Wojciecha Jagielskiego pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Pojawiał się Wiadomościach: pan z wąsem, ubrany w bojówki i kamizelkę wędkarza. A za nim pustynie, ruiny, opadający po wybuchach pył. Wtedy jeszcze nie do końca ogarniałam, czym jest wojna, raczej fascynował mnie ten człowiek, który opowiadał o miejscach, o których nigdy wcześniej nie słyszałam.
Reportaże Jagielskiego towarzyszyły mi przez całe życie, każdą książkę czytałam z przerażeniem i zachwytem. I ani razu, przez te wszystkie lata, nie pomyślałam, co taka praca oznacza dla jego rodziny. Raczej z góry zakładałam, że tej rodziny, przy takim zajęciu, po prostu nie ma.
Grażyna i Wojciech Jagielscy poznali się na studiach, oboje zafascynowani odległymi krajami.
Zjechali razem kawał świata, do Polski wrócili, żeby zarobić na kolejną egzotyczną wyprawę. On zatrudnił się w Polskiej Agencji Prasowej, ona w Banku Światowym. Nie mieli robić karier, nie taki był plan – chodziło tylko o zdobycie pieniędzy. Ona zarabiała więcej w wielkiej korporacji, on odkrył fascynujący świat zbrojnych konfliktów i adrenalinę związaną z byciem w miejscu, gdzie dzieje się coś ważnego, branie udziału w wydarzeniach przełomowych. Ona kupowała domy, urodziła dzieci i pielęgnowała ogrody, on pakował plecak i wyruszał na wojny.
Wyruszał i zwykle nie było z nim kontaktu.
Zagraniczne media podawały informacje o zabitych dziennikarzach, bez nazwisk, bez szczegółów. Śmierć małżonka to jedna z najcięższych traum dla człowieka, a Grażyna Jagielska przeżywała to doświadczenie kilka razy w roku. Bała się tak bardzo, że traciła zdolność normalnego funkcjonowania. Bała się, gdy dzwonił telefon, że to właśnie ta ostateczna wiadomość. Potem myślała, że to byłaby ulga, że już najgorsze się stało, że już nie musi się bać. Straciła kontakt z przyjaciółmi, odcięła się od znajomych, bo jak rozmawiać o codzienności, gdy przełyk ściska paniczny strach o najbliższą osobę. Ale nie umiała powiedzieć „stop”, nie umiała odebrać mężowi pasji. Dziś to słowo staje małżonkom w gardle, a ona w wywiadzie dla Wysokich Obcasów mówi wprost:
Uważam, że poświęcenie nie działa w małżeństwie. Budzi w drugiej osobie uczucie nie tyle wdzięczności, ile niechęci. Trudno żyć z kimś, kto się nieustannie poświęca… W małżeństwie poświęcenie ma krótkie nogi.
Po wielu latach wspierania męża w jego pasji, Grażyna Jagielska trafiła do szpitala psychiatrycznego z diagnozą zespołu stresu pourazowego.
To nieuleczalna choroba, wymagająca ciągłej walki. Jako część terapii lekarz zalecił pisanie. Jagielska była wcześniej tłumaczką, wydała trzy powieści. Jej trylogia o konsekwencjach bycia żoną pasjonata to bardzo emocjonalny zapis osobistych przeżyć. „Miłość z kamienia” opisuje związek Jagielskich, wszystkie towarzyszące kolejnym wyjazdom na wojny strachy. Ona mieszkała w Warszawie, pracowała, zajmowała się domem i dziećmi. I cały czas się bała. Bo on wracał zawsze na chwilę, wiadomo było, że zaraz wybuchnie kolejny konflikt, plecak był stale spakowany, paszport w pogotowiu. Jagielska niczego nie ubarwia, nie sili się na sensację. Nie musi. Jej historia łamie serce, dotyka do głębi. Czytałam i doceniałam bezpieczną codzienność, pozbawioną ciężkiego, przytłaczającego strachu o kochanych ludzi.
Druga w trylogii jest książka „Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku”.
Jagielska trafiła na oddział z weteranami, którym doświadczenia wojenne nie pozwoliły wrócić do normalnego życia. Jak trudne jest wyjście do sklepu dla człowieka, któremu strzelono w tył głowy? Jak spać spokojnie, gdy widziało się całe piekło wybuchów i ostrzeliwań? Jak wrócić do żony, dzieci i radzić sobie z agresją, którą zrodziły okrutne doświadczenia? Wyleczenie głowy i duszy to proces długi i bolesny. Grażyna Jagielska spędziła w szpitalu 147 dni. To i dużo, i mało. Poznała takich, którzy wracają na oddział wielokrotnie, bo życie po wojnie wydaje się już niemożliwe.
Ona nie wróciła, walkę o siebie toczy poza murami szpitala.
Wyprowadziła się z mężem na Mazury, odcięła się od miejsc, które przypominały jej złe przeżycia. Wyruszyła też w samotną podróż do Amazonii, którą opisuje w trzeciej książce „Ona wraca na dobre. Podróż terapeutyczna”. Nie jest to tylko opis wyjazdu, właściwie to najmniej. To przede wszystkim refleksja nad sobą, próba pokonania swoich demonów. To też historia jej przyjaciółki ze szpitala psychiatrycznego, która opuściła placówkę razem z autorką. I walka ze strachem, odzyskiwanie własnego terytorium.
Wszystkie trzy książki są bardzo poruszające.
Zmuszają do refleksji, która dla mnie jest trudna. Gdzie jest granica poświęcenia? Czy ryzykujący regularnie życie pasjonat ma prawo zakładać rodzinę? Kto o tym decyduje? Czy można zmieniać zasady gry będąc w związku z pasjonatem? Czy partner ma prawo powiedzieć „dość”, choć wcześniej zgodził się na niebezpieczny zawód? Czy ryzykujący swoje życie z pasji do gór czy wojen człowiek, powinien rezygnować z miłości i dzieci? To ciężkie pytania, na które, moim zdaniem, nie ma jednej odpowiedzi raz na zawsze. Grażyna Jagielska rozumiała pracę męża, jego podekscytowanie związane z wyjazdami. Ale płaci za to wysoką cenę. I dziś mówi, że trzeba było na początku powiedzieć „stop”. Tylko skąd wiedzieć, że to właśnie, tu i teraz, jest początek czegoś, co skończy się źle?
Do kin wszedł film „53 wojny” nakręcony na podstawie historii Grażyny Jagielskiej, którą gra Magdalena Popławska.
W wywiadzie dla Wysokich Obcasów, aktorka mówi:
Jeśli ma się obok siebie człowieka z pasją, to trzeba absolutnie mu na jej realizację pozwolić, bo inaczej staje się pusty, pozbawiony mocy, która go trzyma przy życiu.
Grażyna Jagielska do dziś nie ma telefonu. Jeszcze nie umiałaby spokojnie znieść jego dzwonka, bez lęku, że przynosi najgorszą nowinę.
Filmu „53 wojny” jeszcze nie widziałam, ale na wypadek, gdyby był choć w połowie tak poruszający, jak książki, zabiorę do kina zapas chusteczek.