Change font size Change site colors contrast

„Tegoroczna gala rozdania Złotych Globów przejdzie do historii!” – grzmią nagłówki kolorowych gazet i portali. I chociaż wszyscy teoretycznie wiedzą, że stało się to za sprawą najznamienitszych nazwisk świata przemysłu rozrywkowego, które przyłączyły się do akcji „Time’s Up” oraz „#metoo” i zamanifestowały solidarność z ofiarami nękania i molestowania seksualnego, informacje podawane w prasie są jak zwykle zdawkowe. Wciąż tylko te „czarne kreacje na czerwonym dywanie”, a przecież chodzi o coś znacznie głębszego…

#MeToo i #TimesUp

Hashtag #metoo zna już chyba każdy poruszający się względnie płynnie w świecie mediów społecznościowych. Nic dziwnego, bo problem molestowania seksualnego jest poważny i powinien być poruszany na różnych polach i przy wszelkich okazjach. Czy jednak 75. ceremonia wręczenia Złotych Globów jest odpowiednią okazją ku temu? Jak najbardziej! Szczególnie w obliczu obyczajowego skandalu, który w ostatnim czasie zatrząsnął całym Hollywood. Mowa tu oczywiście o wyznaniu aktorek (m. in. Angeliny Jolie czy Salmy Hayek), które doświadczyły niemoralnych propozycji lub były molestowane przez producenta Harveya Weinsteina. Za ich sprawą narodziła się akcja społeczna #metoo, zachęcająca wszystkich, których w jakikolwiek sposób dotknęła seksualna przemoc, do dzielenia się tym w mediach społecznościowych. Wszędzie pojawiające się czarne kreacje (lub ich brak, tak głośno komentowany szczególnie przez portale plotkarskie) były natomiast poparciem dla akcji #TimesUp, która również jest związana ze skandalem seksualnym w branży filmowej.

Inicjatywę zorganizowały artystki z Hollywood, które piszą na oficjalnej stronie akcji: „Koniec z napaściami seksualnymi, molestowaniem i nierównościami w miejscu pracy. Czas coś z tym zrobić”.

Aktorki, które przyłączyły się do akcji to m.in. Natalie Portman, Meryl Streep, Reese Whiterspoon, Eva Longoria, Emma Stone czy Cate Blanchett. Apel szybko przerodził się w ogólnoświatową akcję ubierania się w niedzielę na czarno. Pod hasztagiem #WhyIWearBlack kobiety publikowały swoje zdjęcia wyrażając tym poparcie dla ofiar molestowania. Co warto podkreślić, na gali rozdania Złotych Globów również panowie wyrazili swoje zdanie na ten temat, wpinając w klapy smokingów znaczki z napisem „Time’s Up” lub zastępując białe koszule czarnymi, za co należą im się wyrazy uznania.

Istotne szczegóły

Nie ulega wątpliwości, że prócz najważniejszego punktu programu, jakim było wręczenie nagród (i uhonorowanie produkcji stworzonych przez kobiety oraz poruszających ich problemy), uwagę przykuwały drobne, a jakże istotne szczegóły, będące w swej istocie prawdziwą manifestacją kobiecej potęgi. Widać ją było chociażby poprzez osoby towarzyszące znanym aktorkom na czerwonym dywanie. Były nimi kobiety walczące o równouprawnienie i przestrzeganie praw obywatelskich, takie jak Ai-jen Poo, amerykańską aktywistka i szefowa National Domestic Workers Alliance, która zaproszona została przez Meryl Streep. Emma Watson pozowała do zdjęć z Marai Larasi, szefową Imkaan (organizacja zrzeszająca czarnoskóre feministki), Michelle Williams pojawiła się z Taraną Burke, (w 2006 r. stworzyła ruch „Me too”), a Shailene Woodley przyprowadziła na galę Calinę Lawrence – przedstawicielkę indiańskich mniejszości stanu Waszyngton.

O komentarz do oskarżeń o molestowanie pokusił się też prowadzący tegoroczną galę komik Seth Meyers: „Jest 2018 r. Marihuana jest w końcu dozwolona, a molestowanie seksualne nareszcie nie jest. To będzie dobry rok.”

Taki też wniosek wysnuć można z przejmującego przemówienia laureatki honorowej nagrody Złotych Globów – Nagrody im. Cecila B. DeMille’a – Oprah Winfrey, która swoją mową poruszyła wszystkich zgromadzonych. Nawiązała w niej nie tylko do historycznych wydarzeń z czasów segregacji rasowej, lecz także przeciwstawiła się niesprawiedliwości, podziałom i zakłamaniu. Solidaryzując się z uczestnikami akcji #MeToo i Time’s Up powiedziała: „Na horyzoncie widać już nowy dzień. Dzień, w którym nikt już nie będzie musiał znowu mówić #MeToo (ang. Ja też)”. Podkreśliła, że historia ta, nie dotyczy wyłącznie branży filmowej, a „przekracza granicę kultur, geografii, rasy, religii, polityki czy miejsca pracy. Dlatego chce wyrazić wdzięczność kobietom, które przez lata były napastowane, ponieważ one, jak moja matka, miały dzieci i musiały je nakarmić, miały rachunki, które musiały zapłacić i miały marzenia, do których dążyły. Nie poznamy nazwisk tych kobiet. One pracują w fabrykach i restauracjach, na uniwersytetach. Są inżynierami, lekarzami i naukowcami. Są częścią świata techniki i polityki oraz biznesu. Reprezentują nas na igrzyskach olimpijskich i służą w armii”.

Kolejnym, choć zapewne nie ostatnim akcentem i ukłonem w stronę zmiany, było przyznanie tytuł Ambasadora Złotych Globów, który odtąd będą mogły nosić nie tylko kobiety, ale również mężczyźni i osoby transseksualne. Pierwszą Ambasadorką Złotych Globów została szesnastoletnia Simone Garcia Johnson, córka Dwayne’a Johnsona, która była bardzo szczęśliwa z powodu zmiany tytułu, ponieważ bardziej promuje równość.

Złote Globy moimi oczami

Tegoroczna gala rozdania Złotych Globów uzmysłowiła mi jedną ważną rzecz, z której teoretycznie większość zdaje sobie sprawę, jednak nie mówi o tym głośno… no właśnie. Bo nasza tradycja, polska tradycja, wychowywania dzieci uczy, że pewne rzeczy należy przemilczeć, zatrzymać dla siebie. Nie wypada mówić wszystkiego na głos. Kultura uciszania jest u nas standardem, który całe szczęście powoli dobiega końca. I nie chodzi wyłącznie o problemy tak ważkiej natury jak kwestie molestowania czy gwałtów. Chodzi również o codzienność i zdrowe, a przede wszystkim równe relacje. Przyznam Wam, że moja mama wciąż mi powtarza, że czasem warto coś przemilczeć, zachować dla siebie. Nigdy się z tym nie zgadzałam i wciąż uważam, że zdrowiej jest, zarówno dla nas, jak i dla naszego otoczenia, by być zawsze szczerym. Oczywiście ważne są również dobierane środki przekazu (tak, tak mamo, wiem jaką jestem choleryczką i jaka potrafię być porywcza), jednak wciąż optuję za tym, by mówić i otwarcie rozmawiać. Niczego nie ukrywać. Fakt, nie raz przekonałam się o tym, że pewnym ludziom to nie odpowiada. Że uważają mnie za gbura i babę z niewyparzoną gębą… Ale dzięki temu wiem też, na jakich osobach prawdziwie mogę polegać. Wiem, że nie przeszkadza im moja postawa i fakt, że zawsze walę prosto z mostu. Nie owijam w bawełnę. Nie zachowuję dla siebie, bo tak bardziej przystoi, bo jest kulturalnie. Mówię to, co uważam za stosowne, bo nie chcę niczego ukrywać przed światem, szczególnie, gdy coś mi nie leży, kiedy się z czymś lub na coś nie zgadzam.

W moim podejściu z biegiem lat zmienił się środek przekazu.

Nie ma już buntowniczej postawy nastolatki, która „pyszczy” o swoje. Jestem ja, sensownie dobierane argumenty i wyważone słowa, stosownie dobrane do mojego rozmówcy. Zdarza mi się dać ponieść emocjom, za co wszystkie osoby które tego w niedawnym czasie doświadczyły serdecznie przepraszam, ale ważne jest dla mnie zdrowie. I traktowanie rozmówcy fair. A za tym właśnie idzie nieukrywanie niczego. Mówienie wprost o tym, co mnie boli, co mi nie pasuje, jak uważam, że byłoby lepiej. Chodzi więc o dialog, równy dialog, tak samo między płciami, jak i religiami czy odmiennymi poglądami. W dzisiejszym świecie wcale nie chodzi o to, że kobiety są dyskryminowane przez mężczyzn. To bardzo krzywdzące uogólnienie. Oczywiście – płacą nam gorzej, nawet w tych samych zawodach, wymagają więcej i często traktują jak obiekt seksualny. Całe szczęście ja nigdy tego nie doświadczyłam (no dobrze, jedynie nauczyciel z matematyki w pierwszej klasie liceum traktował przedstawicielki płci pięknej jak powietrze i uważał, że do przedmiotów ścisłych głowy to my nie mamy stworzonej, mimo że byłyśmy na mat-fizie).

W mojej opinii chodzi jednak głównie o to, że zapomnieliśmy, jak ze sobą otwarcie rozmawiać i jak słuchać się wzajemnie. Jak traktować się na równi, niezależnie od wieku czy koloru skóry. Zapomnieliśmy, jak być ludźmi… Może czas sobie o tym przypomnieć?

Babcia, mama i kuzynka. Trzy tak różne, a paradoksalnie tak podobne do siebie kobiety. Dzieli je właściwie wszystko – wiek, nawyki, sylwetka czy zainteresowania. Każda ma inne wykształcenie i sposób na siebie. Wprawdzie wyznają podobne wartości, ale każda na swój sposób. I chociaż jeszcze o tym nie wiedzą, życie każdej z nich nauczyło mnie czegoś bardzo ważnego, o czym chcę Wam dzisiaj opowiedzieć.

Zarówno koniec roku, jak i jego początek, to świetny czas na podsumowanie. Tego, co już minęło, co udało się zrobić czy osiągnąć. Dzisiaj jednak nie będę rozliczała się publicznie z moich postanowień na 2017 rok – aż taką ekshibicjonistką nie jestem. Będzie o mnie, ale nie bezpośrednio. Chcę opowiedzieć Wam historie trzech wyjątkowych kobiet, które chyba jeszcze nie wiedzą, jak wiele dla mnie zrobiły. I jeśli czekacie na ckliwe wynurzenia o tym, jak to mama dała mi życie i wszystkiego mnie nauczyła (nie umniejszajmy tu tatusiowi – czuję w kościach, że on również miał spory wkład w to dzieło), tutaj ich nie znajdziecie. Dziś oddaję honory tym, którzy na to zasługują. Chociaż pośrednio każda z nich, kształtując swój los, wpłynęła tym samym również na moją ścieżkę, dzisiaj będzie tylko o nich. I o tym, jak swoim życiem pokazują, że można, a nawet że trzeba coś zmieniać. Trzeba działać tu i teraz. Nie patrzeć na przeciwności losu, nie poddawać się, walczyć o swoje.

Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono! (1)

Co w głowie ma współczesna 14-latka? Modne ciuchy, lans na Snapie i rosnącą liczbę followersów na Instagramie. Wystarczy jednak cofnąć się o 60 lat, by spotkać dziewczynę, która za chlebem opuściła rodzinny dom, zostawiła kraj, w którym się wychowywała i wróciła do Polski – na ziemie przodków, których nigdy nie poznała. Co siedzi w głowie dziecka decydującego się na taki krok? Chęć przetrwania. Chęć zmiany i polepszenia nie tylko swojego bytu, lecz również życia swojej rodziny. Dwie siostry, matka wdowa – ktoś musiał się o nie zatroszczyć. Tą dzielną nastolatką jest moja babcia. Chociaż spoglądając na nią teraz, nie widzę już dziarskiej dziewczyny, która nie bała się żadnej pracy i chwytała się wszystkiego, byle tylko pomóc swoim najbliższym, wiem, że ona w środku gdzieś tam jest. Ta energiczna dziewczyna, która niewiele myśląc, przekroczyła dwie granice. Tę państwową i tę, która była granicą jej komfortu, tego co znała. Chociaż pewnie bała się nie raz, walczyła. Bo wiedziała, że tylko śmiałe posunięcia ją do czegoś w życiu zaprowadzą. Dziś wiem, że jej trud nie poszedł na marne, bo cała jej rodzina wróciła do Polski. Wiem, że pot, łzy i zgrubiałe od ciężkiej pracy palce były potrzebne, by, zarówno jej dzieciom, jak i wnukom, żyło się lepiej. Ale to wszystko wymagało niebywałej odwagi i wytrwałości, której mam czasem wrażenie współczesnym kobietom bardzo brakuje. Może więc warto takiej siły poszukać w sobie dziewuchy?

Mierz siłę na zamiary, nie zamiar podług sił. (2)

Dziewczyna z wielodzietnej rodziny, wychowująca się w wiosce zabitej dechami, która już od urodzenia miała z góry narzuconą przyszłość –  dom, sklep albo szkoła. Co innego mogłaby robić? Przecież dzieci z takiej rodziny jak ona nie mogły w życiu daleko zajść. Co z tego, że uczyła się lepiej od swojego rodzeństwa – jej przeznaczeniem było zostać na gospodarstwie, zajmować się domem, mężem i dziećmi. Praca zawodowa dla takiej? Nic z tych rzeczy. Szczytem marzeń mogła być funkcja sklepowej lub nauczycielki w szkole podstawowej. A jednak! Chociaż historia ta zakrawa na scenariusz hollywoodzkiej produkcji, bo pomimo wszelkich przeciwności losu, jej się udało, moja mama nigdy nie dostała Oskara. Chociaż moim skromnym zdaniem jej się należy! Dzięki swojemu uporowi udało jej się dojść do czegoś. Wyrwać się z miejsca, które ją ograniczało i pokazać wszystkim tym, którzy w nią nie wierzyli, że można! I choć łatwo nie było, i jak w każdej trzymającej w napięciu historii zaczynała od poziomu gruntu, jako salowa, dziś jest położną oddziałową i spełnia się w swojej pracy. Ma wyższe wykształcenie, kochającego męża, szczęśliwą rodzinę i swoje M3 w powiatowym mieście. Jej polish dream pokazuje zarówno mi, jak i innym kobietom, że zawsze trzeba mierzyć wysoko! Nawet jeśli nikt Cię nie wspiera, kiedy wszyscy nastawieni są przeciw Tobie, utrudniają Ci osiągnięcie celu – nie poddawaj się! To ma być Twoja siła napędowa. Twój motor do działania. Zobaczysz jaka gula im skoczy, gdy okaże się, że jednak można. Satysfakcja gwarantowana, pod warunkiem, że robisz to wyłącznie dla siebie. Nie po to, żeby komuś pokazać – to tylko wisienka na torcie, który będzie Twoją nagrodą, gdy już się uda.

Młodości! dodaj mi skrzydła! (3)

W tej historii nie będzie trudnego dzieciństwa. Możecie wręcz stwierdzić, że to opowieść o rozwydrzonej jedynaczce, która dostała wszystko pod nos, a zrobiła i tak po swojemu. Na złość rodzicom? A może właśnie w zgodzie z samą sobą, z tym, co czuła… Czy młodsza ode mnie o dwa lata kuzynka mogła nauczyć mnie czegoś o życiu? Sama wciąż zadaję sobie to pytanie. Nawet jeśli to, co mi pokazała, nie jest tak rzeczywiste, jak mogłoby się wydawać, warto o tym opowiedzieć. M. jest młodą dziewczyną, która chodzi własnymi ścieżkami. Chociaż nie jest to zgodne z tym, co wymyślili dla niej rodzice i otoczenie, M. chodzi własnymi ścieżkami. Zaczęła studia, obroniła licencjat i zamiast zgodnie z przewidzianym scenariuszem udać się na magisterium, wyjechała z kraju. Praca fizyczna za granicą jest dla niej tylko przepustką do wymarzonego świata – do spełniania marzeń o podróżowaniu. Zarabia i wylatuje gdzieś na drugi koniec świata, np. do Tajlandii, Laosu, Malezji, Singapuru czy Australii. Jej kolejnym celem jest Kanada. I choć aktualnie znów nie robi tego, czego życzyłaby sobie nasza rodzina, M. jest szczęśliwa. Spełnia się. Czemu więc miałaby bronić dyplom, który do niczego nie jest jej potrzebny? Po co jej praca, stabilizacja i trzydziestoletni kredyt na mieszkanie? Niepotrzebny jej też chłopak i perspektywa dwójki dzieci za kilka lat. Ona chyba nie tego chce, nie tego szuka. A przynajmniej nie w tym momencie. Cieszę się, że miała na tyle odwagi, by przeciwstawić się z góry narzucanym jej schematom.

Jestem dumna, że takie dziewczyny jak ona pokazują, że kobieta może być szczęśliwa w inny niż klasyczny sposób, narzucany przez społeczeństwo, w którym żyjemy.

I choć niewykluczone, że za kilka lat sama zechce gdzieś osiąść, zakorzenić się, teraz korzysta z życia i jest szczęśliwa. Bo nawet w naszym codziennym życiu warto wyjść poza schemat. Nikt nie mówi Ci, żebyś nagle rzuciła wszystko, co masz i jechała na drugi koniec świata. Ale czasem warto zaryzykować i działać nieszablonowo. A przede wszystkim – nie można się tego bać!

W swoim życiu spotkałam wiele wyjątkowych kobiet, których historie mogłyby być inspiracją dla dalszych pokoleń. Daleko nie muszę szukać: moje absolutne bohaterki – ciocia i kuzynki, które na co dzień zmagają się z mężem i ojcem alkoholikiem; polonistka, która z zapałem i charyzmą przekazywała wiedzę kompletnie niezainteresowanemu mat-fizowi w liceum czy przyjaciółka, która mimo bardzo trudnych chwil i wątpliwości podczas ciąży, wychowuje teraz pięknego i zdrowego syna… Każda z nich codziennie czegoś mnie uczy. Wytrwałości, cierpliwości i tego, że nie ma rzeczy niemożliwych. Rozejrzyj się dookoła – z całą pewnością znajdziesz w otaczających Cię ludziach coś wyjątkowego – musisz tylko chcieć to zauważyć.

Przekraczaj własne granice.

Słuchaj siebie.

Mierz wysoko.

Wychodź poza strefę komfortu i odgórnie narzucone ramy.

 


*Post scriptum, czyli odwołania w śródtytułach

Na sam koniec pragnę z całego serca przeprosić Cypriana Kamila Norwida (który prawdziwie Wielkim Poetą był) za fakt wykorzystania fragmentów pochodzących z repertuaru innego (tfu!) wieszcza. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa. Tak, tak – jestem z wykształcenia polonistką i miałam łacinę na studiach.

1 Adam Mickiewicz „Pan Tadeusz – Inwokacja”

2 Adam Mickiewicz „Pieśń filaretów”

3 Adam Mickiewicz „Oda do młodości”

 


Designed by Pressfoto / Freepik

Komentarze mamy, teściowej czy przyjaciółki denerwują Cię niemiłosiernie i sprawiają, że chcesz wyjść z siebie. Zaraz je udusi tą chustą”, „Czemu dziecko nie masz czapeczki?!”, „Ile jeszcze będziesz karmić piersią?” i „No zjedz coś jeszcze, bo marnie wyglądasz” – kanoniczne już teksty wszystkich babć i ciotek nie tylko starszego pokolenia. Jakim prawem wtrącają się w Twoje życie? Z jakiej paki oceniają to, jaką jesteś matką i jak wychowujesz swoje dzieci? Burzysz się, jednak na niewiele się to zda, bo przykro mi to stwierdzić, ale niczym się od nich w tej materii nie różnisz…

Nie oceniaj książki po okładce

Nie lubisz, gdy ktoś niesłusznie rzuci coś w Twoim kierunku. Szczególnie, jeśli uwaga ta dotyczy Twojego macierzyństwa. I chociaż nie zdajesz sobie sprawy, Ty robisz dokładnie to samo. Oceniasz. Komentujesz. Niezależnie od tego, czy na głos, czy dzieje się to wyłącznie w Twojej głowie, tysiące myśli na temat innych matek przepływają codziennie przez Twój organizm. Czy tego chcesz czy nie – taka jest ludzka natura. Nie zaprzeczaj więc, że Ty nie z tych, co obgadują, bo nie o obgadywanie tu chodzi, a o „życzliwe” rady i „wskazówki”, od których nie stronisz zarówno w towarzystwie, jak i samotności. Przyznaj bowiem, że nie zawsze są miłe. A nawet jeśli mówione z dobrymi intencjami, czy aby na pewno są konieczne? Czy w dzisiejszym świecie da się ich uniknąć? A jeśli nie, w jaki sposób „przyjmować je na klatę”, by nie wyrządzić sobie lub komuś krzywdy?

Matka hejterka

Najwięcej hejtu znaleźć można w Internecie. Szukać nie musisz daleko. Wystarczy wejść na pierwsze lepsze forum czy facebookową grupę „wsparcia”. No właśnie, gdzie to wspieranie się podziało?! Pierwszy lepszy post, pytanie młodej mamy, która nie do końca wie, jak sobie z czymś poradzić i szuka kogoś doświadczonego w macierzyństwie. Szuka wsparcia i porady. Co w zamian otrzymuje? Znając usposobienie Polaków, nietrudno się domyślić. Weźmy chociażby przewijany już wszędzie „problem” diety u dziecka. Wystarczy rzucić tylko hasłem, by odezwały się fale krytyki, o tym, jak to „dziecko ci umrze od niejedzenia mięsa”, „będzie kolejny anemik”, „rób krzywdę sobie, a nie dziecku!”, „zabierzcie jej dzieciaka, bo to już pod znęcanie podchodzi” … i wiele, wiele więcej. Poczucia wspólnoty i wsparcia można tu więc ze świecą szukać…

Top tematy na tapecie

Co się czyta i klika najlepiej? Zaczynając od owianych wszelką sławą szczepień, przez przytoczony już sposób karmienia, zarówno młodszego (karmienie piersią vs butelka), jak i starszego dziecka (słoiczki vs gotowanie), aż na sposobach wychowywania kończąc. Spory toczą się o spanie z rodzicami, kontrowersyjne techniki nauki robienia do nocnika, oddawanie dzieci do żłobka czy pozwalanie im na późne chodzenie spać i oglądanie telewizji przy jedzeniu. Jednym słowem – wszystko to, co dla każdej mamy intuicyjne i zgodne z jej poglądami, a tak bardzo kontrastowe w wielu środowiskach czy kulturach. Wszystko to, czego nie można ocenić zerojedynkowo, a mimo to wciąż próbujemy to robić, nie dochodząc do żadnego konsensusu.

Skąd to się w nas bierze?!

Psychologowie i socjolodzy od jakiegoś czasu badają samo zjawisko hejtu w Internecie. Jest ono na tyle złożone i skomplikowane, że do tej pory nie zostało opisane w pełni. Na domiar złego, dochodzi pierwiastek kobiecości – ów mityczny element układanki, który po stokroć wszystko komplikuje. Czy chodzi bowiem o hormony, które po ciąży lub w okresie karmienia jeszcze się nie ustabilizowały? A może to kwestia przemęczenia, zbyt dużej ilości obowiązków i frustracji, bo moje życie nie jest wystarczająco dobre i wciąż dalekie od ideału? Może taki krzyk, jest swoistym krzykiem rozpaczy, po którym krytykantka czuje się lepiej? A co jeśli w grę wchodzą jeszcze bardziej pierwotne instynkty… Jeśli w chwili zagrożenia matka niczym lwica broniąca swoich młodych rzuca się na napastnika? Czy to wszystko może być usprawiedliwieniem? Nic z tych rzeczy, jednak przytoczone argumenty dają szerszy kontekst patrzenia na sprawę, która już na starcie jest do granic możliwości skomplikowana.

Robię to dla Twojego dobra

Jeśli jesteś z kimś blisko, możesz sobie pozwolić na więcej. Owszem, jednak nie zawsze jest to odbierane w taki sposób, z jaką intencją zostało wypowiedziane. Prosty przykład (z życia wzięty) – mówisz koleżance, że nie powinna kupować niemieckiego preparatu na kolki dla niemowląt, bo w Polsce jest już jego odpowiednik – tańszy i działający tak samo. Masz dobre zamiary, mówisz o tym, co już sprawdziłaś i przetestowałaś. Pamiętaj jednak, że kobieca psychika jest tak pokręcona, że czasem nie sposób zgłębić jej wszystkich meandrów. Jeśli więc chcesz dowiedzieć się, jak Twoją „radę” odebrała przyjaciółka, przemiel to przez młynek, ugotuj, odwiruj, potnij i poukładaj losowo, a otrzymasz kosmiczny twór w stylu – „Ona skrytykowała moją decyzję. Uznała, że jestem złą matką, bo podaję dziecku nie ten lek. A w dodatku nie jestem patriotką!” Istny dramat w trzech aktach. A przecież miało być tak pięknie…

Matka matce wilkiem

Jeśli ktoś mnie zapyta, kto jest największym wrogiem matki, bez chwili namysłu odpowiem – inna matka. Żyjemy w dziwnych czasach, w których zewsząd pada tak wiele gorzkich słów na temat mam. Nic więc dziwnego, że popadają w depresję, są nieszczęśliwe i czują, że cały czas zawodzą. Bo te, które powinny je wspierać, sprawiają, że czują się jeszcze bliżej ziemi. Inne rodzicielki. Nieważne, czy jest to teściowa, twoja mama, przyjaciółka czy zupełnie obca Ci matka z sieci. Wszystkie są kobietami. Dlaczego więc do cholery nie mogą się wspierać?! Czemu w naszym babskim świecie wciąż znaleźć można więcej goryczy, smutku, łez i zawiści niż tak potrzebnego nam wsparcia?! Paradoksalnie, spoglądając na ojców, którzy to przecież należą do „innego gatunku”, do płci, która w kodzie genetycznym zapisaną ma rywalizację i konkurowanie, widzimy zupełnie inny obrazek. Ojcowie się wspierają. Nie krytykują. Mimo że jest w nich więcej testosteronu i chęci udowadniania swojej przewagi – nie traktują pola ojcostwa jak igrzysk olimpijskich. Na ojcowskich blogach próżno szukać w komentarzach krytyki, wyzwisk i obrażania. Czemu my matki tak nie umiemy? I dlaczego zwykłe ugryzienie się w język przychodzi nam z takim trudem?

Czasem lepiej odpuścić

Nie mamy tego w swojej naturze, ale to cecha, nad którą warto pracować. Odpuszczanie, przemilczenie, danie sobie i innym przestrzeni, spokoju. Nie wszystko warte jest komentarza. Przechodź więc obojętnie wobec kąśliwych grup i społeczności pełnych sfrustrowanych matek, czekających jak sępy na bezbronną owieczkę szukającą pomocy. To toksyczne środowisko, które nic nie wniesie w Twoje życie. A jeśli do tej pory sama do nich należałaś, zastanów się nad sobą – czy chciałabyś być na miejscu ofiary? Czy to wszystko jest warte chwilowego poczucia ulgi, że są na świecie „gorsze” matki? Uwierz mi, żadna z nas nie ma lekko. Każdego dnia stawiamy czoła milionom uwag, komentarzy i „życzliwych” słów ze strony społeczeństwa. Ba! To my same dla siebie jesteśmy najbardziej surowymi krytykami – czy to wszystko jest warte kolejnych łez, wyrzutów sumienia i złego samopoczucia? Nie. Odpuść więc. Przestań. Przemilcz. Odzywaj się tylko wtedy, gdy zostaniesz wywołana do odpowiedzi. I pamiętaj, by zawsze przytaczać sensowne argumenty oraz kontekst, w którymś coś mówisz. Opinie zachowaj dla siebie. Przedstawiaj fakty, a nie subiektywny pogląd, bo to on, choć pośrednio, rani najbardziej.

Droga mamo, nie dawaj się wciągać w nic niewnoszące polemiki – to walka z wiatrakami. Najlepszą rekcją na hejt, jest jego ignorowanie. Wrzuć na luz i nie angażuj się. Traktuj też pewne porady czy komentarze ze strony społeczeństwa, swojej mamy czy teściowej z przymrużeniem oka. Spójrz na Matki Polki Krytykantki jak na normalne, kochające swoją rodzinę kobiety, które mają gorszy dzień lub zwyczajnie zapomniały ugryźć się w język. Możesz czerpać pełnymi garściami z uroków macierzyństwa, musisz tylko zrobić pierwszy krok ku zmianie. Kto wie, może zainspiruje ona również inne mamy z Twojego otoczenia? 

 

 


Designed by balasoiu / Freepik

Pan Zbyszek ma 63 lata. Od zawsze mieszkał na Mazurach, z dala od wielkomiejskiego zgiełku i gonitwy. Wiedzie proste i spokojne życie. Nie przywiązuje się do rzeczy materialnych. Dla niego najważniejsza jest rodzina i to, że wnuki mieszkają blisko. Ceni sobie domowe ciepło, proste jedzenie z własnego ogródka i czas, który może poświęcić na swoje hobby – pszczelarstwo. Pan Zbyszek wie, że jest szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Nie wie jednak tego, że żyje w zgodzie z ideą slow life, podobnie jak rzesze młodych Polaków oznaczających tym hashtagiem swoje zdjęcia w mediach społecznościowych. I tu pojawia się pytanie – kto jest bardziej slow i czy „pochwała powolności” jest realna w wielkim mieście?  

W obecnych czasach wiele mówi się o innym życiu. O tym, by się zatrzymać, przemyśleć pewne kwestie i na nowo podejść do codziennych spraw. Choć idea slow sama w sobie jest korzystna zarówno dla nas, jak i dla naszego otoczenia, przez wielu błędnie jest interpretowana i wypaczana. Jak bowiem nazwać osoby, które nie zmieniając swoich starych nawyków, kreują się na zwolenników #slowlife, #slowfood czy #slowfashion w mediach społecznościowych? Pozerami? Lemingami? A może to właśnie na tym rzecz polega, by być slow – wszak to modne, a tak naprawdę wciąż robić swoje?

I tu pojawia się pytanie: czy we współczesnym świecie, w którym warunki dyktuje praca, pieniądze i wszechobecny konsumpcjonizm, można oderwać się całkowicie i o 180 stopni zmienić swoje życie? Można i wbrew pozorom nie zawsze wiąże się to z ucieczką z miasta, zmianą wszelkich przyzwyczajeń, zarówno kulinarnych, jak i zarobkowych, a także zerwaniem z technologią, która pochłania tak wiele naszego czasu. Należy jednak znaleźć złoty środek, czy swój sposób na slow, a to nie zawsze jest proste (przynajmniej na początku), dlatego tak wiele osób rezygnuje już na starcie lub zwyczajnie – udaje, że prowadzi powolne życie.  

Takie mamy czasy…

Przyznaj – sam nie raz przyłapałeś się na tym, że wieczór, zamiast z rodziną, spędzałeś przed ekranem monitora. W łóżku przed zaśnięciem automatycznie i bezmyślnie przerzucasz kolejne zdjęcia na telefonie, zamiast kartek książki. Kiedy wracasz głodny z pracy sięgasz raczej po coś szybkiego i na wynos, niż po lokalne i sezonowe produkty, które wraz z ukochaną osobą możesz przygotować na kolację. Domena naszych czasów powiesz, ale czy konieczna?

Chociaż idea slow life wydaje się być wręcz utopijna i niemożliwa do zrealizowania dla człowieka XXI wieku, wiele jej aspektów można wprowadzać, choćby stopniowo do naszego życia. I wcale nie będzie to rezygnacja z przyjemności. Wręcz przeciwnie! Dopiero poświęcając czas na cowieczorną niespieszną lekturę bajek na dobranoc ze swoim dzieckiem, czy spotykając się z dawno niewidzianym znajomym na kawę, by porozmawiać na żywo, a nie przez komunikatory internetowe, zdasz sobie sprawę, jak wiele dotąd traciłeś! Od czego więc zacząć?

Kto nie ryzykuje, ten nie ma

Jeśli liczyłeś na prostą tabelę: tak rób, a tego nie, chyba Cię rozczaruję. Nie ma czegoś takiego jak warunki, które musisz spełniać by dołączyć do ruchu slow. Zmiana bowiem zaczyna się w Tobie samym od uświadomienia, że coś jest w Twoim życiu nie tak. Że Twoje życie pędzi, że spędzasz czas na czymś, co nie przynosi efektów (minuty i godziny bezmyślnie „przesiedziane” na Facebooku). Zmiana zacznie się w momencie, gdy zauważysz, że wszystkie dni są do siebie podobne, że wykonujesz pewne czynności automatycznie, że nie dbasz o siebie zarówno fizycznie, jak i duchowo. Wybierz świadome życie! Zacznij zwracać uwagę na to, co jesz, w co się ubierasz i jakimi ludźmi się otaczasz. Twoja świadomość właśnie i stan umysłu wpływają na slow life.

Na początek zacznij więc od rezygnacji z oglądania bezsensownych programów, spędzania czasu na przeglądaniu bezwartościowych stron czy oglądania reklam i wiadomości – to wszystko ma negatywny wpływ na Twoje wnętrze. Spróbuj odgrodzić się od nieistotnych informacji. Chociaż na jakiś czas. Uwierz mi – od razu poczujesz różnicę i będziesz chciał czegoś więcej! Żadnym problemem nie będzie dla Ciebie codzienne gotowanie posiłków, rezygnacja z miliona gadżetów czy ciuchów, bez których do tej pory nie wyobrażałeś sobie życia. Ważne staną się dla Ciebie relacje, dbanie o sobie, innych, środowisko i jakość waszej wspólnej codzienności. Wbrew pozorom bowiem życie slow to nie życie powolne, a właśnie aktywne! Nastawione na wspólne dobro, na głębsze przeżywanie i kontemplację chociażby tego, co masz za oknem. „Wydaje Ci się”, że nie masz na to czasu? Spróbuj – możesz być mile zaskoczony ostatecznym efektem.

Trzymam za Ciebie kciuki!

 


Lektury obowiązkowe dla tych, którzy chcą pogłębić zagadnienia slow life, slow food czy slow fashion:

– „Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym” Anna Mularczyk-Meyer,

– „Slow fashion. Modowa rewolucja” Joanna Glogaza,

– „Rzeczozmęczenie” James Wallman,

– „Pochwała powolności. Jak zwolnić tempo i cieszyć się życiem” Carl Honoré,

– „Magia sprzątania” Marie Kondo,

– „Życie zero waste” Katarzyna Wagrowska.


Designed by Freepik

Zbliżają się święta. Czas, w którym dostaję białej gorączki na samą myśl o tym, ile ton kolorowego, grającego plastiku znajdzie pod choinką moja niespełna 2 letnia córka.

Chociaż okazji do dawania prezentów wbrew pozorom w jej krótkim życiu nie było aż tak wiele, w jej pokoju można z powodzeniem otworzyć mały sklep lub domowe przedszkole, w którym kilkanaście dzieci miałoby czym się pobawić. Nie zrozumcie mnie źle – nie neguję tradycji obdarowywania dzieci! Mam jednak pewne zastrzeżenia do co częstotliwości i ilości podarunków, o czym kilka słów w dzisiejszym wpisie.

… i tu jest pies pogrzebany!

Moment, w którym Twoi rodzice czy teściowie dowiedzieli się, że zostaną dziadkami, zapamiętasz na długo. Zaczęło się snucie planów, jak to będzie, gdy maluch pojawi się na świecie, co będą robić, gdzie go zabiorą, a przede wszystkim – co kupią. Dzieciaka nie ma jeszcze między Wami zbyt fizycznie, a oni już zapełnili mu pół pokoju – nieźle co? Smutna domena naszych czasów, a właściwie odpowiedź na wieczny brak, którego Twoi rodzice doświadczali jeszcze kilkadziesiąt lat temu permanentnie. Nic dziwnego, że zarówno oni, jak i Twoje pokolenie zasypują małoletnich prezentami przy każdej możliwej okazji, chcąc im zapewnić wszystko to, o czym w dzieciństwie sami mogli jedynie pomarzyć. Pamiętajmy jednak, że tamte czasy już dawno minęły, a kolorowy grający gadżet nie jest w stanie zrekompensować dziecku tego, czego dajemy mu najmniej – własnego czasu i uwagi. Eksperci dowodzą także, że nadmiar zabawek może być szkodliwy dla rozwoju małego człowieka, dlatego tak ważne jest uświadamianie, tłumaczenie i odmawianie… własnym rodzicom, ciotkom i znajomym. Dla dobra Twojego dziecka!

Made in China

Chociaż nie miałam tego na celu, mogliście na początku odnieść wrażenie, że neguję wszystkie plastikowe zabawki – nic z tych rzeczy. Niemniej jednak z własnego doświadczenia mogę śmiało wysnuć wniosek, że to one w znacznej mierze są zabawkami zaprojektowanymi według jednego wzorca. Modelu, który niestety nie rozwija Twojego dziecka. To one same robią wiele rzeczy i zawsze można się nimi bawić w określony sposób. Cierpi więc na tym wyobraźnia Twojego dziecka, które mechanicznie wykonuje z góry założone czynności. Co więcej, zbyt duża ilość zabawek powoduje, że dziecko nie odróżnia tych wartościowych od bezużytecznych – nim będzie miało okazję to zrobić, wszystkie zdążą mu się do tej pory znudzić. I mowa tu już o kilkuletnim dziecku – jak w tym chaosie i nadmiarze bodźców ma się odnaleźć niemowlak?!

Zdrowy rozsądek

Nie jestem wyrodną matką, która chowa swojej córce wszystkie plastikowe zabawki lub co gorsza, czegokolwiek jej żałuje. Nic z tych rzeczy! Jednak i Ty sama zapewne czujesz gdzieś w głębi, że także w Twoim domu jest ich o co najmniej połowę za dużo. Czemu więc już na tym etapie, nie zrobić z tym porządku? Postawić jasne granice – akwizytorom i obdarowywaczom dziękujemy. Oczywiście – nie obędzie się bez buntu (nie, wcale nie Twojego dziecka, tylko Twojej rodziny!), smutku i niezadowolenia (bo przecież oni tak bardzo chcą sprawić maluchowi radość), jednak wcześnie wyrabiane dobre nawyki, które nie będą stawiały na piedestale konsumpcjonistycznych zachcianek, pozwolą uchować Twoje dziecko przynajmniej częściowo od zachłanności i marnotrawstwa w dorosłym życiu. A to argument nie do przebicia.

Co dla malucha zamiast zabawek?

Pomysłów jest wiele, jednak wszystkie sprowadzają się do jednego motywu przewodniego, jakim jest wspólnie spędzany czas. Bo to właśnie przeżycia, możliwość odkrywania otaczającego nas świata jest dla dzieci najważniejsza. Liczy się zarówno wspólne wyjście do kina, zoo czy interaktywnego muzeum, jak i warsztaty z gotowania, majsterkowania czy szycia. Może Ci się to wydawać trywialne, ale to właśnie o tym marzy dziecko – by ktoś choć na moment poświęcił mu uwagę i swój „cenny” czas. Dzieci chcą dzielić z nami wspólne pasje i momenty. Co jednak, gdy nie masz kilku godzin na wspólny koncert, czy funduszy na daleką wycieczkę? Nie ilość, ale jakość się liczy! I tak, dla kilkunastomiesięcznego szkraba największą frajdą będzie wspólne robienie ciasteczek czy malowanie palcami. Wieczorem w rodzinnym gronie przy ulubionej planszówce lub kalambury nie pogardzi też zbuntowany nastolatek, bo to czas, który poświęcasz dziecku jest najważniejszy! Nawet jeśli to dziecko nie jest Twoje i jesteś ciocią czy przyjaciółką rodziny: czasem wystarczy kilka słów, wspólnie pokolorowana kolorowanka, czy inny plastyczny projekt. Uwierz mi, to będzie chwila, której dziecko nie zapomni przez długi czas!

Jeśli kupować zabawki, to jakie?

Pomijając więc prezenty bez okazji, których nie powinno być wcale lub być jak najmniej, przejdźmy do tych, które bądź co bądź „powinny” (choć też nie muszą!) się pojawić. Krok 1.: zwracaj uwagę na to, czy dana rzecz sprawia, że dziecko rozwija swoją inteligencję, pomysłowość, wyobraźnię przestrzenną i techniczną, poczucie estetyki oraz zdolności manualne. Jeśli tak, przejdź do kroku drugiego. Krok 2.: jeśli nie jesteś rodzicem, zapytaj prawowitych opiekunów o to, czy dziecko czegoś w danej chwili potrzebuje. Jeśli rodzice odpowiedzą, że pieluchy, płyn do kąpieli czy blok rysunkowy i farby będą najlepszym prezentem dla potomka, nie zasłaniaj się argumentem „no ale przecież to się zaraz skończy i z prezentu nic nie zostanie – nie będzie żadnej pamiątki”. Serio, nic tak nie wkurza rodzica jak ktoś, kto chce mu zaśmiecić mieszkanie kolejną „pamiątkową” zabawką, którą maluch pobawi się przez chwilę, a później będzie miał w głębokim poważaniu. Krok 3.: Nie zapomnij o tym, by wspólnie cieszyć się z dzieckiem nowym prezentem. Zabawka czy przedmiot ma być tym mostem łączącym świat malucha ze światem dorosłych. Ma też ułatwiać kontakt z rówieśnikami.

Zabawka nie jest fantem, który ma dziecko czymś zająć, byś Ty miała święty spokój. Dziecko jest małym człowiekiem, który owszem, też potrzebuje czasem samotności, jednak takie momenty, chce przeżywać i odkrywać wspólnie z najbliższymi.

 


Designed by Freepik

Od pewnego czasu czujesz nadmiar i przesyt. Wypełniona po brzegi szafa, która paradoksalnie mówi Ci: „nie masz co na siebie włożyć”. Bałagan w kredensie kuchennym, który dziwnym trafem nie chce się sam posprzątać. Dysk przepełniony zdjęciami z wakacji, które przecież tuż po urlopie miałaś przebrać. Nadmiar informacji, bodźców i problem z dokonaniem właściwego wyboru. Spada na Ciebie ciężar oczekiwań wywieranych przez społeczeństwo lub samą siebie… Czy w tym chaosie można znaleźć spokój i harmonię? Wektorem do takiego stanu może być minimalizm, który z dnia na dzień zyskuje sobie coraz większe grupy sympatyków i wyznawców. Czy jest to idea dla Ciebie?

Im więcej posiadasz, tym bardziej jesteś szczęśliwy

Chociaż może Ci się to wydawać śmieszne, takie przekonanie wciąż pokutuje w wielu kręgach kulturowych, szczególnie zachodnich społeczeństw wysoko rozwiniętych. Mniej lub bardziej uświadamiane. Po pewnym czasie ów dobrobyt zawsze zaczyna ciążyć. Jak długo można chcieć więcej, mocniej, szybciej? Codziennie pokazywać się w innej stylizacji, zrobionej najnowszym smartfonem, w pięknie urządzonym wnętrzu. Jeździć najnowszym autem, piąć się jak najwyżej po drabinie kariery zawodowej, gromadzić dobra finansowe, tylko po to, by nakręcać koniunkturę i lansować trendy wyznaczane przez popkulturę i socialmedia. Czy takie jest współczesne życie? Być może tak właśnie wygląda „american dream”, ale zatrzymaj się przez moment i pomyśl, czy właśnie na tym Ci zależy? Na wiecznym zdobywaniu i bogaceniu się, w przedmioty, które nie mają żadnej wartości poza materialną?

Minimalistyczny efekt JOJO

Wielu z nas lubi otaczać się ładnymi przedmiotami, więc czy cały ten minimalizm jest nam potrzebny? A może jest to kolejny trend, za którym próbujemy nadążać? Chwilowa moda mieszczuchów, która odbije się czkawką, by po czasie chaos i konsumpcjonizm wróciły ze zdwojoną siłą niczym efekt jojo? Jak pokazuje praktyka – dla wielu tak to się kończy. Po wielkich porządkach w szafie i piwnicy, przeczytaniu kilku mądrych książek, wracają do starych nawyków i zagracają się kolejnymi, nowymi już przedmiotami. Takie to polskie… Dlaczego tak się dzieje? Bo zabierają się do tego od niewłaściwej strony! Minimalizm to nie tylko przedmioty albo ich brak, ale cała filozofia życia, którą musimy praktykować na dłuższą metę, a nie tylko wtedy, gdy jest nam potrzebna do wysprzątania garażu.

O minimalizmie słów kilka

W wielu źródłach wciąż podawane są informacje o tym, że prawdziwy minimalista to ten, który posiada mniej niż 100 przedmiotów. Jak dla mnie zalatuje to pewnym fanatyzmem i nie trzymałabym się tej liczby kurczowo. W minimalizmie chodzi bowiem o ograniczenie się do posiadania niezbędnych rzeczy oraz pozbycie się ich nadmiaru, aby skupić się na tych, które faktycznie są ważne. Czy kiedykolwiek zastanowiłaś się nad tym, z ilu przedmiotów domowych korzystasz codziennie? Jak wiele energii, pracy i zasobów trzeba użyć, by daną rzecz wyprodukować? Czy naszła Cię kiedykolwiek jakaś refleksja na ten temat, kiedy wyrzucasz daną rzecz? Jak często naprawiasz swoje przedmioty? Jesteś łatwo podatna na marketingową manipulację i często kupujesz nowe rzeczy? Choć pytań tych jest wiele i można je mnożyć, odpowiedź na przynajmniej część z nich da Ci podstawy do tego, by zacząć szanować zarówno rzeczy, które posiadasz, pieniądze, pracę ludzką, jak i naszą planetę.

Minimalizm w praktyce

Do bycia minimalistą nie wystarczy więc posprzątanie wcześniej wspomnianych szaf i pomieszczeń. Minimalizm nie oznacza też skrajnego ascetyzmu, w którym rezygnujesz właściwie ze wszystkiego, co masz i możesz w 15 minut spakować cały swój dobytek i ruszyć w świat (czy jednak życie nie byłoby prostsze dzięki takiej postawie?). Minimalizm zakłada umiłowanie prostoty i funkcjonalności. To przede wszystkim uświadomienie sobie tego, czego tak naprawdę pragniesz. To styl życia, którego celem jest zoptymalizowanie otoczenia tak, aby nie rozpraszało w realizacji marzeń i pasji, które są prawdziwą wartością Twojej egzystencji. Oczywiście, pierwsze kroki (tuż po uświadomieniu sobie swoich pragnień i celów) związane są z redukcją rozpraszaczy. Możesz oddawać rzeczy Ci niepotrzebne, sprzedawać te, które jeszcze mają wartość. Porządkować, układać i segregować to, co jednak chciałabyś zostawić w swoim otoczeniu. Nikt nie powiedział, że będzie to łatwe zadanie. Ale dopiero w takim ładzie i harmonii możesz zapanować nad własnym życiem i dążeniami. Warto się więc podjąć tego trudu, bo efekt może przerosnąć Twoje najśmielsze oczekiwania.

Minimalistyczne JA

Dla mnie minimalizm nie jest więc modą czy chwilowym kaprysem. To mój świadomy wybór, droga wyznaczona na podstawie wyznawanych w życiu wartości. Minimalizm to przede wszystkim świadomość, że nie przedmioty definiują sens mojego życia, ale wspomnienia, przeżycia, ludzie, którymi się otaczam i to, jaką buduję z nimi relację. Minimalizm płynie ze środka. Dzięki takiej postawie jestem pewna siebie, nikogo nie udaję, bo wiem, że nie przedmioty definiują moją wartość. Jestem prawdziwie szczęśliwa z tego, co mam – tu i teraz.

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo