Change font size Change site colors contrast

Aleksandra – rocznik ’89, kobieta, córka i wnuczka, żona inżyniera, a od lipca również mama Małgosi. Z zamiłowania muzyk – obecnie turbo alt w kameralnym chórze żeńskim Rebelové. Dziewczyna, która bez śpiewu wariuje i nie lubi siedzieć w jednym miejscu, a w wolnym czasie przelewa myśli na klawiaturę.

Ola, jesteś moją prywatną bohaterką i prawdziwą kobietą – tytanem. W ciąży pracowałaś na pełen etat, śpiewałaś w zespole wokalnym, remontowałaś mieszkanie, organizowałaś przeprowadzkę, a później urządzałaś wasze rodzinne gniazdko. Pamiętam, że na dwa dni przed porodem, załatwiałaś ostatnie sprawy na mieście i trudno było złapać Cię nawet przez telefon. Jak wspominasz tamten czas?

Właśnie tak – w biegu. Wpadłam w szał „jak nie teraz to nigdy”. Szczerze powiem, że w końcu miałam czas na zrobienie rzeczy, które odkładałam czasami przez lata. Zawsze byłam osobą, która dużo załatwia i nie wyobrażałam sobie, aby to zmieniać, jeżeli mi tylko zdrowie pozwoli. Poza tym starałam się nie zwalniać gwałtownie tempa, bo bym zwariowała. Skupiłam się na tym, by jak najbardziej wykorzystać czas ciąży, ale oczywiście zwracając uwagę na swoje zdrowie. Nowym dla mnie odkryciem w ciąży było stwierdzenie „Nie chce mi się, nie mam siły” i nie robić na siłę, tylko rzeczywiście usiąść.

Co sprawiło Ci największą trudność po urodzeniu Małgosi? Czy zwolnienie nieco tempa było dla Ciebie wyzwaniem?

Trochę żartem, ale w ciąży też wychodziłam z założenia, że po urodzeniu dziecka będzie tak samo. W sensie, że jeżeli teraz usiądę, to się za bardzo przyzwyczaję do odpoczynku i gdy urodzi się dziecko, doznam szoku. Czy zwolniłam tempo? Nie. Po prostu zmieniłam priorytety i obiekt zainteresowań. Z zewnątrz może to wyglądać, że zwolniłam, w praktyce dalej biegam i robię, ale w czterech ścianach i z szefową na ramieniu.

Co poczułaś po powrocie do domu z Gochą? Czy łatwo Ci było odnaleźć się w roli Mamy? Jakie obszary Twojego życia wymagały największej zmiany?

Po powrocie do domu poczułam ulgę. Własne cztery ściany, mąż obok, własne łóżko. To już prawie namiastka normalności, ale tym razem we trójkę. Czy łatwo było się odnaleźć? Oczywiście, że nie. Mimo, że przygotowujemy się na przyjęcie dziecka, to nie ma prób. Nie da się dopiąć wszystkiego na ostatni guzik, zrobić na 100%. To jest nowy, osobny człowiek, ba, w pełni zależny od Ciebie. To chyba była największa zmiana i musiałam trochę oswoić się z tą świadomością.

Na ile Twoi bliscy byli i są dla Ciebie oparciem w tych– nie ukrywajmy – trudnych początkach macierzyństwa?

Miałam ogromne wsparcie ze strony dwóch najbliższych osób: mojego męża – Łukasza i mojej mamy. Mąż stał się moim bohaterem i jest nim do dziś. Mama służyła pomocą o każdej porze dnia i nocy, ale nie była w tym nachalna i szanowała to, że to my jesteśmy rodzicami tego maleństwa i możemy podejmować swoje decyzje i należy się z nimi liczyć. Dodatkowo wsparciem dla mnie byli przyjaciele, którzy są już rodzicami, ale też ci bezdzietni, którzy po prostu przeżywali ten czas razem z nami. Ogromnym wsparciem byli również dziadkowie Małgosi, którzy wykazywali ogromną troskę o całą naszą rodzinę.

Jak poradziłaś sobie z delegowaniem zadań? Czy przyszło Ci to łatwo, czy – tak jak rozmawiałyśmy – powierzenie opieki nad Małgochą było dla Ciebie łatwiejsze niż się spodziewałaś?

Na początku było ciężko, szczególnie jeżeli chodzi o opiekę nad Małgosią. Jednak przez to, że miałam operację (cesarskie cięcie) na początku zajmował się nią głównie Łukasz, przy drobnej asyście mojej mamy. Owszem przytulałam ją, karmiłam, ale niektóre rzeczy, takie jak zmiana pieluchy, należały do niego (oczywiście w miarę możliwości). Dzisiaj sądzę, że dzięki temu, nie ma w naszym rodzicielstwie „Zostaw, ja zrobię to lepiej”. Jesteśmy w tej równi na tyle, na ile to możliwe. Przez to odpowiedzialność i troska o Gochę dzieli się na pół i nie leży na barkach jednej osoby.

Jeśli chodzi o inne obowiązki, miałam problem z ich delegowaniem tylko na początku. Naprawdę nie ma w tym nic złego, że mąż przyniesie obiad od swojej mamy. Trzeba pamiętać, że w zdrowej relacji to nie jest przytyk „Bo nie umiesz gotować”, tylko to jest: „Ola, nie stój przy garach, tylko zjedz jak człowiek”. Co do powierzenia opieki – na początku było trudno, ale zdrowy rozsądek wygrał. Przykład: babcia (Twoja Mama) idzie na spacer do parku z Twoim dzieckiem. Jak to sobie tłumaczyłam? Po pierwsze, mam telefon przy sobie, po drugie to nie jest koniec świata, przecież park jest po drugiej stronie bloku, a po trzecie mama też wychowała dziecko. Pół godziny w zmianie opiekuna naprawdę córce nie zrobi różnicy, nawet dobrze wpłynie na nią, gdy popatrzy na inna osobę niż Ty. A Tobie? Te kilkadziesiąt minut zrobi ogromną różnicę. Zamkniesz oczy, w spokoju weźmiesz prysznic, albo ugotujesz obiad. A zapewniam, że wizja robienia tego w świętym spokoju i z możliwością walenia garnkami (bez stresu, że dziecko się obudzi) daje ogromną wolność.

Przez całą ciążę, aż do teraz masz wsparcie koleżanek, które same są mamami. Czy jest jakaś wspólna cecha – może nawet nie jedna – która Twoim zdaniem łączy współczesne Matki?

Nie zauważyłam jednej wspólnej cechy u wszystkich matek. Bardzo chciałabym jednak, aby taką wspólną rzeczą, która łączy matki była myśl, że szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko oraz świadomość, że dziecko oprócz nas ma dookoła (najczęściej) dużo innych osób. Często matki po urodzeniu maleństwa zapominają o tym, że jest to osobny byt. Dziecko uczy się tego że jest osobnym człowiekiem przez pierwsze trzy miesiące, a matki? Niektórym zostaje to nawet do 40 roku życia i nie zauważają, że ich dziecko może mieć własne życie, znajomych, innych ludzi dookoła.

Przed urodzeniem Małgosi w Twoim życiu było bardzo dużo miejsca na pasję – śpiewanie, spotkania z rodziną i ze znajomymi. Jak wygląda ta część Twojej rzeczywistości teraz? Wiem, że wróciłaś na próby zespołu, a niedawno brałaś wspólnie z koleżankami udział w konkursie, w którym zajęłyście rewelacyjne I Miejsce!

Tak, powrót do prób był dla mnie bardzo istotny. Muzyka jest istotnym elementem mojego życia, ale nie wiedziałam jak będę mogła to zorganizować. Planowałam wrócić na próby od stycznia, czyli gdy Małgosia będzie miała pół roku. Okazało się jednak, że mogłam znowu uczęszczać na próby już z początkiem sezonu. Zorganizowaliśmy to z Łukaszem tak, że Młoda nie odczuwa mojej nieobecności, a jeżeli coś by się działo, to ma zapas jedzenia i silne tatusiowe ramiona oraz mamę pod telefonem. Ogromnie cieszę się, że się udało, bo jest to dla mnie zarówno odpoczynek, jak i oderwanie głowy od codziennych obowiązków. Poza tym Rebelové to grupa naprawdę świetnych dziewczyn i bardzo by mi ich brakowało. Jesteśmy bardzo rodzinnym zespołem, a po godzinach naszych spotkań nie wyobrażamy sobie nie zapraszać i nie spędzać czasu w szerokim gronie, czyli wspólnie z naszymi chłopakami, narzeczonymi, mężami i dziećmi. I jak to w żeńskim chórze – jeszcze chwila i założymy przedszkole 😀

Małgosia ma teraz 4,5 miesiąca, wiem, że planujesz zostać z nią w domu co najmniej rok. Czy masz jakieś oczekiwania albo wyobrażenia względem pozostałych 8 miesięcy? Czy planujesz dalej rozwijać swoją pasję, a może będziesz chciała skoncentrować się nieco na swoim życiu zawodowym?

Na ten moment Małgosia jest dla mnie najważniejsza i zajmuje pierwsze miejsce w kwestii planów. Jeżeli będę miała taką możliwość, to będę chciała rozwijać się zarówno w kierunku swojej pasji, jak i w stronę życia zawodowego. Może będzie mi dane, aby to była jedna i ta sama droga. Oczekiwania? Dbanie o prawidłowy rozwój i czerpanie z każdej wspólnej chwili, bo one się nie powtórzą. I dalej pozostawanie sobą w miarę możliwości. Jednak to wszystko tylko w momencie, gdy nie będzie to kolidowało z planami naszej małej Królowej 😉

Co sądzisz o idei Mother-Life Balance, o której już trochę rozmawiałyśmy? Wspomniałaś wtedy, że gdy istnieją pewne uwarunkowania zdecydowanie łatwiej jest pozostać Mamą w Równowadze.

Mother-Life Balance jest bardzo ważny, a niestety podobnie do work-life balace, trudno go momentami zachować. Oczywiście, dziecko jest ważne i należy mu ustąpić pierwszeństwa w niektórych sprawach. Jednak warto o ten MLB walczyć, a przede wszystkim pozwolić sobie na niego. Widzę wiele matek, które w codziennym kołowrotku opieki zapominają o sobie, ale też pozwalają sobie o sobie zapomnieć. Nie mówią o tym, że potrzebują pomocy, bo same tę pomoc odrzucają. Najpierw nie pamiętają o sobie, a później wychodzą z założenia „Ja to zrobię najlepiej”. Naprawdę, nic się nie stanie, gdy ojciec dziecka zmieni pieluchę. Jeśli przy tym włoży ją na lewą stronę, to szybciej nauczy się na własnych błędach. Może i matka zrobi najlepiej, ale co z tego, jeżeli będzie sfrustrowana i znerwicowana? Trzeba też pamiętać, że jeśli nie otrzymujesz pomocy od partnera, to może należy o nią… poprosić? Niestety, ludzkość jeszcze nie opanowała w drodze ewolucji umiejętności czytania w myślach. 15 minut zabawy ojca z dzieckiem, to Twój spokojny prysznic, albo wypita ciepła kawa. To również relacja, którą dziecko nawiązuje z inną osobą niż Ty.

Jaka Twoim zdaniem powinna być współczesna Mama? Z jakimi zachowaniami i sytuacjami sama musiałaś się zmierzyć, żeby wszystko faktycznie pozostało w równowadze?

Słuchać swojej intuicji w wychowaniu i mówić o swoich potrzebach oraz odczuciach. A co zrobić, aby postępować i żyć w duchu Mother Life Balance? Podejść do wszystkiego z większym luzem i z nastawieniem: „Jeżeli się uda, to super”. Teraz obserwuję, że to jest najzdrowsze podejście. Jeżeli uda Ci się ugotować obiad przy maluchu, to super, jak nie, pizzeria obok jest czynna do godziny 22. Jeżeli uda Ci się wyjść na zakupy to również super, jeżeli nie, możesz zrobić zakupy przez Internet, i tak dalej i tak dalej. Kobiety stawiają sobie cele, układają plany w głowie, ale muszą pamiętać, że posiadając kilkumiesięczne dziecko, nie tylko one decydują o ich realizacji. Dlatego luz będzie powodował mniejszą frustrację. Należy również uczyć tego otoczenie. Pierwsza bariera jest w naszej głowie i same zarzucamy sobie chomąto, które jest najczęściej wyrażane słowem „powinnam”. Często od tego należy zacząć zmianę nastawienia – od odpuszczenia samej sobie, od wyluzowania. A jeżeli inni czegoś od nas wymagają i mają jakieś oczekiwania, to droga do udzielenia nam pomocy jest przecież wolna.

Czy jest coś, co chciałabyś przekazać dziewczynom, które właśnie trzymają w dłoniach wydruk pierwszego USG i tym, które czytają o Mother-Life Balance w szpitalu czekając na poród?

Tym które trzymają USG powiem „Gratulacje :)”. Tym które czekają na poród, po pierwsze: pamiętaj, że to jest Twoje dziecko i to Ty jesteś jego matką. Początki mogą być niezdarne, ale idziecie przez to razem. Po drugie: mów o swoich potrzebach i odczuciach. Mów, mów, mów. Nikt się nie domyśli, jeżeli mu nie powiesz. Po trzecie, nie wahaj się prosić o pomoc matki, teściowej, sąsiadki, koleżanki, a nawet.. uważaj bo Cię zdziwię… PARTNERA. Po czwarte, pamiętaj, ze matka to tylko jedna z Twoich ról. Jesteś również córką, partnerką, koleżanką i pamiętaj, aby dbać też o SIEBIE w tych wszystkich relacjach.

 

Odkąd pamiętam, marzyłam o tym, by mieć dużą grupę przyjaciół.  Ludzi, z którymi będę mogła wyjechać na wakacje, pójść na imprezę. Bliskich w moim wieku, którzy przygotują dla mnie wielkie przyjęcie-niespodziankę z okazji urodzin. Wiesz, być jak Kelly Taylor z „Beverly Hills 90210”. Do dzisiaj jednak nie udało mi się tego marzenia zrealizować. Miałam koleżanki, a nawet przyjaciółki na każdym etapie: w przedszkolu, szkołach i na studiach, ale od bliskiej relacji z jedną osobą dość daleko jest do stworzenia zgranej paczki.

Przez jakiś czas myślałam, że to moja wina, bo zdecydowanie lepiej odnajdywałam się w towarzystwie chłopców.

Byłam złośliwa, wesoła i potrafiłam sięgać po to, na co miałam ochotę, a jak przyszło co do czego, to i tupnąć nogą. Później dotarło do mnie, że zawsze kierowałam się uczuciami, a szkolne pary i paczki przyjaciół średnio idą ze sobą w parze.

Dopiero w dorosłym życiu zrozumiałam, że materiał na członkinię paczki jest ze mnie żaden.

Doszłam do wniosku, że utrzymywanie bliskich stosunków z większą grupą ludzi jest bardzo czasochłonne i wymaga nie lada wysiłku i jeszcze więcej dobrej woli. Ja natomiast zdecydowanie lepiej sprawdzam się w głębokich relacjach jeden na jeden.

Wystarczy mi naprawdę mała garstka najbliższych osób,  o których nieustannie myślę. Jestem przy nich, a przynajmniej mocno się staram, w dobrych i złych chwilach. Czasami ktoś się śmieje do rozpuku, innym razem słyszę płacz po drugiej stronie kurczowo trzymanego przeze mnie telefonu.  Czasami biorę z każdego spotkania mnóstwo dobrej energii, czerpię ją garściami, innym razem oddaję wszystko, co mam w sobie, a i to okazuje się za mało. Pamiętam o ważnych datach, o tym, co się dzieje, o marzeniach. Słucham, odczuwam. Tak łatwo byłoby odhaczać kolejne telefony i spotkania z listy, mając do wszystkiego emocjonalny dystans.

Założę się, że znasz takie osoby, z którymi wystarczy spędzić kilka minut, by z twarzy nie znikał uśmiech. Wariatów, którzy w mig podchwytują rzucane od niechcenia pomysły i ad hoc organizują najpiękniejszy dzień twojego życia.

Z nimi drinki są bardziej kolorowe, żarty śmieszniejsze, a zagraniczne wojaże naprawdę są all i do tego inclusive – dokładnie tak jak opowiadała pani w biurze podróży. Wszyscy ich lubią, są określani duszami towarzystwa i każdy chętnie spędza z nimi wolny czas, bo są ogólnie dostępni. Ja też znałam takiego faceta, był naprawdę świetny. Organizował doskonałe przyjęcia, idealnie odnajdywał się w towarzystwie. Potrafił się śmiać i bawić na całego ze swoją dużą grupą przyjaciół, był dostępny dla każdego. Coś jednak w nim nie grało, był jak rozstrojone skrzypce włożone do futerału, na których nikt miał już nie zagrać. Totalnie pusty w środku, zepsuty, chociaż uśmiech doskonale pasował do jego twarzy.

Ile można z siebie dawać, mając szerokie grono bliskich osób?

Czy naprawdę każdy dostanie 100% twojego czasu i uwagi dokładnie wtedy, gdy będzie tego potrzebował? Czy zawsze będziesz dzielić się na kawałki, mniejsze i mniejsze i zamieniać się w jeden wielki wyrzut sumienia, że nie każdemu przypadł równie obfity kawałek z tortu twojego zaangażowania?

Myślę, że wiele naszych poglądów z wczesnego dzieciństwa i okresu nastoletniego weryfikuje życie.

Dzisiaj mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że stawiam na jakość, a nie na ilość.

Nie nudzę się wśród moich najbliższych, co więcej zawsze odczuwam niedosyt, każda rozmowa jest za krótka, a spotkanie mija niczym jedna chwila. Zawsze jest mi mało, jestem wiecznie nienasycona ich obecnością, ale bardzo cenię również moje własne życie. Idę obok nich i będę to robić tak długo, jak tylko będę w stanie dotrzymać im kroku, a jeśli okaże się, że to oni zaczynają zwalniać, to mam nadzieję, że znajdę w sobie siłę, by ich podźwignąć. Dlatego nie jestem ogólnie dostępna. Dlatego rok 2018 jest moim rokiem troski i okresem, w którym zrozumiałam, że: „tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: największa z nich [jednak] jest miłość.”

Wciąż dostaję ogromnie dużo miłości, więcej niż mogłam sobie zamarzyć i jestem za nią bardzo wdzięczna.

Czuję przez skórę, że 2019 będzie moim rokiem wdzięczności. Dlatego porzuciłam marzenie z dzieciństwa i zamiast przyjęcia–niespodzianki chciałabym co roku widzieć najbliższe te same twarze tak dobrze znane, dla których zawsze jestem dostępna.

 

Chciałabym się nie bać.

Boję się.

Boję się o zdrowie i życie moich bliskich, boję się, że ceny pójdą bardzo w górę i życie stanie się niemożliwie drogie, boję się, że nie poradzę sobie z nawałem obowiązków, boję się, że nie zdążę zrealizować wszystkich marzeń.

Ten strach mnie mobilizuje, żeby się zmieniać. Pracować nad umiejętnością planowania, uczyć się i szkolić. Pamiętać o telefonach i badaniach – obowiązkowych i tych dodatkowych. Jeździć na regularne przeglądy do mechanika, zmieniać opony na zimowe i ostrożnie chodzić po oblodzonych chodnikach. Oszczędzać pieniądze i odkładać na podróże, pomalutku realizować swoje cele i próbować nowych rzeczy.

Boję się.

Wychodzić wieczorem, iść sama na miasto i chodzić ulicami, które oświetlają latarnie. Iść sama do parku, wracać pieszo od koleżanki. Wsiadać do taksówki po kilku drinkach, jechać nocnym autobusem i rozmawiać z obcymi mężczyznami na ulicy. Nosić krótką spódniczkę i wysokie obcasy, gdy wychodzę sama. Nosić przewiewną sukienkę i pełny, wieczorowy makijaż na miasto.

Boję się.

Pustych alejek, ciemnych bram kamienic, grup mężczyzn w tych bramach, zataczających się facetów na ulicy i chłopaków w szybkich samochodach, którzy chamsko zajeżdżają mi drogę. Boję się obleśnych typów w barze i przysuwających się blisko facetów w autobusach.

Boję się.

Gdy mężczyzna wysiada na tym samym, co ja przystanku, a ulica jest pusta. Gdy mężczyzna idzie naprzeciwko mnie pustą alejką parkową. Gdy mężczyzna podchodzi, a wkładam zakupy do samochodu, i chce czegoś ode mnie. Zostawać sama w firmie, gdy nikogo więcej nie ma po sąsiedzku i otwierać domowe drzwi nieznajomym.

Ten strach mnie paraliżuje.

Gdy chcę jechać do centrum miasta na spotkanie z koleżanką, a jest ciemno, to wybieram taksówkę. Zakładam długie spodnie, a krótki rękawek i odkryte stopy to szczyt szaleństwa. Nie wsiądę późnym wieczorem do tramwaju ani autobusu. Nie będę radośnie szła w świetle latarni z przystanku, wdychając aromat wilgotnych liści. Nie dla mnie klubowe szaleństwa w krótkim topie i intensywnym, młodzieżowym makijażu.

Mijanym na ulicy mężczyznom patrzę długo w oczy, by przekonać się, że to oni odwrócą wzrok i będę bezpieczna.  Gdy ktoś idzie za mną, to odwracam się i przyglądam tej osobie, zapamiętuję szczegóły, a następnie delikatnie przyspieszam. Chodzę dość szybko, gdy bardzo późnym popołudniem idę przez uliczki mojej dzielnicy, z dumnie podniesioną głową. Raczej w sportowych, wygodnych butach. Z torebką na bakier wciśniętą pod bok. Do dziwnych panów wątpliwej trzeźwości mówię głośno „nie” tak, że słychać mnie na połowie parkingu. Jestem bardzo asertywna, nie nawiążą ze mną dialogu. Nie lubię parkometrów, bo muszę wyciągać przed nimi portfel. Drobne pakuję do kieszeni, gdy siedzę w samochodzie.

Bezpiecznie.

Bezpiecznie czuję się w domu, w pracy, w samochodzie. Gdy idę na spacer osiedlowymi uliczkami w ciągu dnia lub gdy po zmierzchu mam obok koleżankę, a najlepiej męża. Z mężem mogę iść pustą ulicą po ciemku i nie muszę rozglądać się na wszystkie strony.

Nie powinno tak być prawda?

Zdaję sobie sprawę, że u mnie osiągnęło to pewnego rodzaju ekstremum, ale jestem niska i drobna i cóż, realne patrząc, moje szanse w starciu z jakimkolwiek mężczyzną, są marne. Mój mąż kompletnie nie rozumie mojego lęku, a czasami trochę sobie z tego żartujemy. Pewnie, fajnie pośmiać się z siebie, ale nie zmienia to mojego stanowiska ani trochę.

Przed nami wybory samorządowe. Chciałabym czystego miasta, nowych placów zabaw, ulic bez dziur i fajnie działającej komunikacji miejskiej. Chciałabym więcej imprez plenerowych i wydarzeń kulturalnych i udogodnień dla kierowców.

Wiesz, czego chciałabym najbardziej?

Wreszcie poczuć się w swoim mieście bezpiecznie. Za dnia na niektórych uliczkach, a na innych to nawet  w nocy. Chciałabym, żeby idący za mną facet był po prostu przechodniem, który tak samo jak ja zmierza do domu.

Chciałabym, żeby w moim mieście i w każdym innym w Polsce „nie” znaczyło dokładnie tyle: n-i-e. Nieważne, czy wypowiada je dziewczynka 13-letnia, 18-latka z dużym dekoltem, czy pijana 45-letnia blondynka. Nauczycielka, dziennikarka, radna, sprzątaczka, laborantka czy pielęgniarka. W domu, w klubie, w samochodzie, czy na ławce w parku, a może na trawie za tą ławką, na plaży, czy na jachcie.

Nie to nie.

Ale wiesz, czego chciałabym najbardziej? Żeby nawet nie trzeba było tego mówić.

Żeby twojej córce nawet do głowy to nie przyszło, że można się bać. Niezależnie, czy będzie ubrana w garsonkę, szpilki, sneakersy czy sandałki, baletki, pończochy czy skarpetki w wisienki, płaszcz czy bomberkę, czy będzie miała ombre, czy sombre, a może irokeza, kolczyk w brwi i tatuaż na twarzy. Czy pójdzie pobiegać wieczorem do parku, bo noc będzie przyjemnie ciepła, czy sama przed świtem na plażę, czy do klubu, by poznać nowych ludzi, a może pojedzie sama na festiwal muzyczny i spotka miłość życia?

Jej życzę odwagi do zdobywania bezpiecznego świata. Chciałabym, żeby świat, nasze miasto, było bezpieczne dla niej. A dla siebie? Ja też chciałabym się nie bać.

 

Dzisiaj będzie o Mother-Life Balance, czyli o Matce w Równowadze jak nazywam na własne potrzeby świetną ideę zapoczątkowaną i konsekwentnie rozwijaną przez Monikę Pryśko. W wielkim skrócie chodzi o to, czy kobieta powinna ograniczać się do jednej roli? Czy jest zobowiązana wzorem swojej babki, matki i naszego dziedzictwa, zrzekania się siebie, swoich pasji i zainteresowań na rzecz dziecka?

Z potrzeby serca powstał pomysł rozmów, wywiadów, wymiany myśli z młodymi Mamami, które znalazły się w samym środku oka cyklonu – mieszanki społecznych oczekiwań, zasad wyniesionych z domów rodzinnych, własnych wyobrażeń o macierzyństwie przepuszczonych przez filtr pop kultury. Jak one radzą sobie z pozostaniem w równowadze? Czy twardo stąpają po ziemi?

Moją pierwszą rozmówczynią jest Ola – mama 6-miesięcznej Zosi.

Aleksandra Trepka – 29 letnia łodzianka, inżynier ochrony środowiska, magister zarządzania projektami, starszy inspektor BHP, zawodniczka drużyny koszykówki „Kobiety na boiska”, trener personalny na emeryturze, świeżo upieczona żona, aktywna mama półrocznej Zośki kochająca sport i podróże

Przez urodzeniem Zosi pracowałaś na etacie, prowadziłaś własną działalność, grałaś w koszykówkę. Byłaś bardzo aktywną babką! Co zmieniło się, gdy dowiedziałaś się o ciąży? Czy to był moment, w którym postanowiłaś trochę zwolnić?

Rzeczywiście przed ciążą byłam bardzo aktywną osobą. Pracowałam na pełen etat, chodziłam na siłownię, grałam w koszykówkę i sama prowadziłam treningi personalne w ramach działalności gospodarczej.  Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, musiałam  zrezygnować z kilku rzeczy, między innymi z treningów na siłowni i koszykówki. Jeszcze zanim zaczęliśmy planować dziecko, obiecałam sobie, że w ciąży  będę pracowała do momentu, aż zdrowie i samopoczucie mi na to pozwoli.  Ciąża nie była zagrożona, ale mój organizm dość słabo na nią reagował, dlatego musiałam iść na zwolnienie lekarskie już w czwartym miesiącu.

Co zmieniło się po urodzeniu Zosi? Czy odnalazłaś się w roli mamy, a Twoje życie zwolniło?

Mam wrażenie, że moje życie przyspieszyło po urodzeniu Zosi. Od pierwszych chwil po powrocie ze szpitala myślałam, jak pogodzić wiele rzeczy. Wiedziałam, że po pół roku chcę wrócić do pracy, a w międzyczasie jeszcze czekała nas organizacja wesela. Doszła do tego chęć powrotu chociaż w minimalnej części do formy sprzed ciąży. Niestety, było to jednak niemożliwe tak szybko jak chciałam, ponieważ poród skończył się cesarskim cięciem. Po takiej operacji przynajmniej przez kilka miesięcy nie można być aktywną fizycznie.

Odnoszę wrażenie, że rola mamy nie przychodzi od razu. Kobieta przygotowuje się do tego przez 9 miesięcy. Przez cały ten czas żyje z myślą, że ma w sobie małego człowieka, ale kiedy już dochodzi do tego pierwszego spotkania (porodu), bardziej czuje się zmieszanie i przerażenie. Od tego momentu masz istotę zupełnie zależną od ciebie. Bezwarunkowa, wielka miłość przychodzi z czasem.  U mnie przyszła dopiero po 2 miesiącach. Myślę, że to wynikało z burzy hormonów, która uspokoiła się dopiero po tym czasie.

Krótko po porodzie wyjechaliście z narzeczonym na urlop, a później zorganizowaliście przepiękny ślub. Jak udało się pogodzić planowanie tych dwóch wydarzeń i logistykę z opieką nad malutką córeczką? Czy było to dla Ciebie wyzwanie? Czy coś byś zrobiła inaczej?

Jeżeli chodzi o wyjazd to była spontaniczna decyzja ☺ Po urodzeniu dziecka człowiek ma wrażenie, że cały czas siedzi w domu, a  plan dnia kręci się wokół dziecka. Jedyne o czym marzyłam, to krótki, weekendowy wyjazd ze znajomymi. Nadarzyła się taka okazja właśnie trzy tygodnie po urodzeniu Zośki ☺

Ze ślubem to śmieszna historia. Pierwotnie datę ślubu mieliśmy ustaloną na 9 czerwca 2018 roku. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży i termin porodu mam na 24 maja, zainicjowałam rozmowę z moim przyszłym mężem na temat przełożenia ślubu. W odpowiedzi usłyszałam „damy radę”. Pomyślałam wtedy:  „ok, chyba jeszcze do niego nie dotarło do końca w jakim stanie się znajduję… poczekam sobie :P”. Po jakichś trzech tygodniach zadzwonił do mnie, gdy byłam na wyjeździe służbowym i stwierdził, że rzeczywiście możemy jednak nie dać rady (hahahah). W połowie czwartego miesiąca byłam już na zwolnieniu lekarskim, więc miałam dużo czasu na organizację wesela. Nie należę do tych osób, które muszą mieć serwetki pasujące do kwiatków, więc nie było to trudne. Dużo pomogła nam moja mama, która obecnie nie pracuje. Mogłam podrzucić jej Zośkę, a w tym czasie załatwić wiele rzeczy.  Z perspektywy czasu myślę, że organizacja takich wydarzeń jak wesele, czy wyjazdy oczywiście byłaby łatwiejsze bez dziecka, ale z dzieckiem też nie jest to wielki problem.

Wiem, że zdecydowałaś się na pół roku urlopu macierzyńskiego, więc już wróciłaś do pracy. Wiele młodych mam obawia się takiego rozwiązania. Co byś im poradziła?

Zdecydowałam się na szybki powrót do pracy, gdyż jestem osobą, która nie usiedzi w domu. Lubię swoją pracę i ludzi, z którymi pracuję. Przez całą ciążę i urlop macierzyński byłam z nimi w stałym kontakcie. Cieszę się, że miałam możliwość powrotu do pracy po pół roku, a moja mama zdecydowała się zająć  w tym czasie Zośką. Zdaję sobie sprawę, że wiele kobiet nie ma takiej możliwości. Muszą poczekać, aż dziecko dorośnie do żłobka lub zdecydować się na opiekunkę, która wcale mało nie kosztuje. Uważam jednak, że jeżeli kobieta ma potrzebę zostania z dzieckiem w domu przez rok – to czemu nie? Ostatnio dowiedziałam się, że będąc na urlopie macierzyńskim można prowadzić działalność gospodarczą, więc jest to idealne rozwiązanie dla mam, które chcą być z dzieckiem w domu i jednocześnie być aktywnymi zawodowo.

Czy uważasz, że mama powinna mieć czas dla siebie, dla swojej pasji i zainteresowań?  Pytam Cię o to, bo wiem, że znowu grasz w kosza. :))

Każda kobieta powinna mieć czas na swoje pasje i zainteresowania. Jeżeli pasją mamy jest na przykład chodzenie po sklepach, to powinna mieć na to czas. To ważne chwile tylko dla siebie. Zauważyłam tendencję w naszym społeczeństwie: kiedy pojawia się dziecko to kobieta rezygnuje ze swojej pracy, zajęć dodatkowych, spotkań ze znajomymi. Nie mówię, że tak jest zawsze, ale spotykam się z tym dość często. (Takie społeczne wycofanie można zauważyć już w okresie ciąży. Oczywiście jest to spowodowane fizycznymi możliwościami – przecież w ciąży nie chodzi się do zatłoczonych, zadymionych miejsc, by tam spędzić przy piwie czas ze znajomymi. Warto znaleźć inne sposoby na miłe spędzanie czasu.)

Ja wróciłam do gry w kosza dopiero po czterech miesiącach od porodu. Było to uwarunkowane między innymi zaleceniami lekarskimi po cesarskim cięciu. Myślę, że był to idealny moment, by mieć czas dla siebie. Oczywiście po porodzie czułam się super, gdy mogliśmy wyjść z Piotrkiem do kina lub na kolację. Natomiast uważam, że każda kobieta (nie ważne, czy matka, czy nie) powinna mieć pewną strefę zarezerwowaną wyłącznie dla siebie. Powoduje to, że kobiety są szczęśliwsze i mają większe poczucie własnej wartości.

Na ile w codziennych obowiązkach możesz liczyć na pomoc Piotrka – twojego męża i taty Zosi oraz rodziny? Czy to pomaga, czy raczej jesteś typem mamy „zosisamosi” i chcesz wszystko robić sama?

Mój Piotrek jest mocno zapracowanym człowiekiem. Pracuje na etacie i dodatkowo jest trenerem koszykówki w jednym z łódzkich klubów. Siedząc cały czas z dzieckiem w domu miałam wrażenie, że jego w tym domu ciągle nie ma. Na początku to dla młodej mamy ciężka sytuacja. Później staje się to kwestią przyzwyczajenia. Zaraz po urodzeniu Zośki bardzo mi była potrzebna pomoc ze względu na to, że rana po cesarskim cięciu mocno bolała. Dodatkowo zawsze jest raźniej we dwójkę  z tak małym dzieckiem szczególnie, że nie mieliśmy żadnego doświadczenia. Teraz to wygląda trochę inaczej.  Każdy dzień mam całkowicie zaplanowany. Ze względu na to, że Piotrek pracuje w różnych godzinach, musieliśmy ustalić sobie stałe punkty dnia i pewne rytuały. Ważne było wyznaczenie godziny kąpieli, jedzenia i usypiania. W opiece nad Zośką są czynności, którymi się dzielimy, należą do nich: karmienie, przewijanie, ale wiele spraw Piotrek ogarnia sam. Takim rytuałem jest kąpiel. To jest zdecydowanie czas jego i  Zośki. Nie ma tam miejsca dla Mamy. 🙂 W codziennym życiu jestem raczej typem „wszystko sama”. Niestety, przy dziecku nakłada się zbyt dużo rzeczy jednocześnie i często potrzebna jest pomoc. Bardzo podziwiam kobiety, które od samego początku muszą sobie radzić same. Mnie bardzo pomogła mama, która przez pierwsze tygodnie była u nas prawie codziennie. Ugotowanie obiadu czy odkurzenie mieszkania w tym przypadku jest już dużym odciążeniem.

Co sądzisz o całej idei Mother-Life Balance, o której Ci trochę opowiedziałam? Jak rozumiesz to hasło? Czy przemawia to do Ciebie?

Mother- Life Balance rozumiem jako znalezienie złotego środka pomiędzy byciem spełnioną kobietą (w zakresie nie tylko zawodowym, ale i rodzinnym), a byciem spełniona matką. Żeby być kochającą mamą na pełen etat, nie trzeba siedzieć z dzieckiem w domu przez 24h 7 dni w tygodniu. Według mnie, nie trzeba też robić z siebie męczennicy, której największym osiągnięciem w życiu jest urodzenie dziecka. Taka kobieta nigdy nie będzie szczęśliwa. A przecież szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. ☺

Co w przypadku, gdy dziecko jest malutkie, czy uważasz, że jego mama powinna znajdować czas na rozwój i przyjemności, czy macierzyństwo jest tak szczególnym okresem, że wymaga poświęcenia na 100%?

Dla malutkiego dziecka matka często jest całym światem. Według mnie dziecko potrzebuje zarówno matki, jak i ojca. W momencie, gdy matka jest niedysponowana, bądź potrzebuje właśnie chwili odpoczynku, powinien wkroczyć tata. ☺ Myślę, że każda kobieta potrzebuje również pewnej przestrzeni dla siebie, która zapewni jej satysfakcję. Może to być  15 minut dziennie ćwiczeń z Chodakowską, wieczorne czytanie książki przed snem, wyjście raz w tygodniu z przyjaciółmi na kawę i ciacho lub – jak w moim przypadku – pogranie w kosza trzy razy w tygodniu. To, że chcemy spędzić jakiś czas  bez dziecka, nie czyni nas złymi matkami. Czyni nas matkami, które oprócz wspaniałego macierzyństwa mają również swoje pasje i potrzeby.

Jakie cechy ma Twoim zdaniem idealna młoda mama XXI wieku?

Matka XXI wieku to matka wielofunkcyjna. ☺

Czy jest coś, co byś zmieniła w swoim postępowaniu zaraz po urodzeniu Zosi? Czy dzisiaj inaczej podeszłabyś do niektórych spraw?

Po urodzeniu Zośki większość rzeczy robiłam instynktownie. Oczywiście miałam wsparcie i rady rodziny i koleżanek, ale najważniejsze jest, żeby we wszystkim znaleźć złoty środek. Z perspektywy czasu myślę, że postępowałabym tak samo jak do tej pory. ☺

Czy chciałabyś coś poradzić Czytelniczkom, które w codziennej opiece nad niemowlakiem zgubiły gdzieś swoje potrzeby, zapomniały o sobie?

Młode mamy, które niedawno urodziły swoje pociechy, nie powinny zapominać, że są również kobietami. Kobiety mają swoje potrzeby i powinny w pewien subtelny sposób uświadomić swoim mężom, partnerom, że ich życie nie powinno się ograniczać tylko do pieluch. Powinny znać swoją wartość  i to nie tylko jako matki, ale kobiety, które mają coś do zaoferowania światu. ☺

 

Niepokoi mnie, że przez wiele kobiet temat pieniędzy jest wciąż tak rzadko podejmowany. Na margines rozmów schodzi kwestia oszczędzania i odkładania. To, że powinnaś mieć swoje pieniądze, nie podlega dyskusji. Mimo to wiele z was ma wątpliwości. Skoro w danym momencie jest wszystko w porządku, to po co oszczędzać?

Jeśli sama masz raczej lekką rękę do pieniędzy, nie założyłaś jeszcze konta oszczędnościowego, a poduszka finansowa kojarzy ci się bardziej ze spaniem, najwyższa pora, żebyś spróbowała coś zmienić w swoim życiu.

Poduszka finansowa to twoje zabezpieczenie, taki pakiet ubezpieczeniowy na każdą okoliczność. Niezależnie od tego, co się będzie działo, masz  odłożone pieniądze, po które możesz sięgnąć.

Jeśli jesteś w tak komfortowej sytuacji, że z miesiąca na miesiąc możesz zaspokoić wszystkie swoje podstawowe potrzeby oraz zachcianki, tym bardziej powinnaś odkładać pieniądze.

Zaciskanie pasa kojarzy się z biedą, z brakiem zdolności do opłacenia rachunków i życiem w nędzy. To bardzo złe podejście. Reżim finansowy oznacza odpowiedzialne podejście do zarządzania pieniędzmi. To również świadomość, że każda wydana złotówka została najpierw przez ciebie lub twoich bliskich zarobiona. Każdy grosz, który wpływa na konto, i ten który dostajesz do ręki, to owoc poniesionego przez kogoś wysiłku. Dlatego można lekko i przyjemnie wydawać pieniądze lub kontrolować przepływ gotówki.

Nic nie motywuje nas tak dobrze jak cel.

Lubimy wiedzieć, że nasze wysiłki nie idą na marne. Potrzeba bardzo dużo samodyscypliny, żeby odkładać pieniądze dla idei. Teorie na temat poduszki finansowej mówią, że powinna ona być tak duża, byś zawsze czuła się bezpieczna. Praktyka pokazuje, że to dobre zabezpieczenie suma, której wartość wynosi nie mniej niż 2-3 pensje, które regularnie wpływają na twoje konto.

Zdaję sobie jednak sprawę, że dla osoby, która nigdy wcześniej nie oszczędzała, odłożenie kilku tysięcy tylko po to, żeby leżały na koncie, to totalna abstrakcja. Dlatego poniżej przedstawiam ci listę 50 celów, na które możesz oszczędzać. Sama zdecyduj, które z nich są ci bliskie i ile pieniędzy powinnaś mieć odłożone, by marzenia się spełniły.

Aha, i wiesz co jest fajne w oszczędzaniu?

Że jak z jakiegoś powodu pod tyłkiem robi się gorąco (i wcale nie mam tutaj na myśli przytaczanej w każdym artykule utraty pracy, czy zdrowia), to wchodzisz sobie na dodatkowe konto, robisz jeden przelew i po sprawie. Jeśli nie masz poduszki finansowej zdenerwowana zaczynasz rajd po rodzinie i znajomych, placówkach bankowych lub firmach pożyczkowych, by skołować kasę. Nie wiem ja ty, ale ja wolę ten czas poświęcić na dodatkową pracę, żeby więcej zarobić, niż stojąc w korku walić z bezsilności w kierownicę auta.

Na co warto odkładać pieniądze?

(uwaga: kolejność jest przypadkowa, bo u każdej z nas co innego wyląduje na szczycie listy; cele finansowe mogą i w wielu sytuacjach powinny być realizowane przez obojga partnerów)

  1. Na prezent urodzinowy dla przyjaciółki – oszczędzaj kasę, by kupić swojej przyjaciółce rzecz, o jakiej marzy, czerp radość z dawania.
  2. Na weekend we dwoje – zabierz swojego partnera/partnerkę, męża gdzieś na weekend. Zapakuj go do samochodu i przez 48 godzin realizujcie twój misterny plan.
  3. Na wkład własny do kredytu – nawet, jeśli dzisiaj nie planujesz zakupu mieszkania, może okazać się, że za kilka miesięcy zmienisz zdanie, a pieniądze odłożone na ten cel nie zginą.
  4. Na wycieczkę marzeń – chciałabyś zobaczyć Stany Zjednoczone albo Australię? Grosz do grosza i będzie kokosza, sprawdź, ile pieniędzy dokładnie potrzebujesz i odkładaj.
  5. Na apaszkę od Hermesa – to jeden z najbardziej luksusowych dodatków i prawdziwy must have dla miłośniczek mody. Oszczędzaj, by otulać swoją szyję jedwabiem.
  6. Na komplet do kawy z Bolesławca – kawa będzie smakowała wspaniale podana w filiżankach, na które musiałaś odkładać przez kilkanaście miesięcy, uwierz.
  7. Na wilka – możesz zaadoptować wilka i co miesiąc wpłacać pieniądze na konto fundacji. Dzięki twoim datkom skromna populacja wilków będzie pod lepszą opieką, a ty dostaniesz zdjęcia i notatki o wybranym dla ciebie zwierzaku.
  8. Na czytnik ebooków – czytanie jest super, a do tego wszystkie książki możesz mieć zawsze pod ręką: w podróży, na uczelni, w pracy. Brzmi jak bajka, prawda?
  9. Na dobrej jakości kubek termiczny – kochasz pić kawę w drodze do pracy? Twój ulubiony napój w stylowym, nieprzeciekającym kubku +10 do bycia wielkomiejską dziewczyną.
  10. Na niepraktyczne buty – kolorowe szpilki, neonowe koturny, kozaki z frędzlami – kup je chociażby po to, żebyś mogła ustawić je na półce i wzdychać z rozkoszą.
  11. Na oryginalne perfumy/wodę perfumowaną – odrobina ulubionych perfum dodaje pewności siebie, jest zbroją i tarczą, a czasami ciepłym kocem. Gdy znajdziesz swój zapach, będziesz wiedziała, że to ten jedyny. Nie oszczędzaj na perfumach, oszczędzaj na perfumy.
  12. Na profesjonalną sesję zdjęciową – świetny makijaż, piękny strój, eleganckie studio albo ciekawy plener – nie możesz zrobić sobie lepszej pamiątki z twoich lat 20., 30., 40. albo 50. niż przepiękne fotografie.
  13. Na dzień w salonie SPA – zasługujesz na to, by na kilka godzin oddać się w ręce profesjonalistów, którzy będą cię masować, nacierać i dbać o twoje dobre samopoczucie. Wyjdziesz odświeżona i odnowiona, a dla tego uczucia warto oszczędzać.
  14. Na urlop wychowawczy – twoje dziecko kończy 12 miesięcy, a sytuacja ekonomiczna zmusza do powrotu do pracy. Hola, od czego są oszczędności? Podaruj ten czas sobie i swojemu maluszkowi, to bezcenne.
  15. Na rzucenie wszystkiego w diabły – miej na ekstra koncie tyle kasy, że gdy stwierdzisz, że masz dość, to po prostu wszystko rzucisz. Rzucisz wypowiedzenie na biurko przełożonego, rzucisz chłopaka (dziewczynę), rzucisz walizkę na podłogę, spakujesz się i pójdziesz w diabły.

  16. Na rozwód – ja wiem, że to się przysięga, podpisuje i że sukienka taka ładna i zdjęcia takie wzruszające, a przy twoim filmie to „Moje wielkie greckie wesele” powinno się schować, ALE czasami tak już jest kochana, że trzeba zrobić krok do tyłu, żeby nabrać rozpędu i ruszyć do przodu. Kasa będzie niezbędna.
  17. Na chorobę twoich rodziców – wiem, tego się nie przewiduje i innej opcji niż „starzeli się godnie i szczęśliwie” nie ma twoim scenariuszu. Życzę ci tego z całego serca, ale w życiu jest różnie, a dobra opieka medyczna w Polsce kosztuje i to nie mało.
  18. Na aparat ortodontyczny – i co z tego, że masz 30 lat? Zobacz, gwiazdy telewizji są od ciebie starsze i śmigają z drutami. Masz krzywe zęby, odkładaj na aparat, śmiało.
  19. Na kurs języka obcego – nigdy nie jest za późno, żeby spełniać marzenia i się rozwijać. Chcesz iść na kurs mandaryńskiego albo szwedzkiego? Odkładaj pieniądze i wybieraj szkołę językową.
  20. Na nowy samochód – nawet, jeśli twoje cudo na 4 kółkach jest w świetnym stanie, za kilka lat może się to zmienić. Nie kupuj wtedy grata, sięgnij po oszczędności i woź się świetną bryką, miej stylówkę bejbe.
  21. Na kurs makijażu – nie musisz malować się codziennie, ale są takie sytuacje, gdy makijaż staje się niezbędny. Po takim kursie twój wygląd na długo zapadnie wszystkim w pamięć, i bardzo dobrze.
  22. Na ręcznie szytą małą „czarną” – na świetną sukienkę po prostu, w której biust będziesz miała na górze, pośladki na dole, a brzuszek płaski. Taką wiesz: sukienka + pończochy + obcas + szminka i można iść na spotkanie z prezydentem, a jak dołożysz kapelusz to nawet z papieżem.
  23. Na ponadczasową biżuterię – znasz ten przesąd na temat pereł? Nie daje się ich w prezencie, bo to na łzy. Sorry, mała, na swój elegancki naszyjnik z pereł musisz odłożyć sama.
  24. Na remont mieszkania po babci/po rodzinach – może nie będziesz chciała sprzedawać mieszkania, w którym się wychowałaś. Zanim jednak je wynajmiesz albo się wprowadzisz pomieszczenia będą wymagała odświeżenia lub remontu, miej na to kasę.
  25. Na dobrego fryzjera – dobry fryzjer wyspowiada cię, rozgrzeszy i sprawi, że sama siebie pokochasz, znajdź takiego i nie łam głowy nad ceną, twój perfekcyjny wygląd jest wart każdej oszczędzonej złotówki.
  26. Na aparat fotograficzny – wiem, teraz każdy robi zdjęcia telefonem, ale jednak momenty uchwycone aparatem są inne… Tylko, zanim kupisz lustrzankę, naucz się z niej korzystać.
  27. Na suknię ślubną – każda z nas ma marzenia, a ten wielki dzień (po raz pierwszy, drugi, a może trzeci) pewnie zapamiętamy do końca życia. Możesz być ubrana w taką sukienkę, o jakiej zawsze marzyłaś, od projektantki, która skradnie swoje serce. Nie oczekuj jednak, że ktoś ją dla ciebie kupi, odkładaj pieniądze.
  28. Na domowe naprawy – nie musisz znać się na wszystkim, dlatego, gdy coś się popsuje, wezwij fachowca. Odkładaj, żebyś nie została na dwa tygodnie bez pralki albo piekarnika.
  29. Na czynsz jeden miesiąc do przodu –w życiu jest różnie. Zawsze zostaw na koncie równowartość jednego czynszu, gdy coś pójdzie nie po twojej myśli zapłacisz z oszczędności.
  30. Na 18 urodziny swojego dziecka – trochę absurdalne prawda? Odkładając co miesiąc 20,00 złotych po roku masz 240,00 w kieszeni. To po 18 latach daje 4320,00 złotych, czyli więcej niż większość z nas dostała z okazji osiągnięcia pełnoletności. Jeśli stać cię, żeby przeznaczać na ten cel 50,00 złotych miesięcznie, to wręczysz swojemu dziecku ponad 10.000,00, a to już moja droga naprawdę kupa forsy.
  31. Na emeryturę – słyszałaś to już pewnie setki razy i wcale ci się nie dziwię, jeśli żaden argument do ciebie nie przemawia. Do mnie też nie, są lepsze rzeczy, na które możesz odkładać, ALE kilkanaście tysięcy na koncie, 60 lat na karku i naprawdę można zaczynać nowe życie.
  32. Na rower – jeździsz na starej damce, która lata świetności miała w XX-leciu międzywojennym? Najwyższa pora, moja droga, odłożyć kasę i pojechać na prawdziwą wycieczkę rowerową do lasu albo do hipsterskiej kawiarni.
  33. Na remont – nikt nie lubi mieszkać w pomieszczeniach, które mu się nie podobają. A my kobiety mamy taką cechę, która sprawia, że co pół roku zrywałybyśmy płytki i panele i robiły remont generalny. Oszczędzaj kasę, żebyś to ty musiała czekać na świetną ekipę, a nie oni na ciebie (fachowcy nie czekają, pamiętaj).
  34. Na zmywarkę – to niby standard w polskich domach (tak sobie powtarzam, gdy kilka razy dziennie bawię się gąbką i płynem), ale jeśli nie masz zmywarki, to na nią odłóż i na nowe fronty i może szafki i hmm na remont kuchni?
  35. Na zamówienie mycia okien dla twoich rodziców – myślę, że nie ma nic lepszego niż osoba, która porządnie umyje okna po zimie, podczas gdy Twoi rodzice napiją się herbaty.
  36. Na lekarza/badania – w Polsce ciężko liczyć na wysokiej jakości opiekę medyczną w ramach Funduszu. Dlatego odkładaj i regularnie wykonuj badania prywatnie, umawiaj się do najlepszych specjalistów, gdy coś cię zaniepokoi. Tak samo postępuj w przypadku męża i dzieci. Nie oszczędzaj na zdrowiu, oszczędzaj na zdrowie.
  37. Na poród marzeń – masz prawo rodzić tam, gdzie chcesz, w takich warunkach, w jakich czujesz się komfortowo. Nawet, jeśli myślisz o szwajcarskiej klinice na zboczu góry.

  38. Na lokówkę/prostownicę – kup sobie świetny sprzęt, który minimalnie niszczy włosy i używaj go na wielkie wyjścia, gdy chcesz zrobić dobre wrażenie albo kiedy masz doła, a zmiana fryzury chociaż trochę poprawi twój nastrój.
  39. Na kaszmirowy sweter – jak raz ubierzesz na gołe ciało kaszmirowy sweter, już na stałe umieścisz ten punkt na liście oszczędności.
  40. Na zachcianki – miej zawsze wolne pieniądze, żebyś mogła wejść do kawiarni i kupić sobie ciastko z kremem, albo żel do włosów w drogerii, albo rajstopy, albo cokolwiek. Żebyś wiedziała, że możesz kupić sobie co chcesz i nikt cię nie rozliczy po powrocie do domu z 25 złotych. Jesteś już duża i nie musisz się tłumaczyć, dlaczego jadłaś na mieście. Chciałaś, to jadłaś, jasne?
  41. Na ogrzewającą matę pod plecy do auta – włóż ją do samochodu i przestań się telepać w drodze do pracy, poczuj się w swojej Skodzie albo Fiacie jak w Lexusie, czy BMW.
  42. Na skórzane buty – dobre skórzane buty dopasowują się do stopy, są wygodne, nie powinny obcierać i powodować powstawania brzydkiego zapachu. Za odłożone złotówki zainwestuj w wygodę swoich stóp, będą ci wdzięczne.
  43. Na markową bieliznę – znajdź sklep, którego kroje i fasony spełniają twoje oczekiwania. Wiesz co? Nie powinnaś wcale czuć biustonosza, kiedy masz go na sobie. Zainwestuj w taki stanik i z uśmiechem reaguj na hasło „pierś do przodu”.
  44. Na operację plastyczną – jesteś już duża i jeśli masz ochotę coś w sobie zmienić, to zrób to. Błagam, tylko wybierz sprawdzoną klinikę, godnego zaufania lekarza i nie przesadzaj. Usunięcie pieprzyka, czy korekta nosa, to nie stworzenie nowej twarzy, pamiętaj.
  45. Na obiad w drogiej i ekskluzywnej restauracji – idź na obiad do restauracji, gdzie będzie cię obsługiwał kelner w rękawiczkach, a każde danie odczujesz, jak ucztę dla podniebienia. Pamiętaj, że to doznania i doświadczenia wpływają na nasz obraz postrzegania świata.
  46. Na wełniany płaszcz – to kolejny must have do szafy każdej kobiety. Jeśli lubisz płaszcze, marzysz o płaszczu, to nie biegaj w szmatce z sieciówki. Ostatnio dowiedziałam się, że płaszcz powinien być wełniany i mieć wełniane wypełnienie i poszewkę z wiskozy, żadnych kompromisów. Masz czuć się ciepło i miło niczym owieczka na świeżym sianie.
  47. Na rozwój swoich dzieci – odkładaj pieniądze, żeby twoje dzieci mogły chodzić na zajęcia plastyczne, rytmikę, czy basen. A może zakochają się w sztukach walki, tenisie, czy balecie? Daj im szansę odkrywać talenty i spełniać marzenia.
  48. Na wysokiej jakości produkty spożywcze – kup sobie czasami bio, eko, helo ser, masło, czy mleko. Skuś się na doskonałej jakości czekoladę albo bio banany, które – uwierz mi – smakują jak banany naszego dzieciństwa.
  49. Na doskonały krem przeciwzmarszczkowy – nie zawsze produkty z logo mają równie dobre działanie, co popularne kosmetyki. Zrób wywiad, poszukaj, zamień się w prywatnego detektywa i znajdź najlepszy krem dla siebie. Oszczędzaj i pozwól sobie na ten luksus.
  50. Na piżamę – ważne, ile śpisz i jak śpisz. Powyciągany tshirt i bokserki twojego partnera zamień na idealne skrojoną, piękną damską piżamę. Rytuał kładzenia się do łóżka nabierze nowego znaczenia.

Jestem pewna, że dopiszesz do tej listy kolejne 50 lub więcej punktów.

To jak, przekonałam cię, że warto oszczędzać?  

W mojej głowie nie ma czegoś takiego jak „temat tabu”. Mogę rozmawiać o wszystkim, począwszy od naturalnych procesów fizjologicznych, poprzez finanse, aż do tak trudnych i bolesnych spraw jak odchodzenie czy umieranie.

Uważam, że w żadnej rodzinie nie powinno być niewygodnych tematów. Oczywiście przekaz należy dostosowywać do wieku i stopnia dojrzałości dzieci, ale myślę, że czasy „idź do swojego pokoju, nie wtrącaj się w sprawy dorosłych” w wielu aspektach już dawno minęły. Nie chcemy rozmawiać z naszymi dziećmi, bo wydaje nam się, że w ten sposób je chronimy.

Wydaje Ci się, że jeśli nie będziesz rozmawiała z dorastającym synem czy córką na temat seksu, to unikniecie niezręczności?

Powiedz mi, skąd nastolatek ma czerpać wiedzę? Z Internetu pełnego na równi wartościowych treści i bzdur, czy od rówieśników? Pora, żebyś sama zaczęła rozmawiać o seksie, polityce i pieniądzach. Żebyś nabrała zdrowego dystansu i nie angażowała się emocjonalnie w rozmowy. Ktoś na poglądy inne od Twoich? Świetnie, każda dyskusja rozwija, sprawia, że możemy spojrzeć na dany temat z innej perspektywy. Nikt nie wymaga od Ciebie przyznania komuś racji, wyrzeczenia się własnych poglądów i tożsamości, jednak dobra merytoryczna rozmowa wymaga szacunku (jak ja cholernie żałuję, że takiej klasy nie można zobaczyć w polityce, że dobrze przebiegające dysputy są obecnie jak śnieg na Święta – gdzieś tam liczymy na nie, ale w głębi duszy dawno już straciliśmy nadzieję…)

Jest taki jeden temat, o którym przestaliśmy mówić. Wypadł z publicznej świadomości, został zamieciony pod dywan, odłożony na półkę. Jest taka sprawa, o której nikt z nas nie powinien zapominać zwłaszcza w czasach wolności jednostki.

Tym tematem jest HIV.

(Jestem beznadziejnie nudna, gdy się na coś uprę. W kwestii wirusa HIV jest uparta jak skrzyżowanie osła z mułem i konsekwentna od ponad 10 lat)

Ja ich widziałam.

Widziałam tych świetnie wyglądających facetów w wyprasowanych koszulach, modnych sportowych kurtkach i eleganckich butach. Jak by taki facet podszedł do Ciebie w kawiarni, klubie lub barze to – uwierz mi – byłabyś zadowolona. Cieszyłabyś się, gdyby takiego faceta przyprowadziła do domu Twoja córka.  Siedzieli grzecznie w poczekalni ze wzrokiem utkwionym w ścianę albo w podłogę. Z dłońmi opartymi na kolanach albo skrzyżowanymi na piersiach. Panowali nad sobą, ale nie byli zblazowani, nie przyjmowali dość charakterystycznych postaw znudzonego biznesmana, pana macho, czy kolesia „ja tu tylko wpadłem”, czuć było atmosferę niepewności.

Czekali na wyniki badania na obecność wirusa HIV.

A ja siedziałam naprzeciwko nich, dwa razy, i zastanawiałam się, co takiego zrobili, że teraz cierpliwie trwają w poczekalni i nie mają ochoty zbierać tyłków i spieprzać. Wiesz tak samo dobrze, jak ja, że żeby zaciągnąć faceta do lekarza potrzeba kosmicznej siły. Mężczyźni umierają na katar i jednocześnie olewają poważniejsze dolegliwości, a na hasło „pobranie krwi” zamieniają się – z większości, przyznaj – w swoje o kilkanaście lub kilkadziesiąt lat młodsze wersje. Ci faceci natomiast siedzieli karnie w poczekalni, ustawiali się w kolejce do gabinetu, czekali na swoją kolej na pobieranie krwi.

Mogę podejść do sprawy optymistycznie i założyć, że badali się, bo ich nowe dziewczyny i partnerki ich o to poprosiły, bo chcieli zacząć starać się o dziecko i mieć pewność. Ale pewność czego? – zapytam – skoro tematu wirusa HIV u nas nie ma?

(Wiesz, że nie masz obowiązku dotykać bez rękawiczek osoby, która krwawi, jeśli sama masz otwartą ranę, albo tylko lekkie skaleczenie? Nawet jeśli to tylko zawinięta skórka przy paznokciu. Jako kierowca musisz wozić w samochodzie jednorazowe rękawiczki, ale jeśli ich nie masz, możesz ograniczyć się do wezwania pomocy i monitorowania stanu poszkodowanego.)

Ja ich widziałam.

Nie wyglądali na znudzonych, nie wiercili się na krzesłach. Nie sprawiali wrażenia facetów, którzy nie wiedzą, czego chcą. A musieli odpowiedzieć na kilka intymnych pytań, musieli wskazać rodzaje kontaktów seksualnych oraz określić wspólnie z lekarzem jak dalece realne jest ryzyko zarażenia wirusem. Wiesz, że żaden z nich po wizycie u pani doktor nie skierował się w podskokach do wyjścia? Każdy dostał malutką karteczkę i cierpliwie czekał na pobranie krwi.

Zapytasz, a co ty, do cholery, robiłaś w poczekalni?

Mając lat 18, podjęłam bardzo poważną decyzję. Obiecałam sobie, że nigdy w życiu nie pójdę do łóżka z facetem, który nie pokaże mi wyniku swojego testu na HIV. Przez wiele lat wstydziłam się mówić o tym głośno, to brzmiało, jakbym była przewrażliwiona albo wywodziła się z dziwnego środowiska. Tymczasem, jestem dzieckiem moich rodziców i nie mogę narzekać na warunki socjalne i społeczne, w jakich dorastałam, były więcej niż dobre.

To nie będzie Twoja wina, jestem tego pewna!

Poznasz go w klubie albo na Tinderze. Spędzicie razem wieczór,  może całą noc. Wylądujecie u niego albo u ciebie, a twój kot będzie dziwnie się patrzył. Może będziesz pijana, może po prostu wzruszysz ramionami, bo przecież bierzesz tabletki.

STOP

Wyobraź sobie teraz, że na Twoim miejscu jest z nim zupełnie inna dziewczyna. Uprawia z tym fajnym facetem seks i nigdy więcej się nie spotkają.

Ty poznajesz go na ślubie koleżanki. To najbardziej uroczy i opiekuńczy facet, jakiego miałaś okazję spotkać, jesteś zachwycona. Umawiacie się na romantyczne randki, rozmawiacie, jest idealnie. Idziecie do łóżka i to najlepszy seks w Twoim życiu, jesteś w niebie. Po jakimś czasie rezygnujecie z prezerwatyw, bo Ty bierzesz tabletki, naklejasz plastry albo zakładasz spiralę. Jest super.

Pamiętasz tę dziewczynę w barze, o której nigdy się nie dowiesz, bo on już dawno o niej zapomniał?

Ona miała faceta, wiesz? W gruncie rzeczy to była bardzo porządna laska, całkiem fajna,  może nawet zaprzyjaźniłybyście się, gdybyś ją poznała.

Tylko ten jej facet, kanalia jedna, na wieczorze kawalerskim kumpla skorzystał z usług prostytutki, cóż, to się zdarza, a może poszedł do łóżka z dziewczyną poznaną przy barze? Ona, kiedy się o tym przypadkiem dowiedziała kilka tygodni później, natychmiast z nim zerwała. Zresztą, większość z nas pewnie zrobiłaby to samo.

Jej eks zaraził się wtedy HIV, wiesz?

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo