemieszaną z bolesnym przeświadczeniem, że coś jest ze mną nie w porządku.

Gdybym miała sporządzić listę rzeczy, o których nikt ci nie mówi, dopóki sama nie ugrzęźniesz w nich po szyję, mogłabym zacząć od poronień. Jest to samotne, bolesne doświadczenie, które odczuwa się wręcz każdą komórką ciała. Gdy ci się przytrafia, możesz je błędnie uznać za osobistą porażkę. Nikt jednak nie wspomina, że poronienia zdarzają się nieustannie i doznaje ich więcej kobiet, niż by się mogło wydawać, biorąc pod uwagę otaczające ten problem milczenie.

Poszliśmy z Barackiem na badania, a po ich przeprowadzeniu lekarz powiedział, że u żadnego z nas nie stwierdził żadnych problemów z płodnością. Nasze kłopoty z zajściem w ciążę miały pozostać tajemnicą. Zasugerował in vitro. Mieliśmy niesamowite szczęście, że moje uniwersyteckie ubezpieczenie zdrowotne pokryło większość jego ceny. Codziennie jeździłam na USG, by sprawdzić stan swoich jajeczek, robiłam badania, oddawałam krew. Musiałam zawiesić swoje życie, pasje i karierę na kołku. Zawahałam się – czy na pewno tego chcę? Tak, bardzo. I z tą myślą zatopiłam igłę we własnym ciele.

 

P – punkcja

Punkcja to pobranie komórek jajowych. Pęcherzyki muszą być pobrane w odpowiednim momencie, stąd częste kontrole, żeby nie przegapić momentu dojrzałości i uniknąć ich pęknięcia. Jak wygląda zabieg? Wykonuje się go w krótkotrwałym znieczuleniu ogólnym. Przez sklepienie pochwy, pod kontrolą USG, z jajników pobiera się płyn pęcherzykowy. W nim znajdują się komórki, które dojrzewały podczas stymulacji. Płyn trafia do laboratorium i tam szuka się w nim komórek jajowych. Leki przed znieczuleniem ogólnym są bezzasadne. Do znieczulenia podawane są leki euforyzujące więc pacjentki budzą się w radosnym nastroju. 

Na 36 godzin przed punkcją kobieta musi pamiętać o wykonaniu specjalnego zastrzyku. Kończy on stymulację. Nazywany jest wyzwalającym, bo po jego wykonaniu dojrzałe komórki wyzwolą się do środka pęcherzyka i mogą być pobrane. 

Po punkcji kobieta przewożona jest do Sali wybudzeń, gdzie zostaje około dwóch godzin. Kiedy jej stan jest dobry, pod koniec pobytu dostaje posiłek, bo wcześniej w związku ze znieczuleniem musiała być na czczo. Potem odpoczywa w klinice, a my mamy czas na obserwację, czy wszystko przebiegło prawidłowo. W międzyczasie dostajemy informację o liczbie dojrzałych komórek jajowych. Para opuszcza klinikę, wiedząc, ile jest dojrzałych komórek i ile będzie zapładnianych.

 

P plemniki

W momencie, gdy pobierane są komórki jajowe, partner oddaje nasienie. Jest ono odpowiednio preparowane, a dopiero potem laboratorium embrologiczne decyduje o formie zapłodnienia komórek jajowych. Często mężczyznom towarzyszy strach związany z oddawaniem nasienia. Boją się, że zainwestują pieniądze, narażą kobietę na stymulację, a do zapłodnienia nie dojdzie z powodu silnego stresu u partnera. Dlatego można oddać nasienie w domu lub w hotelu. Można użyć do tego probówki albo specjalnej prezerwatywy do pobierania nasienia w trakcie stosunku. 

Jeśli partner z powodu stresu nie jest w stanie oddać nasienia lub nie może być obecny w trakcie punkcji, można zamrozić nasienie bez uszczerbku na jego jakości. To ważne, by nie wstydzić się powiedzieć o takim problemie lekarzowi na pierwszym spotkaniu. W skrajnych przypadkach można pobrać nasienie zabiegowo.

 

R refundacja

W 2013 r., po raz pierwszy w historii, ruszył program finansowania zabiegów in vitro ze środków publicznych. Wprowadzony przez rząd PO-PSL program był realizowany od lipca 2013 r. do czerwca 2016 r. Z procedury skorzystało ponad 19 tys. par. Z trzyletniego programu „Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego” uruchomionego przez rząd PO-PSL w lipcu 2013 roku urodziło się w sumie 21 666 dzieci – informuje Ministerstwo Zdrowia. Wprowadzony przez rząd PO-PSL w lipcu 2013 roku program refundacji in vitro został przerwany 30 czerwca 2016 roku przez PiS.

Społeczne przyzwolenie na in vitro w naszym kraju jest wysokie. Jak wynika z badań CBOS, które zostały przeprowadzone w 2015 roku, aż 76% Polaków akceptuje in vitro dla małżeństw, 62% popiera korzystanie z tej procederu przez pary żyjące w związkach nieformalnych, natomiast 44% z nich nie ma nic przeciwko stosowaniu in vitro przez samotne kobiety. Również wyniki tych samych badań wskazują, że 42% respondentów uważa, że metoda ta powinna być bezpłatna, 33% opowiada się za jej częściową refundacją, natomiast 16%, za tym, aby jej całkowity koszt pokrywały same pary.

Efektywność rządowego programu nie przeszła niezauważona i na pomoc parom, które zmagają się z niepłodnością, wyszło już kilka miast i nie tylko – na refundację in vitro w wysokości do 18 tys. zł mogą liczyć rodziny np. w całym województwie mazowieckim i lubuskim. Natomiast wśród miast, które wprowadziły swoje własne, samorządowe programy dofinansowania in vitro, wymienić należy m.in. Gdańsk, Warszawę, Wrocław, Słupsk, Szczecin, Chojnice, Ostrów Wielkopolski. We wszystkich tych miejscowościach do realizacji programów wsparcia leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego wybrana została Klinika Leczenia Niepłodności INVICTA (więcej o miejskich programach in vitro w Klinice: https://www.klinikainvicta.pl/miejski-program-in-vitro/).

 

R – regulacje prawne

W Polsce nie ma żadnych regulacji prawnych w kwestii adopcji prenatalnej czy in vitro. Z kliniką zawsze podpisuje się umowę. Należy wiedzieć, jak ją czytać czy dyskutować jej treść i czy w nią ingerować. Umowa zawiera kwestie dotyczące zabiegu, a także odpowiedzialności, jaką ponosi klinika. 

 

S – stymulacja hormonalna

Stymulacja hormonalna wiąże się z koniecznością wykonywania zastrzyków w powłoki brzuszne. Zastrzyki są po to, aby wytłumić funkcje przysadki, a następnie wyprodukować w jajnikach jak największą liczbę komórek jajowych. W ten sposób można też uchronić rosnące pęcherzyki jajnikowe przed przedwczesnym pęknięciem. Im więcej będzie tych pęcherzyków, tym większa szansa na to, że w procesie zapłodnienia powstanie więcej niż jeden zarodek.

Stosowanie leków hormonalnych odbywa się pod opieką lekarza i niczym nie grozi. W wielu krajach Europy kasy chorych refundują in vitro od wielu lat, nie robiłyby tego, gdyby którykolwiek jego etap nie był bezpieczny.

Codziennie robienie sobie zastrzyków na pewno nie jest przyjemne. Może się zdarzyć miejscowe podrażnienie i zaczerwienienie. Mogą zdarzyć się bóle jajników. Czasem pojawiają się uderzenia gorąca, jak przy menopauzie, ale trwa to tylko dwa tygodnie. Te objawy nie występują u wszystkich, znaczna część pacjentek czuje się bardzo dobrze.

 

S – samotność

Baracka dużo nie było, zostałam sama z tą odpowiedzialnością. Przygniotło mnie jarzmo kobiecego losu. To ja musiałam codziennie jeździć na USG, oddawać krew, odwoływać ważne spotkania z powodu badania szyjki macicy. Barack był opiekuńczy, przeczytał o in vitro wszystko, co znalazł, ale do jego zadań należało jedynie, by pokazać się w gabinecie lekarskim i oddać trochę spermy. Gdyby zechciał, mógł potem pójść do baru na martini. Nie był to równościowy podział obowiązków, choć nie mogłam go za to winić. Jednak kobiecie dogłębnie przekonanej o ważnym znaczeniu równości płci taka sytuacja może trochę namieszać w głowie

Kobiety decydujące się na in vitro często obawiają się, że w jej trakcie pozostaną osamotnione, nie będą wiedziały, co robić, kiedy pojawią się wątpliwości czy niepokoje. W klinikach często pracują konsultanci, którzy odbierają telefony od pacjentów przez całą dobę. Często sam lekarz podaje swój prywatny numer, żeby można było skonsultować niepokojące objawy lub dowiedzieć się, co zrobić w przypadku pomyłki w dawkowaniu leku. Wsparcie znaleźć można też na stronie stowarzyszenia http://www.nasz-bocian.pl, o którym pisałam wcześniej.

 

S strach

W najlepszych klinikach szanse na powodzenie in vitro wynoszą statystycznie około 40 procent. Zatem strach, czy się uda, trudno nazwać bezzasadnym. Jeśli do niego dołożą się problemy finansowe, to obawy mogą być dużo większe. Lęk jest związany po pierwsze z tym, że dwie kreski mogą nigdy nie pojawić się na teście ciążowym, a po drugie, że leczenie może pozbawić parę ostatniej złotówki.

Istotne w podejściu do in vitro jest to, aby para zebrała jak najwięcej wiarygodnych informacji. Trzeba wiedzieć, jak to wszystko będzie wyglądało. To potrzebne, żeby stworzyć sobie w głowie pewną mapę. Kiedy człowiek porusza się po omacku, pojawiają się lek i niepewność. 

In vitro wiąże się też z silnym strachem towarzyszącym okresowi oczekiwania, który trwa od momentu, gdy zarodek znajdzie się w ciele kobiety, do chwili, gdy wiadomo, jakie są szanse na ciążę. Perspektywa czekania 14 dni na wiadomość, wydaje się latami świetlnymi. Kobiety żyją w niepokoju i całymi dniami odbierają płynące z ciała sygnały alarmujące o potencjalnym zagrożeniu. To duży ciężar do udźwignięcia. Przez ponad 15 lat nie znalazłam dobrego sposobu na ten stan permanentnego napięcia. Może tylko jeden, który zresztą wcale nie jest idealny, bo jest tylko namiastką, czymś, co może przynieść odrobinę ulgi – mówi Bogda Pawelec, psycholog psychoterapeutka, specjalizująca się w pomocy psychologicznej w niepłodności – Można przygotować się do zabiegu psychicznie, dowiedzieć się jak najwięcej o procedurze i jej skuteczności. I zrobić plan awaryjny, na wypadek, gdyby próba in vitro się nie udała. 

Wiele kobiet zamartwia się faktem, że zrobią coś źle, że jakoś uniemożliwią zagnieżdżenie zarodka. Ale nic takiego się nie stanie, biologia kieruje się swoimi prawami.

A jeśli się nie uda, dobrze jest pamiętać, że jedyna odpowiedź na pytanie: „Dlaczego ja?” brzmi: „A dlaczego nie?”. Nie mamy wpływu na powodzenie procedury in vitro, brak sukcesu nie jest karą za zamierzchłe grzechy ani zemstą karmy. Dobrze mieć plan awaryjny na wypadek nieudanej próby in vitro, bo to daje poczucie kontroli.

 

T – transfer zarodków

Kobieta po transferze niespecjalnie czuje, że coś się z nią dzieje szczególnego. Oczywiście leki hormonalne, mogą powodować huśtawki nastrojów, obrzmienie piersi, ale tak naprawdę najważniejsze rzeczy zachodzą w jej macicy.

Zarodek się zagnieżdża, czyli implantuje w błonie śluzowej macicy około 7. dnia, czyli jeśli podajemy zarodek 2-3 dniowy to będzie za około 4 dni, a jeśli podajemy blastocystę, to za dwa dni – mówi dr n. med. Monika Łukasiewicz, specjalista położnictwa i ginekologii z Przychodni Lekarskiej nOvum. – Jest taki moment, w którym może wystąpić delikatne plamienie po transferze i ważne, żeby to podkreślić, żeby pacjentki się od razu tym nie przerażały.

W Europie, zwłaszcza u młodych pacjentek, podawany jest jeden zarodek, aby nie narażać ich na ciążę mnogą. 

Czasami zarodek transferuje się do macicy już w trzeciej dobie, inne muszą poczekać. To zależy przede wszystkim od liczby i jakości powstałych zarodków. Musi być ich przynajmniej kilka. Trochę zależy to od pacjentki i jakości jej komórek jajowych, trochę od jakości plemników partnera, a trochę od warunków panujących w laboratorium.

Jak wygląda transfer? W gabinetach transferowych są często ekrany, na których widać obraz spod mikroskopu. Jeśli kobieta chce, mąż może zostać przy transferze. To są kwestie, o które warto zapytać przed podpisaniem umowy: czy klinika oferuje taką możliwość. Pacjentce zakłada się w pozycji ginekologicznej wziernik, embriolog nabiera jeden lub dwa zarodki do specjalnego cewnika i wprowadza go przez szyjkę do jamy macicy. Tutaj zarodek jest w stanie przetrwać te kilkadziesiąt godzin do pełnego zapłodnienia, nie ma stresu, że wypadnie. Kobieta może wtedy normalnie funkcjonować. Jedyne, czego należy unikać, to czynności, w których mięsnie brzucha napinają się mocno, co powoduje nadmierną aktywność skurczową macicy.

Kobieta po transferze wraca do domu i zaczyna się trudny okres – czekanie. Jeśli w ciągu 14 dni kobieta dostanie miesiączkę, to znaczy, że się nie udało. Brak okresu to pierwszy sygnał, że jest dobrze. Wtedy przychodzi czas na test ciążowy.

 

W wiek

Na in vitro można decydować się w późnym wieku, ale im bliżej czterdziestki, tym szanse są mniejsze. Po 42.roku życia szansa wynosi mniej niż pięć procent. Zbyt długie staranie się o dziecko albo zbyt długie zwlekanie z decyzją o in vitro, kiedy są do niego wskazania, może się skończyć zaprzepaszczeniem szansy na własne, biologiczne dziecko. Sytuacja kobiet po 40 roku życia borykających się z problemem niepłodności wymaga szczególnego podejścia. Szanse na ciążę w tym wieku są ograniczone, a diagnostyka przyczyn trudności i sposób leczenia ustalane są zazwyczaj bardzo indywidualnie.

 

 

Przeczytaj także:

https://www.chcemybycrodzicami.pl/skad-wziac-pieniadze-na-vitro/

https://www.chcemybycrodzicami.pl/po-transferze-co-wolno-czego-nie/?gclid=CjwKCAiA98TxBRBtEiwAVRLqu8L81D9t5Ta5XSaytZ077kP9OZ4nfTuZMhGaMuZFCT97e13eJBBF8RoCqWIQAvD_BwE

https://oko.press/21-tys-dzieci-kopacz-i-tuska-z-in-vitro/

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1798364,1,refundacja-in-vitro-dostepna-tylko-w-ramach-programow-miejskich.read

 

Rosiete ma 45 lat.

Urodziła się i wychowała w pierwszej faweli w Rio de Janeiro. Na ulicy straciła ojca, męża i zięcia. Wojny między gangami, strzelaniny z wojskiem, akty zemsty, brutalne porachunki – to codzienność najbiedniejszych dzielnic brazylijskiego miasta. W kraju słynącym z korupcji wojsko nie jest bezstronne. Ciała zamordowanych mężczyzn mogą trafić w ręce przeciwników, którzy porąbią je na kawałki i wyrzucą na śmietnisku. Tutaj szukają ich kobiety, żeby zadbać o godny pochówek. Dla turystów organizuje się wycieczki do faweli. W opancerzonym jeepie, eskortowanym przez uzbrojonych żołnierzy, można wjechać w biedne rejony, obejrzeć nędzę, brud, smutek i strach. Taka atrakcja.

 

Peng mieszka w Kambodży.

Wraz z mężem i innymi wykładowcami z Akademii Sztuk Pięknych założyli stowarzyszenie pomagające ubogim, często osieroconym dzieciom. Uczy i szuka środków na utrzymanie podopiecznych, którzy mieszkają u niej w domu. Nie było łatwo, ale udawało się zdobyć wystarczająco pieniędzy, żeby pomóc bezbronnym dzieciakom. Niestety usłyszeli, że czeka ich eksmisja. Okolica będzie przebudowywana. Rząd nie przejmuje się losem eksmitowanych mieszkańców, nie mogą liczyć na żadną pomoc, nikogo nie obchodzi, gdzie pójdą. Mają zniknąć i nie przeszkadzać w planach zabudowy terenu. Próbują walczyć o swoje, ale z uzbrojoną policją i ciężkim sprzętem nie mają szans.

 

Shanti całe dzieciństwo spędziła w kamieniołomach na wzgórzach Rajasthan (Indie).

Nie chodziła do szkoły, pracowała przy rozłupywaniu kamieni. Gdy rodzice chcieli wydać ją za mąż, uciekła i żyła z mężczyzną, którego kochała. Jest z siebie bardzo dumna, w jej kulturze taka postawa nie jest tolerowana i często spotyka się z surową karą. Żadnych konsekwencji nie ma natomiast gwałt, na który mężczyźni pozwalają sobie w Indiach nagminnie. Po Shanti tez przychodzili, dlatego zawsze pod ubraniem miała długi nóż. Nie dała się tknąć.

 

Urmila została wydana za mąż w wieku 14 lat.

Starszy brat jej męża był wdowcem i miał ochotę na seks z młodą szwagierką. Nikt jej nie bronił, słyszała wokół, że musi mu się poddać. Dzielnie opierała się mężczyźnie, za co została dotkliwie pobita grubymi kijami. Uciekła i została prostytutką. Shantosh w dniu ślubu miała 15 lat, jej mąż 40. Na 12 lat zamknął ją w pokoju, odciął od świata i rodziny.

 

Lena ma dwadzieścia cztery lata, skończyła uniwersytet w Moskwie.

Teraz mieszka w Biesłanie. Miejscowość znana jest na świecie z jednej z największych tragedii, której można było zapobiec. Podczas rozpoczęcia roku 1 września 2004 do szkoły podstawowej wtargnęli czeczeńscy terroryści. Dwa dni później wojsko przeprowadziło szturm. Zginęły 334 osoby, w tym 186 dzieci. Kolejnych 783 zostało rannych. Ani jeden człowiek nie wyszedł z tego miejsca bez szwanku. Taka tragedia nie mija z czasem, dla mieszkańców Biesłanu czas nie goi ran. Lena pamięta zapachy z sali, w której była przetrzymywana, głód i picie własnego moczu. Wody ani jedzenia mali zakładnicy nie dostali. Starszy brat Leny zginął na jej oczach. Kula w plecy. Kobieta stara się żyć, zapomnieć. Ale sny nie pozwalają. Dlatego wróciła do Biesłanu, miasta duchów. Tutaj wszyscy rozumieją, co przeżywa. Tutaj życie płynie na dwóch poziomach, przeszłość jest tym mocniej przeżywanym. 

 

Ratana, odkąd pamięta, pracowała na wysypisku śmieci.

Musiała zbierać i sprzedawać surowce wtórne, żeby zapłacić za szkołę. Szukała wszystkiego, za co mogła dostać pieniądze: plastik, żelazo, stal nierdzewną, miedź. Żyła na ulicy, niewielu zaznała w życiu chwil radości. Nigdy nie płakała przy drugim człowieku, swój ból chowa głęboko.

 

Yoani mieszka w Hawanie, prowadzi blog „Generation Y”.

Żeby napisać post, przebiera się za cudzoziemkę (geny odziedziczone po hiszpańskich dziadkach ułatwiają tę metamorfozę). Po co ten kamuflaż? Obywatele Kuby nie mają prawa korzystać z Internetu, nawet jeśli uda im się zdobyć lub zbudować komputer. Dostęp do sieci mają tylko turyści mieszkający w hotelach, do których miejscowi mają zakaz wstępu. Żeby opisywać absurdalny świat wykreowany przez Fidela Castro, Yoani udaje cudzoziemkę i płaci wygórowaną cenę za łącze internetowe. Na „wyspie jak wulkan gorącej” panuje podwójny system monetarny, inna waluta jest dla kubańczyków, inna dla turystów. Pensje i emerytury są wypłacane w krajowym peso, zaś towary poza rynkiem reglamentowanym są sprzedawane w peso wymienialnym. 1 wymienialne peso to około 25 krajowych, co oznacza, że są one dla kubańczyków właściwie niedostępne. W efekcie najlepiej zarabiają ci, którzy mają kontakt z turystami, najlepiej ci, którzy dostają napiwki. Sprzątaczka w hotelu dla cudzoziemców zarabia znacznie lepiej niż lekarz medycyny. Komunistyczna utopia pozostawia swoich mieszkańców bez prawa do zmiany, do decydowania o własnym losie. Państwo kontroluje ich wydatki, talerze, warunki mieszkaniowe. O podróżach pomarzyć mogą tylko wybrańcy. Yoani bardzo chciała mieć drugie dziecko, ale wystarczyła chwila refleksji, żeby z niego zrezygnować. Wyobraziła sobie, że za dwadzieścia lat jej dzieci mieszkają z nią nadal, ale dodatkowo wprowadzają się ich małżonkowie. Na przydział mieszkania czeka się czterdzieści lat. Nowe budynki tutaj nie powstają, nie ma więc możliwości wyprowadzenia się od rodziców. Yoani zrozumiała, że na wymarzoną córeczkę dosłownie nie ma miejsca.

 

Rashmila urodziła się w nepalskiej wiosce.

W jej kraju czci się boginie, ale kobiety nie mają żadnych praw. Jest córką, żoną, synową, matką i tylko wypełnianie obowiązków wypływających z tych ról o niej świadczy; na tej podstawie jest oceniana. W Nepalu wyklucza się kobiety na dwóch poziomach: formalnym i nieformalnym. Pierwszym rządzą dyskryminacyjne przepisy prawne, drugim niepisane normy, zwyczaje i tradycje, uznające kobietę za podległą, gorszą od mężczyzny. Patriarchalizm zakłada podporządkowanie kobiety mężczyźnie we wszystkich sferach, które się wzajemnie zazębiają: ekonomicznej, społecznej, religijnej, kulturowej, politycznej, prawnej i ideologicznej. Jakby tego było mało, wystarczy jedno oskarżenie o to, że jest czarownicą, a spotka ją prześladowanie i tortury. 

 

Bendu urodziła się w Sierra Leone.

Jej rodzice zginęli podczas wojny z liberyjskimi watażkami. Była zmuszana do niewolniczej pracy, strzelania na oślep w dżungli podczas operacji wojskowych. Brutalne napastowanie przez żołnierzy wyparła z pamięci, żeby jakoś wrócić do życia. Po wojnie zajęli się nią lekarze ONZ, mogła też wrócić do szkoły. Tutaj wreszcie, pierwszy raz w życiu, miała możliwość spojrzenia w lustro i zobaczenia swojej twarzy. Do tej pory nie wiedziała, jak wygląda. Kiedy rok po zakończeniu wojny kupiła małe lusterko w plastikowej ramce, poczuła, że jej życie zaczyna się od nowa. W szkole nie czuła się swobodnie, umiała mniej niż rówieśniczki, wyglądała inaczej niż one. Wiele lat chodziła boso w buszu, więc miała spuchnięte, zniekształcone stopy, przez co koleżanki się z niej naśmiewały. W przerwach rozmawiały o tym, co czeka je po zakończeniu nauki: inicjacja, która uczyni z nich kobiety. Genitalne okaleczanie kobiet jest w tych rejonach nadal praktykowane, po wycięciu łechtaczki, bez znieczulenia i środków odkażających, dziewczynka staje się kobietą. Oczekuje się, że dziewczęta bezwolnie poddadzą się przemocy i pozwolą, by amputowano im nie tylko wrażliwą część ciała, ale też poczucie kontroli nad własnym losem. A wszystko dlatego, że przeszły to kiedyś ich matki i babki. Bo w Afryce starsi wiedzą lepiej.

 

Dla bohaterek nagrodzonego Oscarem filmu „Period. End of sentence” menstruacja jest poważnym problemem.

Mieszkają w Indiach, niedaleko New Delhi. Nikt nie tłumaczy, czym jest, słyszą raczej, że to zła krew wypływa z kobiet. I że ma to coś wspólnego z możliwością rodzenia dzieci. Jedna z młodych kobiet zrezygnowała ze szkoły z powodu okresu. Miała do dyspozycji tylko ściereczkę, która szybko nasiąkała krwią i musiała ją często zmieniać, a nie było do tego warunków. Musiała odchodzić bardzo daleko, żeby być sama. Wierzyła, że coś się zmieni i będzie mogła dalej się uczyć, ale niestety, nie dała rady. Kobiety w trakcie miesiączki uważane są za nieczyste, nie powinny mieć z nikim kontaktu, bywać w miejscach publicznych. Nie mają dostępu do środków higieny, podpaski robią ze starych, bawełnianych ubrań. Zużyte zakopują w nocy, czasem wywlekają je psy i jest wstyd. Kwestii higieny nawet nie poruszają, to luksus. Większości kobiet w Indiach nie stać na podpaski, a i te, które mają na nie środki, często wstydzą się je kupować. Te grube, wypełnione watą, których u nas chyba nikt już nie kupuje, dla nich są cudem, który odmieni ich życie. 

 

Są piękne, śpiewają i szukają radości każdego dnia.

Stawiają czoła gwałtom, przemocy, nędzy i niesprawiedliwości dzisiejszego świata. Uśmiechają się tym poruszającym uśmiechem pełnym doświadczenia i świadomości. Tym uśmiechem pełnym mocy, który pokonuje całe zło, którego doświadczają. On jest ja rzucenie wyzwania okrutnemu losowi. To uśmiech pełen satysfakcji mówiący: żyję, daję radę, jeszcze mnie nie złamałeś. Jest w nim ból i smutek, ale przede wszystkim jest siła i nadzieja. Codziennie walczą o życie swoje i bliskich. Wiedzą, że nie wyproszą sobie praw, muszą o nie walczyć siłą.

 

Pomyślmy o nich czasami. Niczym się od nas nie różnią, po prostu urodziły się w innym, trudniejszym do życia miejscu. To kobiety XXI wieku, tak jak my.

 

 

 

Źródła:
  1. „Women are heroes”, reż. anonimowy.
  2. “Period. End of sentence”, reż. Rayka Zehtabchi.
  3. “Burka w Nepalu nazywa się sari”, Edyta Stępczak.
  4. „Urodziłam się dziewczynką”, dzieło zbiorowe.
  5. „Cuba Libre”, Yoani Sanchez.
  6. „Przyszło nam tu żyć”, Jelena Kostiuczenko.

W 2003 roku Konrad Niewolski nakręcił film „Symetria”. To historia Łukasza, który w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności zostaje oskarżony o morderstwo.

Na jego miejscu mógłby być każdy z nas, po prostu znalazł się w niewłaściwym czasie, w niewłaściwym miejscu. Nie był w stanie potwierdzić swojego alibi (był w kinie, ale wyrzucił bilet więc nie dało się tego udowodnić). Łukasz trafia do więzienia, które jest niczym świat równoległy. Tam najpierw stara się przetrwać licząc, że ktoś naprawi błąd, przez który ponosi niesłuszną karę. Czas mija, mężczyzna nie może dłużej być tylko obserwatorem nowej rzeczywistości.  Teraz jego życie jest tutaj, za kratkami, a światem równoległym jest ten daleko za murem.

Film objechał festiwale, zebrał nominacje i nagrody. Przyczynił się także do rozpoczęcia dyskusji na temat systemu prawnego i skuteczności resocjalizacji w polskich więzieniach. Temat chwilę pożył w mediach i umarł. Wolimy nie myśleć, co się dzieje za tymi pokrytymi drutem kolczastym murami. 

„Symetria” poruszała wyobraźnię tak mocno także dlatego, że dzięki dobrze poprowadzonej narracji, każdy z widzów mógł utożsamiać się z bohaterem.

Łukasz był niewinny, to źle działający system go zniszczył. A czy znajdujemy w sobie empatię dla tych, którzy trafili za kratki w pełni zasłużenie? Przyczyn popełniania przestępstw jest tyle, ile ludzi: chciwość, głupota, narkotyki, nienawiść, bieda, frustracja… I jest system, który mówi: popełniłeś przestępstwo? Idziesz do więzienia. 

Idą. Najpierw przechodzi się przez bramę, potem oddaje się osobiste rzeczy w magazynie. W zależności od ciężaru popełnionego przestępstwa albo można zostać w swoim ubraniu albo przywdziać to więzienne. Potem przydział do celi: władze starają się tak dobierać współlokatorów, żeby uniknąć konfliktów i przemocy.

Pierwsze dwa tygodnie to sala przejściowa: to czas, kiedy osadzeni poznają więzienne życie, a wychowawcy nowych podopiecznych. Decydują do jakiej celi trafią, proponują programy resocjalizacyjne, terapię.

Osadzony najpierw trafia do celi przejściowej. Zwykle jest tu brudno, nikt nie dba o porządek w tym miejscu „na chwilę”. Tutaj spędza się kilka do kilkunastu dni. Są warunki, by kogoś zawiadomić o swoim losie. Niektórzy trafiają do więzienia nagle, prosto z ulicy lub pracy. W celi przejściowej są materiały piśmiennicze, można napisać do rodziny. 

Stamtąd trafia się już do tej właściwej, domu na najbliższe miesiące lub lata. 

Wchodzi człowiek do celi i od razu się zaczyna rozglądać, który to ten, który może mu coś zrobić. Każdy tu szuka osoby, na którą trzeba uważać – wspomina Adam.

Jest mordercą, w więzieniu spędził już trzynaście lat, zostało jeszcze półtora roku. W czasie odsiadki zmarła jego matka i dwójka rodzeństwa. Został brat, w którym ma duże wsparcie. Siedzi w sześcioosobowej celi. Na początku był zdziwiony, że tak się da w ogóle funkcjonować: w tyle osób bez przerwy na tak małej przestrzeni. Teraz już wie, że się da. Tego uczy odsiadka – człowiek wytrzyma bardzo wiele, dużo więcej niż jest w stanie sobie wyobrazić.

Marcin źle wspomina pierwszy kontakt ze współosadzonymi.

Popełnił zabójstwo, sam zgłosił się na policję. Gdy narkotyki przestawały działać, a do niego docierało, co zrobił, był przerażony. Chłopak z dobrego domu, miał w planach studia. Co się stało? Trochę alkoholu, narkotyków, chwila i życie – komentuje swój wyrok. Dostał dwadzieścia pięć lat, połowa już za nim. Gdy wszedł do celi, poczuł się jak ofiara. To uczucie z nim zostało. Wszyscy tu na ciebie patrzą, jak na potencjalny cel. Idziesz na spacer, a wokół same drapieżniki – komentuje. Na początku odsiadki spisał, co zamierza w trakcie jej trwania osiągnąć: język, skończenie szkoły, dobrą formę fizyczną i relacje z rodziną. Jak do tej pory się udaje.

W Polsce karę pozbawienia wolności odbywa około 75 tysięcy ludzi. Około, bo ta liczba codziennie się zmienia, ktoś wychodzi, ktoś zostaje zamknięty. Tylko trzy tysiące z nich to kobiety. Przeciętny skazany odbywa karę za przestępstwo przeciwko mieniu, najczęściej za kradzież z włamaniem. Wyrok: od trzech do pięciu lat.

Często słychać komentarze, że więźniowie są w Polsce traktowani lepiej niż pacjenci szpitali.

Sami zainteresowani przyznają, że nie mogą narzekać. Choć posiłki są mało zróżnicowane, to mogą wybierać dietę: wegetariańską, religijną, wykluczającą alergeny, cukrzycową… w sumie dwadzieścia pięć wariantów. Dostęp do lekarza z NFZ lepszy niż na wolności. Kobietom jest trudniej, nawet o podstawowe środki higieniczne muszą walczyć. Ceny podpasek w więziennych kantynach są dużo droższe niż w drogeriach. Wszystko zależy od oddziałowej, te bardziej ludzkie przydzielają więcej tamponów i podpasek. Więzienie daje paczkę miesięcznie.

Ja sobie nie wyobrażałam, jaki to jest problem, jak się nie może zaspokoić podstawowych potrzeb higienicznych – opowiada Wanda – Kobieta może wziąć prysznic dwa razy w tygodniu, nawet jeśli ma okres. Czy puszczanie codziennie łaźni to byłby taki poważny problem?

Jednej rzeczy w więzieniach jest aż nadto. Czasu. Bardzo, bardzo dużo czasu.

Można go wypełnić szkołą, przy dobrym sprawowaniu pracą. Przy bardzo dobrym – pracą poza zakładem karnym. Ponad połowa osadzonych pracuje. Zarabiają pieniądze, ale muszą się nimi podzielić, większą część oddają państwu i zatrudniającym ich firmom. Takie są zasady wprowadzonego w 2016 roku programu „Praca dla więźniów”. Jego celem było doprowadzenie do sytuacji, gdy więźniowie pracują na swoje utrzymanie i spłacają dług wobec społeczeństwa zamiast spędzać „turnus za pieniądze podatników”. Układ działa, daje zajęcie, satysfakcję i nowe umiejętności. Pozwala też zarobić. Skorzystać z niego można, nie trzeba. Ale raczej się chce. Sebastian, drugi wyrok za próbę kradzieży, mówi, że bez pracy by się nie nudził: pograłby w ping-ponga, poćwiczył, pogotował. Są zajęcia kulturalno – oświatowe, a kto ma przepustkę może wyjść na zewnątrz pograć w piłkę. Chodzili też do schroniska wyprowadzać psy. Zawsze można poczytać, jest biblioteka. Popularnym zajęciem jest rękodzieło, powstają zarówno tatuaże jak i ramki na zdjęcia z folii po ciastkach. 

I jest jeszcze miłość.

Dla osadzonych rodzina to temat główny. Bo bliscy czekają, nie czekają, odwiedzają, piszą, bo nie odpowiadają na listy, bo nie chcą już znać. Oddzielenie od najbliższych jest emocjonalnie bardzo trudne, dlatego więźniowie są otoczeni pomocą psychologa. Będąc za kratami można też wchodzić w związki z osobami z wolności, brać śluby, rozwody. Jest wiele kobiet chętnych na korespondencyjną znajomość z osadzonym.

Panowie mają większą motywację, żeby się starać o wcześniejsze wyjście, dobrze się zachowują. Łatwiej z nimi pracować nad emocjami, nad pozytywnymi sprawami, czują się mniej samotni, bezsilni i niepotrzebni. Mają dla kogo żyć – opowiada więzienny psycholog.

Widzenia z bliskimi mogą być źródłem radości i czasem, na który czeka się cały tydzień. Ale mogą być też ekstremalnie trudne, w niektórych przypadkach przerastają osadzonych. Marcin, który odsiaduje wyrok za podwójne morderstwo popełnione pod wpływem narkotyków, nie wyobrażał sobie, że po tym, co zrobił, mógłby spotkać się z rodziną. Zrezygnował z widzeń. Oni przyjeżdżali, on do nich nie wychodził. Potrzebował czasu. Spotkali się przy okazji rozprawy, stał ze spuszczonym wzrokiem, nie był w stanie patrzeć im w oczy. Potrzebował czasu, ale teraz widują się regularnie. Ma od nich dużo wsparcia i zapewnienie, że gdy wyjdzie (będzie wtedy po czterdziestce), będzie miał do kogo wracać. To bezcenna wiedza.

Tomek ma na wolności sześcioletniego synka.

Walczył w sądzie, gdy jego była partnerka próbowała odebrać mu prawa rodzicielskie. Teraz pracuje i odkłada dla niego pieniądze. Syn myśli, że rzadko widuje tatę z powodu jego pracy. Podobnie córka Dawida, która żyje w przekonaniu, że tata jest na kontrakcie w Hiszpanii. Jest starsza, niedługo trzeba jej będzie powiedzieć prawdę. Zanim się dowie od kogoś innego. Wielu osadzonych stara się utrzymywać relacje z dziećmi, partnerkami. Są i tacy, którzy nie przyznają się do potomstwa. Bo dzieci to obowiązek alimentacyjny, wypadałoby więc pracować, a nie każdy ma na to ochotę. Są i tacy, którzy mają 200 tysięcy zaległości. Dla niektórych rezygnacja z możliwości płacenia alimentów to forma kary dla partnerki, z którą nie mają dobrej relacji. Wielu osadzonych, zwykle ci z bardzo długimi wyrokami, odcina się od rodziny, żeby nie stanowić obciążenia. Dają partnerkom zielone światło na znalezienie nowego partnera i ojca dla swoich dzieci. Dla ich dobra.

Jest jeszcze jedna grupa: ojcowie, którzy udają zaangażowanie, żeby realizować własne cele – opowiada psycholożka – Zdarzyła się sytuacja, że osadzony uzyskał nagrodę w postaci widzenia w oddzielnym pomieszczeniu, bez osoby nadzorującej, bo deklarował, że chciałby bez obecności funkcjonariusza porozmawiać z żoną i pobawić się z dziećmi. Okazało się, że zamknął dzieci w toalecie i odbywał stosunek z żoną.

Do końca wyroku odlicza się dni, potem minuty. Ale zakład karny nie przygotowuje do wyjścia na wolność. Wanda nie miała dokąd pójść, trafiła do schroniska dla bezdomnych. Gdyby nie było miejsca, zostałaby jej ulica. Przez spędzone w więzieniu trzy lata rozpadło się jej życie: straciła pracę, mąż złożył pozew o rozwód, z nastoletnią córką nie miała kontaktu. Jerzy pierwszą noc po wyjściu spędził na klatce schodowej, później trafił do schroniska. Jacek miał kawalerkę, prawdziwy luksus. Siedział w niej całymi dniami: przerosła mnie ta wolność. W więzieniu byłem kimś, na wolności znowu nikim. 

Ilu więźniów, tyle historii.

Są wśród nich ci wyrachowani, którzy z zimną krwią popełniali przestępstwa. Są tacy, którzy zrobili coś strasznego pod wpływem alkoholu lub narkotyków, a po wytrzeźwieniu nie mogli uwierzyć. Wielu miało po prostu pecha: przeszarżowali na drodze, chcieli być cwaniakami lub zrobić jeden niewinny przekręt. Nie każda z tych opowieści jest fascynująca, wiele jest bliźniaczo podobnych. Ale wszystkie mają wspólny mianownik: wolność jest dobrem najwyższym i bezcennym. Historie tych, którzy ją stracili, przypominają jaka jest wspaniała. Pamiętam scenę z filmu „Skazani na Shawshank”, w której więźniowie przy okazji pracy poza więzieniem mają przerwę i piją piwo na dachu. Oddychają tą chwilą normalności, sycą się nią i delektują. Czy trzeba ją stracić, żeby zacząć doceniać? Oby nie.

 

Tekst na podstawie książki „Pudło” Niny Olszewskiej.

Po śmierci George’a Floyda Ameryka płonie. Postawa Donalda Trumpa nie pomaga. Ten zdeklarowany rasista i mizogin nawet nie próbuje udawać, że rewiduje swoje poglądy. Gdy w 2016 roku zawodnik futbolu amerykańskiego, Colin Kaepernick, na znak protestu przeciwko rasizmowi zaczął klęczeć podczas hymnu Stanów Zjednoczonych, prezydent USA nie krył swojego oburzenia. Gdy ktoś lekceważy naszą flagę, powinni powiedzieć:

„niech ten sukinsyn natychmiast zejdzie z boiska. Jest zwolniony”- grzmiał na jednej z konwencji wyborczych kandydat Trump – Powinieneś stać podczas hymnu. Jeśli nie stoisz, nie powinieneś grać. A może w ogóle nie powinieneś być w tym kraju. Skoro Ameryka ci się nie podoba, to znajdź sobie lepszy kraj.

Dlaczego Amerykanie, naród tak mocno zdywersyfikowany etnicznie, wybrali na swojego przywódcę ograniczonego głupca z rozbuchanym ego? Odpowiedź, że woleli go niż kobietę, Hilary Clinton, nie wyczerpuje tematu. Problem asymilacji czarnych w nieprzyjaznych im Stanach Zjednoczonych to długi i bolesny proces, którego efekty widzimy teraz na płonących ulicach.

Niechlubna historia niewolnictwa do dziś kładzie się cieniem na największym zachodnim mocarstwie. W artykule na temat morderstw czarnych w Luizjanie, wydanej pod koniec XIX wieku napisano:

Jeśli Murzyni będą się dalej zabijać, nie pozostanie nam nic innego, jak uznać, że opatrzność postanowiła wytępić ich w ten sposób.

Kiedy czarni wstali po swoje prawa i przestali być tanią siłą roboczą, traktowaną na równi ze zwierzętami, zaczęli być dla białych Amerykanów problemem. Było trudne, a dla wielu niemożliwe, zacząć nagle traktować ich z szacunkiem i respektować prawa obywatelskie. W latach trzydziestych ubiegłego wieku antropolożka Hortense Powdermaker przeanalizowała działania wymiaru sprawiedliwości w stanie Missisipi i doszła do wniosku, że podejście białych i sądów do przemocy wobec Murzynów jest pobłażliwe. W 1968 roku nowojorski dziennikarz badający zamieszki rasowe, powiedział, że

od dziesięcioleci instytucje ochrony prawa funkcjonowały wśród czarnoskórych Amerykanów w bardzo niewielkim stopniu albo nie działały w ogóle. 

Prawo karne w Stanach Zjednoczonych zawsze służyło w dużej mierze zachowaniu pozorów. Od samego początku amerykański system prawny był fragmentaryczny i niedopracowany. 

W XIX i XX wieku policja równoważyła słabość sądów brutalnym traktowaniem i wychowywaniem ludzi. Najgorzej sytuacja wyglądała na Południu. W historii tego regionu, wypełnionej dominacją kastową, kryją się wszystkie czynniki odpowiedzialne za rozwój państwowego monopolu na przemoc. Jeszcze przed zniesieniem niewolnictwa prawo na Południu było słabe. Właściciele niewolników nie chcieli, by jakiekolwiek przepisy ograniczały ich władzę. Po wojnie secesyjnej byli konfederaci w brutalny sposób przejęli kontrolę, terrorem zmuszając do uległości wyzwolonych czarnych oraz ich białych popleczników. Biali konserwatyści popierali systemy prawne, które wydawały się sprawiedliwe, lecz w rzeczywistości służyły utrzymaniu rasistowskich podziałów. Władzę sprawowano obok przepisów konstytucyjnych, a bezkarne mordowanie czarnych było chętnie używanym narzędziem. Dla czarnych ten system oznaczał, że można ich zawsze i wszędzie bezkarnie zabić. I ten stan nadal jest częścią ich mentalności.

Lokalne społeczności pozbawione odgórnego prawa tworzą własne zasady i własną sprawiedliwość. Z naszego punktu widzenia gangi są dążącymi do autodestrukcji tworami, ale przyczyna ich powstania i istnienia, jest oczywista. Skłonność do tworzenia większych grup tam, gdzie władza państwowa jest słaba, wydaje się typowym zachowaniem człowieka. Chłopcy i mężczyźni szukają ochrony w większej grupie, w przewadze liczebnej. Tam, gdzie państwo nie egzekwuje swojego monopolu na używanie przemocy, takie grupy walczą ze sobą, popełniają przestępstwa i dążą do takiej dominacji, na jaką pozwalają im okoliczności. Wszędzie tam, gdzie prawo jest nieobecne lub słabe – nieskuteczne, niesprawiedliwe, kwestionowane – zwykle pojawia się jakaś forma sprawiedliwości ludowej i niepisanych społecznych reguł. To sytuacja, która sama się nie rozwiąże, potrzebuje zmiany prawa i odgórnych regulacji. Dopóki każdy czarny będzie traktowany jak groźny gangster, dopóki prawo nie będzie chronić czarnoskórych obywateli na równi z tym, jak troszczy się o białych, dopóty oni będą brać sprawiedliwość w swoje ręce. Oczywiście istnieje i druga strona medalu – żeby nowe prawo mogło spełniać swoją rolę, czarni muszą mu zaufać i wejść w system, który od lat traktuje ich źle. Taka zmiana jest możliwa, ale wymaga czasu, pracy, dialogu i dobrej woli obu stron. Dziś nie widać, żeby cokolwiek z tego miało miejsce.

Brutalne morderstwo George’a Floyda nie jest odosobnionym przypadkiem niesprawiedliwości wobec czarnych w Ameryce.

23 lutego 2020 r. Ahmaud Marquez Arbery, nieuzbrojony 25-letni Afroamerykanin, został zastrzelony w pobliżu podczas joggingu. W marcu 26-letnia Breonny Taylor zginęła we własnym łóżku, zastrzelona przez policjanta. Policja bez ostrzeżenia wtargnęła do mieszkania Breonny i mieszkającego z nią Kennetha Walkera, w poszukiwaniu narkotyków i pieniędzy, które miały być tam ukryte przez dilerów. Kenneth w akcie samoobrony postrzelił policjanta, na co mundurowi odpowiedzieli oddając 20 strzałów, w tym 8 w stronę Breonny. Kobieta nie przeżyła. W mieszkaniu nie znaleziono niczego podejrzanego, lokatorzy nie byli nigdy notowani przez policję, a broń, z której strzelał Kenneth Walker była legalnie zarejestrowana i użyta zgodnie z prawem stanowym.

John Lewis, amerykański kongresmen, organizator Marszu na Waszyngton (sierpień 1963 roku), pokojowego protestu czarnych mającego na celu podniesienie pracy minimalnej i zniesienie segregacji rasowej, poproszony o wyjaśnienie czym jest rasizm, odpowiedział: to tylko kwestia koloru skóry. Każda dyskryminacja jest tylko przejawem ludzkiej potrzeby, żeby poczuć się lepszym. Trwająca od wieków historia przemocy na tle rasowym, do tego się sprowadza. Do przyzwolenia na traktowanie drugiego człowieka gorzej tylko dlatego, że ma inny kolor skóry.

Czy protesty w Stanach Zjednoczonych nas dotyczą? Zdecydowanie tak. Może żyjemy daleko, ale mentalność naszych władz ma do tego, co się dzieje w głowie Donalda Trumpa rzut beretem. Otwarty brak tolerancji, przyzwolenie a nawet zachęcanie do agresji wobec szeroko pojętego innego, to flagowy produkt rodzimych polityków rządzących. Rok temu brutalni, często uzbrojeni, mężczyźni wpadali na marsze równości katując protestujących pokojowo zwolenników LGTB. Ten incydent, wcale nie jednorazowy, nie tylko nie odczekał się potępienia, wręcz przeciwnie. We Wrocławiu skatowano dziennikarza, który wyraził swoje niezadowolenie faszystowskim muralem. O brutalnych pobiciach Ukraińców mówi się w mediach cichutko albo wcale. Pojedyncze ataki imigrantów zdarzają się w każdym dużym mieście. Księża z ambony nawołują do agresji wobec mniejszości seksualnych, a obrzydliwe „strefy wolne od LGTB” bezwstydnie się mnożą. Jest odgórne przyzwolenie na rasizm, nazizm, homofobię i agresję wobec tych, którzy w jakikolwiek sposób naruszają poczucie czystości rasowej ogolonych na łyso głów. Od lat władza próbuje wepchnąć kobiety w rolę potulnych maszyn rozrodczych, znoszących w ciszy i pokorze rolę rozpłodową i opiekę nawet nad najbardziej cierpiącymi i chorymi młodymi. To jeszcze udaje się powstrzymywać, ale jak długo?

Głupota jest problemem na całym świecie. Nie można odwracać od niej oczu, bo jest bardzo niebezpieczna. Ze złem, które opiera się na wynikającym z refleksji podjęciu świadomej decyzji, można dyskutować. Z agresją i okrucieństwem wynikającymi z frustracji, kompleksów, poczucia niższości i chęci zemsty, już nie.

 

Korzystałam z:

  1. Jill Leovy, Wszyscy wiedzą, wyd. Czarne.
  2.  My Next Guest Needs No Introduction with David Letterman, odc.1 Barack Obama (Netflix)
  3. https://www.nytimes.com/2020/06/05/sports/football/george-floyd-kaepernick-kneeling-nfl-protests.html

Zainteresowanym tematem polecam do obejrzenia  seriale “Siedem sekund” i „When they see us”, oba dostępne na platformie Netflix.

O Marii Dąbrowskiej, autorce od lat niszczącej uczniów historii rodu Niechciców, można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że była nudna i pospolita. Jej otwartość w sprawach seksu działała na mężczyzn jak magnes. 

Choć nigdy nie była piękna, jej zwierzęcy erotyzm rekompensował braki urody z naddatkiem. Była niska, drobna i miała lekkiego zeza. Czesław Miłosz nazywał ją zezowatym karzełkiem, a Antoni Słonimski określił jako skrzyżowanie jamnika z Piastem Kołodziejem. Znała mankamenty swojej urody. Gdy nie podobało jej się zdjęcie u fotografa, brała ołówek i poprawiała portret. A jednak nie narzekała na brak powodzenia u płci przeciwnej. Być może sekret jej uroku polegał na tym, że podobała się samej sobie i zachowywała jak kobieta atrakcyjna.

Urodziła się w 1899 roku w Russowie, w sporym majątku ziemskim, którym zarządzał jej ojciec. W swoim dzienniku będzie wspominać to miejsce jako pełne zwierząt i sielankowe. Szybko zrozumiała, że lubi i umie pisać. Pierwszy wiersz datuje się na 1907 rok, pierwsze opowiadanie ukazało się drukiem w 1913. We wspomnieniach opowiadała, jak będąc dzieckiem, pragnęła pisać poezję. Zapytała matkę, co trzeba zrobić, aby zostać poetką, a w odpowiedzi usłyszała, że trzeba być dobrym człowiekiem. Doszła do wniosku, że to nie dla niej. 

Chodziła do szkoły w czasie, gdy służyła ona przede wszystkim wynaradawianiu młodych Polaków. Młodzieży starano się zaszczepić pogardę do ojczyzny i wszystkiego, co polskie. Język polski traktowany był jak obcy. Szkoła podstawowa, do której trafiła Maria, znajdowała się w przygranicznym wówczas Kaliszu i mogła legalnie uczyć dzieci ojczystego języka i historii. Ale już w rosyjskim gimnazjum poznała, czym jest indoktrynacja. 

Na szczęście wakacje spędzała w sielankowym Russowie, gdzie obserwowała życie na wsi i zwyczaje folwarcznej służby. Od tych prostych ludzi przejęła traktowanie seksu jako przyjemnego elementu życia, a nie owianego tajemnicą małżeńskiego obowiązku. To proste podejście do życia, którego nauczyła się na rodzinnej wsi, będzie stałym elementem jej powieści. 

Po strajkach w 1905 roku trafiła na pensję do Warszawy.

Tu lekcje były zdecydowanie ciekawsze niż w gimnazjum. Lubiła to miejsce bardzo. W Dzienniku wspomina, że kochała się wówczas raczej w koleżankach niż w chłopcach. Później studiowała w Lozannie, skąd przeniosła się do Brukseli, która przyciągała niezwykłą atmosferą. Było to wówczas największe skupisko studentów z całej Europy. Był wśród nich działacz niepodległościowy Marian Dąbrowski, bardzo przystojny, młody i pełen energii. Nietrudno się domyślić, że został mężem Marii. Widział w niej same zalety, piękno i inteligencję. Był aroganckim typem, żyjącym z pieniędzy rodziców, który ani myślał o zdawaniu egzaminów końcowych na uniwersytecie. Maria swoje zdała świetnie i zarabiała pisząc artykuły, z czego utrzymywała siebie i męża. Później pracowała jako nauczycielka. Sporo czasu spędzali osobno, dużo było w tym związku namiętności, zdrad i miłości.

Kochaliśmy się miłością najbardziej zmysłową i nienasyconą, jaką można sobie wyobrazić, przez całe 17 lat – powie pisarka o tym związku.

Pomysł na napisanie Nocy i dni długo miała w głowie. Publikowała dużo artykułów i opowiadań, była znaną pisarką. Wraz z Jarosławem Iwaszkiewiczem otrzymała nagrodę związku Księgarzy i Wydawców dla młodych pisarzy, a mówimy tu o czasach międzywojennych, gdy było w kim wybierać laureatów. To wyróżnienie rozsławiło jej nazwisko i pozwoliło dobrze zarabiać na pisaniu. Niedługo później na źle leczoną chorobę serca zmarł Marian Dąbrowski. Pisarka wpadła w ciężką depresję, której nikomu wtedy nie przychodziło do głowy leczyć, a gdy już przyszło, używano do tego środków nasennych i uspokajających. Te oczywiście nie pomagały, dopiero praca przy przekładzie duńskiej książki i pisanie własnych tekstów zdołały przywrócić Marii równowagę psychiczną.

 I jeszcze pewien mężczyzna, Stanisław Stempowski, który, początkowo jako przyjaciel, włożył dużo wysiłku w wyciągnięcie Marii z depresji. 

Do pracy nad dziełem swojego życia podeszła bardzo poważnie.

Pracowała intensywnie, głównie nocami, pijąc hektolitry czarnej, mocnej kawy. Pisała długo narzucając sobie wręcz drakoński reżim, ograniczając do minimum wszelkiego rodzaju rozrywki. Nazwisko Niechciców pochodzi od nazwy fabryki drożdży, która ją kiedyś zauroczyła w sklepie. Noce i dnie ukazały się w 1931 roku.

O czym jest ta zawarta w czterech tomiszczach historia? O tym dowiadujemy się od autorki:

powieść całkowicie ze spraw życia powszechnego – napisana jakoś po staroświecku, a przy tym zawierająca w sobie pierwiastki podejścia do pewnych zagadnień, z których wartości ja sama nie mogę sobie zdać sprawy. Coraz częściej zdaje mi się, że ta wartość jest żadna. Powieść moja jest oparta na tak zwanym węźle dramatycznym, a nie upojeniu się samym tokiem i przemijaniem życia, płynąca jak powolna równinna rzeka, ale i jak rzeka przyjmująca w siebie różne nieprzewidziane dopływy, strumienie, strumyki w postaci epizodów i refleksji, bez których by się może obyło!

Jak można tego nie pokochać? I czytelnicy pokochali, książka znikała z półek w księgarniach zapewniając swojej autorce sławę i chwałę. 

Przyniosła jej też Państwową Nagrodę Literacką.

Informacja o tym znalazła się w prasie, ale ponieważ bohaterka naszej opowieści zazwyczaj do przeglądu prasy zasiadała po 22.00, niemal przez cały dzień żyła w nieświadomości. O wyróżnieniu dowiedziała się, gdy wróciła do domu i zastała w nim tłum dziennikarzy i fotografów. 

Po II Wojnie Światowej pisarka zaprzyjaźniła się z inną intelektualistką, Anną Kowalską, która stała się ostatnią jej wielką miłością. Spędziły razem dwadzieścia lat, aż do śmierci Marii, tworząc związek pełen pasji i namiętności. 

Stosunek do życia Marii Dąbrowskiej różnił się bardzo od tego, jakie miały inne panienki z dobrych domów. Czerpała z niego pełnymi garściami. Była wulkanem namiętności, kobietą niewahającą się szukać szczęścia w fizycznym spełnieniu i to nie tylko z mężczyznami, ale i przedstawicielkami własnej płci. Podobała się sobie, uważała się za zgrabniutką i potrafiła się bezustannie sobą zachwycać. Nie miała litości dla swoich krytyków, a już na pewno nie brała sobie do serca ich opinii na swój temat. Gdy usłyszała złośliwość Słonimskiego, nazwała go w odwecie szmatą udającą literata. I choć do dzisiaj zdarza mi się lekki tik nerwowy, gdy słyszę o Niechciach, to bardzo podziwiam Marię Dąbrowską. Mogłaby uczyć kobiety, jak widzieć w sobie same zalety, nie przejmować się wadami i czuć się tak pięknymi, żeby zarazić zachwytem nad sobą całe otoczenie.

 

_____________________________________________________________
Portret Marii Dąbrowskiej / 1914 / Autor: Marian Fuks / Żródło: Marian Fuks. Pierwszy fotoreporter II RP, Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2017, s. 38

 

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo