Change font size Change site colors contrast

Jako nawigator od lat startuje w zawodach lotniczych z sukcesem osiągając najwyższe wyniki – Mistrzyni Polski, Europy i Świata w mikrolotach. Team leader polskiej drużyny. Z wykształcenia konserwator architektury. Kiedyś modelka, dziś projektantka mody i biżuterii, a także wykładowca w szkole projektowania. Od niedawna związana również z fotografią. Jednak przede wszystkim – mama.

Dominika Jurkiewicz to kobieta o stu twarzach. W rozmowie z Anną Goleniewicz opowiada, jak zmieniać się dla siebie.

 

TMM: Znam ludzi, którzy mają wiele pięknych pasji, jednak wciąż narzekają, że brak im na nie czasu. Jak udaje ci się rozwijać w tylu dziedzinach jednocześnie?

Każdą chwilę staram się poświęcić temu, co mnie pasjonuje. Mało odpoczywam, praktycznie w ogóle. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio leżałam sobie i nic nie robiłam (śmiech). Wolny czas spędzam z przyjaciółmi. Mam ich wielu, bo są mi bardzo potrzebni. To ludzie, z którymi wiele mnie łączy, lubimy spędzać ze sobą czas, wspólnie działać. W każdej swojej pasji mam takie przyjaźnie i bardzo je doceniam. To wielki przywilej mieć wokół siebie ludzi, którzy podobnie ze mną współodczuwają, kreują, tworzą. Jestem pewna, że wiele rzeczy, które zrobiłam, byłoby zupełnie innych, gdybym robiła je sama. Inspirujemy się nawzajem, motywujemy. Przepływ tej twórczej energii jest dla mnie bardzo ważny.

Masz w sobie dużo siły, ale to wszystko co robisz będąc jednocześnie mamą, jest nieprawdopodobne. To apetyt na życie czy niedosyt wrażeń?

Życie jest po prostu za krótkie, by z niego nie korzystać. Znam wiele osób z mojego otoczenia, które nie doceniły swoich szans. Przepuścili wiele okazji, na przykład jakiegoś wyjazdu, nowej pracy, albo zrezygnowali z walki o związek czy o siebie, o swoje szczęście, o to, żeby coś zmienić. Bali się. Ja nie chciałabym czegoś takiego dla siebie. Bardziej bałabym się, że kiedyś mogę czuć żal, że mogło być inaczej, że nie wykorzystałam jakiejś szansy. Dlatego ryzykuję, próbuję nowych rzeczy.

Zgodnie z powiedzeniem, że lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że się tego nie zrobiło?

Dokładnie tak, chociaż pewnie każda decyzja ma swoje dobre i złe strony. Próbując nie uniknie się błędów, ale one mogą być dla nas lekcją albo punktem zwrotnym.

Jak doszłaś do tego, w czym możesz być dobra?

Przygoda z lataniem zaczęła się dzięki mojemu tacie, który przez lata był trenerem kadry motolotniarzy. Pierwszy raz leciałam, gdy miałam 4 lata, jednak nie od razu mnie to wciągnęło. Kiedy poczułam, że chcę spróbować swoich sił, okazało się, że mam predyspozycje do nawigacji. Tata bardzo mnie w tym wspierał. Moja mama także podsuwała mi różne rzeczy. Pomagała weryfikować i rozwijać swoje talenty. Była bardzo uważna. Kiedy zaczęłam dojrzewać, bardzo szybko urosłam. Mama dostrzegła, że mam warunki do modelingu i zachęcała mnie do tego. Ufałam jej i chciałam spróbować. Miałam szczęście.

A co odrzuciłaś?  Są marzenia, których nie udało ci się zrealizować?

Mam bardzo uzdolnioną przyjaciółkę, która od dzieciństwa gra na wiolonczeli. Bardzo mnie to fascynowało i też chciałam spróbować nauki gry na jakimś instrumencie, ale okazało się, że nie mam talentu do muzyki. Poza tym to były czasy Vanessy Mae, wtedy wszystkie dziewczyny chciały być skrzypaczkami (śmiech). Próbowałam też pływać. Mieszkaliśmy wtedy w bloku niedaleko dużej pływalni. Szybko trafiłam do drużyny pływackiej, startowałam w zawodach, miałam dobre wyniki. Mimo to czułam, że to nie jest dla mnie. W tamtym okresie dużo myślałam o swojej sylwetce, o tym jak zmienia się moje ciało. Dojrzewałam.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z modelingiem?

Początek był dość zabawny. Pamiętam taką historię, która najlepiej pokazuje przebojowość i skuteczność mojej mamy (śmiech). W dniu kiedy odebrała moje zdjęcia próbne od fotografa, była umówiona na jakieś spotkanie. W restauracji przy stoliku obok siedziały dwie kobiety, związane tu, w Toruniu, z modą i pierwszymi pokazami. Moja mama podsłuchała ich rozmowę i postanowiła pokazać im moje zdjęcia. Ona jest nadzwyczajna, dla dzieci dałaby się pokroić, nie patyczkuje się.

Potem pojechałam do Warszawy. Miałam 12 lat, kiedy trafiłam do pierwszej agencji modelek. Chętnie mnie tam przyjęto. To były czasy, kiedy szukano już takich wysokich i bardzo szczupłych dziewczyn. Spełniałam warunki i oczekiwania. Dzięki tej współpracy wyjechałam do Grecji. Niesamowite, że wciąż pamiętam każdy dzień tego wyjazdu, jakby to było wczoraj.

Było tak dobrze?

Wręcz przeciwnie. To był mój pierwszy i ostatni wyjazd za granicę. Trwał dwa miesiące. Miałam 13 lat, a pracowałam od 5:00 do 23:00. Czułam się bardzo samotna. Nikt się tam nade mną nie rozczulał. Wszyscy traktowali mnie bardzo poważnie, jakbym była dorosłą kobietą, która ma po prostu wykonać swoją pracę. Było mi bardzo trudno.

To była połowa lat 90-tych, mało kto miał w domu komputer, nie mówiąc już o Internecie. Grecja mogła wydawać się naprawdę daleko. Miałaś kontakt z bliskimi? Tęskniłaś?

Bardzo. Chciałam jak najszybciej wracać do domu. W trakcie tego pobytu dostawałam kieszonkowe od agencji, tak na wszelki wypadek, na jakieś wydatki. Pamiętam, że wszystkie te pieniądze musiałam zostawić w hotelu żeby opłacić rachunek telefoniczny. Dzwoniłam do domu codziennie i płakałam. Zupełnie nie radziłam sobie z tą sytuacją.

Z perspektywy czasu myślę, że gdybym była starsza, choć o dwa czy trzy lata, to zupełnie inaczej bym się tam czuła. Miałam tam kilka starszych koleżanek, które znosiły tę rozłąkę dużo lepiej niż ja. Szczególnie pamiętam jedną. Jeździłam do niej na drugi koniec Aten niemal w każdy weekend. Wspierała mnie. Ten wyjazd bardzo mnie zmienił. Wcześniej byłam nieśmiała, nigdy nie odzywałam się niepytana, brakowało mi ogłady. Gdy wróciłam, moja mama mnie nie poznawała. To była dla mnie prawdziwa szkoła życia.

Uroda pomaga w życiu?

Zawsze może pomóc, ale niekoniecznie trzeba z tego skorzystać. Myślę, że nigdy nie wystarczyłoby mi, że jestem postrzegana wyłącznie przez pryzmat swojej urody.

A kiedy uroda przeszkadza?

Niestety wiem, że uroda prowokuje też dużo zawiści. Doświadczyłam jej, szczególnie ze strony mężczyzn, co było dla mnie dość szokujące. Zdarzyło mi się usłyszeć zarzuty, że zdobyłam jakiś tytuł, bo się z kimś przespałam. Często też bagatelizowano moje osiągnięcia, ignorowano moje wyniki. Na początku nie wiedziałam, jak reagować, ale teraz już macham na to ręką.

Kobiety w lotnictwie mają trudniej?

Chciałabym, żeby było nas więcej. To sport, w którym podział na płeć nie ma uzasadnienia. To wyłącznie kwestia umiejętności. Czasem mam wrażenie, że w tym środowisku kobiety nie są traktowane poważnie, a szkoda. Nie docenia się nas. Ja nigdy nie usłyszałam jakiejkolwiek pochwały czy słów uznania od mężczyzn w swoim środowisku. Wyjątkiem jest mój tata, który zawsze mnie wspiera i oczywiście pilot, z którym obecnie latam w jednym zespole.

Skąd czerpiesz swoją siłę?

Polegam na sobie. Zawsze staram się wybierać to, co czuję, co jest w zgodzie ze mną, a znam siebie. Duży wpływ miała na mnie moja mama, która zawsze mi powtarzała: rób tak, jak czujesz.

Jak reagujesz na zmiany?

Spokojem i analizą. Kiedy coś się zmienia albo pojawia się jakiś problem, muszę się na chwilę zatrzymać. Potem działam zadaniowo. Ci, którzy słabo mnie znają, czasem są zaskoczeni moją reakcją na stresujące sytuacje, bo zwykle jestem bardzo ekspresyjna i mam w sobie dużo energii. Chyba przez to ludzie spodziewają się histerycznych reakcji, płaczu lub złości, ale ja tak nie działam. Staram się panować nad emocjami. Oczywiście pojawia się też złość, ale zwykle kiedy jest już po wszystkim.  Później potrzebuję to w jakiś sposób odreagować.

Latanie ci w tym pomaga?

Kiedy latam, zawsze jestem tu i teraz. Na zawodach mamy do wykonania konkretne zadanie, to wymaga skupienia, które mnie kompletnie wyłącza z innych spraw. W ten sposób odreagowuję. Poza tym latanie, samo w sobie, jest bardzo przyjemne.

Moi znajomi, którzy latają, mówią podobnie.

Bo naprawdę coś w tym jest. Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek miała odpuścić latanie. Naprawdę nie wiem, gdzie znalazłabym wtedy takie odprężenie. Latanie to mój sposób na utrzymanie życiowej równowagi.

Co wtedy zostawiasz na dole?

Ciężar odpowiedzialności. Choć z własnego wyboru samotnie wychowuję swojego syna, to jednak zdarzają się sytuacje, kiedy przygniata mnie świadomość, jak wiele ode mnie zależy. Ta odpowiedzialność za niego jest czymś, co od razu sprowadza mnie na ziemię, przywraca wszelkie proporcje, porządkuje wszystko.

Robisz tak wiele, działasz w tylu dziedzinach… nigdy nie zdarzył się moment, kiedy było tego wszystkiego za dużo?

Ciąża sprawiła, że nagle odczułam w sobie kompletny brak dyspozycyjności. Mimo tego, że pracowałam wtedy na swoich warunkach, miałam swoją firmę, zrozumiałam, że nie jestem dobra we wszystkim, kiedy jednocześnie za wszystko odpowiadam. Zajmowałam się wtedy głównie projektowaniem. Zarządzanie firmą mocną ograniczało we mnie kreację i możliwości twórcze. To było po prostu bardzo trudne. Teraz wiem, że kiedy będę miała ponownie rozwinąć skrzydła w tym kierunku, będę musiała poszukać wsparcia i oddać komuś zaufanemu zarządzanie projektem, żeby móc skupić się na jego kreacyjnej stronie. To był dla mnie chyba jedyny moment w życiu, kiedy nagle wszystkiego naraz było po prostu za dużo.

Co zmieniło w tobie macierzyństwo?

Uporządkowało mi życie, nadało stały rytm. Jednak mimo tego, że jestem przede wszystkim mamą, wciąż mam bardzo silną potrzebę samorealizacji. Wiem, że jeśli bym z tego zrezygnowała, na pewno prędzej czy później uległabym jakiejś frustracji. Za dużo mam w sobie energii. No i wciąż mam niedosyt. Wydaje mi się, że mam tyle przed sobą, tyle do zrobienia.

Planujesz jakieś zmiany w najbliższym czasie?

Czuję, że dojrzewam do wprowadzenia pewnych zmian. Tęsknię za pracą z klientkami. Jestem z natury estetką. Zawsze zwracam uwagę na kobiety wokół mnie, zastanawiam się, jak mogłyby podkreślić swoje atuty ubiorem, co mogłyby zmienić z korzyścią dla swojej figury. To mnie fascynuje. Mam to w sobie odkąd zajmowałam się stylizacją, może do tego wrócę?

Myślę też o przeprowadzce. Taka zmiana miejsca i otoczenia mogłaby być korzystna dla mojego syna, myślę o jego szansach i możliwościach. Chciałabym mu stworzyć jak najlepsze warunki do rozwoju.

Znajdziesz w życiu czas na miłość?

Zawsze (śmiech).

 

Jaga Hupało, ikona polskiego fryzjerstwa, kreatorka wizerunku, rewolucjonistka stylu wielu polskich gwiazd… A prywatnie? Mama dwóch wspaniałych córek: Ani i Antonii. O tym, jak można łączyć te dwie sfery życia, rozmawiałyśmy w jej domu, przy lustrzanym stole. To nie metafora. Wierzchnia część stołu stojącego w kuchni Jagi to w rzeczywistości tafla lustra. Jak twierdzi Jaga, odbija już to, co nowe. Lustro przykryło solidny, drewniany blat wielopokoleniowego stołu.To rozmowa o świadomym macierzyństwie, sile kobiecych relacji i pięknym spełnieniu w swojej pasji. Z Jagą Hupało rozmawiała Anna Goleniewicz.

Jaga, pochodzisz z wielodzietnej rodziny i bardzo tradycyjnego, ciepłego domu. Jaka była Twoja mama? Czy była dla Ciebie wzorem?

Dla mnie moja mama jest wzorem niedoścignionym do dzisiaj. Pełna miłości, opiekuńczości, poświęcona dzieciom i rodzinie, bardzo pracowita. Swoją czułością potrafiła obdzielić ośmioro swoich dzieci. Będąc jedną z osób zmuszonych do przesiedlenia, dom jest dla niej bazą poczucia bezpieczeństwa i miłości, jest fundamentem życia i podstawą rodzinnych relacji. Niezmiennie bardzo lubi to miejsce, a więź z nim jest tak silna, że niechętnie je opuszcza. Dom jest jej wielką radością, spełnieniem i siłą, dlatego nieustannie go pielęgnuje, remontuje, organizuje w nim rodzinne spotkania, a przede wszystkim wspaniale w nim króluje. Ta potrzeba tworzenia własnego królestwa jest u mnie bardzo podobna.

A kiedy poczułaś, że sama chcesz być mamą?

Przyglądałam się sobie. Mając 24 lata byłam jedyną dziewczyną w swoim otoczeniu, która nie miała rodziny i która nie była jeszcze mamą. Wtedy myślałam, że być może to nigdy nie będzie mi dane. Kiedyś klientka powiedziała mi, że mężczyznę swojego życia poznam po tym, że poczuję, że będę chciała mieć z nim dziecko. To pomogło mi odkryć swoje potrzeby i w odpowiednim momencie usłyszeć w sobie głos macierzyństwa. Gdy poznałam tatę Ani to nie chciałam zamknąć oczu, żeby go przypadkiem nie zapomnieć. To było jak objawienie. Potem, gdy Ania była w brzuszku już 3 miesiące, przyśniła mi się malutka dziewczynka na mojej dłoni. Od tej pory już nigdy nie czułam się samotna.
A gdy byłam w ciąży z Antonią, moja intuicja podpowiedziała mi coś niezwykłego. Oglądając film ,,Człowiek legenda” zobaczyłam niewyraźny obraz twarzy aktorki patrzącej przez okno statku, poczułam impuls i szeptem powiedziałam wtedy do mojego męża: tak będzie wyglądała nasza córeczka. Od tej pory wiedziałam, że to będzie dziewczynka, a w przyszłości piękna kobieta, według mnie podobna do aktorki z filmu. To oczywiście kwestia sporna w naszym domu, ale faktem jest, że to jeden z naszych ulubionych filmów i niezmiennie powód żywych dyskusji odnośnie podobieństwa.

Jesteś mamą dwóch wspaniałych dziewczyn, czego w takim razie każda mama powinna nauczyć swoje córki?

Dziękuję, potwierdzam, że są niezwykłe i wspaniałe. Codziennie mamy od nowa szansę uczyć nasze dzieci potęgi miłości, tego jak kochać siebie i innych – dając im akceptację i pomagając budować poczucie własnej wartości. Powinniśmy również starać się nauczyć rozpoznawać potrzeby swoje i innych, pielęgnować wnętrze, ale dbać również o wygląd zewnętrzny, o urodę. Mamy też szansę pokazywać im niezależność, czyli podstawę wolności. Według mnie, cenna jest też umiejętność rozpoznawania i wyrażania swoich emocji, potrzebna przy budowaniu relacji ze sobą i ze światem, rozwój talentów czy ich poszukiwanie oraz wszechstronna edukacja, która jest drogą do zrozumienia i empatii. To również odnosi się do radzenia sobie w trudnych, stresujących sytuacjach. Doskonale wiem, że na tej liście są wielkie słowa i tematy, które w prozie życia i zmienności losu mogą być wielokrotnie poddawanie próbie i że oprócz nich są takie, które serce podpowiada na bieżąco wskazując, jak być najlepszym i zaufanym przewodnikiem życia naszego dziecka.

Jesteś taką mamą, jaką chciałabyś być Jaga?

Czasami tak, czasami nie (śmiech). Moje macierzyństwo to proces, który trwa od 27 lat i cieszę się, że nigdy się nie skończy. Ma różne etapy, od euforii, wzniosłych wzruszeń po bezradność i strach. Mam chwile triumfu i momenty zwątpień, które na szczęście szybko mijają. Ania jest już prawie dorosła, zakłada własną rodzinę, zdobyła wykształcenie, eksploruje świat, a ja podziwiam, jak fantastycznie się rozwija. Antonia jest nastolatką, kształtującą swoją tożsamość, budującą odrębność, poszukującą i rozwijającą swoje pasje na moment przed podjęciem dorosłej decyzji o przyszłej edukacji. Z miłości chciałabym być bardzo blisko, ale widząc, jak dorastają i się usamodzielniają, dostrzegam, że czasem muszę się oddalić i uznać ich autonomię. Jeżeli dostrzegę to na czas, uchronię się przed usłyszeniem znamiennych dla okresu dorastania słów „wyjdź, mamo!”. Niezmiennie mój instynkt opiekuńczy karze mi powtarzać: dbajcie na siebie, córeczki. Mam kilka cech, nad którymi świadomie pracuję, na przykład nadwrażliwość i zbyt duża matczyna przezorność. Uczucia związane z macierzyństwem potrafią przeskalować wszystko. Zawsze chciałabym dawać córkom radość dorastania, minimalizując wszelki ból, chciałabym je chronić. Natomiast moja nieuległa, niezależna natura nie pozwoliła mi zaakceptować pewnych pojawiających się wyzwań partnerskich, co przełożyło się na trudne momenty rozstań. Starałam się jednak, żeby życie osobno nie oznaczało zmniejszonego kontaktu z ojcami. Wiem, że jest to trudniejsza wersja, ale była jedyną możliwą dla nas. Bycie mamą oparłam o marzenia o doskonałym domu i partnerstwie, o wyselekcjonowane wzorce, wyciągnięte wnioski, ale okazało się, że to z dzieci i ich potrzeb płynie największa nauka. Gdy brakowało mi pewności, jak poprawnie odczytać ich sygnały oraz przekazać moje intencje, czerpałam z warsztatów, wykładów, konsultacji z profesjonalistami oraz bezcennych porad, które otrzymałam od doświadczonych mam w mojej Pracowni czy przestrzeni szkolnej. Sumując, z każdym dniem staram się być bliżej ideału.

Teraz świadome rodzicielstwo jest czymś oczywistym, dużo się o tym mówi i pisze. Jak to było, kiedy Twoje dziewczyny były małe?

Miałam ogromną siłę płynącą z mojego wnętrza, duży entuzjazm, wiarę w miłość i przeznaczenie. Wszystko wydawało się oczywiste. W wychowaniu moich dziewczynek bazowałam przede wszystkim na intuicji i doświadczeniu oraz mądrości czerpanej od innych mam. To wspaniałe, że teraz nastąpił ogromny przełom świadomości i poszerzenia wiedzy w tym temacie. Już przed urodzeniem dziecka rodzice chodzą do „szkoły rodzenia” i starają się jak najlepiej przygotować na ten moment. Mamy możliwość przeszukiwania Internetu, czytania międzynarodowych artykułów – sam fakt ogromu tej wiedzy może być wspierający, a zarazem przytłaczający. Teoria jest bardzo pomocna, ale zdarza się, że przychodzi do nas po fakcie. Wierzę jednak, że nigdy nie jest za późno na udoskonalanie życia i wspólnych relacji. Im więcej wiem, tym bardziej jestem przekonana, że rodzina to nie tylko miłość czy naturalne emocje, lecz więź, która może być wypracowana. Skończyłam 50 lat, a wciąż z moją mamą dopełniamy jeszcze sprawy, z czasu, gdy nie miałyśmy przestrzeni na nasycenie się swoją bliskością. Właściwie dopiero teraz bywa, że mamę mam na wyłączność, w dzieciństwie jej cenny czas dzieliła pomiędzy kilkoro swoich dzieci i ogrom obowiązków.

A jak nadrabiacie z mamą rzeczy, na które nie starczyło czasu?

Dość szybko podejmowałam dorosłe i radykalne decyzje o samodzielności, marzyłam o innym świecie – kreacji, piękna. Czułam, że to, czego szukam, jest daleko od domu i rodziny. Porwała mnie niezależność, potrzeba stworzenia własnego miejsca, podróże i szkolenia, szkolenia, szkolenia… W symbolicznych, a szczególnie w trudnych chwilach zawsze jednak wracałam do rodzinnego domu. Cały czas miałam wrażenie, że trzeba coś poprawić, przeżywać od nowa. Na przykład po śmierci taty, chorobie mamy i w momentach, gdy kończyły się moje związki. Każde z tych doświadczeń otwierało po raz kolejny te same oraz nowe wątki z mojego życia. Zależało mi, żeby wrócić z mamą do wspomnień, zweryfikować je, uporządkować, a przez to lepiej zrozumieć siebie i życie. Bardzo lubię też, gdy mama wraca do wspomnień ze swojego dzieciństwa i historii wcześniejszych pokoleń. Gdy opowiada, jak zbierała zioła, piekła chleb, chodziła do szkoły, o wyprawach do Wrocławia po piękne ubrania robione na zamówienie: buty, kapelusze, sukienki, o pielgrzymkach do miejsc świętych i dających moc, których bardzo potrzebowała, żeby zmierzyć się ze swoimi wyzwaniami. Te chwile bardzo nas przybliżają, budują zrozumienie i empatię. Mogę z nią tak rozmawiać bez końca, od początku cały czas. Zawsze się smucę, gdy musimy przerwać. Aby wyrazić, jak jest dla mnie ważna, potrafię zmienić swoje zasady. Ostatnio z okazji urodzin obcinałam mamie włosy, które, gdy byłam dzieckiem, zawsze hipnotyzowały mnie długością i objętością, nadając jej nowy kształt, przekazując tym samym swoją energię i dzieląc się darem, który posiadam. Mama rozumie, jakie to jest wyjątkowe i wie, że sztuka fryzjerska to dla mnie sfera sacrum. Kiedyś postanowiłam, że fryzjerstwo potrzebuje konkretnej oprawy, podnoszę je do rangi sztuki. Rezygnacja z tej oprawy jest bardzo rzadka i pokazuje, jak bardzo mama jest dla mnie wyjątkowa. Dzisiaj tak bardzo doceniam naszą relację, że staram się utrzymać ją również za pomocą metafor. Ponieważ mama ma fantastyczną rękę do kwiatów, zbieram dla niej różne okazy roślinne, które ona potem codziennie z miłością pielęgnuje. Mam takie poczucie, że dzięki roślinom mama jest w stałym kontakcie ze mną, że gdy je podlewa, przypomina sobie moją wizytę. Najlepszym sposobem na utrzymanie więzi było podarowanie mamie pieska o imieniu Złota, dzięki któremu szybciej wróciła do zdrowia po dwóch przebytych udarach.

 

A patrząc na to analogicznie, jest coś, co Twoje córki robią tylko z Tobą?

Najbardziej ,,razem” nam wychodzi podczas wyjazdów, kiedy podróżujemy i jesteśmy cały czas ze sobą. Chodzimy na koncerty, do kina, eksperymentujemy z poznawaniem różnych dziedzin sportu, robimy zakupy. Całkiem na poważnie tworzymy razem Burakowską, naszą Pracownię Born To Create. W ramach jej działalności odbywa się bardzo wiele wydarzeń, inicjatyw, spotkań. Między innymi projekt Family Sunday, czyli cykliczne spotkania w wybrane niedziele każdego miesiąca, kiedy gościmy naszych klientów, całe wielopokoleniowe rodziny. To działanie, które zwraca uwagę na budowanie bliskości nie tylko gości, którzy nas odwiedzają, ale też zespołu, którego częścią stają się Ania i Antonia – moje córki, ucząc się odpowiedzialności, zorganizowania, współpracy. Dla nas to wielkie święto i radość, wspaniałe wspomnienia, na przykład gdy będziemy mogli obserwować jak rosną drzewa i kwiaty, zasadzone podczas jednej z wiosennych niedziel lub gdy używamy stworzonych wspólnie ekologicznych produktów do pielęgnacji włosów. Dziewczynki chętnie opracowują atrakcje dla dzieci. Wiedzą, że potrafią stworzyć super atmosferę, ułożyć oprawę muzyczną, zaplanować poczęstunek, posprzątać. Dostrzegają i doceniają, jak ten projekt się rozrasta i z jak szerokimi uśmiechami wychodzą z naszej Pracowni rodziny tego dnia. Wiem, że praca jest moim bardzo silnym atutem, dlatego chcę, żeby poznały jej sekrety. W ramach tego projektu poznają również innych twórców. Ostatnio gościł u nas Teatr Politechniki, który wystawił przedstawienie ,,Jaś i Małgosia”. Zebraliśmy sporą publiczność, wszyscy byli zachwyceni! Jest to wspaniały moment, gdy dzielimy się pasją, wspólnie pracując i bawiąc się.

Teraz dziewczynki pomagają Ci w Pracowni, a jak było wcześniej? Jak udawało Ci się łączyć pracę z wychowaniem dzieci?

Od początku miałam wizję i czułam, że koniecznym jest, by nie tworzyć podziałów: mama – profesjonalistka oraz dom – miejsce pracy, dlatego połączyłam te różne światy. Czułam, że tak będzie najlepiej dla mnie i mojej rodziny. Antonia dosłownie od samego początku jest w Pracowni na Burakowskiej, mieliśmy tutaj drugi dom, mini apartament, w którym nasze dziewczynki przebywały. Na początku bliskość była bardzo ważna, choćby ze względu na karmienie piersią. Z czasem zmieniliśmy mieszkanie, z domu za miastem przeprowadziliśmy się bardzo blisko Pracowni na Burakowskiej, dosłownie apartamentu po drugiej stronie ulicy. Dziewczynki podrosły, a ja uznałam, że mieszkamy w tak niedalekim dystansie, że dodatkowa przestrzeń w Fabryce nie jest już potrzebna. Podróżując służbowo również zabierałam dziewczynki ze sobą. Towarzyszyły mi podczas pokazów w Paryżu czy Nowym Jorku. Tylko raz, gdy pojechałam na biznesowe spotkanie w Paryżu, na recepcji ktoś mi powiedział, że według ich zasad, dzieci nie mogą przebywać na terenie instytucji. No to nie poszłam na to spotkanie.

To jedyny raz, kiedy stanęłaś przed wyborem praca albo dzieci?

Pamiętam wyjazd do pracy w teatrze w Petersburgu, przed którym miałam dylemat, czy zabrać ze sobą Antonię, czy jechać sama. Poprosiłam o konsultację specjalisty, jak zwykle w takich sytuacjach, który podpowiedział mi, że tym razem rozłąka mogłaby być dobrym rozwiązaniem. Pomyślałam, że może to dobry moment, biorąc pod uwagę specyfikę miejsca do którego wyjeżdżam i zimową aurę. Dwukrotnie wyjeżdżałam do Petersburga, było zimno, było trudno. Antonia została tutaj pod opieką, robiła wieczory filmowe w domu i świetnie się bawiła, a ja tam działałam… Obie przeżyłyśmy to bardzo mocno. Myślę, że wtedy zaczęłyśmy pracować nad naszą więzią i niezależnością.

A jak w tej bliskości z dziećmi odnajdywali się Twoi partnerzy, ojcowie dziewczynek?

Rodzicielstwo pochłaniało i satysfakcjonowało nas w pełni, ojcowie dziewczynek byli cały czas obecni, dumni i szczęśliwi. Jestem przekonana, że ich więź z dziewczynkami była i jest mocna, wyjątkowa.

Spełniasz się artystycznie, ale Twoja praca ociera się o media i reklamę. Od kilku lat już otwarcie mówi się o tym, jaki wizerunek kobiety był powszechnie kreowany i jaki wywierał wpływ na dorastające nastolatki. Jak uczyłaś swoje córki poczucia własnej wartości, miłości i szacunku do samych siebie?

Dziewczyny są świadome, że świat mediów i reklamy jest kreacją, z którą związany jest wymagający proces. Były przy tak wielu projektach, sesjach, że wyrobiły sobie własne zdanie na ten temat. Między Anią i Antonią jest 9 lat różnicy, to prawie dekada. Obie mają bardzo ciekawe spostrzeżenia. Na pewno nabrały dystansu i dzięki temu zbudowały swoje poczucie wartości, akceptacji własnej osoby. Widzą w świecie kreacji wiele możliwości, jednocześnie ceniąc siłę i piękno natury. Poznawały artystów bezpośrednio, zwyczajnie. Były obecne na planach zdjęciowych, na przykład podczas tworzenia kolekcji letniej, podczas gdy za oknem panowała zima oraz na planach filmowych, na których młoda aktorka odgrywała rolę o wiele starszej kobiety lub kobieta odgrywała rolę mężczyzny. Są więc świadome plastyczności wizerunku czy metamorfoz, które mogą być przeprowadzone i narzędzi, które są do tego wykorzystywane. Realizując swoje pasje, przerabiają to po swojemu, będąc świadome procesu i same go tworząc. Ania w przestrzeni fotografii, Antonia stawiając pierwsze kroki w scenografii i aktorstwie. Mam wrażenie, że autonomiczna postawa moich dzieci wyprzedza trendy. Na przykład umiłowanie natury, które teraz się rozwija, moje dziewczynki miały w sobie od zawsze. Patrząc na to, co ja robiłam, być może w formie buntu i manifestu, wypracowały autonomiczną postawę. Ja z tego buntu wyciągałam wnioski i korygowałam swoje wizje.

Jaka jest definicja kobiecości według Jagi Hupało?

To pierwiastek piękna, wrażliwości, ale też siły, intelektu i opiekuńczości. Kobiecość jest wizjonerstwem, wibrującym pragnieniem miłości. Po prostu Born To Create.

A czujesz się spełnioną kobietą, Jaga? Czy można się spełnić tylko w macierzyństwie? Albo tylko w pracy? Czy spełniona kobieta to taka, która podjęła próbę odnalezienia siebie w każdej z ról?

Grzecznościowo w stosunku do samej siebie chciałabym powiedzieć: tak. Wszyscy wiemy, że chodzi o poszukiwanie równowagi. Dlatego cieszę się, że życie się składa z kilku otwarć, mam szczęście, że dla mnie jednym z nich jest macierzyństwo, kochanie innych i bycie kochanym, innym praca, twórczość, pasja oraz przydatność społeczna itp., i w każdym z nich jest bardzo wiele wątków. Równowagę i spełnienie można odnaleźć akceptując życie w czystej postaci. Jest szansa na to, by odkryć prawdę życia i czuć się w nim spełnionym, dzięki odkryciu swoich potrzeb oraz własnego potencjału. Dzięki znalezieniu równowagi między możliwościami a pragnieniami. Uznaniu ich. I dopiero ocenieniu. To wiedza, którą posiadłam trochę późno w swoim życiu. Fajnie jak intuicja, wewnętrzny głos, podpowiada nam, co robić. Przywilejem dojrzałości jest samookreślenie i wiedza o samym sobie.

Czego życzyłabyś sobie samej?

Zdrowia, szczęścia i miłości – uwielbiam te trzy życzenia w pakiecie. To błogostan, do tego aspiruję. I do wewnętrznego spokoju, żeby nie być takim poszarpanym. Tego najbardziej bym sobie życzyła. Przez ostatnie lata bardzo cierpiałam psychicznie, cierpiała moja dusza. Żyłam w smutku, który powstrzymywał radość życia. Trudne chwile bardzo przewartościowują we wszystkich sferach życia. Chciałabym częściej się uśmiechać do losu – z wzajemnością.

A czego życzyłabyś innym kobietom?

Tego samego. Życzę zdrowia, szczęścia i miłości. Wiem, że to brzmi schematycznie, ale to wcale nie jest takie proste do spełnienia.

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.

Mother-Life Balance to zdecydowanie mój plan na macierzyństwo po urodzeniu drugiego dziecka.

Sylwia Luks

The Mother Mag to mój ulubiony magazyn z którego czerpię wiele porad życiowych oraz wartościowych treści!

Leszek Kledzik

The Mother Mag logo