Change font size Change site colors contrast
Kultura

53 wojny Grażyny Jagielskiej

16 listopada 2018 / Marta Osadkowska

Wojciecha Jagielskiego pamiętam jeszcze z dzieciństwa.

Pojawiał się Wiadomościach: pan z wąsem, ubrany w bojówki i kamizelkę wędkarza. A za nim pustynie, ruiny, opadający po wybuchach pył. Wtedy jeszcze nie do końca ogarniałam, czym jest wojna, raczej fascynował mnie ten człowiek, który opowiadał o miejscach, o których nigdy wcześniej nie słyszałam. Reportaże Jagielskiego towarzyszyły mi przez całe życie, każdą książkę czytałam z przerażeniem...

Wojciecha Jagielskiego pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Pojawiał się Wiadomościach: pan z wąsem, ubrany w bojówki i kamizelkę wędkarza. A za nim pustynie, ruiny, opadający po wybuchach pył. Wtedy jeszcze nie do końca ogarniałam, czym jest wojna, raczej fascynował mnie ten człowiek, który opowiadał o miejscach, o których nigdy wcześniej nie słyszałam.

Reportaże Jagielskiego towarzyszyły mi przez całe życie, każdą książkę czytałam z przerażeniem i zachwytem. I ani razu, przez te wszystkie lata, nie pomyślałam, co taka praca oznacza dla jego rodziny. Raczej z góry zakładałam, że tej rodziny, przy takim zajęciu, po prostu nie ma.

Grażyna i Wojciech Jagielscy poznali się na studiach, oboje zafascynowani odległymi krajami.

Zjechali razem kawał świata, do Polski wrócili, żeby zarobić na kolejną egzotyczną wyprawę. On zatrudnił się w Polskiej Agencji Prasowej, ona w Banku Światowym. Nie mieli robić karier, nie taki był plan – chodziło tylko o zdobycie pieniędzy. Ona zarabiała więcej w wielkiej korporacji, on odkrył fascynujący świat zbrojnych konfliktów i adrenalinę związaną z byciem w miejscu, gdzie dzieje się coś ważnego, branie udziału w wydarzeniach przełomowych. Ona kupowała domy, urodziła dzieci i pielęgnowała ogrody, on pakował plecak i wyruszał na wojny.

Wyruszał i zwykle nie było z nim kontaktu.

Zagraniczne media podawały informacje o zabitych dziennikarzach, bez nazwisk, bez szczegółów. Śmierć małżonka to jedna z najcięższych traum dla człowieka, a Grażyna Jagielska przeżywała to doświadczenie kilka razy w roku. Bała się tak bardzo, że traciła zdolność normalnego funkcjonowania. Bała się, gdy dzwonił telefon, że to właśnie ta ostateczna wiadomość. Potem myślała, że to byłaby ulga, że już najgorsze się stało, że już nie musi się bać. Straciła kontakt z przyjaciółmi, odcięła się od znajomych, bo jak rozmawiać o codzienności, gdy przełyk ściska paniczny strach o najbliższą osobę. Ale nie umiała powiedzieć „stop”, nie umiała odebrać mężowi pasji. Dziś to słowo staje małżonkom w gardle, a ona w wywiadzie dla Wysokich Obcasów mówi wprost:

Uważam, że poświęcenie nie działa w małżeństwie. Budzi w drugiej osobie uczucie nie tyle wdzięczności, ile niechęci. Trudno żyć z kimś, kto się nieustannie poświęca… W małżeństwie poświęcenie ma krótkie nogi.

Po wielu latach wspierania męża w jego pasji, Grażyna Jagielska trafiła do szpitala psychiatrycznego z diagnozą zespołu stresu pourazowego.

To nieuleczalna choroba, wymagająca ciągłej walki. Jako część terapii lekarz zalecił pisanie. Jagielska była wcześniej tłumaczką, wydała trzy powieści. Jej trylogia o konsekwencjach bycia żoną pasjonata to bardzo emocjonalny zapis osobistych przeżyć. „Miłość z kamienia” opisuje związek Jagielskich, wszystkie towarzyszące kolejnym wyjazdom na wojny strachy. Ona mieszkała w Warszawie, pracowała, zajmowała się domem i dziećmi. I cały czas się bała. Bo on wracał zawsze na chwilę, wiadomo było, że zaraz wybuchnie kolejny konflikt, plecak był stale spakowany, paszport w pogotowiu. Jagielska niczego nie ubarwia, nie sili się na sensację. Nie musi. Jej historia łamie serce, dotyka do głębi. Czytałam i doceniałam bezpieczną codzienność, pozbawioną ciężkiego, przytłaczającego strachu o kochanych ludzi.

Druga w trylogii jest książka „Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku”.

Jagielska trafiła na oddział z weteranami, którym doświadczenia wojenne nie pozwoliły wrócić do normalnego życia. Jak trudne jest wyjście do sklepu dla człowieka, któremu strzelono w tył głowy? Jak spać spokojnie, gdy widziało się całe piekło wybuchów i ostrzeliwań? Jak wrócić do żony, dzieci i radzić sobie z agresją, którą zrodziły okrutne doświadczenia? Wyleczenie głowy i duszy to proces długi i bolesny. Grażyna Jagielska spędziła w szpitalu 147 dni. To i dużo, i mało. Poznała takich, którzy wracają na oddział wielokrotnie, bo życie po wojnie wydaje się już niemożliwe.

Ona nie wróciła, walkę o siebie toczy poza murami szpitala.

Wyprowadziła się z mężem na Mazury, odcięła się od miejsc, które przypominały jej złe przeżycia. Wyruszyła też w samotną podróż do Amazonii, którą opisuje w trzeciej książce „Ona wraca na dobre. Podróż terapeutyczna”. Nie jest to tylko opis wyjazdu, właściwie to najmniej. To przede wszystkim refleksja nad sobą, próba pokonania swoich demonów. To też historia jej przyjaciółki ze szpitala psychiatrycznego, która opuściła placówkę razem z autorką. I walka ze strachem, odzyskiwanie własnego terytorium.

Wszystkie trzy książki są bardzo poruszające.

Zmuszają do refleksji, która dla mnie jest trudna. Gdzie jest granica poświęcenia? Czy ryzykujący regularnie życie pasjonat ma prawo zakładać rodzinę? Kto o tym decyduje? Czy można zmieniać zasady gry będąc w związku z pasjonatem? Czy partner ma prawo powiedzieć „dość”, choć wcześniej zgodził się na niebezpieczny zawód? Czy ryzykujący swoje życie z pasji do gór czy wojen człowiek, powinien rezygnować z miłości i dzieci? To ciężkie pytania, na które, moim zdaniem, nie ma jednej odpowiedzi raz na zawsze. Grażyna Jagielska rozumiała pracę męża, jego podekscytowanie związane z wyjazdami. Ale płaci za to wysoką cenę. I dziś mówi, że trzeba było na początku powiedzieć „stop”. Tylko skąd wiedzieć, że to właśnie, tu i teraz, jest początek czegoś, co skończy się źle?

Do kin wszedł film „53 wojny” nakręcony na podstawie historii Grażyny Jagielskiej, którą gra Magdalena Popławska.

W wywiadzie dla Wysokich Obcasów, aktorka mówi:

Jeśli ma się obok siebie człowieka z pasją, to trzeba absolutnie mu na jej realizację pozwolić, bo inaczej staje się pusty, pozbawiony mocy, która go trzyma przy życiu.

Grażyna Jagielska do dziś nie ma telefonu. Jeszcze nie umiałaby spokojnie znieść jego dzwonka, bez lęku, że przynosi najgorszą nowinę.

Filmu „53 wojny” jeszcze nie widziałam, ale na wypadek, gdyby był choć w połowie tak poruszający, jak książki, zabiorę do kina zapas chusteczek.

 

/Zdjęcie / kadr z oficjalnego zwiastuna filmu 53 Wojny/
Kultura

INNI LUDZIE Masłowskiej

25 lipca 2018 / Marta Osadkowska

Mam do Doroty Masłowskiej dziwny stosunek.

Niby mnie ona jakoś drażni i uwiera, sięgam po jej książki w księgarni z nastawieniem, że mnie na pewno po kilku zdaniach odrzucą. A one wciągają bez skrupułów, przyklejają do siebie niczym mocną taśmą dwustronną. I oto stoję już przy kasie, już zabieram do domu, spędzamy razem noc. Tak było od samego początku, od „Wojny polsko –...

Mam do Doroty Masłowskiej dziwny stosunek. Niby mnie ona jakoś drażni i uwiera, sięgam po jej książki w księgarni z nastawieniem, że mnie na pewno po kilku zdaniach odrzucą. A one wciągają bez skrupułów, przyklejają do siebie niczym mocną taśmą dwustronną.

I oto stoję już przy kasie, już zabieram do domu, spędzamy razem noc. Tak było od samego początku, od „Wojny polsko – ruskiej pod flagą biało- czerwoną”. Otworzyłam z nastawieniem, że po dwóch stronach odłożę z dezaprobatą, poszerzając grono krytyków. Zamknęłam, gdy mi się literki na ostatniej stronie skończyły. I wtedy poczułam ten dysonans: zachwyt i chęć otrzepania się. Jak pies po wytarzaniu w błocie. Nie lubiłam tego, co czytałam, ale nie mogłam przestać.

Może właśnie na tym polega geniusz tej autorki?

Bo ja widzę geniusz w tak poetycznym ujęciu upadku pijaka na chodnik: alkoholowego upojenia porywa czasem zew, rezygnujesz z pozycji pionowej przyzwyczajeniu do niej wbrew, chodnik na łono chłodne swe wabi cię, wykorzystuje przewagę, silną grawitację, w jednej sekundzie podejmujesz taką decyzję, chociaż nawet o tym nie wiesz, kiedy już za ciebie sama podjęta jest i wnet alkoholiczna czerń zabiera się w swój odmęt… (to z nagrodzonego Literacką Nagrodą Nike „Pawia królowej”).

Masłowska ma słuch absolutny do języka ulicy.

Posługuje się nim jak wirtuoz. „Inni ludzie” to nie jest powieść fabularna, raczej tekst piosenki, która zależnie od wykonawcy, zmienia swój rytm. Sama książka wygląda jak płyta powiększona CD, jest zafoliowana i opatrzona naklejką ostrzegającą przed wulgarnymi treściami.

O czym jest ta piosenka?  

Kamil, trzydziestodwuletni chłopak z blokowiska, rapuje, Iwona, bogata żona zdradzana przez męża, śpiewa smutną balladę. Tych dwoje spotka się przypadkiem i nawiąże krótki romans. Co ich łączy? Na pierwszy rzut oka nic, na drugi prawie wszystko: są nieszczęśliwi, czują się oszukani, mają sporo roszczeń i nie podejmują żadnych działań. Jednak przede wszystkim jest im źle. Podobnie ma się mąż Iwony i matka Kamila. Panuje tu pełna demokracja, stan majątku czy wykształcenie nie dodają punktów. Inni ludzie to książka o tych dziurach, których się nie da zalepić, zagłuszyć, zapchać przedmiotami i wyjazdami do Azji. Są głębsze poziomy egzystencji, które pozostają niezaspokojone, ryczące i coś mi mówi, że chodzi o brak wspólnoty, przynależności, o brak czucia się częścią. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo czujemy się samotni, odizolowani i że konsekwencją jest na przykład właśnie taka szara, zła, wstrętna codzienność – powiedziała autorka w wywiadzie dla dwumiesięcznika Książki.

Nie poznajemy charakterów z „Innych ludzi” zbyt dobrze, oni tak naprawdę nie są tutaj najważniejsi.

Prawdziwym bohaterem jest język, ludzie są tylko narzędziem do przedstawienia go. Właśnie w tym Masłowska jest najlepsza, w układaniu słów, w tworzeniu brzydkiej poezji miasta i jego mieszkańców. Nie szuka piękna, nie daje nadziei, nie dąży do szczęśliwego zakończenia. Prawdziwym dramatem jest bolesna, pozbawiona szans na zmianę, codzienność. Kawałeczek jej tutaj widzimy, ledwie trzy dni. Wystarczy.

 

Szare twarze, szare twarze, ludzie bez marzeń

święta, święta i po świętach wyprzedaże,

tyle mają marzeń, ile na ekranie się rozmaże

im zarazków. Święta i po świętach wyprzedaże.

 

Szare twarze, szare twarze, tyle im się przydarzy,

co przed świętami przedwyprzedaże, a po świętach powyprzedaże,

tego się boją, czym we Wiadomościach postraszą.

o tym, co na TVN-ie im pokażą.

 

Spokojnie, to nie o nas. To o tych innych ludziach.

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo