Change font size Change site colors contrast
Felieton

Ale kosmos!

24 kwietnia 2018 / Marta Osadkowska

Niemal wszystkie pierwiastki, z których jesteśmy zbudowani, ty i ja, zostały wyprodukowane wewnątrz gwiazd istniejących na długo przed powstaniem Ziemi.

Mamy zatem prawo twierdzić, że wszyscy jesteśmy dziećmi gwiazd. Stephen Hawking Gdybym była stworzeniem o nieco większym rozumku, zostałabym astrofizykiem. Kosmos fascynował mnie, odkąd pamiętam, a stan ten znacznie pogłębiała książka „Historie niezwykłe o gwiazdach i planetach”, którą w dzieciństwie sprezentował mi tata....

Niemal wszystkie pierwiastki, z których jesteśmy zbudowani, ty i ja, zostały wyprodukowane wewnątrz gwiazd istniejących na długo przed powstaniem Ziemi. Mamy zatem prawo twierdzić, że wszyscy jesteśmy dziećmi gwiazd.

Stephen Hawking

Gdybym była stworzeniem o nieco większym rozumku, zostałabym astrofizykiem. Kosmos fascynował mnie, odkąd pamiętam, a stan ten znacznie pogłębiała książka „Historie niezwykłe o gwiazdach i planetach”, którą w dzieciństwie sprezentował mi tata.

Wyczytałam ją doszczętnie i zasypywałam go tysiącem pytań, na które cierpliwie i kompetentnie (sam będąc dobrze z fizyką zaznajomiony) odpowiadał.  Niestety, już w szkole podstawowej okazało się, że przekazał mi jedynie zamiłowanie do tajemnic Wszechświata, ścisłego umysłu zaś już nie. Matematyka i jej naukowe towarzyszki, pomimo mych usilnych starań, pozostały dla mnie czarną magią. Pogodziłam się z faktem, że nie będzie mi dane całkowite zrozumienie zachodzących nad moją głową reakcji i zjawisk. Ale ten niefart w loterii genów nie powstrzymał mojej ciekawości. Podjęłam swego czasu wyzwanie przeczytania książek Stephena Hawkinga (tych adresowanych do „przeciętnego czytelnika”) i z pomocą encyklopedii nawet co nieco z nich zrozumiałam. Moje szare komórki aż dymiły nad tymi niepozornie wyglądającymi tomikami.

A tymczasem w księgarniach prawdziwa astrofizyczna uczta.

Uczeń wspomnianego genialnego fizyka postanowił ukrócić męki ciekawych, ale pozbawionych odpowiednio wyposażonych mózgów i opisał Wszechświat językiem zrozumiałym dla każdego. Mili Państwo, to jest uczta prawdziwa! „Wszechświat w twojej dłoni. Niezwykła podróż przez czas i przestrzeń” Christopha Galarda wyjaśnia wszystko. Nie jakimiś enigmatycznymi wzorami, ale normalnie, po ludzku! Nawet teoria względności Einsteina nabiera sensu! Ten pan potrafi przystępnie i ciekawie opisać nawet to, czym są orbitale elektronowe. To się czyta z wypiekami!

Skąd wiadomo, że Słońce wybuchnie za pięć tysięcy lat?

Jak powstają komety? Czy Wszechświat ma centrum? Dlaczego życie wieczne nie jest możliwe? Jak narodził się Księżyc? To tylko nieliczne pytania, na które w tej książce znajdziecie bardzo jasne odpowiedzi. A dlaczego mówi się, że wszyscy jesteśmy stworzeni z gwiezdnego pyłu? Bo wszystkie ciężkie atomy, z jakich składa się Ziemia, wszystkie atomy potrzebne do życia, wszystkie, z jakich zbudowane jest nasze ciało, powstały kiedyś we wnętrzu gwiazdy. Wciągamy je w płuca, gdy oddychamy. Czy to nie jest piękne? Dlaczego takich rzeczy nikt mnie nie uczył na fizyce?

Jesteśmy gwiezdnym pyłem, w który tchnięto życie i który został upełnomocniony przez Wszechświat do jego zrozumienia pisze w „Astrofizyce dla zabieganych” Neil DeGrasse Tyson.

Tytuł dobrze oddaje zawartość tomu: to faktycznie skrócone wyjaśnienia dla tych, którym się spieszy. Autor nie objaśnia zjawisk cierpliwie i nie stawia sobie za cel tłumaczenia podstaw. Takie rzeczy tylko u Galarda. Tyson opisuje to, na czym się zna, dla tych, którzy też mają na ten temat jakieś pojęcie. Kto lubi przeszukiwać Netflix, może skojarzyć jego nazwisko z serialem popularno-naukowym „Cosmos”, którego jest gospodarzem. Program jest interesujący, choć, jak dla mnie, ma taki amerykański styl, który bywa drażniący. Kiedy się jednak człowiek do tego przyzwyczai, to na pewno wiele wyniesie z tych naukowych wojaży. A pięknie zobrazowane życie Wszechświata na długo zostaje w pamięci.

Bardzo mnie cieszy, że podróże między gwiazdy i planety mogą odbywać z nami dzieci.

W książce „Marcelinka rusza w kosmos. Bajka trochę naukowa”, tytułowa bohaterka i jej przyjaciel Duszek wyruszają, aby odnaleźć Najważniejsze. Co się kryje za tym określeniem, sami nie wiedzą, wszak najważniejsze nie dla wszystkich jest tym samym w tym samym momencie. Po drodze Marcelinka dowie się od swojego kompana o tym, że światło ma prędkość, gwiazdy umierają, a czas i przestrzeń są ze sobą połączone na wieki. Wszystkie te tajemnice wyjaśnione są na przykładzie niezawodnych motylków, powszechnie znanych z codzienności obiektów i życia rodzinnego. Początki Wszechświata? Czarne dziury? Wielki Wybuch? Wszystko da się wyjaśnić dzieciakom, co udowadnia Janusz Leon Wiśniewski. A ilustracje Ani Jamróz bardzo uprzyjemniają tę kosmiczną wyprawę.

Nieco poważniejszą formę przyjmuje propozycja Pawła Ziemnickiego „Kosmos. Gwiezdna podróż”.

Ten przewodnik po Wszechświecie przepełniony jest zdjęciami i rysunkami obrazującymi jego życie. Najpierw chciałam napisać, że jest to książka dla starszych dzieci, ale to nieprawda. Bardzo przystępna w odbiorze, jasno tłumaczy, co tam się nad naszymi głowami wyprawia. Opisane są planety i gwiazdy, a także wyprawy kosmiczne i ich główni bohaterowie. Autor pisał książkę z myślą o swoich kilkuletnich dzieciach i widać, że doskonale posługuje się językiem dostępnym tej kategorii wiekowej. Łatwo jest całą rodziną odbyć podróż międzyplanetarną z tym przewodnikiem w dłoniach.

A jeśli komuś marzy się bliższy kontakt z kosmosem, to mam dobrą wiadomość.

Już nie trzeba całe życie odkładać złotych monet w nadziei, że Elon Musk weźmie nas na pokład. W wirtualnej rzeczywistości, dzięki programowi Titans of Space, możemy obejrzeć planety z bliska, zobaczyć różnice i odległości między nimi. Grafika jest przepiękna, a objaśniający oglądane zjawiska lektor mówi jasno i na temat. W wielu miastach działają już Strefy VR, w których można doświadczyć międzygwiezdnej podróży. Da się też swój smartfon zamienić w domowe centrum wirtualnej rzeczywistości, dokupując do niego specjalne gogle. Aplikacji nie brakuje, nudy nie ma. Jak to w kosmosie.

A dla tych, którzy lubią po prostu gapić się w gwiazdy proponuję poznać Strefy Ciemnego Nieba.

To specjalne obszary, w których nie ma sztucznego światła. Wszystkim zainteresowanym tematem, osobiście polecam Stację Turystyczną Orle w Górach Izerskich. W tym miejscu, przy współpracy z Instytutem Astronomicznym Uniwersytetu Wrocławskiego, realizowany jest projekt Astro Izery. Na ścianach schroniska znajduje się zegar słoneczny, a sam budynek jest początkiem ścieżki dydaktycznej „Model Układu Słonecznego”. Przedstawia ona Słońce oraz osiem krążących wokół niego planet i pięć planet karłowatych w skali 1:1 miliarda. W tej skali pokazane są zarówno rozmiary tych 14 obiektów, jak i odległości między nimi. Kolejność planet od Słońca w modelu jest taka jak w rzeczywistości. Odbywają się na Stacji Orle także imprezy astronomiczne, podczas których jest okazja pooglądać niebo przez wielki, profesjonalny teleskop, zwykle niedostępny dla przeciętnego miłośnika gwiazd.

Przepiękny, magiczny, tajemniczy kosmos wydaje się być trochę bliżej dzięki książkom, technologii i pełnym pasjonatów miejscom. Ja zachłannie wyciągam po niego rękę i nie mogę się nasycić. Zadzieram głowę, patrzę w gwiazdy i myślę niech to trwa. Dobrze mi być gwiezdnym pyłem, częścią pełnego cudów i nauki Wszechświata.

Felieton

Co z tą wiosną?

12 marca 2023 / Magda Żarnowska

Mam przedziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że ludzkość domaga się coraz to nowych początków wszystkiego, a marketing bardzo zręcznie wykorzystuje swoją szansę i co chwilę pozwala nam zaczynać na nowo.

Zupełnie niedawno zaczynaliśmy rok 2018 i zgodnie z zasadą „z Nowym Rokiem-nowym krokiem” czyniliśmy postanowienia noworoczne, w których nieliczni z nas wytrwali. Nic jednak straconego, bo oto przed chwilą rozpoczął się dla wiernych...

Mam przedziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że ludzkość domaga się coraz to nowych początków wszystkiego, a marketing bardzo zręcznie wykorzystuje swoją szansę i co chwilę pozwala nam zaczynać na nowo. Zupełnie niedawno zaczynaliśmy rok 2018 i zgodnie z zasadą „z Nowym Rokiem-nowym krokiem” czyniliśmy postanowienia noworoczne, w których nieliczni z nas wytrwali.

Nic jednak straconego, bo oto przed chwilą rozpoczął się dla wiernych Wielki Post, i gdyby ktoś przegapił okazję noworoczną, mógł sobie przynajmniej odmówić czegoś na następne  czterdzieści dni. Jako przykładni katolicy, korzystając z okazji, odmówiliśmy sobie czerniny, której nie jesteśmy fanami, a mój mąż – znany przeciwnik pierogów, postanowił bez nich wytrzymać aż do samej Wielkanocy.

Gdybyście jednak zdążyli zjeść już czerninę, pierogi albo czekoladę (bo tej nieopatrznie większość jest skłonna sobie odmówić pod wpływem impulsu) i korzystać z wielkopostnej  fali wyrzeczeń, już się nie opłaca, przyroda daje nam kolejną szansę.

Nadchodzi bowiem wiosna, a wiadomo, na wiosnę opłaca się czynić postanowienia, odmieniać swoje wnętrza i zewnętrza, odchudzać, remontować i dekorować.

Według himalaistów i innych wspinaczy, wiosnę mamy już od początku marca, dlatego gdybyście próbowali zdobywać K2 zimą, to już niestety nie da rady i trzeba poczekać do grudnia, według kalendarza natomiast, astronomiczna wiosna zaczyna się 20 marca, więc została jeszcze chwila na poczynienie postanowień. I żeby marketingowcom nie ułatwiać jakoś wybitnie pracy, zebrałam trochę informacji, dlaczego w ogóle warto coś zmieniać w życiu w połowie marca. Moją inspiracją był wczorajszy rodzinny spacer. Korzystając z tego, że ustawodawca wspaniałomyślnie zapewnił nam wolną niedzielę, mogliśmy wyjątkowo spacerować w nieprzebranym tłumie innych spacerowiczów, którzy z braku otwartej galerii wybrali park. I właśnie ten spacer otworzył mi oczy i doprowadził do refleksji, że jednak muszę coś zmienić. Objuczona rowerkami i innymi pojazdami dzieci, dotleniona za wszystkie czasy, wróciłam do domu ledwo żywa, jakby ktoś wyjął mi baterie, a do dziś łupie mnie w krzyżu i łamie w kościach.

To starość – pewnie powiecie i pewnie macie racje, ale… naukowcy wyszli naprzeciw moim oczekiwaniom i tym konkretnym objawom mojej starości nadali nową, piękna nazwę, a mianowicie: SYNDROM ZMĘCZENIA WIOSENNEGO!  

Okazuje się bowiem, że to, co naprawdę warto zmienić na wiosnę, to dieta i styl życia.

I to nie tylko po to, aby za trzy miesiące móc na plaży zaprezentować nowy strój kąpielowy i wyglądać w nim zjawiskowo, nawet jeśli pada deszcz i jest zimno (co jest raczej polską wakacyjną klasyką pogodową).

Warto zmienić nawyki, aby było nam odrobinę łatwiej w ogóle dożyć do lata. Okazuje się, że w przyrodzie nic nie ginie (no może oprócz pojedynczych skarpetek w pralce) i tak samo wszystkie nasze zimowe zaniedbania właśnie teraz boleśnie dają nam w kość.

Naszemu organizmowi brak wielu istotnych substancji. Wykorzystaliśmy już wszystko, co udało się po lecie odłożyć (no może oprócz zapasów tłuszczu, ale to inna historia) i teraz boleśnie doskwierają nam niedobory magnezu (powodując rozdrażnienie i potęgując stres oraz skurcze mięśni), potasu (sprawiając, że mamy refleks szachisty, a targanie dziecięcego rowerka, to aż nadto), żelaza (wywołując nagłe ataki przejmującego zmęczenia), cynku (dziesiątkując nasze i tak wymaltretowane przez zimowe czapki, włosy), witamin i soli mineralnych (wywołując bóle głowy). Nie wiem, jak Wy, ale ja mam wrażenie, że kiedy jesienią i zimą mówiłam, że jestem zmęczona, to chyba śmiałam żartować, bo prawdziwe zmęczenie zaczęło się dopiero teraz. W dodatku dni są coraz dłuższe, na podwórku coraz cieplej i przyjemniej, więc serce rwie się jak za młodu do różnych aktywności, a organizm za nim nie nadąża.

Nie smućcie się jednak, gdyż istnieje sposób, aby ulżyć nam w tym wiosennym cierpieniu.

Niosę Wam gołąbka pokoju i kaganek oświaty w jednym! Tym razem odpowiedzią nie jest lampka wina (może nie w pierwszej kolejności). Odpowiedzią jest wyjście naprzeciw potrzebom naszego organizmu.

Po pierwsze powinniśmy zadbać o naszą dietę, wzbogacając ją o witaminy pochodzące wprost ze świeżych warzyw i owoców.

Po drugie, uzupełniajmy płyny – świeża woda plus soki owocowe na pewno nie zaszkodzą.

Po trzecie, możemy udać się do apteki po jakieś „suple” niczym kulturyści, czyli zwyczajnie po preparaty wielowitaminowe, które zapewnią nam to, z czym samą dietą w zabieganym świecie trudno sobie poradzić.

Po czwarte – to miód na serce mojego męża i innych sportowych zapaleńców – dbajmy o kondycję. To jest ich odpowiedź na wszystko, ale trzeba im przyznać rację – sprawny fizycznie organizm potrafi dźwigać rowerek i nawet dziecko jednocześnie i następnego dnia wstać dziarsko z łóżka po pierwszym budziku… względnie po trzech drzemkach.

Po piąte, skoro już poruszyłam temat snu – powinniśmy na wiosnę szczególnie zadbać o zdrowy i porządny odpoczynek naszego organizmu. Skoro nasze ciało samo wyłącza się tuż po „Na wspólnej”, może warto go tym razem posłuchać i pójść spać, a nie wypijać kolejną kawę i zmuszać się do pozostania na chodzie dwie godziny dłużej?

Podsumowując – nie taka wiosna zła i straszna, jak ją malują.

Trzeba tylko wsłuchać się w siebie, a kiedy już wszystkie poziomy niezbędnych składników zostaną wyrównane, a kondycja poprawiona, o wiele łatwiej będzie nam dźwigać rowerki, biegać za dziećmi,  przeprowadzić wiosenne metamorfozy mieszkania, a przynajmniej wyprać firanki i umyć okna, czyż nie? Na samą myśl o tym, że jestem gibka, wysportowana i w dodatku zbilansowana dietetycznie, robi mi się cieplej na sercu. I uważam, że za dobre chęci należy mi się czekolada. W końcu to dieta odpowiednia na niedobór magnezu, prawda?

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo