Change font size Change site colors contrast

The tradition of Babyshower is well established in all over the world. It is an event organized before the arrival of a newborn. As the name suggests, it focuses on the child – gifts are for the baby, gadgets are also for children, even a cake, fortunately or unfortunately for the future mother, often is diaper-like and inedible. This is usually one of the last opportunities before giving birth to meet friends to exchange gossip and spend these carefree moments together.

When I mention my Babyshower I get emotional – there were balloons, lanterns, cocktails, delicious dishes, alcohol-free and alcoholic wines, there was an edible cake and there were gifts and photos. There was me and my tremendous belly, there were women and girls who I love, who are important in my life and for whom I am important as well. It was an exceptional event.

Was there anything missing? Absolutely not! But when my friend’s Babyshower was drawing near, I felt that it would be worth doing something just for her. First of all, I thought about a gift – so that in this toy-baby- linen madness there was a little something for her as a woman, not just a future mother. But is that enough? After all, you should have absolutely everything you desire at the threshold of a birth. I know that this is an inappropriate comparison, but it should be compared with something like a „last meal”; before the execution. I have come to the conclusion that it is unfair – the baby has a babyshower even before the birth, while dad has permission to attend a post-birth party with his friends (in Polish – also called Babyshower). And mum? It turns out that there is an American (of course) tradition, which puts mum at the centre of attention – Blessingway, also called Mother’s Blessing. This ritual comes from the North American tribe of Navajo, which used to consist in performing complicated prayers over a woman expecting a child. Nowadays, the purpose of such a ceremony is to prepare us for this new role on the spiritual level.

How do we do this?

Separate date

If we are to focus on the mother, let’s not join the event with babyshower if it is planned. Let’s have a separate meeting, maybe even a surprise. Let it be a special day!

Preparing your home

Let’s create the mood – light the candles, buy fresh flowers, let’s take care of the musical setting. A good atmosphere is the foundation of well-being.

Preparing the mum

On that day, the mother-to- be should feel special. For this purpose we can prepare a homemade spa just for her, organize make-up or manicure, pay for a massage or her favourite beauty treatment. If it’s not too risky, you can make an appointment with a hairdresser. Another alternative is simply doing your hair together and offering our heroine a flower wreath.

Food for thought

Let’s sit down, talk and recall. Just like that. Unity Ribbon (hmm?) However silly it may sound, it is supposed to be a symbol. Let’s have a ribbon prepared, which each of the girls will put on their hands and take off only after the mother has begun giving birth. In this symbolic way, we will show her that we are joining her in anticipation. Memorabilia Of course, let’s give the future mother a gift – a new lipstick, a mascara, a blouse (not the one for breastfeeding), a handbag (not just a stroller bag) – so that she doesn’t forget about her femininity. But at the same time let’s prepare some souvenirs – wishes to be read after childbirth, fridge magnets, which each girl will decorate. Let there be a small souvenir left after this day.

Food and drink (obviously!)

Everybody knows that a pregnant woman can’t be denied food unless you want to be devoured by mice – let’s make sure she has a feast for the palate. These are just a few suggestions – of course, the plan of the event depends on what the future mother’s preferences are. We can organize belly painting, Pregnancy-Belly Casting (only where to hold such a piece of art afterwards?), dancing, singing, praying, watching a movie together (make sure these aren’t videos from labour on YouTube!) – everything that will make the future mother feel your warmth and support is allowed.

Let us celebrate the fact that her body has become someone’s home and the whole world for many months. And at the same time let us give her the feeling that she is a woman, our colleague, friend, sister and that we are with her now and will be later. That really means a lot.

 


Photo / Designed by Freepik

Będąc w ciąży nie myślałam za wiele o porodzie, ale jak już myślałam, to chciałam żeby M. był wtedy przy mnie. Gdy ta chwila miała nieodwracalnie nadejść, nie byłam już tego taka pewna.

W głowie kołatały mi się różne, sprzeczne ze sobą myśli. Zastanawiałam się przede wszystkim, jak te iście dantejskie sceny mogą wpłynąć na nasze relacje, w szczególności intymne. Ostatecznie wyszło tak, że nie porozmawialiśmy o tym, on uznał, że to oczywiste i był przy mnie na porodówce przez te niezapomniane 13 godzin. Co to dla mnie oznaczało?

W pierwszej fazie porodu wprowadzał atmosferę normalności – pogaduchy, jak w każdy inny zwykły dzień. M. poczuł się szczególnie swobodnie, bo w jakiejś piątej godzinie porodu (skurcze były wtedy już co jakąś minutę), radośnie zaczął spożywać swoją przekąskę. Nic nigdy w życiu wcześniej nie zdenerwowało mnie tak bardzo, jak szelest papierka od batonika. Myślałam, że w czasie jednominutowej przerwy między skurczami zamorduję sprawcę – po prostu uduszę kablem od KTG lub walnę w łeb butlą od gazu rozweselającego (swoją drogą – do bani, na mnie nie zadziałało).

Jako, że ból odebrał mi mowę, tylko zgromiłam go wzrokiem, co poskutkowało tym, że dokończył jedzenie na zewnątrz (poród porodem, ale jeść trzeba). I tyle z niego było pożytku. Potem jednak, gdy poród się przedłużał, gdy się wkłuwali do znieczulenia, gdy Gosia wyłaziła twarzą do góry (ułożenie potylicowe tylne – nie polecam) i zaczęła tracić puls, gdy ściskałam jego rękę prawie do krwi, by „zdążyć przed próżnociągiem”, gdy się jednak udało ją wydać na świat bez żadnych urządzeń, gdy nie płakała od razu, gdy pokazali mi ją tylko na 3 sekundy – wtedy wystarczyło, że po prostu był. I choć nie powiedział ani słowa, dał mi tyle siły, o której nie byłoby mowy, gdybym była wtedy sama. Okazuje się zatem, że intuicyjnie wiedzieliśmy, że to najlepsze rozwiązanie.

Zdania są jednak podzielone.

Pewien francuski lekarz Michael Odent twierdzi, że obecność mężczyzny przy porodzie niczego dobrego nie przynosi, a wręcz opóźnia poród, wprowadza nerwowość na sali porodowej oraz negatywnie wpływa na późniejsze życie seksualne partnerów. Wbrew temu, wedle szybkiej ankiety przeprowadzonej niedawno w telewizji śniadaniowej, aż 71 % głosujących opowiedziało się za obecnością mężczyzny przy porodzie. Ja przeprowadziłam własny wywiad środowiskowy na temat „Facet przy porodzie? Pytanie otwarte”. Oto wyniki:

Sylwia

Nie wyobrażałam sobie tego, aby w momencie, kiedy nasza córeczka przychodzi na świat, nie było obok mojego męża. Wiedziałam też, że i on chce być razem z nami. Tak naprawdę w momencie, kiedy znajdujemy się na sali porodowej, to pośród tej szpitalnej bieli, personelu medycznego, tych wszystkich „strasznych” szpitalnych sprzętów, to twój partner jest jedyną bliską i znajomą twarzą. Sama obecność takiej osoby, w tym ważnym i jakże stresującym momencie w życiu kobiety, jakim jest poród, jest po prostu nieocenionym wsparciem. Nawet, jeśli nie prze i nie ma pojęcia, jak mocno bolą skurcze porodowe. Druga sprawa, że przecież łatwiej jest za ten ból ochrzanić swojego partnera, niż Bogu ducha winnego lekarza. Moje plany rodzinnego porodu niestety zniwelowała moja córka – poród zakończył się cesarskim cięciem. Bardzo nad tym ubolewam, bo w Polsce tatusiowie nie są wpuszczani na salę operacyjną i widzą swoje dziecko dopiero, kiedy leży na wadze.

Kazik 

To oczywiste!

Weronika

Kwestia obecności partnera przy porodzie jest dla mnie niestety problematyczna. Z jednej strony, jak najbardziej chcę, żeby był obecny w tak ważnym momencie naszego życia. Partner wspiera, pomaga fizycznie i psychicznie przejść przez poród oraz zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Z drugiej strony, boję się udziału mojego mężczyzny w porodzie. Mam obawy, czy nie zrazi go to, co zobaczy i czy nasze życie seksualne po porodzie będzie nadal udane.

Marta

Dopóki facet nie gapi się w krocze, jest OK! Uważam, że odłączenie partnera powoduje dystans i sprawia, że poród jest tylko kobiety, a przecież to całkiem wspólna sprawa.

Marcin

Wszystko zależy od mojej partnerki. Mógłbym przy niej być, chociaż mam poczucie, że w żaden sposób bym jej nie pomógł. Czy jest opcja stania za szklaną szybą? Słyszałem mnóstwo dziwnych historii i zastanawiam się, które z nich są mitami, a której nie.

Łukasz

Do końca nie byliśmy przekonani z żoną do mojego uczestnictwa przy porodzie. Powodów było wiele – strach przed nieznanym, wstyd żony, że mógłbym „coś zobaczyć, czego nie powinienem”, opinie znajomych w stylu „a po co będziesz się tam pchać”. Ostatecznie o mojej obecności przy porodzie zadecydował przypadek. Czekając na lekarza na porodówce zdecydowaliśmy z żoną, że powinienem poczekać na zewnątrz. Zatrzymała mnie jednak jedna z położnych: „A Pan gdzie idzie? Zostanie pan i pomoże małżonce”. I takim oto sposobem zostałem przy porodzie. Nie będę oszukiwać, że jest to sielanka, jak w amerykańskich filmach, bo tak nie jest. Jest dużo stresu, krzyku, łez. Czy warto było? Zdecydowanie TAK. Nie zapomnę nigdy tej dłużącej się sekundy ciszy zakończonej pierwszym płaczem dziecka. Była to zdecydowanie jedna z najlepszych chwil mego życia. Dla przyszłych ojców mam dwie rady. Po pierwsze – nie bójcie się, spróbujcie, nie pożałujecie. Po drugie – jak już zdecydujecie się „być” – to w przerwach między skurczami nie zadawajcie pytań w stylu „jak myślisz, ile to jeszcze potrwa?”, bo spojrzenia rodzącej i reszty personelu są przerażające. 

Magda

Myślę, że gdy przyjdzie moment podejmowania decyzji, wszystko się zmieni, ale póki co, marzę, aby mieć w tych chwilach obok siebie siostrę, kuzynkę lub przyjaciółkę, która już to przeszła. Najważniejszy powód: kobiety są silniejsze. Mam wrażenie, że każda kobieta, która przeżyła poród, zasługuje na Oskara i oklaski do końca życia. I kogoś takiego chcę mieć obok siebie tego dnia. A partner? Chyba wolę oszczędzić sobie widoku przerażonego i zagubionego mężczyzny. Znam swój charakter i obawiam się, że mogłoby mnie to dodatkowo stresować i nie miałabym żadnej pomocy.

Kuba

Odpowiedzią są trzy słowa – siła, asysta, wydarzenie. Po pierwsze, chciałbym być przy porodzie, by zagwarantować partnerce spokój oraz koncentrację w czasie porodu. Po drugie, chciałbym być asystentem partnerki i dać jej wszystko, co mogłoby jej pomóc w sensie fizycznym oraz mentalnym. Wreszcie, przyjście potomka na świat jako wydarzenie w życiu jest wystarczająco ważne, by w nim uczestniczyć. Świadomość, iż nie będę pierwszą osobą po położnej, która zobaczy dziecko, tylko trzydziestą, po całym oddziale położniczym jest także motywująca, by uczestniczyć w tym wydarzeniu.

Karolina

Gdy relacje między partnerami są ułożone, to zarówno ciąża jak i poród jest wspólny i nie ma innej możliwości.

Kacper

Uważam, że jeśli kobieta chce, aby jej partner był obok i nie czułaby się tym skrępowana, to jak najbardziej jestem za tym, aby być razem. W tym momencie najważniejszy jest komfort rodzącej i to, aby dzięki obecności kogoś bliskiego, czuła się bezpiecznie.

Po wielu rozmowach na ten temat wiem jedno – o tym, czy ostatecznie wspólny poród jest ok, czy jednak nie, nie da się zdecydować na zapas. Chyba jedynym wyjściem jest po prostu zdanie się intuicję – i tę kobiecą, i tę męską (o ile taka istnieje!)  

 

 

Designed by Photoduet / Freepik

Krótko po porodzie wróciłam do pracy. Gdy moje dziecko przestało być niemowlęciem, szefostwo zapragnęło konkretnej deklaracji dotyczącej mojego planowanego zaangażowania w pracę. Gdy określiłam swoją gotowość do pracy na „pół etatu”, gdyż drugą połowę chcę przeznaczyć na bycie mamą, w odpowiedzi usłyszałam: „nie pani pierwsza i nie ostatnia”.

Zarzucono mi tym samym, że stawiam wyraźne granice dla swojego czasu pracy i nie jestem otwarta na elastyczne ich przekraczanie, podczas gdy innym mamom z firmy udaje się „to” (w sensie macierzyństwo) jakoś łączyć z pracą na pełen etat. No właśnie. Dla mnie „jakoś to łączyć” oznaczało powrót do pracy tylko na kilka godzin tygodniowo.

Nierzadko te kilka godzin rozpoczynało swój bieg, gdy już położyłam dziecko spać. A gdy kończyłam pracę ok 2 czy 4 w nocy (lub nad ranem, jak kto woli) dziecię posiadające wrodzony radar, budziło się z powodu głodu, ząbkowania, choroby lub po prostu bez powodu. A jak udało się je utulić, to już po kilku chwilach, zupełnie znienacka (czyż to nie piękne słowo?) okazywało się, że już świta i czas wstać, ogarnąć mleko, nocnik, pieluszkę.

Przy okazji także siebie należało doprowadzić do stanu, w którym nie wystraszę klienta czy wysokiego sądu. Po południu, jak już świat był uratowany z wszelkich opresji dnia powszedniego, pędziłam do domu na złamanie karku, zahaczając o sklep i taszcząc ten cały majdan ze sobą – torebkę, laptopa, zakupy, szpilki na zmianę, kubek termiczny i Bóg jeden wie, co jeszcze, by choć przez parę godzin (a dokładnie 3 lub 4) pobyć ze swoim dzieckiem. Oczywiście, każda pracująca mama ma podobnie. Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Tak, zrozumiałam.

Nie godzę się jednak na to, by z tego powodu czynić mi zarzut.

Nie godzę się na to, by ktoś stawiał mnie w sytuacji bez wyjścia, bo jak zawsze na moje miejsce czeka długa kolejka osób gotowych do pracy niemalże 24 godziny na dobę, oczywiście za niższe wynagrodzenie. Nie godzę się także na to, bym przez fakt bycia mamą, czuła się gorszym, mniej wartościowym pracownikiem. Zaczęłam zauważać, że jako kobieta i jednocześnie mama mam jakby bardziej pod górę w uzasadnianiu swojej pozycji w relacji służbowej.

Zastanawiając się, czy są to tylko moje odczucia, przeglądałam portal wysokieobcasy.pl, a tam trafiłam na dwa artykuły: Kobietom na rynku pracy jest trudniej, bo kapitalizm budowali mężczyźni. I budowali go raczej pod siebie oraz Kobiety latami czekają, aż ktoś doceni je w pracy. Za długo. Podpowiadamy, jak to zmienić.

Pierwszy jest wywiadem z Rafałem Wosiem, w którym opowiada on o wnioskach ze swojej książki ,,To nie jest kraj dla pracowników’’. Czytamy w nim, że wedle badań, gospodarka nie zauważa pracy kobiet, bowiem ich obowiązki domowe lub związane z macierzyństwem nie są ani wyceniane, ani też doceniane. Woś podkreśla, że w historii kapitalizmu człowiek jako sprzedawca specyficznego towaru, jakim jest jego własna praca, ma tendencję ograniczania do minimum jego ceny. Dlatego kreuje on wniosek, iż pracę trzeba odczarować i dążyć do jej „odtowarowienia”, aby to nie ona stanowiła o naszej wartości.

Mówi, by pracę traktować jak relację – jak miłość czy przyjaźń, ale twierdzi jednocześnie, że do tego, by praca przestała nas pracowników zniewalać, jeszcze bardzo daleka droga.

Zdaje się, że odpowiedź na pytanie dlaczego tak jest, odnalazłam w drugim artykule. Jego założenie było takie, by nauczyć kobiety, jak zostać docenionym w pracy. Jego autor stawia następującą tezę: „kobiety bardzo długo są cierpliwe. Czekają, aż ktoś doceni, jak ciężko pracują. Kiedy to się nie dzieje, długo znajdują usprawiedliwienia: bo rodziły dzieci, bo były na urlopach macierzyńskich, bo urywały się z pracy na przedstawienia szkolne. W końcu dochodzą do wniosku, że to wspaniałomyślne ze strony szefa, że ich nie zwolnił”. Jednocześnie autor przytacza 7 zasad skutecznych negocjacji, podpowiadając kobietom, jak wywalczyć podwyżkę i awans. Taka konstrukcja artykułu kreuje dwa wnioski. Po pierwsze, kobiety nie wiedzą, jaka powinna być ich droga do awansu, a zatem trzeba ich tego nauczyć. Po drugie, kobiety muszą zarówno awans jak i podwyżkę „wywalczyć”. Oczywiście, zgadzam się, że do awansu nie dochodzi się przez pracę, co jest jednym z podstawowych mitów kapitalizmu, o czym także Rafał Woś pisze w swojej książce. Ja nauczyłam się tego przez doświadczenie – u mnie zawsze następował jakby „samoawans”, tj. poprzez zmianę pracy, w której udawało mi się wynegocjować lepsze warunki pracy i w której dostrzegłam perspektywę rozwoju osobistego. Gdyby było inaczej, ani o awans, ani podwyżkę nigdy nie trzeba byłoby walczyć,  bowiem obiektywna ocena wyników pracy przekładałaby się na wynagrodzenie i stanowisko.

Inaczej niż autor cytowanego artykułu, to nie kobiety powinno się edukować jak dostać podwyżkę, a raczej podpowiadać pracodawcom,  jak odnaleźć wartość firmy w ludziach w ogóle, nie tylko kobietach. Niestety, od lat funkcjonujemy w układach, w których nieustannie wyceniamy własną pracę, handlujemy swoimi umiejętnościami, walczymy o swoje miejsce w hierarchii – bo zawsze gdzieś ta hierarchia jest. A jeśli nie walczymy, bo np. uważamy, że świetnie wykonana robota wystarczy by dostać awans, stoimy w miejscu i faktycznie popadamy we frustrację.

Jak zatem możemy odnaleźć się w tym pracowniczym świecie?

Oczywiście, najprościej byłoby mieć swoją własną firmę i być swoim szefem. Co, jeśli nie mamy takiej możliwości? Jeśli wykonujemy taki zawód, w którym nie jest to w ogóle możliwe lub nie jest to możliwe w danej chwili?  Rozwiązaniem jest niejako połączenie wniosków z obu ww. artykułów, mimo, że są one przeciwstawne. Jeśli więc jesteśmy pracownikiem w układzie, który każe nam walczyć – walczmy: o możliwość wyrażenia własnego zdania, o szacunek i o prawdę. Nie prośmy o podwyżkę, tylko raczej oszacujmy wartość świadczonej przez nas pracy i taką wycenę przedstawmy przełożonemu. Pokażmy, ile nas i naszego know-how włożyliśmy w teoretycznie powtarzalne obowiązki na danym stanowisku. Budujmy relacje, by to z nich czerpać sens naszej pracy. I wreszcie – jeśli jesteśmy mamami, zawsze pamiętajmy, że praca zawodowa zawsze będzie tylko niewielkim dodatkiem do wszystkich obowiązków  życiowych (w tym miejscu przypomniał mi się film ”World’s Toughest Job”, w którym stworzono rekrutację na stanowisko „Dyrektor operacyjny”).

A jeśli uda nam się „to wszystko” (cokolwiek się pod tym kryje) pogodzić z jakąkolwiek pracą i jednocześnie nie doprowadzić dzieci do zagłodzenia, związku do rozpadu, matki do zawału, a firmy do bankructwa, oznacza to, że w grze zwanej „życiem” osiągnęłyśmy level master.

 

Zdjęcie główne: Designed by katemangostar / Freepik

Poniedziałek, jeden z sieciowych sklepów z owadem w logo, godzina 11:00, tłum ludzi  (a jakże, za dwa dni jest Święto Zmarłych, co oznacza że czas zrobić zapasy jedzenia jak na wojnę nuklearną). Jako, że zapomniałam wziąć ze sobą karty (co udało mi się cudem rozpoznać jeszcze przed wejściem do sklepu), przezornie pytam kasjerkę, czy będę mogła zapłacić kodem BLIK. Po uzyskaniu potwierdzenia, w tempie iście sprinterskim robię zakupy.

Staję w niemałej kolejce do kasy, wykładam niemałe zakupy na taśmę, pakuję, przychodzi moment płacenia. Radośnie wskazuję, że chciałabym zapłacić kodem BLIK. Pani kasjerka informuje mnie, że nie można. W odpowiedzi wskazuję, że pani z pierwszej kasy mówiła co innego. Pani mnie obsługująca prosi tę pierwszą o pomoc co „trzeba nacisnąć”, żebym mogła zapłacić tak jak chcę. Cała konwersacja trwa może 2 minuty i wtedy z kolejki odzywa się głos: „tak to jest, jak kretynka przychodzi na zakupy. Płacić się jej zachciało blikiem srikiem. Od razu widać, że blond włosy to i nawet zakupów nie umie zrobić”. Wmurowuje mnie na kilka sekund. Nie wierzę, że ktoś to naprawdę powiedział. W sklepie pełnym ludzi wobec kobiety z małym dzieckiem w wózku. Patrzę w kierunku głosu – normalny facet ok 40-tki, dobrze ubrany. Gdyby z jego ust nie padło to co padło powiedziałabym, że przystojny.

Jak tylko odzyskuję język w gębie, mówię, że nie życzę sobie, żeby się odzywał, bo mnie obraża. W moją stronę padają kolejne wyzwiska. Pani kasjerka woła ochronę i prosi o wyprowadzenie pana, bo nie będzie obsługiwała osób, które obrażają innych klientów. Pan nic sobie z tego nie robi i wciąż mnie obraża. Całymi seriami, jak z karabinu. Ochrona uprzejmie informuje, że nie zostanie obsłużony i ma opuścić sklep. Pan nie najeżdża na ochroniarza ani na kasjerkę, tylko dalej sobie używa kosztem mojej osoby.

Cały czas wypominając, że „stoi w tej kolejce już 5 minut, bo kretynka chce zrobić zakupy”.

Proszę ochroniarza, by zapisał dane pana, bo chciałabym wnieść wobec niego pozew. Ochroniarz tylko go uspakaja, bo ten słysząc słowo „pozew” staje się jeszcze bardziej twórczy w swych wyzwiskach. W międzyczasie okazuje się, że nie zapłacę kodem BLIK, bo nie można, bo terminale nie te i że pani się pomyliła. Wtedy agresor znów się uaktywnia, a mnie stać tylko na to, by powiedzieć, że mi go żal. On wychodzi, bo faktycznie nie zostaje obsłużony, wciąż mnie obrażając pod nosem. Dziękuję Pani kasjerce za reakcję, a innych z kolejki przepraszając za kłopot.

Wychodzę ze sklepu i trzęsę się cała. I sama się w myślach karcę za to, że te parę chwil wcześniej nie poprosiłam ochroniarza, żeby zadzwonił na policję, bo facet właśnie popełnił przestępstwo. Zgodnie z art. 216 § 1 Kodeksu karnego „Kto znieważa inną osobę w jej obecności albo choćby pod jej nieobecność, lecz publicznie lub w zamiarze, aby zniewaga do osoby tej dotarła, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.” Zostałam publicznie znieważona, za co facet powinien dostać niemałą grzywnę albo co najmniej wykonywać nieodpłatną pracę na cele społeczne lub mieć potrącaną część wynagrodzenia na cele społeczne (zgodnie z art. 34 Kodeksu karnego są to formy kary ograniczenia wolności).  Mogłabym też go pozwać za naruszenie dóbr osobistych i dostać zadośćuczynienie. Cokolwiek, byleby stała się sprawiedliwość.

Niestety, tym razem tak się nie stanie, bo straciłam rezon, a facet odszedł w poczuciu bezkarności. I za jakiś czas stanie w innej kolejce, gdzie kasjerce zatnie się terminal – i ją też wyzwie od kretynek, bo nie umie pracować. Lub w pracy koleżanka zablokuje drukarkę i zostanie wyzwana od debilek. Lub w klubie jakaś dziewczyna rozleje na niego drinka i usłyszy, że jest idiotką, bo nawet szklanki porządnie utrzymać nie może. Gdy ona nie będzie umiała się obronić, pamiętaj że możesz zareagować za nią. Nigdy nie bądźmy obojętni na agresję słowną, która rani jak ta fizyczna. Wiem, bo właśnie mam potężny ból głowy. I ból duszy – gdybym wiedziała, że kolesia spotka kara i na drugi raz będzie ważył słowa, byłoby mi zdecydowanie lepiej.

 

Zdjęcie: Designed by katemangostar / Freepik

Tradycja Babyshower na dobre zagościła już w naszych polskich progach. Jest to impreza organizowana przed przyjściem na świat małego człowieka. Jak sama nazwa wskazuje, skupia się ona na dziecięciu – prezenty są dla dziecka, gadżety też dziecięce, nawet tort na szczęście lub nieszczęście przyszłej mamy nierzadko jest pieluchowo-niejadalny. To najczęściej jedna z ostatnich okazji przed porodem, by spotkać się z przyjaciółkami na plotach i wspólnie spędzić te jeszcze beztroskie chwile.

 

Mój Babyshower wspominam z rozrzewnieniem – były balony, były lampiony, były koktajle, były pyszne dania, było wino alkoholowe i bezalkoholowe, był tort jadalny i były prezenty i były zdjęcia. Byłam ja i mój ogromny brzuch, były i one – kobiety, dziewczyny, które kocham, które są ważne w moim życiu i dla których ważna jestem ja. Było to wyjątkowe przyjęcie.

Czy czegoś mi w nim zabrakło? Absolutnie nie!  Gdy jednak zbliżał się Babyshower mojej koleżanki, miałam poczucie, że warto w tym dniu zrobić coś tylko dla niej. Najpierw pomyślałam o prezencie – żeby w tym wyprawkowo-zabawkowym szale znalazł się jakiś drobiazg dla niej jako kobiety, a nie tylko przyszłej mamy.  Ale czy to wystarczy? Przecież niewieście stojącej u progu porodówki należy się absolutnie wszystko, czego tylko zapragnie. Wiem, że to niestosowne porównanie, ale należy jej się coś jakby „ostatni posiłek” przed egzekucją. Doszłam do wniosku, że to niesprawiedliwe – dziecko jeszcze przed urodzeniem ma babyshower, tata zaś ma przyzwolenie na poporodową imprezę roku (pępkowe). A mama? Otóż okazuje się, że istnieje amerykańska (a jakże) tradycja, która stawia mamę w centrum uwagi – Blessingway, zwane też Mother’s Blessing. To rytuał wywodzący się z plemienia Ameryki Północnej – Nawaho, który niegdyś polegał na odprawianiu nad kobietą spodziewającą się dziecka skomplikowanych modłów. Teraz taka ceremonia ma na celu przygotowanie mamy do nowej roli na płaszczyźnie przede wszystkim duchowej. Jak to zrobić?

Odrębny termin

Skoro mamy się skupić na mamie, nie łączmy imprezy z babyshower, jeśli jest on w planie. Zorganizujmy odrębne spotkanie, może nawet niespodziankę. Niech to będzie szczególny dzień!

Przygotowanie domu

Zróbmy atmosferę – zapalmy świece, kupmy świeże kwiaty, zadbajmy o oprawę muzyczną. Dobry klimat to podstawa dobrego samopoczucia.

Przygotowanie mamy

W tym dniu przyszła mama ma poczuć się wyjątkowo. W tym celu możemy przygotować dla niej domowe spa, zorganizować makijaż lub manicure, wykupić masaż lub ulubiony zabieg kosmetyczny. Jeśli nie jest to zbyt ryzykowne, można umówić ją do fryzjera. Alternatywą jest po prostu wspólne czesanie włosów i ofiarowanie naszej bohaterce wianka z kwiatów.

Chwila refleksji

Usiądźmy, porozmawiajmy, powspominajmy. Po prostu.

Wstążka jedności (hmm?)

Jakkolwiek głupio to brzmi, ma to być symbol. Miejmy przygotowaną wstążkę, którą każda z dziewczyn założy na rękę i zdejmie dopiero, gdy mama zacznie rodzić. W ten symboliczny sposób pokażemy jej, że łączymy się z nią w oczekiwaniu.

Pamiątki

Oczywiście, dajmy przyszłej mamie prezent – nową szminkę, maskarę, bluzkę (nie taką do karmienia), torebkę (nie tylko torbę do wózka) – żeby nie zapomniała o swojej kobiecości. Ale jednocześnie przygotujmy jakąś pamiątki – życzenia do przeczytania po porodzie, magnesy na lodówkę, które każda z dziewczyn ozdobi. Niech po tym dniu zostanie jakiś pamiątkowy drobiazg.

Jedzenie i picie (a jakże!!)

Każdy wie, że ciężarnej (kto wymyślił to słowo, nigdy nie był w ciąży!) nie odmawia się jedzenia w obawie przed byciem skonsumowanym  przez myszy –  zadbajmy zatem o ucztę dla podniebienia.

 

To tylko kilka propozycji – oczywiście plan imprezy zależy od tego, jakie przyszła mama ma preferencje. Możemy zorganizować malowanie brzucha, robienie odlewu ciążowego brzucha z gipsu (tylko gdzie później trzymać takie dzieło sztuki?), tańce, śpiewy, modlitwę, wspólne oglądanie filmu (oby tylko nie były to filmiki z porodów na YouTube!) – dozwolone jest wszystko, co sprawi, że przyszła mama będzie czuła wasze ciepło i wsparcie.

Świętujmy to, że jej ciało na wiele miesięcy stało się czyimś domem i całym światem. I jednocześnie dajmy jej poczuć, że jest kobietą, naszą koleżanką, przyjaciółką, siostrą i że jesteśmy z nią teraz i będziemy potem. To naprawdę wiele znaczy.

Zdjęcie główne / Designed by Freepik

If there is at least one lover of the Sex and the City series, perhaps you’ll recall an episode in which Charlotte learns that her vagina suffers from depression (Sex and the City, season 4, episode 2: The Real Me). Although the problem of the character leads (and will continue to lead) to bursts of uncontrollable laughter among women all over the world, it concerns a very important issue namely the feeling of being beautiful „downstairs” and translating this feeling (or lack of it) into a sense of femininity.

In the series, during a lunchtime conversation, Charlotte confesses that not only had she never looked „down there”, but she feels that „it” is ugly. Of course, not all women feel the need to know every millimetre of their bodies, but it often changes in the perspective of pregnancy and the upcoming birth. The fact that the most intimate part of the female body is supposed to be a window (or perhaps more of a door) to the world for a new human is terrifying (I respect the fact that for some people it is beautiful). Fortunately, birth pains minimize or completely eliminate thinking about how many people judge the condition of the birth canal, which was once the womb. And when we succeed, we bring this human miracle to the world using our strength (I completely don’t understand why this act is called the birth by „forces of nature”, since it happens more so by the absolutely supernatural strength of a mother-to- be, not by the unspecified natural force). And then what? Then a rough ride begins with no seatbelts whatsoever. Total psycho-physical rollercoaster – those who have survived it, know it.

In my opinion, the word „massacre” should be synonymous with the word „childbirth”. Are we the women prepared for this? Do we know how to deal with the changes that have taken place in our body, including „the place where the miracle happened”?

 

There are some individual opinions about what things can look like after childbirth: from the very general „nothing will be the same anymore” through „the end of sexual pleasure” to the absolutely extreme „soggy box”. But how to deal with such a state of affairs is not heard anywhere, nobody says anything, and if they do, it’s a warning.

After birth, there is little talking with women in childbed about their condition – the issue of neonatal care always prevails. Women have to cope with their own physical and mental state on their way home. The psychological sphere is gradually being discussed right now – we hear more and more frequently about baby blues or post-natal depression. According to the reports, from 2019 onwards every woman before and after childbirth will have to take Beck’s depression test, which enables early diagnosis of postnatal depression and provides basis for referral to a specialist for treatment. Such a change is of great significance, it is intended to be introduced in the Regulation of the Minister of Health of 20 September 2012 on standards of medical management and procedures during provision of perinatal health care to women during physiological pregnancy, childbirth and the puerperium, and neonatal care
(Journal of Laws of 2016, item 1132).

Unfortunately, the equally important issue of women’s physical condition after childbirth is not mentioned in the aforementioned regulation. There are no guidelines on the postnatal rehabilitation of mothers. We are talking to Izabela Żak, a physiotherapist specializing in the prevention and treatment of pelvic floor dysfunction, about why postpartum pelvic floor therapy should become a norm in postpartum care.

TMM: What ailments do women experience after childbirth? Are these problems specific only to women after a natural birth?

All women after childbirth suffer from various disorders – some of them will recede spontaneously, yet many problems will remain and the untreated ones will increase over time. These are a result of pelvic floor muscle injury that occurs during childbirth. From the point of view of physiotherapist, the black list includes above all: stress incontinence (unintentional leakage of urine during coughing, sneezing, lifting, climbing the stairs, dancing), urine accumulation in the bladder, feeling of insufficient emptying of the bladder, frequent inflammatory states of the bladder, urinary urgency, lowering of the vaginal walls (which may lead to aesthetic changes), pain and leakage of urine during intercourse, lumbar spine and hips ache, lack of sexual satisfaction, and intestinal dysfunction. According to studies, the type of delivery has no significant impact on the risk of these ailments – pelvic floor muscles work in contraction with deep abdominal and dorsal muscles, so damage to the abdomen during C- section will also affect the bladder and reproductive function in the future. Studies have shown that 5 years after childbirth, women’s complaints are similar – regardless of whether they gave birth naturally or by Caesarean section.

Are women aware of potential perinatal injuries and how to address them?

I think that the women who give birth for the first time don’t have this awareness. Their thoughts naturally focus on the child. However, each mother should also think about herself in order to feel comfortable in her new role also from a physical point of view. The knowledge that your body needs assistance to get back to the state before pregnancy is of great value. It is worth remembering, however, that our body needs as much time to recover as it required during pregnancy to change. I’m deeply saddened by the pictures of celebrities, which show perfectly slim figures one week after the delivery. I find the approach pathological. The woman’s body simply does not work like this. However, unfortunately, many women are trying to follow their example. Of course, in the event of any postnatal ailments, you should talk to a gynaecologist who will arrange for a proper diagnosis, or to a
physiotherapist who will determine the appropriate conservative treatment.

Who can women turn to for information? Is the provision of information to women on potential birth-related injuries a standard postpartum medical procedure in Poland?

Many of my patients complain that no one was able to tell them what they could do and who they could go to. They often heard „get accustomed to it, it’s just like that after the delivery”. Of course, there are doctors who recommend rehabilitation and let them be praised for it, but the patient is unable to find a therapist who works on the matter – even so the time is running away, the ailments are escalating and the only solution is surgery.

Is there postnatal rehabilitation in Poland?

Something slowly begins to change, but it is a drop in the sea. I’ve had very unpleasant experiences – a few months ago I visited more than 20 Chambers of Midwives in Poland with a proposal to organise lectures on postnatal rehabilitation, which could be conducted by professional midwives. The interest in the subject was huge, midwives were very keen to learn, but the Chambers claimed that they would not be able to finance the training even in part, although the costs were relatively low. It seems that these issues should be regulated at a different level than that of local authorities.

And what is the situation in other European countries? Where is postnatal rehabilitation in the current world?

It’s a completely different story. Civilised countries look after their mothers. Women who have given birth, e. g. in France, have a refundable pelvic floor muscles re-education after each delivery, in Australia in turn, if there is a risk factor for the occurrence of perinatal trauma (i.e. high weight of the baby, incontinence during pregnancy, narrow pelvis, claws, a ventouse delivery, prolonged phase II of the delivery) – they are provided with perinatal care until the muscles return to form, sometimes even several months.

Can we prepare ourselves for labour so as to avoid or minimise the negative effects of childbirth?

It is important to give birth in a decent setting. You should also talk to your doctor or midwife about oxytocin, perineal incision and caesarean section beforehand. If possible, give birth with natural forces and treat the Caesarean section as a medically justifiable last resort. Learn to tighten the pelvic floor properly during pregnancy, cough and lift it up so that it is natural and simple after birth.

What do women gain from pelvic floor exercises?

Proper functioning of the urinary bladder, reproductive organs, healthy back and hips, and also POWER. In my opinion, the awareness of pelvic floor muscles gives women a sense of female value and femininity as an inner strength. In the past, the women passed on the mysterious art of special exercises from generation to generation, and now, by relaxing intergenerational ties, we have lost these opportunities, so we think that we are weak and look for confirmation of our own femininity in the eyes of others. A strong pelvis means a woman’s inner strength, this has an incredible effect on other spheres of functioning – in a relationship, at work, in all human relations. This is a completely different, higher dimension of the woman’s well-being, and her physical health only coincides with that.

Pelvic floor training is the absolute prerequisite for getting things right after childbirth. Moreover, it turns out that by taking care of our physical sphere, we can find the strength that we often lack in our everyday life. Unfortunately, for the time being, we cannot count on any advice from the hospital staff after giving birth. We need to make sure that our self-consciousness is consolidated and communicated further.

Let us not remain silent about how we look and feel after childbirth. If your vagina has depression and it is simply wrong – which will translate directly into your sense of femininity – look after it, heal it – because you can. And then „Keep calm and watch Sex and the City”.

 

illustration / Adam Dachis / flickr
This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo